Les deux Alpes czyli wspomnienie z wakacji

W połowie sierpnia wraz z zawodnikami Sekcji Snowboardu KS Spójnia-Warszawa wyjechaliśmy na zgrupowanie do francuskiego Les Deux Alpes. Tak się składa, że kilkoro moich zawodników poza snowboardem z powodzeniem uprawia inne sporty, Taką wielopłaszczyznowo uzdolnioną osobą, jest Ula Mendys która nie dość, że jest jedną z najlepszych polskich snowboardzistek, to także jest członkiem Kadry Narodowej PZKOL w olimpijskiej konkurencji BMX Ralp6acing. Poniżej ciekawa relacja siedemnastoletniej dziewczyny, która naprawdę potrafi jeździć na rowerze:

Wtorek, 09.08.2016. Zgrupowanie sekcji snowboardu K.S. Spójnia Warszawa. Les Deux Alpes, Francja. Dzień rozpoczynamy jak zwykle treningiem na snowboardzie. Tego dnia na stoku towarzyszyły nam opady śniegu. Niby nic wyjątkowego, dopóki człowiek nie uświadomi sobie, że jest środek lata! Po kilku godzinkach śmigania na deskach odłączamy się z trenerem Bartkiem Błażewskim od reszty grupy i przechodzimy do drugiej części planów na dzisiaj. Szybki obiadek i po chwili jesteśmy w wypożyczalni rowerów zjazdowych. Ubieramy się w niezbędne ochraniacze, bierzemy rowery i ruszamy. Ku przygodzie!
W planach mieliśmy jeden zjazd po łatwej trasie dla wyczucia rowerów, a następnie wjazd gondolką na samą górę (3200m.n.p.m.) i odkrywanie bardziej zaawansowanych tras.
Jestem zawodniczką BMX Racing i bardzo lubalp5ię sporty ekstremalne, dlatego nie mogłam doczekać się spróbowania swoich sił w DH. Byłam gotowa na to, że będę musiała się przestawić na inny styl jazdy, ale nie wiedziałam że różnice będą aż tak ogromne.
Pierwsze schody zaczęły się na nierównościach. Jestem przyzwyczajona do pedałów typu SPD, a z platformowych pedałów najzwyczajniej spadają mi nogi. Na szczęście nie miałam zamiaru zepsuć sobie zabawy takimi drobnostkami i pogodziłam się z faktem, że co jakiś czas będę musiała poprawiać ustawienie butów.
Kolejną różnicą jest prowadzenie roweru w skrętach. BMX jest krótki, lekki i zwinny, co czyni go dosyć prostym w obsłudze, natomiast rowery DH – zupełne przeciwieństwo. Jazda w zakrętach na tego typu rowerach wymaga odpowiedniej techniki. Nie wystarczy skręcić kierownicą, trzeba zaangażować całe ciało i rower. Ma to też oczywiście swoje zalety. Dzięki takiej budowie rowery DH wybaczają znacznie więcej na wszelkiego typu nierównościach i mogą pokonywać znacznie większe przeszkody. Jakie było nasze zdziwienie, kiedy Bartek wjechał na swoim rowerze po schodach  bez najmniejszego problemu! Na rowerze bez zawieszenia coś takiego byłoby nie do pomyślenia. Tak samo było w momencie, gdy czekał nas na trasie odrobinę stromszy zjazd po (jak mi się wtedy wydawało) ogromnych kamieniach. Gdyby nie to, że Bartek namówił mnie na pokonanie tego odcinka na rowerze, w życiu nie uwierzyłabym, że to takie proste. Wystarczyło wychylić tyłek za siodełko, trzymać pewnie kierownicę i zdać się na rower. Nie mogłam wyjść z podziwu dla tej maszalp4yny. Chyba poczułam się odrobinkę zbyt pewnie, bo na kolejnym takim odcinku nie skontrolowałam dostatecznie prędkości. O mały włos nie skończyłabym tego zjazdu  rozbijając się o skałę. Ostatecznie udało mi się wyhamować, ale nie obyło się bez sporej dawki adrenaliny. Chwilę mi zajęło doprowadzenie się do porządku.
Kolejna sytuacja zapierająca dech w piersiach również miała związek z różnicami w budowie rowerów. Tym razem znaczenie miała długość ramy. Jako że w tym sezonie zaczęłam ćwiczyć skoki na BMXie, nie widziałam powodu żeby nie spróbować lotów na większym rowerze. Nie byłam jednak gotowa na to, że wybicie podbije mi tylne koło i część lądowania przejadę tylko na przednim kole! Na szczęście tył roweru grzecznie wrócił na ziemię i mogłam kontynuować jazdę bez gleby.
To by było na tyle, jeśli chodzi o zauważalne różnice między tymi odmianami kolarstwa. Teraz opowiem troszkę o niespodziankach jakie czekały nas na trasach.
Pierwszą z nich było coś czego zawsze bardzo chciałam spróbować. Mianowicie zjazd po drodze zasypanej sporą warstwą śniegu. W moim wykonaniu był to zupełny brak kontroli nad rowerem i prędkością, ale za to jaką frajdę z tego alp3miałam! Kiedy chciałam hamować, a zaciśnięte hamulce nic nie zmieniały, postanowiłam wywrócić się na bok. Była to najprzyjemniejsza wywrotka na rowerze w całej mojej karierze. No i w sumie jedyna wykonana celowo.
Podczas całej naszej zabawy z rowerami towarzyszyły nam przepiękne widoki. Jedna trasa była wyjątkowo malownicza. Prowadziła wzdłuż urwiska, znad którego rozciągała się niesamowita panorama. Nie było innej możliwości niż zatrzymać się na chwilę i zrobić chociaż kilka zdjęć. Niestety (albo i stety) jak wszystkim wiadomo takie fotki nie oddają klimatu danego miejsca nawet w małym stopniu. Na szczęście miałam wystarczająco dużo czasu, żeby się napatrzeć i jestem przekonana, że ten obraz pozostanie w mojej głowie jeszcze na długo. Kolejnym widokiem, który zapadł mi w pamięci był odcinek prowadzący po drewnianych mostkach pomiędzy małymi brzózkami, wysokimi trawami i kwiatami. Jadąc tamtędy czułam się jak w krainie niczym z Narnii. Naprawdę żałowałam, że trwało to tak krótko.alp1
Kolejnym zupełnie nowym dla mnie przeżyciem było pędzenie z naprawdę sporą prędkością po szutrowej drodze prowadzącej pomiędzy górami. Rowery zjazdowe w takich warunkach są niesamowicie stabilne. Był to moment wytchnienia dla nóg i rąk zmęczonych ciągłą jazdą na stojąco.  Chwile odpoczynku dawały nam też wjazdy na górę krzesełkami. Podróż kolejką umilały nam świstaki. Te przemiłe stworzonka stały w trawie w charakterystycznej dla nich pozycji – „stójce” na tylnych łapkach. Żałuję tylko, że nie chciały podzielić się z nami swoim gwizdaniem.

Po kilku godzinach spędzonych na snowboardzie, a potem na rowerze, musiałam się liczyć z tym, że zmęczenie w końcu mnie dopadnie. Nie spodziewałam się jednak, że moje kończyny zupełnie odmówią mi posłuszeństwa. Ręce alp2zaciskały się na kierownicy z taką siłą, że momentami miałam problemy z otwarciem dłoni. Trzeba było chwilę odczekać, zanim palce posłusznie się prostowały, by trafić na klamki hamulców. Nogi też dostały niezły wycisk. W pewnym momencie podczas odpoczynku zauważyłam, że nie mogę uspokoić nogi, która robi tzw. telegraf, czyli calutka podskakuje zupełnie bez kontroli. Moje mięśnie miały w głębokim poważaniu polecenia jakie im wydawałam. Nadeszła najwyższa pora, aby kończyć jazdę. Jako że ostatnie przejazdy bywają pechowe, mój był bardzo ostrożny i powolny.
Niesamowicie zmęczona i obolała, ale także przeszczęśliwa wróciłam do domu, zjadłam ogromną porcję jedzenia i wzięłam gorący prysznic i trochę się porozciągałam. Uwielbiam to zmęczenie po porządnym dniu treningowym. Czuję się wtedy spełniona i dumna z siebie.

Podsumowując: moje pierwsze zmagania w DH były dla mnie niesamowitą przygodą. Bardzo się cieszę że miałam okazję pojeździć w tak przepięknym miejscu, na takich fajnych trasach. Myślę, że każdy kto chociaż trochę interesuje się kolarstwem grawitacyjnym, powinien spróbować swoich sił w miejscu podobnym do Les 2 Alpes, żeby poczuć jak to jest jeździć w wysokich górach. Po jednym dniu jeżdżenia w takich warunkach nie mogę wyjść z podziwu dla ludzi uprawiających tą dyscyplinę zawodowo. Od tej pory inaczej będę patrzeć na wszystkie filmiki zawodników downhillu.

Ula Mendys.

Bardzo gorąco zachęcam do spędzenia urlopu w L2A. Tak jak wcześniej pisała Ula, to jedna z lepszych w Europie miejscówek grawitacyjnych. Do dyspozycji mamy 20 wytyczonych, oznakowanych tras oraz nieskończenie wiele dzikich, z których nie przepędza żaden strażnik parku narodowego!

Z 90 kilometrów wytyczonych tras, chciałem pokazać najciekawszy, moim zdaniem, zapis z Endomondo. To jeden zjazd z lodowca 3200 mnpm , trasami: Jandri, Rocky Line, Diable, Venosc, aż do miejscowości leżącej 700 m poniżej Les Deux Alpes. Ślicznego Venosc 900 mnpm. Przyznam, że na mazowieckim kolarzu, 2221 m różnicy poziomów, zjechane na raz, robi  wrażenie! Zwłaszcza kiedy przypomniałem sobie przewyższenia pokonywane na domowych maratonach Poland Bike i Mazovia. Przykładowo, podczas 45-cio km etapu PB2016 w Radzyminie, mój Polar zarejestrował 105 m w pionie,

Koszty:

196Euro 6 dniowy ski pass na którym od 09.00 do 13.30 śmigamy na nartach i potem do 18.30 na rowerze. 125 Euro 6 dni tylko na rower od 09.00 do18.30.

15 Euro- osobodoba w 8 osobowym apartamencie, pobyt 7 nocy. Jedzenie przygotowywaliśmy sami.

Wypożyczenie roweru 40 – 90 Euro za popołudnie ( 13.30 – 18.30) niby sporo, jednak należy wziąć pod uwagę, że 160mm enduro to na trasy L2A absolutne minimum. Przekonaliśmy się, że lepiej sprawdzają się 200 mm rowery DH z mocnym dwupółkowym Boxxerem. Klocki hamulcowe trzeba wymieniać co 2 – 3 dni opony starczają na tydzień. Do tego w cenie dostajemy dobrany rozmiarem fullface, pełną zbroję chroniącą klatkę piersiową, plecy obojczyki, łokcie i przedramiona, solidne nakolanniki i ochraniacze piszczeli.

I tylko, żeby tam nie było tak strasznie dalekoL, zrobiliśmy 4 tysiące kilometrów, mimo to szczerze polecam wakacje 2017 w Les Deux Alpes.

Więcej zdjęć, filmów i tekstów ze zgrupowania w Les Deux Alpes czytaj na http://blog.snowboardshop.pl

Bartek Błażewski.

PS

Tydzień po powrocie ze zgrupowania w L2A i napisania powyższej relacji, Ula Mendys została Mistrzynią Polski w olimpijskiej dyscyplinie kolarskiej BMX Racing. Brawo Ula.

Enduro Trails Bielsko Biała part 2

Kolejne zawody z serii enduro zaliczone. Tym bardziej cieszę się bo w mojej opinii był to udany start J 7 miejsce i „tylko” około  1 min 20s straty do pudła . Wiem nad czym trzeba jeszcze popracować by pierwsza 4 była w moim zasięgu.  Oczywiście po raz kolejny, bezkonkurencyjna wśród kobiet okazała się Ela Figura, która wygrała z przewagą prawie 3 min nad drugą kobietą. To naprawdę robi wrażenie!
Podgląd na wyniki

Po mojej analizie wyników okazało się, że zwyciężczyni wyścigu największa przewagę uzyskała na OS-ie, na którym było najwięcej jazdy pod górę. I muszę przyznać, że niezwykle ciężką sprawą jest wykrzesanie maksymalnej mocy na krótkich odcinkach podjazdowych kiedy twoje nogi są miękkie..niczym z waty.
A jak było na trasie…( i nie tylko) pokrótce dowiecie się z filmiku J Niestety tylko pokrótce ponieważ nie zebrałam dużej ilości materiału..

My Movie endu from Piotr Szlazak on Vimeo.
Super ludzie , znakomita atmosfera, świetnie przygotowane OS-y i moc adrenaliny. Tyle można powiedzieć o 2 edycji Enduro Trails. Jeśli jeszcze nie spróbowałaś/eś jak smakuje rywalizacja na miejscowych trasach to serdecznie do tego zachęcam.  Mnie już pochłonęło w całości J

 

Garmin Eddge 820

Na początku lipca Garmin ogłosił premierę nowego modelu Edge – 820.

Edge820-1

Jeżeli poprzedni topowy model z serii rowerowej był dla was za duży, to tym razem powinniście być zadowoleni.
Można powiedzieć, że Garmin Edge 820 jest Edgem 1000 w obudowie 520.
Żeby nie było, że nic nowego nie ma to poniżej przegląd nowych funkcjonalności :
– Śledzenie grupy znajomych : fajna opcja pozwalająca pokazać gdzie w okolicy znajdują się nasi znajomi.
– Posiada powiadomienie o wypadku : Po wprowadzeniu osoby kontaktowej, możliwe jest jej powiadomienie przez Edga w razie nagłego zatrzymania i wychwycenia przeciążenia.
– Posiada opcję oszczędzania baterii

Jest to też chyba pierwszy Edge który posiada mapy ale nie posiada wejścia na kartę. Musi nam wystarczyć 16 GB wbudowanej pamięci.

To co nam się rzuci od razu w oczy to przebudowany układ menu. Jest on o wiele bardziej przejrzysty niż dotychczas. Po włączeniu i wstępnym ustawieniu Edge 820 widzimy na ekranie 5 możliwości z czego 3 zajmują 80% ekranu :
– Rozpoczęcie jazdy w jednym z definiowanych przez nas profili
– Nawigacja
– Trening
a kolejne 2 widoczne sa na dole
– Ustawienia
– aplikacje IQ

gar1
Urządzenie testowałem podczas jazdy na rowerze szosowym oraz w terenie podczas SLR w Bodzentynie.
Przyzwyczajony do układu menu musiałem się nieco wysilić aby ustawić sobie odpowiednie czujniki, pola danych, profile map ale początkowe trudności wynikały z przyzwyczajenia. Teraz rzeczywiście jest to lepiej uporządkowane. Niestety Garmin już chyba nie wróci do możliwości konfigurowania kilku profili rowerów. Nieco na osłodę pojawiły się w końcu czasy w danych strefach tętna i możliwość wyboru jak ma być klasyfikowana aktywność przesyłana do serwisu Garmin Connect.

Na pierwszy ogień poszła niedzielna przejażdżka szosowa. Zaplanowałem trasę o długości 70 km. Ciekaw byłem jak będzie mnie prowadził algorytm i jak będzie przeliczał nową trasę. Ustawiłem priorytet dróg asfaltowych i hopsa. Działałem zarówno na przygotowanej przez Garmina mapie jak i UMP pcPL. W obu przypadkach prowadzenie działało bardzo dobrze. Informacje wyświetlane były odpowiednio wcześnie. Gdy specjalnie nie jechałem tak jak mi każe, proponował drogi które sam wybierałem do tej pory. Przeliczanie nie trwało też długo. Ucieszyło mnie też sprawne przesyłanie pozycji mojej żonie, bo 810 ma z tym ostatnio problemy.

Kolejnym testem była jazda w górach. Zwróciłem tutaj uwagę na niewygodną kwestię związaną z czujnikami. Ponieważ zmieniłem rower, dodałem nowe czujniki. Niemniej Edge nadal wyszukiwał tych z szosy. W tym właśnie momencie boli brak profili rowerów. Miejmy nadzieję, że to poprawią w przyszłości.

Podczas ścigania na rowerze górskim uwielbiam widzieć wykres wysokości, dzięki czemu wiem jak długi jest podjazd i jak rozłożyć siły. Dzięki rozdzielczości rodem z 1000ka wykres był o wiele bardziej czytelny dzięki czemu nie traciłem czasu na dokładne przyglądanie się mu. Tego dnia był mocny skwar więc tym bardziej doceniłem rozdzielczość. W głębokim lesie urządzenie sprawnie prowadziło mnie po ścieżce. Super sprawą jest patent przeniesiony z wielkiego brata. W pudełku otrzymujemy żyłkę dzięki której możemy dodatkowo zabezpieczyć urządzenie przed stratą w przypadku wypadku.

gar2
Ekran obsługiwałem zarówno w pełnych rękawiczkach jak i krótkich. Mam wrażenie, że był on zbyt czuły. O ile w pełnych rękawiczkach sterowania było bezproblemowe, to gołymi palcami ciężko było wybrać to co się chce lub przewinąć tylko jedną-dwie opcje a nie kilka. Być może, jest to kwestia przyzwyczajenia.

Ważną kwestią jest podkreślenie jak ważne jest obecnie połączenie z telefonem i transmisja danych. Z trzech wymienionych na początku nowości tylko tryb oszczędzania baterii nie wymaga apki Garmina na telefonie. Warto poświęcić trochę czasu na początku aby skonfigurować zarówno urządzenie jak i połączenie z telefonem. Dzięki temu będziemy mogli wykorzystać jego pełny potencjał.
Miłym dodatkiem są wspomniane wcześniej wgrane mapy. Poniżej ich całkiem pokaźny zasięg.
Gar3
Na koniec kwestia ceny. Miłą rzeczą jest to, że Edge 820 jest droższy o 100 $ od 520 i 100 $ tańszy niż 1000. Mamy więc całkiem ładny wybór i sensownie rosnące ceny.
Edge820-5Edge820-6Edge820-7Edge820-4
Edge820-3

Poland Bike Stężyca (Wyspa Wisła) 14.08.2016

Tekst: Krzysztof Mrożewski

V

 

 

 

Maraton odbył się w przepięknym ośrodku rekreacyjnym Wyspa Wisła w Stężycy. Pogoda była dobra, trasa przygotowana i właściwie oznakowana. Głównym sponsorem był Pan Jarosław Ptaszek (miliony kwitnących storczyków), który zadbał o komfort uczestników całej imprezy.

 

„

„

Trasa jest dokładnie taka jak można by się spodziewać w tej części kraju: piasek, piasek i tylko piasek (suchy i mokry). Ścigaliśmy się na dystansie 33 km (MINI) oraz 55 km (MAX). Maraton typowo nizinny. Nasz drużynowy kolega z kategorii M5 Sławomir Lemieszek po raz pierwszy zdecydował się wystartować na dłuższym dystansie, mniejsze nagromadzenie uporczywych nierówności czy trudności technicznych i przewyższeń na trasie maratonu po okolicach Stężycy sprawiło, że była to doskonała trasa dla osób chcących wspiąć się „poziom wyżej” niż MINI, zarówno po to, aby od tego momentu jeździć już tylko dystans MAX, jak i aby spróbować jak się jedzie na dłuższej trasie. Natomiast na wyścigu sukces zapewniał dobór szerokości opony, ciśnienia w kołach oraz odpowiedniego bieżnika. Sztuka jazdy polegała na zabraniu się do odpowiedniego „pociągu” i umiejętności jazdy w kopnym piasku oraz trzymaniu koła.

œ

œ

 

Nasza drużyna zajęła czwarte miejsce.

     Nie był to typowy maraton górski, gdzie nie trzeba brodzić przez rzekę po kolana, gdzie nie trzeba grzęznąć w zasysającym błocie, gdzie nie ma sztywnych podjazdów których nie da się pokonać w tlenie.

      Maraton uważam za udany i sympatyczny. Chętnie wezmę

udział w następnych edycjach.

KDla drużyny punkty zdobyli:

Jurek Radosław  13 open, 5 w M3

Mrożewski Krzysztof  27 open, 2 w M5

Kur Joanna  5 open, 2 w K2
Zduniak Karol  59 open, 28 w M3
[table id=12 /]

EKSPERYMENT Polandbike Góra Kalwaria 2016

gk_2

Tekst: Piotr Buczyński

Mogę tylko pozazdrościć zawodnikom, którzy przed każdym startem nie mają dylematu Mini czy Max. Ja już dwa dni wcześniej w nocy spać nie mogę zastanawiając się na tym poważnym dylematem. Niekiedy decyzja zapada już w trakcie wyścigu w zależności od aktualnej kondycji zawodnika lub warunków na trasie. Niektóre starty traktuję jednak priorytetowo i takim wyścigiem jest dla mnie na przykład Wawer, gdzie zawsze jadę Max. To w końcu moja dzielnica, mój las i moja trasa.

 

Na dystansie Max pojechałem pierwszy raz w Radzyminie 2015. Podobno najłatwiejszy maraton w sezonie. Marne 48 km. Awansowałem o dwa sektory. Cieszyłem się jak dziecko i wypinałem pierś po ordery. W Płocku znów pojechałem Mini i spadłem z szóstego do siódmego sektora. To tylko ugruntowało mój pogląd. Żeby awansować trzeba jeździć Max. I tak męczyłem się przez cały sezon. Jasienica 63 km, Konstancin 62 km Wawer 51 km. Wypruwałem się na długich dystansach, a szósty sektor pozostawał nadal nieosiągalny. Teraz to wiem byłem za słaby.

Zimą nudząc się niemiłosiernie przeanalizowałem wyniki maratonów i ku mojemu zdziwieniu zauważyłem, że duża część pierwszych dwóch sektorów jeździ tylko Mini. Po prostu się wyspecjalizowali. Dają całą parę na nogę. Jadą najkrótszy dystans i nie traktują tego jako ujmy na honorze. Pamiętajcie, że to według ich rezultatów kalkulowane są nasze punkty.

Hhmm pomyślałem a gdyby tak……………….poeksperymentować. Już pierwszy start wg nowej reguły przyniósł zaskakujące rezultaty. Kozienice dystans Mini. Żadnego oszczędzania sił, cała para na pedały, gonimy poprzedni sektor, wyprzedzamy, zawsze wyprzedzamy i jest……..awans o dwa sektory. Piątka odczarowana. Trochę na wyrost. Trzeba będzie powalczyć żeby się utrzymać.

Eksperymentu ciąg dalszy wypadł w Górze Kalwarii. Niedziela, piękna pogoda, blisko Warszawy. W sektorach pełno. W sumie ponad 800 osób plus blisko dwie setki dzieciaków. Pierwszy raz ludzie nie mieszczą się w sektorach. Trzeba ich wpuszczać w miarę jak się przesuwamy do przodu. Max 52 km Mini 33 km. Trasa ponoć łatwa, choć nikt jej nie widział bo sporo się zmieniło od zeszłorocznej edycji. Jadę oczywiście Mini. Trzeba być konsekwentnym.

1,2,3……………………… i pooooszli! Na początek kilka kilometrów po asfalcie, potem szuter. Staram się trzymać w czubie sektora, ale w piątce goście są mocni. Daję nawet jakąś zmianę na pierwszej pozycji, ale kosztuje mnie to dużo sił. Co za idiota ze mnie. Trzeba było się trzymać grzecznie na końcu ogona i oszczędzać siły. Niemniej tniemy do przodu jak szaleni, a czwartego sektora nie widać. Zjeżdżamy w jakieś pola. Mulda, muldę muldą pogania. Z lewej łąka z prawej nasyp kolejowy. To dopiero początek, a ja już nie nadążam za czołówką. Oj przyjdzie zaraz po debiucie w piątym znowu oddać sektor.

Wreszcie wjeżdżamy do lasu. Zaczynają się fajne ścieżki, ale trzeba uważać, wszędzie pieńki i wystające kikuty gałęzi. Można się nadziać, a kurzy się niemiłosiernie.

Nagle STOP. Korek. Kilkanaście osób z przodu staje i zsiada z rowerów. Zsiadam i ja jest chwila na złapanie oddechu po gonitwie po polach. Rozglądam się SZOK. Takiego zatoru jeszcze nie widziałem, na żadnej edycji. Co najmniej dwa sektory stoją w kolejce, żeby sforsować głęboki zarośnięty parów, a z tyłu ciągle nadjeżdżają nowi.

13442482_1195980100452827_986099194962467370_o_1

Zniecierpliwieni kolarze zaczynają w kilku miejscach jednocześnie forsować parów poza wyznaczonym przebiegiem trasy. Nie ma na co czekać, trzeba się pchać. Przez krzaczory prawie nic nie widać, ale dzieją się dantejskie sceny. Ktoś szarpie rower zaklinowany między krzakami, ktoś się obsunął z rowerem na stromym zboczu, jeszcze inny się wpycha z boku. Masakra. Szkoda gadać.

Jeszcze dziesięć kilometrów dalej wyprzedzają mnie wściekli zawodnicy z czwartego sektora, którzy utknęli w tym miejscu i w konsekwencji sporo stracili.

Na trasie sporo się dzieje. Leśnie ścieżki, powalone przez ostatnią burzę drzewa, piaszczyste drogi, szutrówki, i oczywiście łąki. A na łące jak na łące – mulda na muldzie i muldą pogania.

Na szesnastym kilometrze bufet. Woda ma wzięcie większe niż zwykle. Na siedemnastym kilometrze zawracamy na wiadukcie kolejowym w kierunku Góry Kalwarii. I teraz dopiero zaczynają się schody.

Niby nic wielkiego, ale odmiennie niż zwykle najcięższe dopiero przed nami. Gdzieś na dwudziestym kilometrze wypadamy na asfalt. Dłuższy płaski odcinek pozwala się nieco zregenerować. Za chwilę będziemy zaliczać podjazd pod wiadukt na drodze krajowej nr 79 z Piaseczna, potem kilkukrotnie pokonywać skarpę wiślaną w górę i w dół a na deser znany dobrze prawie wszystkim kilkusetmetrowy brukowany podjazd na rynek w Górze Kalwarii ul. Świętego Antoniego.

Na początek wiadukt, najpierw, asfalt potem trylinka, płyty, kocie łby, zakrzaczona ścieżka i spacer pod górę w kolejce oczekujących.

Teraz około kilometra, po świeżo wysypanym drobnym grysie. Rower prawie nie jedzie, tracę resztkę sił. Wreszcie koniec męki. Przecinamy drogę 724 z Konstancina i  na łeb na szyję zjeżdżamy skarpą wiślaną.

Ten zjazd jeszcze długo będzie mi się śnił po nocach. Wg opisu trasy był utwardzony gruzem budowlanym „…..całkowicie zespolonym z podłożem….” Akurat. Po przejechaniu kilkuset zawodników wszystko zryte. Niewielkie luźne kamienie, gdzieniegdzie wystaje coś większego. To tylko kilkaset metrów, ale jest bardzo niebezpiecznie, na dużej prędkości każde dotkniecie hamulca lub zbyt gwałtowny ruch kierownicą to gwarantowane lądowanie w rowie.

Jesteśmy nad Wisłą. Jakaś grobla, muldy i  znowu zsiadamy, stromy wąski podjazd z wysokimi burtami. Kilkadziesiąt metrów z buta. Chwila oddechu przed ostatnimi dwoma podjazdami. Pomiędzy nimi zaplanowana jest sekcja XC. Co to ma być? Nie mam pojęcia.

Pierwszy podjazd zaczyna się szutrem, potem jest gruz, kocie łby, a na końcu płyty. Ledwo, żywy docieram na szczyt. Chciałem odpocząć na zjeździe, ale nic z tego. Sekcja XC jest naprawdę wymagająca. Zjazd zakosami po skarpie wiślanej w terenie rzekłbym „dziewiczym”. Ot wykoszona trawa i tyle. Kilka naprawdę stromych i ostrych zakrętów kończy się kilkoma słabo widocznymi „hopkami”. Duża prędkość, chwila nieuwagi i lądowanie w krzakach gwarantowane. Uffff jestem na dole. Jeszcze tyko spotkanie ze Św. Antonim i meta.

gk_1

Na zakończenie organizator zafundował nam jeszcze około kilometra atrakcji w postaci głębokich, wypełnionych nie do końca ładnie pachnącym błotem kolein, szybki odcinek „płytowy”, muldowy odcinek łąkowy i niemiłosiernie dziurawy odcinek szutrowy. A na zakończenie kilkaset metrów stromego podjazdu po bruku. Meta. Nareszcie. Garmin pokazał 29,7 km i 165 m przewyższenia.

Podsumowując edycję Polandbike w Górze Kalwarii, o samej trasie nie można napisać nic złego. Była urozmaicona i wcale nie taka łatwa technicznie. Niby płasko, ale parę górek się znalazło. Zwłaszcza na finał. Niby szybko, ale ostatnie suche tygodnie zrobiły swoje. Piach i suche igliwie zasysały opony niemiłosiernie. Były też miejsca niebezpieczne, jak wspomniany już zjazd z wiślanej skarpy, odcinek XC, liczne na strasie wyrwy zamaskowane w trawie na poboczu.

gk_0

Eksperyment się……………….udał. Piąty sektor obroniony. W Płocku też pojadę Mini. Do trzech razy sztuka. Ale czy o to właśnie chodzi? Czy chęć awansu sektorowego nie przysłania mi czasem przyjemności z rywalizacji na dłuższym dystansie? Trudno jednoznacznie odpowiedzieć. Docelowo chcę się pozbyć tego dylematu. I jeździć tylko Max, bez względu na aktualną kondycję, pogodę czy warunki na trasie. Czego i Wam wszystkim życzę.

W sumie w drużynie Mybike wystartowało nas 21 osób. Niezły wynik! Stanęliśmy też na drugim miejscu podium w klasyfikacji teamów. Gratulacje dla wszystkich

Jak ulał pasuje tu stary dowcip z taaaaką brodą.

W nieznanym sobie mieście turysta chcąc zwiedzić wymieniony w przewodniku obiekt zagaduje przypadkowo spotkanego staruszka „ Czy nie wie Pan jak trafić do filharmonii. Ależ oczywiście, że wiem trzeba ćwiczyć, ćwiczyć i jeszcze raz ćwiczyć”

Powodzenia

Piotr „Buczek” Buczyński

[table id=6 /]