Kolarstwo pagórkowe, czyli moje cztery miesiące na rowerze w Danii

Od jakiegoś czasu zapewne nie widzieliście mnie na startach pod barwami MyBike.pl, to dlatego że w ubiegłym sezonie szkoła i inne zajęcia wzięły górę nad trenowaniem pod starty, a od sierpnia 2018 do czerwca 2019 spędzam 10 miesięcy na wymianie międzykulturowej AFS w Danii. Wyjechałem na program, w ramach którego mieszkam u duńskiej rodziny goszczącej, chodzę do duńskiej szkoły, biorę aktywny udział w codziennym, duńskim życiu. Poznaję tutaj kulturę i język, spotykam wielu nowych ludzi, każdego dnia zaskakuje mnie coś nowego, odmiennego. Decydując się na wyjazd musiałem opuścić rodzinę i przyjaciół, szkołę, moje aktywności, strefę komfortu, codzienność, w której żyłem od urodzenia. Nie dotyczyło to jednak roweru…
Miałem bardzo szerokie pole wyboru, organizacja, w ramach której wyjechałem na dziesięciomiesięczny program aktywnie działa w niespełna każdym z państw Europy, Ameryki Północnej, Środkowej i Południowej, Południowej Azji i Oceanii. Rozważałem kilka opcji, ale końcowy werdykt padł na Danię. Jednym z czynników, który przyciągnął mnie jednak właśnie tutaj była moja pasja do rowerów. Dania (a szczególnie Kopenhaga) to jedna z światowych stolic rowerowych. Dziewięć na dziesięć Duńczyków jest właścicielem co najmniej jednego roweru, duńska infrastruktura rowerowa liczy ponad 13 000 km, 60% mieszkańców Kopenhagi wybiera rower na codzienny dojazd do pracy lub szkoły a odległość przejechana w dniu powszednim przez ich wszystkich wynosi około 1.4 miliona kilometrów. Powalających na kolana tego typu statystyk o Duńczykach jest więcej. Jeżdżenie na rowerze w takiej skali przekłada się także na gospodarkę, zdrowie obywateli i (nie)zanieczyszczanie środowiska. Kopenhaga może być wzorem dla każdego miasta w jaki sposób należy gospodarować ruchem ulicznym. Jeżdżenie na rowerze, jest także mocno zakorzenione w tradycji i mentalności Duńczyków. Jest to normalny środek transportu a zła pogoda nie jest wymówką, trzeba się tylko umieć dobrze ubrać.

Wyjeżdżając do kraju, na który się zdecydowałem wiedziałem, że rower będzie ważnym elementem mojego programu. Kolarstwo górskie, trenuję od pięciu lat, jak sama nazwa wskazuje niezbędnym czynnikiem są… góry. Nie można powiedzieć, że w Warszawie mamy dobre warunki do trenowania tego sportu, żeby naliczyć stosowne przewyższenie trzeba robić nieskończoną ilość rund w górę i dół na górkach typu Kopa Cwila, Kazurka czy górka Szczęśliwicka. Same nazwy są śmieszne, ale za to, aby wybrać się w góry wystarczy wsiąść w samochód lub pociąg, aby po kilku godzinach wsiąść na prawdziwy „górski” rower. A w Dani…płasko, gdzieniegdzie pagórkowato i znowu płasko. Żeby wybrać się w góry trzeba albo przeprawić się przez most pomiędzy Kopenhagą i szwedzkim Malmo i jechać w głąb północnej Skandynawii lub kierować się na południe do Niemczech i Austrii. Jak to mówią Duńczycy, „nasz kraj jest płaski jak naleśnik”, średnia wysokość to 31 m.n.p.m. a najwyższy punkt mierzy sobie aż 170 m.n.p.m.! Z tego właśnie powodu Dania zmotywowała mnie do spróbowania kolarstwa szosowego, przed wyjazdem kupiłem podstawowy rower szosowy i już nie mogłem się doczekać pierwszego treningu.
Po przyjeździe od razu zacząłem szukać klubu szosowego, w którym mógłbym poznać lepiej ten odłam kolarstwa i poznać ludzi, z którymi mógłbym wspólnie trenować. Nie było to trudne, po krótkim przeszperaniu Internetu znalazłem kilka pobliskich pozycji. Ku mojemu zdziwieniu znalazłem także klub „MTB”. Okazało się że w moim regionie (okolice Roskilde oddalonego o 40 km na zachód od Kopenhagi) popularnością cieszy się także kolarstwo górskie. To także dlatego że „pagórkowatość” mojej okolicy jak na Danię jest stosunkowo duża co oznacza też infrastrukturę dla kolarzy „pagórkowatych”. Potrzebowałem tylko roweru, a tak naprawdę… dwóch. Moim rodzicom udało się wysłać moje dwa rumaki za pośrednictwem firmy przewożącej Polaków do Danii. Po podróży w luku bagażowym autokaru moje dwa rowery trafiły do mnie. Gdy tylko miałem na czym jeździć zgłosiłem się do dwóch klubów w moim mieście, szosowego -Roskilde Cykle Ring i górskiego – Roskilde RMK. Zostałem bardzo miło przyjęty, w czwartki jeździłem na szosę a w niedzielne poranki na wyprawy „pagórkowe”. Szybko wkręciłem się w grupę i stałem się aktywnym członkiem każdego z klubów.
Jeżdżenie w klubach umożliwiło mi poznanie okolicy i najlepszych miejscowych tras. Duński krajobraz charakteryzuje się dużym pofałdowaniem, jest tu wiele terenów rolniczych na przemian z mieszanymi lasami. W Danii urbanizacja jest bardzo rozproszona, rzadko nie widzi się żadnego domostwa w zasięgu swojego widzenia. To sprawia, że mamy tutaj wiele nieruchliwych dróg prowadzących przez lasy i pola, jadąc mijamy jednorodzinne białe-typowo duńskie, domy a przy nich niewielkie gospodarstwa. Słońce ślizga się po rozległych polach i znika w ciemnych, mrocznych lasach. Drogi są prawie zawsze równe i gładkie, z przyjemnością połyka się kilometry. Niekiedy przy bardziej ruchliwych drogach ruch rowerowy przeniesiony jest na dwukierunkową ścieżkę po jednej ze stron jezdni. Infrastruktura rowerowa pomiędzy większymi miastami jest tutaj także znakomita. Dodatkowo oddzielny pas dla rowerzystów sprawia, że w Danii odnotowuje się bardzo mało wypadków.

Bardzo się cieszę, że mogę posmakować tutaj szosy. To zupełnie inna historia niż MTB, szczególnie w jeździe grupowej. Objeżdżając mój region poznałem dobrze okolicę, jest to też świetny sposób na odkrywanie sekretnych miejsc-to podoba mi się najbardziej. Polubiłem asfaltowe drogi ale… ciągle najbardziej odnajduję się na rowerze z amorkiem. Każdy trening z miejscowym klubem MTB to czysta przyjemność. Jazda wzdłuż brzegu fiordów, szutry pomiędzy polami, ciche lasy z bagnami i polanami… Koledzy z klubu pokazali mi tutaj wiele świetnych tras. Nieopodal naszego miasta znajduje się las, w którym budujemy pętlę singletrack. Organizuje się cała społeczność rowerowa. Żony przynoszą lunch i ciasta dla ciężko pracujących przez całą singletrack-niedzielę mężów z asystującymi im synami. Każdy bierze łopatę w dłoń, taczki wypełniają się ziemią i żwirem a wszystko jest wcześniej zaplanowane, wystarczy tylko odpowiednia grupa ludzi, żeby było na czym „pośmigać”. W ten sposób w wielu miejscach w Danii powstają urozmaicone ścieżki rowerowe o różnym poziomie trudności. Miałem okazję odwiedzić też kilka podobnych miejsc w okolicach Kopenhagi, gdzie jest bardzo dużo lasów.

Społeczność rowerowa w Danii działa bardzo prężnie. Tak jak wspominałem, Duńczycy silnie związani są z rowerami. Państwo dba o rozwój kultury rowerowej, umożliwiając także obywatelom lokalnie angażować się w rowerowe życie. Przykładowo nie ma tutaj żadnego problemu z budowaniem nowych tras w lasach, tereny zielone uznawane są za wspólne dobro, które powinno być dostępne dla wszystkich. Wszystko odbywa się na zasadzie dialogu pomiędzy leśnikami a „budowniczymi” a gmina zapewnia nawet sprzęt i materiały do budowy. Jest tutaj wiele społeczności, do których można dołączyć i najzwyczajniej robić to co się lubi razem. Osobiście czuję się tutaj bardzo dobrze, mam dookoła siebie ludzi podzielających moje zainteresowanie z inicjatywą do wspólnego trenowania i działania. Po treningach spotykamy się czasami na wspólne jedzenie a ostatnio mieliśmy nawet świąteczną wigilię.
Jeżdżenie na rowerze poza samym trenowaniem, pozwoliło mi na jeszcze lepsze odkrycie duńskiej kultury. Poznałem wiele ludzi, z którymi mogę wspólnie spędzać czas na tym co bardzo lubię. Odkryłem wiele ciekawych miejsc: tutejszą naturę i pobliskie miasteczka co też składa się na poznawanie Danii. Rower jest dla mnie bardzo ważnym elementem życia tutaj. Niezmiennie rower pozostaje odskocznią od codziennej rutyny, niezbędnym resetem i spędzeniem czasu na świeżym powietrzu w pięknej scenerii.

Zapraszam wszystkich do obejrzenia filmu z czterech miesięcy mojego rowerowego życia w Danii!
LINK do filmu

Z pozdrowieniami dla całego Teamu
Jeremi Dziedziejko
2019