Kolarstwo pagórkowe, czyli moje cztery miesiące na rowerze w Danii

Od jakiegoś czasu zapewne nie widzieliście mnie na startach pod barwami MyBike.pl, to dlatego że w ubiegłym sezonie szkoła i inne zajęcia wzięły górę nad trenowaniem pod starty, a od sierpnia 2018 do czerwca 2019 spędzam 10 miesięcy na wymianie międzykulturowej AFS w Danii. Wyjechałem na program, w ramach którego mieszkam u duńskiej rodziny goszczącej, chodzę do duńskiej szkoły, biorę aktywny udział w codziennym, duńskim życiu. Poznaję tutaj kulturę i język, spotykam wielu nowych ludzi, każdego dnia zaskakuje mnie coś nowego, odmiennego. Decydując się na wyjazd musiałem opuścić rodzinę i przyjaciół, szkołę, moje aktywności, strefę komfortu, codzienność, w której żyłem od urodzenia. Nie dotyczyło to jednak roweru…
Miałem bardzo szerokie pole wyboru, organizacja, w ramach której wyjechałem na dziesięciomiesięczny program aktywnie działa w niespełna każdym z państw Europy, Ameryki Północnej, Środkowej i Południowej, Południowej Azji i Oceanii. Rozważałem kilka opcji, ale końcowy werdykt padł na Danię. Jednym z czynników, który przyciągnął mnie jednak właśnie tutaj była moja pasja do rowerów. Dania (a szczególnie Kopenhaga) to jedna z światowych stolic rowerowych. Dziewięć na dziesięć Duńczyków jest właścicielem co najmniej jednego roweru, duńska infrastruktura rowerowa liczy ponad 13 000 km, 60% mieszkańców Kopenhagi wybiera rower na codzienny dojazd do pracy lub szkoły a odległość przejechana w dniu powszednim przez ich wszystkich wynosi około 1.4 miliona kilometrów. Powalających na kolana tego typu statystyk o Duńczykach jest więcej. Jeżdżenie na rowerze w takiej skali przekłada się także na gospodarkę, zdrowie obywateli i (nie)zanieczyszczanie środowiska. Kopenhaga może być wzorem dla każdego miasta w jaki sposób należy gospodarować ruchem ulicznym. Jeżdżenie na rowerze, jest także mocno zakorzenione w tradycji i mentalności Duńczyków. Jest to normalny środek transportu a zła pogoda nie jest wymówką, trzeba się tylko umieć dobrze ubrać.

Wyjeżdżając do kraju, na który się zdecydowałem wiedziałem, że rower będzie ważnym elementem mojego programu. Kolarstwo górskie, trenuję od pięciu lat, jak sama nazwa wskazuje niezbędnym czynnikiem są… góry. Nie można powiedzieć, że w Warszawie mamy dobre warunki do trenowania tego sportu, żeby naliczyć stosowne przewyższenie trzeba robić nieskończoną ilość rund w górę i dół na górkach typu Kopa Cwila, Kazurka czy górka Szczęśliwicka. Same nazwy są śmieszne, ale za to, aby wybrać się w góry wystarczy wsiąść w samochód lub pociąg, aby po kilku godzinach wsiąść na prawdziwy „górski” rower. A w Dani…płasko, gdzieniegdzie pagórkowato i znowu płasko. Żeby wybrać się w góry trzeba albo przeprawić się przez most pomiędzy Kopenhagą i szwedzkim Malmo i jechać w głąb północnej Skandynawii lub kierować się na południe do Niemczech i Austrii. Jak to mówią Duńczycy, „nasz kraj jest płaski jak naleśnik”, średnia wysokość to 31 m.n.p.m. a najwyższy punkt mierzy sobie aż 170 m.n.p.m.! Z tego właśnie powodu Dania zmotywowała mnie do spróbowania kolarstwa szosowego, przed wyjazdem kupiłem podstawowy rower szosowy i już nie mogłem się doczekać pierwszego treningu.
Po przyjeździe od razu zacząłem szukać klubu szosowego, w którym mógłbym poznać lepiej ten odłam kolarstwa i poznać ludzi, z którymi mógłbym wspólnie trenować. Nie było to trudne, po krótkim przeszperaniu Internetu znalazłem kilka pobliskich pozycji. Ku mojemu zdziwieniu znalazłem także klub „MTB”. Okazało się że w moim regionie (okolice Roskilde oddalonego o 40 km na zachód od Kopenhagi) popularnością cieszy się także kolarstwo górskie. To także dlatego że „pagórkowatość” mojej okolicy jak na Danię jest stosunkowo duża co oznacza też infrastrukturę dla kolarzy „pagórkowatych”. Potrzebowałem tylko roweru, a tak naprawdę… dwóch. Moim rodzicom udało się wysłać moje dwa rumaki za pośrednictwem firmy przewożącej Polaków do Danii. Po podróży w luku bagażowym autokaru moje dwa rowery trafiły do mnie. Gdy tylko miałem na czym jeździć zgłosiłem się do dwóch klubów w moim mieście, szosowego -Roskilde Cykle Ring i górskiego – Roskilde RMK. Zostałem bardzo miło przyjęty, w czwartki jeździłem na szosę a w niedzielne poranki na wyprawy „pagórkowe”. Szybko wkręciłem się w grupę i stałem się aktywnym członkiem każdego z klubów.
Jeżdżenie w klubach umożliwiło mi poznanie okolicy i najlepszych miejscowych tras. Duński krajobraz charakteryzuje się dużym pofałdowaniem, jest tu wiele terenów rolniczych na przemian z mieszanymi lasami. W Danii urbanizacja jest bardzo rozproszona, rzadko nie widzi się żadnego domostwa w zasięgu swojego widzenia. To sprawia, że mamy tutaj wiele nieruchliwych dróg prowadzących przez lasy i pola, jadąc mijamy jednorodzinne białe-typowo duńskie, domy a przy nich niewielkie gospodarstwa. Słońce ślizga się po rozległych polach i znika w ciemnych, mrocznych lasach. Drogi są prawie zawsze równe i gładkie, z przyjemnością połyka się kilometry. Niekiedy przy bardziej ruchliwych drogach ruch rowerowy przeniesiony jest na dwukierunkową ścieżkę po jednej ze stron jezdni. Infrastruktura rowerowa pomiędzy większymi miastami jest tutaj także znakomita. Dodatkowo oddzielny pas dla rowerzystów sprawia, że w Danii odnotowuje się bardzo mało wypadków.

Bardzo się cieszę, że mogę posmakować tutaj szosy. To zupełnie inna historia niż MTB, szczególnie w jeździe grupowej. Objeżdżając mój region poznałem dobrze okolicę, jest to też świetny sposób na odkrywanie sekretnych miejsc-to podoba mi się najbardziej. Polubiłem asfaltowe drogi ale… ciągle najbardziej odnajduję się na rowerze z amorkiem. Każdy trening z miejscowym klubem MTB to czysta przyjemność. Jazda wzdłuż brzegu fiordów, szutry pomiędzy polami, ciche lasy z bagnami i polanami… Koledzy z klubu pokazali mi tutaj wiele świetnych tras. Nieopodal naszego miasta znajduje się las, w którym budujemy pętlę singletrack. Organizuje się cała społeczność rowerowa. Żony przynoszą lunch i ciasta dla ciężko pracujących przez całą singletrack-niedzielę mężów z asystującymi im synami. Każdy bierze łopatę w dłoń, taczki wypełniają się ziemią i żwirem a wszystko jest wcześniej zaplanowane, wystarczy tylko odpowiednia grupa ludzi, żeby było na czym „pośmigać”. W ten sposób w wielu miejscach w Danii powstają urozmaicone ścieżki rowerowe o różnym poziomie trudności. Miałem okazję odwiedzić też kilka podobnych miejsc w okolicach Kopenhagi, gdzie jest bardzo dużo lasów.

Społeczność rowerowa w Danii działa bardzo prężnie. Tak jak wspominałem, Duńczycy silnie związani są z rowerami. Państwo dba o rozwój kultury rowerowej, umożliwiając także obywatelom lokalnie angażować się w rowerowe życie. Przykładowo nie ma tutaj żadnego problemu z budowaniem nowych tras w lasach, tereny zielone uznawane są za wspólne dobro, które powinno być dostępne dla wszystkich. Wszystko odbywa się na zasadzie dialogu pomiędzy leśnikami a „budowniczymi” a gmina zapewnia nawet sprzęt i materiały do budowy. Jest tutaj wiele społeczności, do których można dołączyć i najzwyczajniej robić to co się lubi razem. Osobiście czuję się tutaj bardzo dobrze, mam dookoła siebie ludzi podzielających moje zainteresowanie z inicjatywą do wspólnego trenowania i działania. Po treningach spotykamy się czasami na wspólne jedzenie a ostatnio mieliśmy nawet świąteczną wigilię.
Jeżdżenie na rowerze poza samym trenowaniem, pozwoliło mi na jeszcze lepsze odkrycie duńskiej kultury. Poznałem wiele ludzi, z którymi mogę wspólnie spędzać czas na tym co bardzo lubię. Odkryłem wiele ciekawych miejsc: tutejszą naturę i pobliskie miasteczka co też składa się na poznawanie Danii. Rower jest dla mnie bardzo ważnym elementem życia tutaj. Niezmiennie rower pozostaje odskocznią od codziennej rutyny, niezbędnym resetem i spędzeniem czasu na świeżym powietrzu w pięknej scenerii.

Zapraszam wszystkich do obejrzenia filmu z czterech miesięcy mojego rowerowego życia w Danii!
LINK do filmu

Z pozdrowieniami dla całego Teamu
Jeremi Dziedziejko
2019

II Edycja FatBike Race 2017-Nieoficjalne Mistrzostwa Polski.

fatracelogoGóry Stołowe.
Brzmi grubo co? I tak jest. O pierwszej edycji dowiedziałem się już po. Byłem podekscytowany. Piękne zdjęcia, jazda w puchu… brzmi jakbym pisał o nartach, a to przecież o rowerach. Wyczekiwałem podania daty. Główkowałem, jak zdobyć Fata ponieważ kolejny rower nie był mi do niczego potrzebny. Muszę przyznać ze Fatbike to najfajniejszy i najbardziej „niepotrzebny” z rowerów jakie wymyślono. Po prostu czysta zabawa.
Pojawiła się data. Rower zorganizowany. Starałem trzymać się planu zimowego treningu. To jednak było najtrudniejsze. Ciężko pogodzić narty z jazdą na grubasie.. takie życie. Na treningu w terenie byłem tylko dwa razu. Po jednym z nich mam lekką traumę.  -20C, zamarzł mi liczniki,  telefon, picie…  kasy przy sobie nie miałem. Znane z lata ścieżki wyglądały inaczej. Właściwie piękna jest taka przemiana trasy w nową, pełną niespodzianek.fatrace1
Fat jednak nie wszędzie się spisuje. To nie jest tak, że można jeździć po łące pełnej puchu…  albo po wyślizganej drodze z koleinami. W pierwszym wypadku kończy się to zatrzymaniem w miejscu, w drugim takim samym upadkiem jak na zwykłym rowerze ;]
Wracając do wyścigu. Frekwencja będzie bez wątpienia barometrem rozwoju tej niszy w Polsce. W tym roku zanotowano 100% przyrost. Na liście startowej 178 zawodników w dwóch kategoriach, Fat i Niefat z podziałem na płeć. U naszych sąsiadów, Czechów jest to dużo bardziej popularne. Stąd ich duża frekwencja . Nawet w Czechach takich zawodów nie ma. Nie są to imprezy  typowo FatBikowe, a jako jedna z wielu kategorii.
FatBike Race, bez wątpienia jest wspaniałym spotkaniem towarzyskim. Dużo osób miało jeden cel. Dojechać do mety, dobrze się bawiąc. Dla wielu to był debiut. Na trasie widać było kto ma taki rower na własność od dłuższego czasu, a kto nie.  Na facie jeździ się trochę inaczej. Trzeba się w niego wczuć. Na imprezę zawitali czołowi blogerzy i blogerki, kilku przełajowców, miłośnicy MTB i Enduro. Jak do tego dołożymy przedstawicieli prasy z BikeBoardu i Bike Magazynu, widać i czuć, że to wyjątkowe zawody. Pogoda dopisała, mróz, bez opadów, z grubą pokrywą śniegu w lesie.

fatbikerace from Piotr Szlazak on Vimeo.

Wyścig w większości poprowadzony został trasą dla narciarzy biegowych ze sławnym już przejściem kładką o długości prawie 2km. I tu zaczęły się kłopoty. Jazda po wyratrakowanym szlaku nie była czymś ekscytującym. No może z wyjątkiem początku trasy, gdy ludzie próbowali się wyprzedzać. Zjazd z trasy kończył się efektowną glebą w śnieg, tak jak i każda próba ścięcia zakrętu. Dziury na trasie po upadkach, rowerowe przepychanki… było ciekawie ;]
Osobiście nie lubię zawodów gdzie trzeba nosić rower na plecach. Tutaj robiło się to dość często. Na kładce było tak dużo śniegu, że co chwila z niej ktoś spadał idąc z rowerem obok. Zejście z kładki kończyło się zapadnięciem w zaspie po pas. Buty MTB nie są stworzone do chodzenia w po śniegu. Ślisko, ślisko, ślisko ! Myślałem o jeździe w zwykłych butach, za kostkę z dobrym protektorem. Do brodzenia w śniegu super, trochę mniej efektywni pedałujesz. Cóż, to już kwestia wyboru. Postawiłem na letnie MTB z ciepłymi skarpetkami,  ocieplaczami w bucie i na zewnątrz. Gdy niosłem rower zapadając się w śniegu, żałowałem swojego wyboru. Gdy już byłem na rowerze i wyprzedzałem innych byłem utwierdzony w dobrym wyborze. Każdy musi wybrać sam.
Na trasie udało mi się odpowiedzieć na nurtującą mnie kwestię:  jakie ciśnienie jest optymalne dla mojego Fata? Z przodu minimalne ciśnienie to 0.6 bara, z tyłu lepiej żeby było to 0.8 -0.9. Z niższym ciśnieniem nie warto jeździć. Opory zaczynają rosnąć i „wozi” nas po trasie.
Czy Plusy są szybsze od Fatów ? Są! Na singlach, gdyby nie były zniszczone przez Fatbike, mogłyby odrabiać straty. Ścieżki z wyrwami po ludzkich upadkach były nie do przejechania bez względu na rower jakim się poruszałeś.
Czy trasa 22km nie jest za krótka? Jak dla mnie jest . W tym roku zwycięzca przejechał ją 20minut krócej niż rok temu łamiąc godzinę… i o 30 min szybciej niż ja! Przez 4km, a to biegłem, a to szedłem z rowerem na plecach…To mi wystarczyło. Odcinki specjalne takie jak kładka nie zachwyciły mnie. Brak możliwości wyprzedzania i w ogóle poruszania. Irytująca sprawa.
Summa summarum..Czekam na wyścig na Mazowszu w śnieżnej aurze. Fajnie byłoby gdyby taka Mazovia czy PolandBike wprowadziły kategorie PLUS i FAT 😉 Mam nadzieję, że FatBike Race będzie rozwijał się, a organizator przyjmie trochę uwag od uczestników. Niech ta impreza pozostanie  nadal miejscem  spotkań miłośników rowerów.
Pozdrawiam Kamila i Adriana, którzy dzielnie walczyli na trasie. Szkoda ze grubcio Adriana doznał defektu bębenka i zapewnił mu dodatkowe km z buta. Gratuluję Kamilowi, który na mecie zameldował się kilkanaście minut po pierwszych hartach.
Poznawanie nowego to wielka, niekończąca się przygoda. Zachęcam Was do spróbowania jazdy na grubasach. W naszym sklepie dostępna jest testówka. Pokażemy Wam miejsca w górach gdzie ludzie tym żyją 🙂

Moje pierwsze zawody Enduro.

Na zawody enduro wybierałem się już chyba z rok… Choć zawodów jest już całkiem sporo, (ja miałem wypisane 9 edycji) to ciągle coś stawało na przeszkodzie. Zawody w Baligrodzie były ostanią szansą… Udało się! Chciałem sprawdzić na własnej skórze, czemu baligrodte zawody cieszą się coraz większą popularnością. Z czym się je forma zawodów ON SIDE. Jaka jest atmosfera i czy aby nie jest to dla mnie zbyt hardcorowe. Bo nie ma się co oszukiwać jazda po Mazowszu nie daje nic… aby swobodnie czuć się na szlaku w górach. Jechałem też aby kibicować Kasi Burek która zrobiła ogromny postęp i liczyłem po cichu na jej pudło J.  Chciałem też bardzo podziękować Damianowi który pożyczył mi rower.

Baligrod Mitrzostawa Polski from Piotr Szlazak on Vimeo.

 

Na ostatnich zawodach XC w Chęcinach zaliczyłem bolesne OTB i czułem się trochę potłuczony. Do tego w poniedziałek temperatura spadła do 5 stopni. I zaczęło padać…  Chęć startu spadła niemal do zera. Codziennie odświeżałem pogodę. I już w środę widać było że jest szansa że pogoda będzie lepsza. Tym czasem w rejonie zawodów zrobiło się biało. Pocieszałem się że śnieg lepszy niż deszcz, choć wtedy nie widziałem jak śliska może być trawa pokryta cienka mokra warstwą śniegu.

Trzeba też powiedzieć że nie wiedziałem wielu innych rzeczy. No ale przecież pojechałem tam po to żeby poznać to na własnej skórze.

Baligród a tak naprawdę Bystre jest na końcu świata. Niby 410km a w rzeczywistości 6h w samochodzie. Klimat czysto bieszczadzki. Tylko mało popularny. Co jest dużym plusem tego miejsca jak dla mnie.

Zawody nie maja charakteru masowego bo liczba startujących jest ograniczona do około 300 osób. Wiec jest kameralnie. Pogoda odstraszyła wiele osób. W Baligrodzie było około 150 osób. Choć zawody miały elitarny status Mistrzostw Polski.

Start o 10.00 oznaczał to że flaga została wciągnięta na maszt co oznaczało początek rywalizacji.

Przedstawiciel zawodników złożył przysięgę. Przedstawiciel sędziów również. Odegrano hymn i…

Po kolei wypuszczano zawodników na trasę, wraz z mapą i sprawdzeniem czytników pomiaru czasu. Ja z nr 92 mniej więcej po 40 minutach ruszyłem na trasę. Nikt się nie śpieszył. Zawiązały się luźne grupki, był czas żeby zawrzeć nowe znajomości. Na start pierwszego było zarezerwowane prawie dwie 2h. Gdy dotarłem na start zastałem tam kolejkę. Odstałem swoje 30minut.

Pierwszy OS był najkrótszy. Miał tylko 1km. Mi się bardzo podobał choć był bardzo techniczny i ja na nim słabo wypadłem. Ale choć był stromy z wieloma uskokami i zakrętami to dawał ogromna satysfakcje z jazdy. Tylko jedno miejsce było oznaczone trupia czachą i był to podwójny uskok z zakrętem najeżony ostrymi kamieniami.

Na Drugi OS było prawie 1.30h czasu na dojazd. I dokładnie tyle czasu mi to zajęło. Choć pod koniec gdy zrobiło się stromo odeszły mi chęci do rozmowy. W lesie pojawił się też śnieg.

Trasa miała zupełnie innych charakter. Była wytyczona granią, i była bardzo szybka. Do tego prawie cały czas było widać gdzie trzeba hamować. Dopiero na końcu była nie miła niespodzianka w postaci dużej ilości błota i uślizgów obu kół. Meta była wytyczona na przejeździe przez rzeczkę, co pozwoliło umyć nieco koła. Ta trasa dla mnie była bliska temu co zdarza się spotkać na SLR i nie trzeba było tam mieć pełnego zawieszenia. Na tym OS-ie tylko dwa razy spadłem z roweru, co dla mnie jest sukcesem. Pierwszy upadek zaliczyłem na łące gdy chciałem nieco ściąć zakręt. Trawa ze śniegiem była jak lodowisko. Na szczęście lądowanie było miękkie.

Na ostatni OS było aż 2h na dojazd. I słusznie bo było daleko i stromo. Ostatni OS jak dla mnie był źle wytyczny. Bo ściana błota po jakiej trzeba było się zsunąc była jak sadzę nie do zjechania. Każdy z kim rozmawiałem wspominał o lodowisku…  Wydaje mi się że Enduro to nie przełaje, gdzie trzeba nosić rower na plecach. Przed samą metą trzeba było się zmieścić miedzy drzewami… tylko że kierownica 70cm to było o 10cm za dużo aby było to możliwe!

Zawodnicy i zawodniczki z licencją jechali w ostatniej grupie, po rozjerzdżonej trasie co podnosiło dodatkowo trudność zawodów. Zmagali się z wyślizganą trasą. Tam czasy dojazdu na start były krótsze. Wiele dziewczyn dostało karę za dojazd na drugi OS. Myślę ze ten czas był zbyt wyśrubowany. Przykro mi z tego powodu, bo nasza koleżankę pozbawiło to medalu.

Teraz już wiem czego się spodziewać, jak lepiej się przygotować. Jedno się nie zmieni, zawsze na zawody On Side będę jechał by poznać nowe mbali2iejsce, nowych ludzi, dobrze się bawić bez spiny o czas i wynik. To jest fajna formuła!

Na koniec chciałbym podziękować nowym kolegom: Tomkowi, Bartkowi i Marcinowi za przygarnięcie na kwaterę. Pozdrawiam też osoby z Akademii Enduro, które przestraszyły się pogody lub nie czuły się gotowe. Zapraszam na wspólne jazdy z Kaśka na Telegrafie bo widać, że daje to efekty J.

Do zobaczenia na szlaku w przyszłym sezonie!

Wyniki można znaleźć tutaj.

Autor: Piotr Szlązak

To już jest koniec … czyli finałowa edycja ŚLR Mtbcross Maraton

W ubiegłą niedzielę w Chęcinach odbyła się ostatnia w tym roku edycja ŚLR – priorytetowego cyklu naszej drużyny. Frekwencja na starcie bardzo dobra, pogoda świetna, piękna okolica, zamech7k w tle – idealne warunki do ścigania i zakończenia sezonu.

Przed startem przeanalizowałam profil trasy – jak zwykle mocno interwałowa. Na dystansie FAN czekało na nas 45km świetnej trasy w tym 1200m przewyższeń, a na dystansie MASTER 72km i 1600m przewyższeń! Wiedziałam, więc że lekko nie będzie. Organizatorzy mnie nie zawiedli i po raz kolejny przygotowali naprawdę ciekawą i urozmaiconą trasę.ch6

Start w moim wykonaniu nie najlepszy, upadek z fikołkiem przez dwa rowery (na szczęście w gęsty piach) na pierwszym stromym zjeździe, brak mocy i nie najlepsze samopoczucie aż do pierwszego bufetu (20km). Na szczęście w drugiej części wyścigu złapałam swój rytm, zaczęłam mocniej podjeżdżać, złapałam nawet flow na zjazdach i powoli odrabiałam straty. Na 5km przed metą widziałam w niedalekiej odległości trzy dziewczyny, niestety tylko jedną z nich udało mi się wyprzedzić, bo na finałowy podjazd pod zamek zabrakło już siły w nogach i siłą woli znalazłam się na górze ;), a później już tylko szybki zjazd po mety i ufff to koniec – udało się wywalczyć  2.miejsce w kategorii ch5K2 i 5open wśród kobiet – czas na zasłużony odpoczynek! J

Na dystansie FAN wystartowały, oprócz mnie, dwie Kasie – Kasia Burek – 3.miejsce kategoria K2 i Kasia Kuźma 4.miejsce kategoria K3. Wśród Panów zdecydowanie najszybszy był Kuba Okła (7 M2 i 18 open), następnie: Adrian Socho (28 M3, 71 open) i Piotr Szlązak (13 M4 i 84 open). Z DNF niestety tym razem Grażyna Czerniakowska i Marek Sanaluta.

Na dystansie Master naszą drużynę reprezentowały cztery osoby. Jedyną dziech4wczyną była Krysia Żyżyńska-Galeńska, która ze świetnym czasem zdecydowanie wygrała wśród kobiet. Wśród Panów, pomimo dłuższej przerwy od startów, najszybszy był Mateusz Rybak (4 M2, 12open), następnie: Radosław Jurek (8 M3, 19open) oraz po bolesnym upadku na szybkim zjeździe Karol Wróblewski (11 M3, 22open). Michał Nowotka DNF -pomimo antybiotyku towarzyszył nam na dystansie FAN.

Jako że była to ostatnia edycja cyklu oprócz dekoracje etapowej, czekała nas dekoracja generalna. O ile miejsca w danych kategoriach były raczej wiadome, wielką zagadką było dla nas miejsce naszej drużyny. Najpierwch3 dystans Family – nie było tu naszych reprezentantów, następnie FAN – jedynie ja (2 K2) i Grażyna Czerniakowska (2K4) wystartowałyśmy w wymaganych, co najmniej 5 maratonach, a na dystansie MASTER pierwszą kobietą okazała się nasza niezawodna Krysia! Czekaliśmy więc kilka godzin z niecierpliwością, integrując się drużynowo, na ostateczną dekorację drużynową. Nie ukrywamy, że tu spore zaskoczenie… jesteśmy na 3.miejscu!ch2

Z czego oczywiście bardzo się cieszymy, chociaż ambicje były większe, ale nie poddajemy się i widzimy się na starcie w następnym sezonie, mam nadzieję, że w jeszcze większej grupie! Dzięki wszystkim za współpracę i atmosferę na zawodach!

Agnieszka Tkaczyk ch1

Bądź Fair Play jak Krysia

fairplay

Każdy kto ściga się w zawodach uwielbia rywalizację.
To jej potrzeba daje nam motywację aby wstać rano i zaliczyć jednostkę
treningową.
Ewentualnie gdy kończy się dzień, dzieci leżą uśpione.. szuka się
resztek tej motywacji aby zaliczyć trening wieczorny zamiast
porannego.

Podczas gdy mijają kolejne pory roku, my dokonujemy kolejnych
poświęceń – spotkań, wyjść na miasto czy nawet tych dalszych. Wszystko
aby osiągnąć jak najlepszy wynik podczas zawodów.
Dodajmy do tego pilnowanie diety, dbanie o sprzęt.

To wszystko i odrobina szczęścia składa się na finalny sukces. Wiele
osób dokłada wszelkich starań aby udało się być tym najlepszym.
Na dobry wynik składa się wiele czynników i mimo, że na starcie wszystko
wydaje się grać idealnie, to sytuacja na trasie jest ostateczną weryfikacją.

I tak pewni zwycięzcy, poprzez drobny defekt mogą stracić wypracowany i
upragniony sukces. Czasem zdrowie zawiedzie, czasem drobny defekt
jak „flak” czy zerwany łańcuch.
krysia
A co gdy dochodzi do poważniejszego wypadku?  Wtedy można poznać czy
osoby, z którymi rywalizujemy są godnymi rywalami. W takich sytuacjach,
tylko prawdziwi mistrzowie potrafią poświęcić godziny przygotowań aby
się zatrzymać i pomóc rywalowi/lce.

Jesteśmy dumni, że jest wśród nas osoba, która pomimo walki o najwyższe lokaty potrafi to
wszystko odrzucić. Zatrzymać się i pomóc osobie w potrzebie.

Krysiu, dziękujemy ! Swoim zachowaniem pokazałaś, że zarówno dla
Ciebie jak i dla nas liczy się nie tylko rywalizacja ale przede wszystkim
zdrowie i bezpieczeństwo podczas niej =)

W skrócie..Dla jednego z uczestników wyścigu, nie był to szczęśliwy dzień. W skutek wypadku na trasie, spadł z roweru i złamał obojczyk. Krysia w czasie ostatniego wyścigu, walcząc o 3 miejsce w klasyfikacji generalnej zatrzymała się  by udzielić pomocy koledze, którego nie znała. Jako jedyna z przejeżdżających osób zareagowała.. Straciła to trzecie miejsce lecz nie wahała się.

My w sklepie Mybike także trzymamy się zasady fair play. Dobro klienta jest dla nas najważniejsze. W pełni popieramy zachowanie naszej zawodniczki. Bezinteresowna pomoc jest „na wagę złota”. Dlatego też, takim samym postępowaniem staramy się kierować u nas w sklepie, wspierając naszych klientów.  Fair play naszym mottem 😉