Mazovia Józefów.

W weekend 16-17 kwietnia wiele się działo w rowerowo – maratonowym świecie naszego teamu. Dwa ważne cykle miały w ten właśnie w/e swoją inaugurację. W sobotę w Miękini wystartował Bikemaraton, a w niedzielę w Daleszycach zmagania rozpoczęła Świętokrzyska Liga Rowerowa.

Niestety z przyczyn rodzinnych niedane mi było wziąć udziału w żadnej z tych imprez. Nie ma, co gadać nawet jak bym się wybrał pewnie bym zdychał na którymś z kolejnych podjazdów ;). Nie znam cyklu Bikemaraton, ale opowieści o trudnej trasie w Daleszycach zapowiadały taki właśnie scenariusz.

Pogoda zapowiadała się wspaniale. Nie chcąc wiec marnować tak pięknego w/e postanowiłem wziąć udział w imprezie o bardziej lokalnym charakterze. W niedzielę 17 kwietnia odbywał się maraton cyklu Mazovia w Józefowie.

Taka lokalizacja, miała wiele zalet i niemal żadnych wad. Start i meta na terenie hotelu Holiday Inn w Józefowie tuż nad brzegiem Świdra. Na miejscu wszystkie atrakcje, jakie tylko znudzone dzieci czekające na ojca mogą sobie wymarzyć. Plac zabaw, boisko, mini golf, park linowy, a do tego lody, frytki, kiełbaski z grilla i dużo miejsca do biegania. To pozwalało oczekiwać, że rodzina nie będzie się nudzić, a zawodnik będzie miał spokojną głowę, przed, w trakcie i po wyścigu. Tak też właśnie było. Dla zawodników z rodzinami miejsce idealne.

Nic dziwnego, że na starcie pojawiły się tłumy, a dokładnie 1284 zawodników. Trzy dystanse FIT 28, MEGA 56 i GIGA 84 sprawiały, że bez kłopotu każdy mógł wybrać coś dla siebie. Cała trasa nie licząc około 3 km asfaltowej dojazdówki to ścieżki MPK. Zapowiadało się pięknie.

Warto wspomnieć, że Mimi opisując zeszłoroczną trasę Mazovii wyrażał się o niej w bardzo pozytywnie, że była „bajkowa” i że zaliczyliśmy „każdy pagórek w tym lesie”. Uprzedzając fakty wspomnę tylko, że w tym roku było lepiej………………duuuużo lepiej.

W cyklu Mazovii startowałem tylko raz. Niesprawiedliwy los i niezbyt uprzejma pani z biura zawodów, rzuciły mnie, więc aż do 9 sektora. Ustawiłem się grzecznie i czekałem na swoją kolej.

1,2,3……………………pooooszliii.

Jakież było moje zdziwienie, gdy tuż po starcie nikt, ale to dosłownie nikt nie ruszył w pogoń za poprzednim sektorem. Pojechałem, więc sam i mówiąc szczerze bez trudu doszedłem ogon 8 sektora. Asfalt szybko się skończył i wjechaliśmy do lasu.

Mieszkam na linii otwockiej już 15 lat. Tyle też lat zwiedzam na rowerze ścieżki MPK, ale tego, co zaplanował organizator naprawdę się nie spodziewałem. Oczywiście były na trasie miejsca doskonale mi znane, takie jak Góra Lotników, singiel Góraszka, podjazd pod bunkry przy kolonii Emów czy wreszcie finałowy singiel nad Świdrem. Pomiędzy tymi atrakcjami organizator wyczarował REWELACYJNĄ trasę, która była prawdziwą orgią interwałowych singli i wąskich zakręconych jak włoskie spagetti ścieżek. Piach, leśne drogi i poprzeczne nierówności dawkowane był w rozsądnych ilościach. Jedyne, czego było zdecydowanie w nadmiarze to korzenie. Strasznie mnie wytrząsło. Ale cóż z Matką Naturą się nie wygra.

Na dystansie, który wybrałem tj. 56 km organizator zapowiedział dwie pętle. Kiedy na rozjeździe dystansów gdzieś około 20 km, Fit pojechał do mety, a Mega i Giga zawróciły w stronę lasu, poczułem lekkie rozczarowanie. Jeszcze ponad 30 kilometrów, a wszystkie atrakcje już za nami……szkoda. Co teraz będzie…….pewnie nuda.

Nic podobnego to było najbardziej pozytywne zaskoczenie tego wyścigu. Oczywiście część trasy się powtórzyła w tym podjazd pod Górę Lotników czy singiel Góraszka, ale pomiędzy nimi trasa wiodła w zupełnie inną stronę. Nic nie tracąc, ze swojej atrakcyjności. Żadnego sztucznego wydłużania dystansów, żadnych szutrów, asfaltu, czy kopnego piachu. Znam ten las, a mógłbym przysiąc, że w wielu miejscach byłem po raz pierwszy.

Jedyny zgrzyt to bufet zaplanowany na podjeździe……..tak na podjeździe i to wcale nie twardym ani przesadnie równym. Za pierwszym razem skutecznie go ominąłem. Na drugim kółku chciałem skorzystać, ale się nie dopchałem. Dokładnie tak. Była po prostu kolejka. Spragnieni zawodnicy celem konsumpcji zsiadali z rowerów. Chwyciłem Izo na drugim stanowisku, ale nie zdążyłem się nawet napić. Musiałem chwytać kierownicę, bo zaczynał się singiel. Dosłownie usiany, butelkami, kubkami i skórkami od bananów. Istny slalom. Jedyna rzecz do poprawy dla organizatora – lokalizacja bufetu.

Garminek pokazał niecałe 53 km i dokładnie 352 metry przewyższeń. Niewiele, ale jak na Mazowsze wynik godny naśladowania.

Moim zdaniem najlepsza trasa na Mazowszu. Ekipa Polandbike musi się jeszcze wiele nauczyć. Ich trasy z Wawra i Otwocka są dobre, ale Mazovia Józefów bije je na głowę.

Jeżeli, ktoś nigdy tu nie startował, to radzę się pośpieszyć. Niebawem planowana południowa obwodnica Warszawy przetnie Mazowiecki Park Krajobrazowy dokładnie na pół. Prawdopodobnie przez dwa lata nie da się przejechać przez teren budowy. A po jej zakończeniu……… cóż nie ma, co się łudzić MPK nigdy już nie będzie taki sam.

Ku mojemu zaskoczeniu okazało się też, że nie byłem jedynym reprezentantem teamu Mybike na tej imprezie. W sumie wystartowało nas trzech:

Fit        Krzysztof Mrożewski   01,13,00 śr. 23 km/h 372,88 pkt

Maciej Demiańczuk   01,31,15 śr. 18,4 km/h 283,84 pkt

Mega  Piotr Buczyński           03,10,17 śr. 17,7 km/h 340,63 pkt

 

Piotr „Buczek” Buczyński

Pociąg w Piasecznie.

Prolog:

Trzy lata temu wyścig był w sobotę… niestety tego dnia wygrała praca i zła pogoda, więc nie udało mi się dotrzeć na start. Dwa lata temu również aura nie sprzyjała mojemu startowi w wyścigu. Rok temu znowu powódź i też nie dotarłem… I wreszcie w tym roku udało się. Piaseczno ma słabą opinie. Chyba najgorszą ze wszystkich miejsc w Mazowi. Ja nie rozumiem narzekania na brak wzniesień, bo przecież Mazowsze choć pagórki ma to jednak nigdy nie będą się one równać górskiemu ukształtowaniu. Jeśli komuś brakuje gór, to musisz ruszyć na SLR. Nie wiele brakowało abym wybrał się na pojazdówkę z Michałem, ale wygrała odległość (do Piaseczna miałem bliżej)J. Byłem naprawdę ciekaw jak ta trasa wygląda.

„Nagle – gwizd!
Nagle – świst!
Para – buch!
Koła – w ruch!”

Tym razem udało się wystartować z właściwego sektora. Choć bywało lepiej, to 4 sektor prezentuje sporo ambitnych zawodników. Starty sektorowe tym razem były co 45sek. Planowana trasa 48km, dystans Mega. Udało mi się ruszyć z czołówka, chodź tempo było szalone od pierwszych metrów. Na rozgrzewce objechałem początek trasy i wiedziałem gdzie trzeba się ustawiać na zakrętach aby nie tracić.

Pierwsze trzy zakręty pokonałem idealnie. Choć tempo było bardzo wysokie to na horyzoncie wcale nie było widać trzeciego sektora. Chyba większość zakrętów jakie były na trasie wynosiła 90stopni. Trochę dziwne uczucie, ale nabrałem już sporej wprawy. Po 15minutach jazdy w zbyt szybkim tempie zaczynałem odpuszczać, bo przecież to było dla mnie nie do wytrzymania. I dobrze się stało bo chwile później na przewężeniu ktoś kogoś wyprzedzał następnie popchnął i wyszła piękna kraksa. Nawet teraz mam to przed oczami. Człowiek spada z roweru, robi fikołka, rower się przewraca i to wszystko 2m przed mną. Zdążyłem za hamować i wyminąć rower oraz rowerzystę, który błyskawicznie chciał doskoczyć do roweru. Udało mi się śmignąć miedzy nim i jego „rumakiem”. Z tyłu słyszałem tylko jak kilka osób wpada na siebie. W ten sposób po raz drugi znalazłem się w czołówce. Pojawiło się kilka krótkich singli z błotnistym podłożem. Czołówka się rozrywała coraz bardziej. Ja znowu zostałem z tyłu. Z czasem byłem coraz częściej wyprzedzany. Czasami próbowałem łapać się na koło, ale zwykle nie trwało to długo. Wreszcie rozjazd Fit w prawo Mega w Lewo. Ale się dziwiłem że zostałem sam. I to na asfalcie. Nie dopuszczalna sprawa. 100m przed mną była mała grupka, wiec ruszyłem w pościg. Po 500m doszedłem ich z językiem wywieszonym jak pies. Asfalt był krótki wiec nie zdążyłem odpocząć. Nagle dostrzegam spore zamieszanie przed sobą przy szlabanie. Ktoś próbował jechać z lewej i wpadł do rowu. Jakoś tak mało widoczny był ten rów. Udało mi się minąć grzecznie z prawej. Przez chwile to ja prowadziłem grupę. Niestety sił zaczynało brakować, więc musiałem przepuścić po kolei „kolegów”. Jechałem tak trochę na pół gwizdka. Nagle mija mnie dwóch kolarzy z „SK” widać że współpracują. Wsiadam wiec do „pociągu”, bo jest szybko.

„A skądże to, jakże to, czemu tak gna?
A co to to, co to to, kto to tak pcha,”

Ich tempo udało mi się utrzymać z 5minut. I bardzo żałuje, że nie dałem rady wytrzymać jeszcze 5min… bo oto wjechałem na asfalt samotnie. Z tyłu nie było nikogo. SK widziałem 500m przede mną, jak się oddalają. Jechali co najmniej 38km, a ja ledwo 30km (na więcej nie miałem już siły) Po odcinku asfaltu, znowu szutry i las. Atrakcja w postaci przeprawy pod wiaduktem. Na środku dwie duże płyty. Przeskoczyłem z rowerem na plecach jak baletnica. Kątem oka jeszcze zobaczyłem jak ktoś pięknie wbija się w przeprawę przednim kołem i staje dęba na środku przeprawy. Ciekawe jak bym wyglądał gdyby kamienie były śliskie.

Wyprzedziłem kilka osób. Trasa biegła teraz przez łąki. Siodełko wbijało mi się w tyłek. Stając na nogi szybko sztywniałem. Wiec siadałem i wstawałem i tak w kółko. Dogoniłem za to trzy osobową grupę i to w momencie wjazdu na asfalt. Na asfalcie rozpędziłem się do 34km i tak jechałem ze 2km. Później znowu wjazd do lasu. Do mety zostało 12km. Czyli nie daleko. Z moich wyliczeń wyszło ze na metę powinienem dojechać w 20 minut. Zacząłem myśleć o finiszu. Końcówkę znam z rozgrzewki wiec wiedziałem, że znowu będzie bardzo szybko. Gdy zobaczyłem tabliczkę 5km do mety, urywałem się z małej grupy i zacząłem jechać w „trupa”. Na chwile zastopowała mnie jedna osoba. Tuż przed samą metą, jechałem grzecznie na kole 500m. Dojechałem do stadionu. I ogień! Wyprzedziłem dwie osoby. Na mecie obraz czarno biały czyli odcięło mnie. Dałem z siebie wszystko. Przyjechałem 22minuty po pierwszym na tym dystansie. Choć w sumie 96. Zmieściłem się w pierwszej setce. Najwyższa w życiu średnia 25km na wyścigu MTB robi na mnie wrażenie. Policzyłem w głowie średnią wygranego. Wyszło prawie 27.5km -„szacun”.

Czy warto tu startować? Wg mnie to jest idealny wyścig żeby spróbować się na Giga. To dobry wyścig żeby współpracować i w grupie dojechać do mety. Ale Ci co nie lubią jeździć w „pociągu” i marzą im się podjazdy to powinni wybrać inny wyścig, a na pewno inne miejsce. W tym roku można było dzień wcześniej pościgać się w konkurencyjnej edycji, którą zresztą wybrała większość naszego teamu.

Wyniki:

Piotr Szlązak 01:54:47 (427,84pkt) Mega

Hubert Lis 00:51:37 (359,44pkt) Fit

„Shit hapens”

Dla naszej drużyny to nie był udany weekend. Wojtek G. zaliczył pechowy upadek na rozgrzewce, który go praktycznie wyeliminował z całego sezonu. „Głupia wywrotka” na śliskiej jezdni i nieszczęśliwy złamanie kości udowej. We wtorek operacja. Warto teraz wspierać Wojtka, żeby jak najlepiej zniósł ten „bezruch”, który go czeka.

Piotr B. też z przygodami. Przpiotr juzefówez przypadek skrócił trasę na Giga i został policzony jako Mega. Ja na 5km złapałem gumę. Żeby tego było mało, w biurze zrobili literówkę w nazwisku… i wlepili mi kare za start z nie tego sektora.

No ale przejdźmy do trasy. Pomijając zamieszanie na dystansie giga oraz fakt, że trochę padało w czasie startu to trasa była bajkowa. W większości były to single. Zaliczyliśmy każdy pagórek jaki jest w tym lesie. Wiec było bardzo interwałowo. Mi osobiście nie podobał się fragment trasy w okolicach Góraszki, bo był na skraju lasu, po pasie przeciw pożarowym, gdzie po prostu było dużo śmieci. Na singlach wyprzedzać się praktycznie nie dało. Ale w sumie miejsc do wyprzedzania nie brakowało. Po rozTomek kuchniewskipoczęciu sezonu w Dalaszycach ta trasa to był super fajny trening. Okolice Otwocka to miejsce moich regularnych treningów. To ta wersja trasy wg mnie jest dużo fajniejsza niż wersja PolnadBike, która jest tym samym miejscu. Nie wiem czy to jazda w przeciwna stronę sprawiła, a może to poprowadzenie dojazdówek do singli, ale trasa dawała dużą frajdę. Zakrętów było tak dużo, że choć znam ten las, to nie dziwi mnie, że chłopaki z Giga trochę się pogubili…

Foto: Katarzyna Gołąb

Film od zawodnika JerzyZ Dystans Mega

Podsumowjąc:

Trasa bajkowa, pogoda znośna. Niestety dość pechowo. Trzeba też powiedzieć, że w naszej drużynie cykl Zamany nie cieszy się popularnością.

Fit

Hubert Lis 1.02.25

Mega

Piotr Berner 2.02.12

Piotr Szlązak 2.17.13

Piotr Buczyński 2.25.58

Tomasz Kuchniewski 2.39.18

Mimi

Bądź czujny jak ważka w locie: Puławy Mazovia 2014

Bądź czujny jak ważka w locie – mówi mój kolega z drużyny Wojtek Wołoszczuk przed wyścigami.

dsc_9323ela i wojtek

Fot. Zbyszek Kowalski. Ja i Wojtek Wołoszczuk po maratonie: widać że w głowie analizujemy swoje dokonania;-)

Ja dokończę to powiedzenie tak: „Bądź czujny jak ważka w locie, nigdy nie wiesz, kiedy dopadnie Cię forma”.
Puławy to był mój dzień:)
Miałam za sobą serię nieudanych startów (głównie zawdzięczając to pewnemu niefortunnemu zjazdowi 20% na szosie w Chorwacji, co dało mi więcej wymówek niż zazwyczaj, żeby nie ćwiczyć mocniej przez miesiąc; na treningach częściej kłapałam szczęką niż łydką…;).

Bez większych oczekiwań jechałam na weekend do Puław i Nałęczowa, potrenować interwałowo przed etapówką Bike Adventure na początku lipca. Do tej pory zastanawiam się, jakie uczucie mną poniosło, że w styczniu opłaciłam udział na najdłuższym dystansie PRO, 2 km przewyższeń co dzień i tak przez 4 dni w górach. Krzyczę teraz do siebie jak spadający  (czuję już pod skórą to rozbicie) z katedry Notre Damme Quasimodo: Dlaczego? Pozytywne jest to, że w ten dystans wrobiłam dwóch kolegów, którzy w pocie czoła też ćwiczą (idzie im jednak relatywnie lepiej:) Będzie z kim wspominać i cierpieć po:)

Przez kolejne trzy tygodnie do etapówki zamierzam zgodnie z wytycznymi co lepszych zawodników prowadzić życie kolarskiego purysty: pięć razy w tygodniu trening, jedzenie buraków z kaszą na zmianę z owsianką popijane Muszynianką, decyzję o wypiciu jednego piwa będę odwlekać do optymalnego (w tym zakresie) punktu w cyklu treningu,  rzucam nawet kawę, bo wypłukuje minerały. Jeśli o czymś zapomniałam to piszcie maile, bo chcę ukończyć.

Na wyścig w Puławach pojechałam decydując się w ostatniej chwili, styrana dwa dni wcześniej trasą 150 km na szosie z ambitną ekipą. Właściwie tylko dzięki koledze Gero (najlepszy serwis w północnej części Warszawy, do polecenia), który doprowadził mój rower do użytku po maratonie w Nowinach. A po sezonie zimowym i kilku błotnych maratonach mój rower skrywał wiele w sobie od wewnątrz:D

dsc_8585Marek

Fot. Zbyszek Kowalski. Marek Sanaluta mnie goni. Motywacja duża;-)

I mogłam pojechać. Dzień wcześniej zarzekałam się znajomym, że będzie drugie miejsce, ale mam skłonność do nierealnych toastów!;) Puławy warte grzechu. Przede mną było 50 km jazdy w górę i w dół w soczystej zieleni. Długie zjazdy wąwozami, błoto zaskakujące kolarzy w najmniej spodziewanych momentach. Kiedy właśnie wychodzisz ze skrętu w wąwozie, niespodzianka natury. Nasz kolega Marek wpadł w coś takiego i mówił, że wciągało jak bagno. Brrr mi udało się ominąć ten thriller Hitchcocka…

No i mocne podjazdy, na których zdecydowanie zyskiwałam przewagę nad zawodnikami. Nawet na gołej oponie z przodu udawało mi się bez problemu podjeżdżać dobrze manewrując kierownicą. I w tym punkcie podziękowania dla Konrada Stawickiego z IBOX Gravitan/Na sportowo rowerowo za lekcje slalomu przy ostrych podjazdach!:) Wyminęłam co najmniej 10 osób:)
Bo slalom był pomiędzy ludźmi:)

Startowałam z ósmego sektora (po giga w Supraślu pospadały sektory). Co było problemem. Ustawiłam się w czołówce, wycięłam druga na kole najmocniejszego chłopaka z grupy. Kiedy dał znak na zmianę to zmieniłam. I tylko zobaczyłam konsternację na twarzy. No cóż ja poradzę, że kobieta;-) Ale pojechaliśmy na zmiany pierwsze kilometry po prostej. Następnego dnia tłumaczył się, że spodziewał się mocnej ekipy mężczyzn do zmian (szosowiec:)). Uświadomiłam go jednak, że z naszego sektora popędziłam za nim ja, a w trzeciej kolejności nastoletni chłopak. Który był za mały na zmiany. No cóż, pech to pech;-) Niezły pociąg mu się trafił, kobieta i dziecko na pokładzie:D

dsc_9140ela kałuza

Fot. Zbyszek Kowalski. Lewa, lewa, lewa:)

Dogoniłam szósty/piąty sektor, czyli mój poziom. I potwierdziło się to, że jak mam kogo ścigać, to daję z siebie co mam. To znaczy wszystkie dziewczyny,  które miałam w zasięgu wzroku i rozpoznałam, dogoniłam. Chwilę zagadałam z Ewą Fijarczyk, której nawalił kręgosłup i ciężko się jej jechało (rzeczywiście wertepy były na polach duże i trzepało rowerem…)

Na giga nie ma dla mnie opcji ścigania, bo z 6 sektora jedzie się samemu i raczej mam tendencję do trzymania równego tempa (w Nałęczowie łącznie ze mną dwie osoby wystartowały). Poza tym, zawsze mi się wydaje, że jak przyspieszę to nie dojadę w jednym kawałku:) Dystans mega daje mega frajdę, bo jest więcej ludzi i są interakcje i emocje:) Nie szkodzi, że zjazdy zablokowane – wtedy zbiegałam wymijając schodzących:) Tym razem to ja mogłam doganiać i popędzać znajomych:).

dsc_8834_ela podjazd

Fot. Zbyszek Kowalski. Częściowy podjazd pod stok.

Widok Gosi Łęckiej zmobilizował mnie nawet na tyle, żeby podjechać część stoku narciarskiego. Skomentowała tylko, że jestem szalona. Ale to wiemy obie od dawna. Mamy szczęście mijać się na maratonach w ekstremalnych momentach, a to na śliskim zjeździe zimą, a to w strumieniu w trakcie powodziowego Wąchocka itd., itp.:) Z ubiegłego roku pamiętałam tylko jak Ania Klimczuk podbiegała cały stok po tym jak złapała gumę i goniła chyba Krysię. Ja niestety jeszcze nie potrafię z siebie tyle wycisnąć. Pewnie skończyło by to się respiratorem i spotkaniem ze świętym Piotrem, tłumacząc się mgliście czemu tak szybko trafiłam na drugą stronę:) Albo jako jakaś cząstka chaosu. Albo jako zmora strasząca chamskich kolarzy i zrzucająca im części w garażu. Kto to wie;-)
Ale za rok, zobaczymy:)

dsc_8750Krysia podjazddsc_8780_Wojtek podjazd

Fot. Zbyszek Kowalski. Krysia i Wojtek na podjeździe pod stok. Krysia podjechała cały, ale ponoć się nie opłacało patrząc na bilans energetyczny. Wojtek – kto mi nie powie, że nie jest urodzonym fotomodelem;-)

Co ciekawe dwie koleżanki przyznały, że nie widziały kiedy je wymijałam, ja też na nie zwróciłam uwagi (ale jechałam w amoku). Biodra mam wyjątkowo kobiece, więc pomyślałam, że zielone kolory Mybike.pl nieźle maskują;-) Następnym razem tylko wypada liście w kask dodać;-)
Ostatnie kilometry okazały się najtrudniejsze. Każdy nastawił się na mocny finisz, a tymczasem traweczka na wale wessała rowery i 20 km na godzinę… Meta oddalała się jak fotomorgana. Kiedy właśnie chcesz się poczuć jak Maja Włoszczowska, to nabierasz tempa żółwia.  Na szczęście mam silne nogi, takie kawałki to też zysk dla mnie, wiec dopędziłam w miarę żwawo do końca.

Zadowolona. Dawno nie miałam takiej frajdy z trasy. Były podjazdy, techniczne kawałki, dobra pogoda. Jednym słowem nie wiało nudą. Zajadałam się pomarańczami i dopiero po jakimś czasie przyszło mi do głowy, żeby sprawdzić wyniki.

dsc_9270ela podiumdsc_9271ela podium

Fot. Zbyszek Kowalski. Podium.

Udało się być trzecią w open, oraz drugą w mocnej kategorii K3. Co ciekawe objechała mnie moja imienniczka Ela Kaca. Startowała z wcześniejszych sektorów, więc nie miałyśmy okazji się spotkać na trasie. Po ustaliłyśmy tylko, że mamy rodzinę w tych samych rejonach. Więc może warto przejrzeć drzewo genealogiczne: Dzięki temu jednak, że koleżanka jeździ tak dobrze, ja mogę oddawać się  czasem wycieczkom rowerowym – i tak co weekend znajomi piszą smsy z gratulacjami wyników, nie mam siły się już tłumaczyć;-D

Potem czekałam na resztę. Marek Sanaluta startował z 11 sektora. W głowie obliczyłam, że na 40 minucie jazdy Marek będzie mnie dublował i cały czas uciekałam. Marek to nasz zdolny gigowiec, ale odkąd się ożenił miga się, twierdząc że żona go za dobrze karmi i ciężko mu się jeździ;-) Po półtorej godziny zaczęłam się martwić co z Mareczkiem, może wyprzedził mnie na zjeździe i nie zauważyłam? Nie może być..nie tym razem. Okazało się jednak, że powietrze mu schodziło ze źle uszczelnionych opon i musiał stawać i podpompować i już mnie nie dogonił. Odegrał się dzień później;-)

Ale i tak miał sporo zabawy, to jego przetarcie w tym sezonie. Zaczęli zjeżdżać gigowcy. Na mecie pojawiła się Ula Luboińska, która narzekała, że ma słaby dzień i jechała w aktywnej regeneracji  (też bym tak chciała jeździć w mój słaby dzień;-)  i parę minut za nią Krysia.
Zawiedziona, niedojechana, bo trasa giga została skrócona do 70 km (trasa mega też została skrócona) i źle rozłożyła siły. Natomiast była zadowolona z faktu, że na drugiej pętli jechała sama i mogła się rozpędzać do 50 i wyżej na zjazdach. To jest dopiero szaleństwo:)

dsc_9022_Krysia jazda

Fot. Zbyszek Kowalski. Kobieta gepard.
Wojtek Wołoszczuk pojechał pierwszy raz giga i jechało mu się rewelacyjnie. Po tym maratonie mam już pewność. Wojtek jest niekwestonowanym mistrzem ujęć na zdjęciach. Jego czujne oko wychwyci flesz aparatu zanim jeszcze pomyśli o tym fotograf. W mgnieniu oka pojawia się uśmiech Mona Lizy, na zmianę z szelmowskim pozowaniem na rowerowego Zorro. No dobrze, przemawia przeze mnie kobieca zazdrość;-)

dsc_9071wojtek kałuża

Fot. Zbyszek Kowalski. Wojtek na tle kałuży.

Pozdrowienia! Ela Kaca

Wyniki:
Giga (71km),

Krysia Żyżyńska – Galeńska 03:13:08 czas zwycięzcy 03:08:59

Wojtek Wołoszczuk 03:21:45 czas zwycięzcy  02:36:05

Mega (47 km)

Ela Kaca 02:17:47 czas zwycięzcy 02:11:12

Marek Sanaluta 02:23:03 czas zwycięzcy 01:36:33

Fit 25 km

Hubert Lis, 1:02:24, czas zwycięzcy 00:49:48

Trzeba mieć przyjemność: Supraśl 2014

Zazwyczaj wydaje nam się, że tak wiele stoi za tym, co niepoznane. Kombinujemy, stajemy na głowie, wymyślamy, idziemy naookoło. A sprawa jest prosta.

Komu nie marzy się stanąć na pudle, objechać nieobjechanego od trzech sezonów kolegę, robić postęp względem swoich „punktów odniesienia”. Zwyczajne kolarskie chuci.

Recepta jest prosta. Żeby być dobrym, amatorskim kolarzem górskim nie trzeba wcale realizować morderczych rozpisek odstawiając na bok przyjemności życia doczesnego, dawkować drżącą ręką białko i węglowodany w mezurce, szukać po nocach lżejszego sprzętu w Internecie zastanawiając się, czy waga osiągnęła masę krytyczną a rower po ujeżdżeniu nie załamie się pod Twoją masą, zimę spędzać na trenażerze wałkując kolejny amerykański serial.

dsc_6299bialystokdsc_6314bialystok

Fot. Zbyszek Kowalski. Rodzinna atmosfera w lesie w okolicach Białegostoku:)

Trzeba spełnić podstawowy warunek.

„Trzeba mieć z tego przyjemność” odpowiedziała Zosia Sołtys z drużyny Velmar, zawodniczka z K5, która niezmiennie od kilku sezonów przyjeżdża w czołówce open dziewczyn na dystansie mega. Zosia od wielu lat używa roweru jako jedynego środka komunikacji miejskiej, śmiejąc się, że zimą ubiera dziwne stroje, żeby odstraszyć niebezpiecznych kierowców „metodą na dziwaka”. Zapytajcie Zosi co nosi;-) A w szafie ma tylko jedną wizytową, wąską spódnicę, bo reszta jest szyta na rower. Do tego przejechała wiele świata na wyprawach rowerowych, w tym, z grupą przyjaciół zrobiła niedawno trasę maratonu Transkarpatii w 6 dni (czego serdecznie zazdroszczę! i może skopiuję;-)
dsc_6295_zosia

Aut. Zbyszek Kowalski. Zosia Sołtys, której obecność w sektorze 3  budzi do życia niejedną zawodniczkę i zawodnika;-)

Podobnie Krysia Żyżyńska podpisała się pod tą opinią. Krysia nie wyobraża sobie nie jeździć na rowerze. Od lat skutecznie walczy o prawa rowerzystów w Warszawie, w czym obecnie wtóruje jej Wojtek. Z resztą z Krysią poznałyśmy się trzy lata temu na spontanicznej wycieczce znajomych do Czerska.

dsc_7399_krysia

Aut. Zbyszek Kowalski. Krysia po przejechaniu giga. I czego chcieć od życia więcej?:)

I ja (zdecydowanie najsłabsze ogniwo w tym trójkobiecym łancuchu, ale badania wydolnościowe mówią, że lepiej jest przestawić się na grę w szachy,  kto by w to wierzył;-). Po prostu lubię dojeżdżać rowerem do miejsc, w których diabeł mówi dobranoc. Do tej pory pamiętam tundrowe pustkowia w północnej Finlandii, gdzie renifer był jedynym rozmówcą, czy wzburzony ocean rozbijający we mgle klify zachodniej Portugalii.

dsc_6352nieudana czasowka

Aut. Zbyszek Kowalski. Trochę zmarnowana po czasówce. Podobnie jak kilkanaście osób 1km przed metą pojechałam w dół fajnym piaszczystym zjazdem i hen hen po piachu przed siebie. W duchu myślałam – „Rewelacja, wreszcie Cezary wykazał się ułańską fantazją, co za selekcja na podium. Tiaaa:D

I właśnie, żeby mieć przyjemność ja, Krysia i Zosia pojechałyśmy na maraton do Supraśla. Od lat to najlepsza trasa Mazovii z ciekawymi singlami o wżynających się podjazdach i niecierpiących zwłoki zjazdach.

Supraśl  to też magiczne miejsce, Podlasie, wpływy wschodnie, muzeum ikon, chóry prawosławne, urokliwa architektura  niewielkich drewniaków,  kartacze, babki ziemniaczane, litewskie piwo, kąpielisko, piękne oświetlenie spacerując ciepłym wieczorem.

Ale oprócz walorów kulturowych chodzi przecież o rower. Od razu ustaliłyśmy, że nakręca nas wiele:  poczucie wolności, rywalizacja, wyprawy rowerem, jazda w górach, walka z samym sobą. Można by z tego ustalić jakiś wspólny profil psychologiczny;-)

Wspólny mianownik tego profilu psychologicznego jest przynajmniej taki, że zawodnik nie zauważa ekstremalnej aury, po prostu jedzie przed siebie, bo to lubi:) Nie na poziomie fejsbukowego lajka, tylko totalnie.

A Supraśl od lat ma tę cechę, że zawsze jest upał. I nie było lekko.

Kompot w bukłaku, sól na twarzy, pył w oczach.

dsc_6395_krysia podium

Aut. Zbyszek Kowalski. Krysia pierwsza na czasówce.

Trasa nas nie zawiodła. Lasu i singli było w nadmiarze, kilka prostych po polach, cały czas interwał utrzymywał ciało w napięciu. Każdy z nas kiedyś przecież przeżył zmaganie się z tymi krótkimi podjazdami;-)

Ja i Krysia jechałyśmy dystans giga. Krysia próbowała zawalczyć na tym dystansie z Ulą Luboińską, która na początku wyścigu złapała gumę. Przez 30 km dzielnie uciekała, ale zdeterminowana Ula ją doszła. Ale też nic dziwnego, w tym tygodniu Krysia ma wesele i ostatnio nie ma czasu na treningi. W końcu kiedyś musiała zmieścić do grafika treningowego własny ślub i jego organizację;-)

Ja jechałam z 6 sektora i na rozjazd z giga na 50 km dojechałam z 5. Ale potem to równia pochyła i wyjechałam z drugiej pętli na poziomie 8 sektora…. Brak dłuższych treningów ewidentnie odbił się na wyniku. Ale też brak punktów do ścigania  w moim przypadku powodują spadek motywacji. I tak był to świetne przygotowanie przed wyścigami górskimi, i wytrzymałościowo i technicznie.

dsc_7499_ela podium

Aut. Zbyszek Kowalski. Tak czy siak, wystartowało tak mało osób, ze odpowiednie miejsce się znalazło;-)

Byłam tylko zawiedziona, bo na pierwszej pętli bardzo dużo osób wykazało się kompletnym brakiem prognozowania swoich reakcji względem singla. Polecałabym jednak trenowanie od czasu do czasu na pętlach xc. Dodając, że na prawdę niektóre zjazdy nie wymagają wcale hamowania do zera i to tylko kwestia głowy. A dojeżdżałam na zjazdach Panów operując kierownicę kontuzjowanym nadgarstkiem, czyli wolno…:) A podjechać też dało radę 95% tych górek odpowiednio ustawiając pozycję na rowerze. To może złośliwe… ale są otwarte kobiece treningi rowerowe Magdy Sadłeckiej, gdzie niejedna osoba bez względu na płeć mogłaby się przełamać:)

Zosia jechała dystans mega i była druga open. Miała ostry wyścig na finishu z pierwszą Renatą Supryk, który udało się wygrać o sekundy. Ale różnica wynikająca ze startu z innych sektorów dała drugie miejsce. Obie jak usiadły na ławce po, śmiały się, że każda myślała o drugiej, że ma tyle siły i nie ma szans w tym pojedynku. A każda z nich była u progu wytrzymałości i zmęczenia:) Taka nauczka na finish;-)

Bardzo dobrze, właściwie rewelacyjnie poszło dwóm nowym chłopakom z naszego zespołu: Pawłowi Partyce i Piotrowi Bernerowi, którzy punktowali dla drużyny. Niestety jechali tak szybko, że żaden fotograf ich nie złapał. Chłopaki zwalniajcie przy fleshu aparatu!:D Paweł otarł się o pudło, co biorąc pod uwagę mocną konkurencję u mężczyzn w M3 jest nie lada wyczynem.

DSC_Edyta lesiak

Aut.Edyta Lesiak Piotr Berner raz zwolnił i załapał się na fotkę:) ale chyba dlatego że zdjęcie robiła dziewczyna;-)

Wojtek Wołoszczuk i Piotr Szlązak pojechali też swoje:)Obaj inwestują też energię ostatnio w swoje pociechy i ich kolarski rozwój, a jest w co:) Małe mybiki rosną jak grzyby po deszczu:)

dsc_7297_wojtek

Aut. Zbyszek Kowalski. Wojtek Wołoszczuk jak zwykle rewelacyjnie pozuje;)

Hubert Lis ćwiczył udanie sprinty na fanie.

A to globalne wyniki:
Dystans giga, 80 km (na ten dystans wjechało tylko 40 zawodników i 3
zawodniczki)
Krysia Żyżyńska 03:51:05, 2 open (czas zwycięzcy 03:35:15)
Ela Kaca 04:30:23, 3 open
Paweł Partyka 03:20:52, 7 open a 4 (!!!) w kategorii, (czas zwycięzcy 02:54:39)
Piotr Szlązak 04:06:37, 31 open, 9 w kategorii

Dystans mega, 52 km:
Piotr Berner, 02:09:28 24 open  a 9 w kategorii (czas zwycięzcy  02:00:05)
Wojciech Wołoszczuk 02:42:20, 152 open  59 w kategorii

Dystans fit:

Hubert Lis 01:06:18        00:53:08        78 w open a 7 w kategorii

Relacja: Ela Kaca