To już jest koniec … czyli finałowa edycja ŚLR Mtbcross Maraton

W ubiegłą niedzielę w Chęcinach odbyła się ostatnia w tym roku edycja ŚLR – priorytetowego cyklu naszej drużyny. Frekwencja na starcie bardzo dobra, pogoda świetna, piękna okolica, zamech7k w tle – idealne warunki do ścigania i zakończenia sezonu.

Przed startem przeanalizowałam profil trasy – jak zwykle mocno interwałowa. Na dystansie FAN czekało na nas 45km świetnej trasy w tym 1200m przewyższeń, a na dystansie MASTER 72km i 1600m przewyższeń! Wiedziałam, więc że lekko nie będzie. Organizatorzy mnie nie zawiedli i po raz kolejny przygotowali naprawdę ciekawą i urozmaiconą trasę.ch6

Start w moim wykonaniu nie najlepszy, upadek z fikołkiem przez dwa rowery (na szczęście w gęsty piach) na pierwszym stromym zjeździe, brak mocy i nie najlepsze samopoczucie aż do pierwszego bufetu (20km). Na szczęście w drugiej części wyścigu złapałam swój rytm, zaczęłam mocniej podjeżdżać, złapałam nawet flow na zjazdach i powoli odrabiałam straty. Na 5km przed metą widziałam w niedalekiej odległości trzy dziewczyny, niestety tylko jedną z nich udało mi się wyprzedzić, bo na finałowy podjazd pod zamek zabrakło już siły w nogach i siłą woli znalazłam się na górze ;), a później już tylko szybki zjazd po mety i ufff to koniec – udało się wywalczyć  2.miejsce w kategorii ch5K2 i 5open wśród kobiet – czas na zasłużony odpoczynek! J

Na dystansie FAN wystartowały, oprócz mnie, dwie Kasie – Kasia Burek – 3.miejsce kategoria K2 i Kasia Kuźma 4.miejsce kategoria K3. Wśród Panów zdecydowanie najszybszy był Kuba Okła (7 M2 i 18 open), następnie: Adrian Socho (28 M3, 71 open) i Piotr Szlązak (13 M4 i 84 open). Z DNF niestety tym razem Grażyna Czerniakowska i Marek Sanaluta.

Na dystansie Master naszą drużynę reprezentowały cztery osoby. Jedyną dziech4wczyną była Krysia Żyżyńska-Galeńska, która ze świetnym czasem zdecydowanie wygrała wśród kobiet. Wśród Panów, pomimo dłuższej przerwy od startów, najszybszy był Mateusz Rybak (4 M2, 12open), następnie: Radosław Jurek (8 M3, 19open) oraz po bolesnym upadku na szybkim zjeździe Karol Wróblewski (11 M3, 22open). Michał Nowotka DNF -pomimo antybiotyku towarzyszył nam na dystansie FAN.

Jako że była to ostatnia edycja cyklu oprócz dekoracje etapowej, czekała nas dekoracja generalna. O ile miejsca w danych kategoriach były raczej wiadome, wielką zagadką było dla nas miejsce naszej drużyny. Najpierwch3 dystans Family – nie było tu naszych reprezentantów, następnie FAN – jedynie ja (2 K2) i Grażyna Czerniakowska (2K4) wystartowałyśmy w wymaganych, co najmniej 5 maratonach, a na dystansie MASTER pierwszą kobietą okazała się nasza niezawodna Krysia! Czekaliśmy więc kilka godzin z niecierpliwością, integrując się drużynowo, na ostateczną dekorację drużynową. Nie ukrywamy, że tu spore zaskoczenie… jesteśmy na 3.miejscu!ch2

Z czego oczywiście bardzo się cieszymy, chociaż ambicje były większe, ale nie poddajemy się i widzimy się na starcie w następnym sezonie, mam nadzieję, że w jeszcze większej grupie! Dzięki wszystkim za współpracę i atmosferę na zawodach!

Agnieszka Tkaczyk ch1

Wyzwanie Ciekoty

Moje myśli są ciemniejsze od obcych słów proroków.
Moich słów prawdziwyro nie zna nikt.
Kto z was wierzy, że Mybike pierwszy przybieży…

Tekst: Piotr Szlązak

Ten SLR od początku był wyzwaniem już nawet jak się patrzyło na profil trasy. Jak to powiedziała Kasia B.: „to tylko 11 górek”.  W sobotę wieczorem zmieniła się prognoza, opady w nocy przeniosły się na czas wyścigu.. co prawda nie wyglądało to na jakieś duże opady… a jednak. Temperatura slrc4też spadła do 9 stopni, by w czasie wyścigu spaść jeszcze o dwie kreski. Kto z was nie czuł jesieni, ten miał okazję, aby ją poczuć aż do kości.

W naszym teamie ARMAGEDDON startowy. Dwie osoby odpadły z dystansu Masters ze względu na przeziębienie, a wystawienie co najmniej trzech zawodników jadących Master jest dla nas kluczowe, aby móc walczyć o pierwsze miejsce. Nikt z Fan nie był tak szalony, aby podjąć to wyzwanie. Bo 1800 m przewyższeń i 65 km po trudnym terenie brzmi jak wyzwanie ponad siły. Trzeba sobie zdawać sprawę, że większość najdłuższych dystansów oferuje raczej 1200 m podjazdów …  Do tego Karol Wróblewski nie ukończył wyścigu… fan_wykresdo mety dociera jeden bohater w naszych brawach. PIOTR BERNER na rewelacyjnym 3 miejscu w OPEN. Aż 7 osób nie ukończyło tego dystansu, a frekwencja była mała bo tylko 35 osób. Ale to nie umniejsza sukcesu Piotra.

Ave Piotr!

Na dystansie Fan też nie obyło się bez defektów. Przemek na szóstym kilometrze urywa pedał.

Frekwencja niska – 150 osób. Nasz team wzmocniła Kasia Burek na swoim nowym rowerze damskim Procalibrze 9.7 Treka. Zajęła świetne 3 miejsce, a drug była nasza koleżanka z drużyny Agnieszka Tkaczyk.

Za to swoją „klątwę” drugiego miejsca przełamała Grażyna, slrc2która pokonała konkurentkę, zgarnęła złoty puchar i … oby tak zostało.

Choć profil trasy był „straszny”, to przez to że organizatorzy nie dostali zgody na poprowadzenie przejazdu przez kamieniołomy było całkiem sporo łączników asfaltowych. Jeden z ostatnich asfaltowych podjazdów był tak długi, że gdy wreszcie trasa zaczęła jechać nie pod górę… to ja czułem się jak bym zjeżdżał.

Mnie deszcz załapał na 36 km czyli 6km przed meta. Deszcz był tak intensywny że był moment ze widoczność spadła do 10 m. Do tego nie były to duże krople tylko taka mega mżawka. Trasa od razu stała się śliska. I już przejazd kilku rowerów psuł nawierzchnię. Pierwsi zawodnicy z Fana nie załapali się na deszcz – stąd ogromne różnice między startującymi. Bo musicie mi uwierzyć, prędkość zjadów i podjazdów na mokrym róźni się dramatycznie w zależności od tego, czy przychodzi nam jechać po suchym czy mokrym.

Ja ostatnio świetnie czuje się na zjazdach. Czuję taki „SuperFlow”, jednakże nie należy dać się ponieść emocjom i trzeba nieco uważać, gdyż na jednym ze zjazdów, wyjeżdżając z lasu trafiliśmy na wielkie wyślizgane błoto najgorszego sortu z wystającymi poprzewracanymi słupami energetycznymi. Było tam mnóstwo miejsc, w których koło może wpaść w szczelinę i już w niej zostać …

Na tym zjedzie moje oczy osiągnęły wielkość tych ze stworków Pokemonów, kilka razy oba koła się ślizgały, a ja modliłem się o przyczepność i już wybierałem miejsce, gdzie będę leżał. To wszystko przy głośnych bluzgach innego zawodnika który się podnosił z tego błota, klnąc na czym świat stoi. Od tego zjazdu czułem momentami lekki dreszczyk w obawie przed upadkiem. Liczyłem każdy metr do mety. A metry się nie zgadzały bo miało być 41 000 m, a było prawie 43 000 m.

Dopiero finisz wrócił mi satysfakcje z jazdy i udręki jaką sobie zafundowałem. Na mecie się bardzo zdziwiłem gdyż okazało się jestem pierwszym zawodnikiem Mybike na dystansie Fan. Nie jestem do tego przyzwyczajony i rzadko zdarza mi się taki przywilej. Miejsce też bardzo dobre bo 9 w kategorii i 58 w Open.

Zostały nam już tylko Chęciny. Liczę na powtórkę pogody z zeszłego roku bo tamta trasa nie zasługuje na to by nią jechać w deszczu i chłodzie.

Bodzentyn – ŚLR 28.08.2016 wyścig całkiem terenowy

 

Tekst: Michał Czajkowski                                                                        MTBCROSS_LOGO_przez

Maraton w Bodzentynie na papierze wyglądał na dość łatwy. 73 km i nieco ponad 1300 m przewyższenia nie zapowiadało szczególnych trudności. Nic bardziej mylnego. Dystans Master w połączeniu z tropikalnymi warunkami na trasie naprawdę mógł dać w kość.

Piotr_Grazynka_start

Start dystansu Fan

Start ulokowany został na Górnym Rynku w Bodzentynie. Niewidoczny z daleka, malutki rynek miał w sobie coś urokliwego. Odnowiony i zadbany zachęcał żeby zostać chwilę dłużej po maratonie i skorzystać z być może ostatniego ciepłego weekendu w tym roku.

Jakub_startNa trasę ruszyliśmy punktualnie o 10.30. Początkowo jechaliśmy tylko w dół (w końcu rynek był „górny”) i jak stwierdziliśmy wspólnie z kolegą z Baran Cycling – było całkiem chłodno i przyjemnie. Choć chyba się tylko pocieszaliśmy, bo w gruncie rzeczy obaj wiedzieliśmy, że to wrażenie po pierwszym podjeździe minie. I faktycznie, wystarczył wjazd na łąki, zmiana z jazdy w dół na jazdę pod górę i od razu zrobiło się bardzo ciepło. A nie wybiła jeszcze nawet 11.00.

piotr_bartosz_bufet

Nikt nie cwaniakuje – wszyscy grzecznie biorą zapas wody

Po około pół godziny jazdy pokonaliśmy prowadzącą asfaltami i szutrami dojazdówkę i Michal_za_bufwjechaliśmy na właściwą rundę, poprowadzoną głównie leśnymi drogami i wyrypami. Dobrze znane wszystkim miłośnikom świętokrzyskich maratonów koleiny były w tej edycji wyjątkowo liczne i to je chyba głównie zapamiętam… zapamiętam zaraz za świetnym zjazdem z Kamienia Michniowskiego, który zaczynał się wymagającym uwagi trawersem, a kończył naprawdę stromym, skalistym zboczem; oraz za dającym niesamowite uczucie satysfakcji z pokonania w siodle, stromym podjazdem pod koniec rundy. Oprócz tych dwóch fragmentów, na rundzie wytyczonej przez Maziego znalazło się prawie wszystko, czego potrzebuje dobry maraton terenowy. Był długi, pofałdowany szutrowy odcinek, na którym można było usiąść na koło i oszczędzić siły na leśne fragmenty; była wymagające, interwałowe fragmenty przeplatanych zjazdów i podjazdów; była także jazda po łąkach oraz błoto w odpowiednich ilościach.

O ile pierwsza runda w moim przypadku dawała naprawdę super zadowolenie z jazdy, o Jakub_bufettyle druga była już trochę walką z samym sobą. Rosnący upał coraz bardziej utrudniał jazdę i powodował bardzo przyspieszone opróżnianie bidonów. Na tyle szybkie, że zatrzymanie się i dotankowanie tylko na bufecie po pokonaniu pierwszej rundy i niezatrzymanie się na bufecie w trakcie drugiej rundy spowodowało, że kończyłem ją dosłownie na oparach wody. Jednak o wycofaniu się nie było mowy – tego dnia z naszej drużyny z dystansem Master zdecydowały się zmierzyć jedynie 3 osoby, czyli wymagane przez organizatora minimum do klasyfikacji drużynowej.

Otóż oprócz mnie na dłuższym dystansie jechała nasza mistrzyni Krysia Żyżyńska-Galeńska oraz Adrian Socho – zawodnik startujący zazwyczaj w dystansie Fan, który tym razem zdecydował się na dłuższą trasę, pragnąc sprawdzić na tym wyścigu jeden z dostępnych w naszym sklepie rowerów testowych – Trek Top Fuel z amortyzacją obu kół i w kolorach będących idealnym odwzorowaniem barw drużynowych na koszulkach męskiej części naszego teamu. Adrian_przed_buf_smallByło nas dokładnie troje, więc dojechać musiało każde z nas – i to najlepiej z jak najlepszym czasem.

 

Adrian_do_mety

Uch, już tylko 8 km do mety!

Mając cały czas w głowie dobry wynik do klasyfikacji drużynowej udało mi się jakoś dojechać do ostatniego tego dnia bufetu i po szybkim napełnieniu bidonu ruszyć w kierunku mety – nieco skróconym dojazdem w ten sam deseń (asfalty, szutry i nieprzesadnie równe drogi polne), tyle że w odwrotnym kierunku. 6-8 kilometrów do mety, po suchych łąkach, w piekącym słońcu ciągnęło się w nieskończoność. Niezbyt strome podjazdy musiałem pokonywać na młynku, gdyż na przejazd z blatu zwyczajnie nie miałem już mocy. Sprawy nie ułatwiał wiejący w twarz wiatr oraz fakt, że jechałem zupełnie sam – nie było się za kim schować. Wcześniejsze trudności na trasie ustawiły każdego na odpowiednim miejscu w szeregu – szybsi koledzy odjechali, a kolejnych zawodników nie było widać. Podjazd pod rynek pokonany resztkami sił i upragniona meta.

A na mecie niemiła niespodzianka – totalnie wyczyszczony z owoców końcowy bufet. Wielki minus dla organizatorów, szczególnie że taka sytuacja nie zdarza się po raz pierwszy. Czy naprawdę jest to taki problem obronić trzy arbuzy i skrzynkę pomarańczy przed osobami kończącymi Family albo Fan?

Grazynka_puchar

Grażynka – II miejsce w K4!

Agnieszka_podium

Grażynka – dekoracja K2 za Agnieszkę

 

 

 

 

 

 

Biorąc pod uwagę minimalną frekwencję na Masterze, z drużynowego punktu widzenia, MyBike.pl może zaliczyć start do udanych. Krysia jak zwykle pozamiatała wśród kobiet, zgarniając pełną pulę punktów, a ja i Adrian dojechaliśmy bez niespodzianek i na miarę naszych możliwości do mety. Organizator publikuje wyniki klasyfikacji zespołowej z opóźnieniem, ale tak wstępnie szacujemy, że nadal drużyna MyBike.pl zajmuje 2. miejsce zaraz za ambitnymi zawodnikami z grupy Kamaro Sport Line. Ale ale, zostały jeszcze dwa starty i wiele może się zmienić.


Wyniki:

Masters

  1. Michał Czajkowski czas 4:08:21 6 miejsce w M2
  2. Adrian Socho czas 4:37:42 11 miejsce w M3
  3. Krystyna Żyżyńska-Galeńska czas 4:50:47 1 miejsce K2

Fan

  1. Jakub Okła czas  02:24:46 7 miejsce w M2
  2. Piotr Szlązak czas 02:58:36 21 miejsce w M4
  3. Bartosz Błażewski czas 02:59:47 22 miejsce w M4
  4. Agnieszka Tkaczyk czas  03:10:33 2 miejsce w K2
  5. Przemysław Kiesio czas 03:28:53 31 miejsce w M2
  6. Grażyna Czerniakowska czas  04:05:47 2 miejsce w K4

 

MORAWICA – MARATON TYSIĄCA ZAKRĘTÓW SLR

Na start maratonu w Morawicy z cyklu ŚLR, 7.08.2016, przyjechałam na start wypoczęta na maksa. Z dwóch powodów.

Po pierwsze tydzień poprzedzający maraton spędziłam nad morzem na totalnym odpoczynku. Spanie do południa, słońce, piasek,  opalanie, pływanie, spacery. W zasadzie bez roweru, jeżeli nie liczymor1ć krótkich dojazdów na plażę. Byłam bardzo ciekawa, jak wpłynie to na moją formę.

Po drugie, zdecydowałam się na nocleg w Kielcach. 10 kilometrów od miejsca startu. Ominęło mnie więc to, czego nie lubię przed zawodami, czyli wstawanie bardzo rano, żeby zdążyć na start. W ŚLR starty są o 11:00, więc zwykle, żeby tam dojechać z Warszawy trzeb a nastawić budzik na 6:00, albo nawet wcześniej. A tak, pełen komfort. Pobudka o 8:00,a i tak jest masa czasu.

Ranek powitał nas piękną, kolarską pogodą. Błękitne niebo, przejrzyste powietrze, lekki wiaterek, rześko. I prognoza mówiła jasno – tak ma być przez cały dzień. Aż się chciało wskakiwać na rower i jechać. Żeby zawsze tak było!

„Miasteczko” zawodów rozłożyłomor2 się w samym centrum malutkiej i malowniczej Morawicy, tuż nad rzeczką- Czarną Nidą. Jak zwykle panowała w nim wesoła i spokojna atmosfera (brak głośnej muzyki z głośników!). Tak nastrój tworzą przede wszystkim organizatorzy – małżeństwo Maziejuków.. Oboje przez wiele lat sami startowali w zawodach MTB, więc doskonale wiedzą, co startującym jest potrzebne.

Przed startem pojechałam sobie na małą rozgrzewkę. Zawsze będę tak robić, gdyż zauważyłam, że bez rozgrzewki pierwsze 15 minut wyścigu idzie mi jakoś tak „topornie”. Mięśnie nie są przyzwyczajone do ruchu i potrzeba trochę czasu, żeby zaczęły normalnie funkcjonować.mor3

Tuż przed startem stałam sobie spokojnie w sektorze startowym i gawędziłam z Piotrkiem i Agnieszką. Na zawodach ŚLR jest dużo spokojniej niż na innych cyklach maratonów. Mniej startujących, każdy dystans staruje osobno (masters, czyli najdłuższy o 10:30; fan, średni o 11:00, family, najkrótszy o 11:30). Nikt się nie denerwuje, nie przepycha, nie popędza innych.

Wreszcie start. Jak to dobrze, że wreszcie można zacząć kręcić pedałami! Niezbyt lubię tylko ten początkowy tłok na asfalcie. Mam wrażenie, że zaraz z kimś się zderzę i wyląduję na ziemi cała poobcierana. Kolarstwo szosowe to nie jest mój konik.

Na szczęście asfalt szybko się skończył i wyjechaliśmy szutrówką na mały grzbiet. Jakie wspaniałe były z niego widoki! Dodatkowo pmor4otęgowane piękna pogodą i niezwykłą przejrzystością powietrza.

Zaraz też wjechaliśmy do lasu. Właściwie cały trasa maratonu biegła przez las. Cały czas było albo lekko pod górę , albo lekko z góry. I ciągłe zakręty. Finowie mają swój samochodowy „Rajd Tysiąca Jezior”, a tu był „Maraton Tysiąca Zakrętów”. Lewo – prawo – lewo – prawo i tak przez cały czas. Szacun dla układających trasę, bo musieli naprawdę długo to wszystko planować, żeby się w tym nie pogubić. 😉

Jadąc cały czas powtarzałam sobie w myślach „apeks, apeks, apeks”. Na takich zawodach bardzo ważne jest prawidłowe pokonywanie zakrętów (bo są ich setki). Najeżdżamy od zewnętrznej, potem tniemy zakręt ile się da i kończymy znowu po zewnętrznej. Wtedy jedziemy płynnie i często nie musimy hamować, albo nawet możemy ciągle pedałować.

Znowu pochwalę organizatorów. Trasa była znakomicie oznakowana. Te zakręty wymagały powieszenia chyba tysięcy strzałek, ale nigdy nie miałam najmniejszej wątpliwości, jak jechać.

Las miał magiczny zapach, nie było gorąco, na niebie błękit, więc pedałowanie w takich warunkach to była czysta przyjemność. Tempo było dość mocne, bo wiele czasu jechaliśmy po stosunkowo twardym podłożu. Ktoś na mecie wspomniał nawet o „Maratonie z blatu”. Jednak bardzo się cieszyłam, że mam fula, bo w wielu miejscach było nierówno, a ja mogłam sobie siedzieć na siodełku jak królowa i po prostu pedałować.

Jechało mi się bardzo fajnie i miło, ale tylko gdzieś do 20 kilometra. Potem przyplątał mi się jakiś problem żołądkowy i cały czas było mi niedobrze. Łącznie nawet z niewielkimi zawrotami głowy. Jedzenie przed maratonami i potem, już w czasie jazdy to nie jest moja najmocniejsza strona. Musze popracować nad jakimiś sensownymi schematami postępowania, bo w tej chwili jest to tak trochę „od przypadku do przypadku”.

Był to już mój czwarty start w ŚLR. Dzięki temu znam już wielu ludzi, którzy wokół mnie jeżdżą. Tak już jest na maratonach. Jeździsz zwykle w towarzystwie tych, którzy jeżdżą z podobną szybkością do ciebie. To miłe, bo można z nimi pogadać. A potem na mecie podziękować za wspólną jazdę.

Maraton w Morawicy był łatwy technicznie. Łatwy oczywiście jak na ŚLR, bo trasy w tej lidze mają często sporo trudnych technicznie odcinków. Układają je ludzie, którzy na MTB „zjedli zęby” i wiedzą „co tygryski lubią najbardziej”. Ale Morawica miała być  wakacyjna i wypoczynkowa. I taka była. Z wyjątkiem jednego miejsca. Jakieś 10 km przed matą był stromy podjazd, a potem zjazd „z pieca na łeb”, krętą ścieżką pomiędzy drzewami i krzakami. Jak się do niego zbliżałam, to nawet przemknęła mi przez głowę myśl, że fajnie, bo cała trasa jest przejezdna, bez konieczności schodzenia z roweru. Niestety ten podjazd okazał się dla mnie nie do pokonania i musiałam „uderzyć z buta”. Jak już się wdrapałam na górę, to w dół ruszyłam na niego pełna wiary w własne siły i jakość mojego sprzętu, ale niestety gdzieś w połowie góry o zaufanie mnie jakby opuściło, zaczęłam zbyt mocno hamować i niestety nakryłam się rowerem. Troszkę się przy tym potłukłam, ale człowiek przecież całe życie się uczy na swoich błędach. 😉

Na trasie było też bardzo mało błota. Cieszyłam się, że mam suche buty i czysty i suchy  rower. Do czasu! Tuż po tym, jak to sobie pomyślałam Organizatorzy zafundowali nam przejazd przez rzeczkę. Nie dało się tego nijak pokonać „suchą nogą”! 😉

Z ciekawostek dodam jeszcze, że ostatnie kilkanaście kilometrów trasy jechałam za dziewczyną, która pachniała tak, jakby właśnie wyszła z perfumerii! 😉 Powinnam była ją spytać o markę perfum, których używała. Trwałość zapachu godna polecenia!

Kilka kilometrów przed metą miałam okazję zobaczyć, jak jeżdżą najszybsi. Dostałam „dubla” najpierw od samotnego lidera dystansu „master”, a potem od goniącego go czteroosobowego pociągu. Zdumiewające, jak szybko można wjeżdżać pod górę! 😉

Droga minęła mi tym razem bardzo szybko. Nagle przede mną pojawiła się meta, usytuowana nad małym zalewem w Morawicy.

Podsumowując: Jestem zadowolona z występu. Wygrałam kategorię K4 na dystansie „fan” (45 km). Jestem coraz bliżej zwycięstwa w „generalce”. Trasa malownicza, sprzęt spisywał się bez zarzutu.

To była naprawdę udana niedziela! J
A prosto z Morawicy pojechałam na rower w prawdziwe góry – do Istebnej.

Grażyna Czerniakowska

  1. Jechałam na turkusowym fulu Speca z numerem 3437 w różowo-niebieskiej koszulce Mybike.

 

Wyniki naszego teamu:

Dystans Masters (84 km):

Krysia Żyżyńska-Galeńska: 1. open/ 1. w kategorii

Piotr Berner : 16. Open/8. w kategorii

Michał Czajkowski: 19. open/ 5. w kategorii

Mateusz Rybak: nie ukończył

Dystans Fan (45 km):

Krzysztof Mrożewski: 33. open/ 3. w kategorii

Piotr Szlązak: 84. open/ 18. w kategorii

Marek Sanaluta: 128. open/ 19. w kategorii

Agnieszka Tkaczyk: 4. open/ 2. w kategorii

Grażyna Czerniakowska: 15. open/ 1. w kategorii

Piekoszów – Świętokrzyskie ściganie 5.06.2016

 

MTBCROSS_LOGO_przez

Tekst: Adrian Socho

 

Szanowni czytelnicy i pasjonaci rowerystyki terenowej, a także zawodnicy naszej i innych drużyn, na wstępie chciałbym wszystkim podziękować za to, że odwiedzacie zarówno naszego bloga jak i profil naszej drużyny i sklepu MyBike.pl w portalu Facebook. Dzisiaj umieszczam nieco spóźnioną relację z maratonu ŚLR w Piekoszowie, mam jednak nadzieję, że ten skromny artykuł pozwoli mnie Was przekonać, abyście się wybrali w tamte okolice, warto wybrać się zarówno na swobodną wycieczkę jak i na edycję maratonu startującego w Piekoszowie* za rok. Warto też zwrócić uwagę na relację z maratonu Poland Bike w Kozienicach, ta relacja również została opublikowana z pewną zwłoką. Zachęcam do przeczytania również tamtej relacji oraz do lajkowania wpisów z relacjami publikowanymi przez profil facebookowy, będzie to stanowić wyraz uznania dla autora relacji.

 

Najpierw zacznę od wyjaśnienia, dlaczego w poprzednim akapicie nazwę „Piekoszów” oznaczyłem gwiazdką. Chodzi o to, że dotychczas maraton ŚLR prowadzony po mniej więcej zbliżonej trasie zaczynał się w Nowinach, jednak z powodu pewnych zdarzeń z niuansami lokalnej polityki w tle oraz zmianą władzy w gminie Sitkówka-Nowiny maraton startujący z Nowin jest organizowany przez Poland Bike (tegoroczna edycja opisana w relacji Gosi Kloki), natomiast państwo Maziejukowie z ŚLR nieco przeprojektowali pętlę i od teraz zapraszają do Piekoszowa.20160605-_DSC0036

 

Ja do Piekoszowa pojechać po prostu MUSIAŁEM. Taki rodzaj tras, taka zawartość odcinków pochyłych w całej długości trasy, takie nachylenie podjazdów, stopień trudności na zjazdach to tylko na ŚLR. Chciałem też porównać, czy od czasów mojego poprzedniego startu na trasie „Nowiny” w 2013 roku trasa stała się łatwiejsza/trudniejsza oraz czy mój Trek X-Caliber będzie mi raczej przeszkadzał czy pomagał. Było też jedno dość ciekawe miejsce na trasie zarówno ŚLR Nowiny 2013 jak i ŚLR Piekoszów 2016, które chciałem obadać. Wtedy wydawało mi się nie do zjechania, teraz … trochę się zmieniło. Ale o tym dalej.

20160605-_DSC0063

Zaczynamy więc. Oprócz mnie nasza drużyna wystawia komplet najszybszych i najlepiej technicznie jeżdżących zawodników: Krysię oraz Mateusza Rybaka, Karola Wróblewskiego jadących na dystansie Masters, a także Agnieszkę Tkaczyk jadącą krótszy dystans. Określenie „krótszy” jest tutaj nieco mylące, gdyż długością i czasowi jazdy może raczej odpowiadać dystansom MAX oraz Mega wg nazw używanych w innych cyklach amatorskich maratonów.

 

W sektorze startowym ustawiłem się dosyć późno, prawie na szarym końcu. Nie szkodzi to, a właściwie to nawet lepiej. Pozwoli to mi zwalczyć pokusę do szybszej jazdy na początku – moim prywatnym zdaniem dobry czas przejazdu na ŚLR nie jest uzależniony od tego, czy uda się załapać do odpowiedniego „pociągu”, czyli peletonu zawodników jadących jeden za drugim. Na ŚLR takie zjawisko nie występuje – teren sprawia, że jedzie się wolniej, prędkości jazdy są mniejsze. Rozumiecie więc, że nie ma co się spieszyć – a przynajmniej ja, wiedząc mniej więcej co mnie czeka na trasie, tak uważam. Powolny „marsz” przez pole, znikająca gdzieś dopiero na horyzoncie gąsienica zawodników też nie są idealnym miejscem na wyprzedzanie. Zyskać trudno, a stracić można wiele. Zwłaszcza energii.

 

Gdy już nogi się nieco przyzwyczaiły że przez najbliższe godziny nie będzie żartów 20160605-_DSC0053zaczynam czuć przypływ energii. Można teraz myśleć o uzyskaniu dobrego tempa jazdy, co oznacza wyprzedzanie. Po jakimś czasie żegnam się więc z towarzyszącą mi od momentu startu Grażynką Czerniakowską, doganiam Kasię Kuźmę i Monikę Mrozowską. Obie dziewczyny trzymają równe tempo, pozdrawiam je więc i prę dalej do przodu, kontrolując jednak ile kilometrów zostało jeszcze do mety. Przez myśl mi przebiega, że przydałby się licznik odliczający, ile jeszcze metrów przewyższeń pozostało do momentu osiągnięcia mety. To jednak by wymagało posiadania bardzo dokładnego tracka (śladu GPS), a z tym trudno, gdyż organizatorzy czasami zmieniają trasę w ostatniej chwili. A ja jeszcze mam jej sporo do pokonania, myśl mi zaprząta tylko to, żeby za dużo energii nie stracić mijając kolejne metry trasy. Tutaj nie ma da dużo udogodnień, zdarza się, że trasa prowadzi po prostu po łące. Nierównej łące, gdzie dziury są skryte w trawie, tylko nieznacznie pokładzionej przez zawodników, którzy przejechali tędy wcześniej. Żadne tam odcinki gdzie peleton maratonu prowadzi miniciężarówka typu pickup (z fotografami na skrzyni) – miejscami zastanawiam się, czy quad by się zmieścił! Oprócz odcinków polno-łąkowych są też drogi szutrowe (mało)oraz mniej lub bardziej gruntowe, z przewagą takich, na których auto osobowe miałoby problemy. Jadę dalej i w pewnym momencie dołączam do trzymającej dobre tempo grupy około ośmiu zawodników. Zaczyna się podjazd i jadę ich tempem, które po chwili jednak staje się dla mnie nieodpowiednie. No to pojadę szybciej, pomyślałem. Co ciekawe, żaden z zawodników nie uznał za stosowne mi towarzyszyć….

 

Około kilkunastu kilometrów od startu potrzebowałem, aby dogonić Agnieszkę Tkaczyk. Aż mi się nie chciało wierzyć, gdyż uważam, że Agnieszka jeździ szybciej ode mnie. Najwyraźniej jednak jechałem za szybko, a ona rozłożyła siły również na koniec maratonu, nie tylko na start. Przez kawałek próbuję jej dać koła na asfaltowym podjeździe, później jednak gdy podjazd prowadzi po terenie Agnieszka zostaje z tyłu. Około kilometra dwudziestego pierwszego-drugiego zaczyna się zjazd i to jest ten rodzaj zjazdów, gdzie niska liczba zawodników jest na plus. Dokładniej, nie wleczemy się za niczyimi plecami. 20160605-_DSC0064Ten zjazd prowadził szeroką (ale jednoosobową) ścieżką, łagodne serpentyny urozmaicone czymś ala małe telewizory. Tyle że owe głazy były niejako „wbite” w podłoże, a od strony szczytu góry obsypane ziemią. Po minięciu kilku z nich zrozumiałem co autor tego miejsca miał na myśli – można z nich skakać! Później był podjazd pod górę Miedziankę, a ja wiedziałem, że ten podjazd to nie wszystko, co wzniesienie to ma do zaoferowania:) Na zdjęciu obok możecie zobaczyć jak na tym podjeździe męczy się Krysia – nie było łatwo, niektórzy zawodnicy samą końcówkę pokonywali pieszo. Po wjechaniu jest krótki acz nierówny odcinek płaskiego. Trafiam w końcu na ten zjazd, o którym pisałem wcześniej. Teraz jest zryty bardziej niż 3 lata temu. Zaczynam zjeżdżać i tak jak pamiętałem, jest dosyć stromo. Na zjeździe jest kilka głazów, a jest tak stromo, że przejechanie po nich nie wchodzi w rachubę (owszem, przednie koło by pewnie przejechało, ale nawet podbicie tyłu, nawet lekkie, to zaproszenie do lotu:D). Potrzebuję więc całej szerokości ścieżki, aby głazy móc omijać. Proszę spacerowicza o zrobienie miejsca, co on bardzo chętnie czyni. Niestety fotografowie nie obstawili tego miejsca (bardziej skupili się na podjeździe), więc nie pochwalę się.

 

Jadę dalej, w nogach już 30 km. Myślę, że od startu jeszcze nie było okazji postawić stopy na ziemi – co jednak niebawem się zmieni, bo docieram do schodków. To też znane miejsce, podobno jedną z pierwszych osób, która zjechała po nich (za wyjątkiem pewnie pasjonatów bardziej grawitacyjnych odmian kolarstwa) był śp. Marek Galiński. Na forum później inny zawodnik zaproponuje nazwanie schodów imieniem Marka. Schody pokonuję jedyną dostępną możliwością, a później jadę ciekawą ścieżką, gdzie powierzchnię ziemi zdobią małe, ale nienachalne głazy. Później już niewiele pamiętam, zapas energii w organizmie się skończył i na równych odcinkach … schodzę do prędkości rzędu 22 km/h. Na sam koniec niewłaściwie rozpoznana taśma, przeoczona strzałka i kilku innych zawodników, którzy popełnili te same błędy łączą się razem i robię dodatkowe 2,5 km poza trasą. Wracamy nagle po raz drugi do miejsca obstawionego przez policję i pytamy, gdzie zrobiliśmy błąd – oni też nie 20160605-_DSC0089wiedzą. Co gorsza, na nasze dodatkowe kółko pociągnęliśmy też dzieciaki z dystansu Family – niektóre okropnie wyczerpane. Dla mnie 2,5 km to niewielki dodatek do 50 km, dla nich jest to większa różnica. A w końc– znajdujemy poprawną drogę. Część powrotu prowadzi przez nieużytki, lekko tylko skoszone na potrzeby przejazdu maratonu. Docieram do mety i kładę się na trawie ze zmęczenia. Udało się dojechać i to jest największa radość!

 

Ten jeden maraton sprawił mi więcej przyjemności niż inne wyścigi w okolicach Warszawy. Tutaj małe nierówności nikomu nie przeszkadzają. Te większe też nie. Startuje mniej zawodników, więc Organizator nie jest ograniczony tylko do szerokoprzepustowych tras. Przejechanie ponad połowy długości maratonu bez osłony przed wiatrem nie jest wielkim problemem (na niektórych mazowieckich cyklach to wręcz samobójstwo). No i takie perełki jak zjazd z Miedzianki przypominają o członie „górski” w polskim rozwinięciu skrótu MTB. Bardzo polecam każdemu.

 

A teraz wyniki drużyny MyBike.pl:

 

Dystans FAN:

  1. Agnieszka Tkaczyk 1 K2/2 Open
  2. Przemysław Kiesio 13 M2/88 Open
  3. Adrian Socho (to ja!) 41 M3/98 Open
  4. Monika Mrozowska 4 K3/5 Open
  5. Katarzyna Kuźma 7 K3/8 Open
  6. Grażyna Czerniakowska 3 K4/17 Open

 

Dystans MASTERS:

  1. Karol Wróblewski 10 M3/19 Open
  2. Mateusz Rybak 3 M2/22 Open
  3. Krzysztof Dziedzic 15 M3/28 Open
  4. Krystyna Żyżyńska-Galeńska 1 K3/1 Open
  5. Elżbieta Kaca 2 K3/3 Open

Maraton w Piekoszowie dołącza do listy pt. KONIECZNIE POJECHAĆ ZA ROK!

Pozdrawiam,

Adrian Socho