Piekoszów – Świętokrzyskie ściganie 5.06.2016

 

MTBCROSS_LOGO_przez

Tekst: Adrian Socho

 

Szanowni czytelnicy i pasjonaci rowerystyki terenowej, a także zawodnicy naszej i innych drużyn, na wstępie chciałbym wszystkim podziękować za to, że odwiedzacie zarówno naszego bloga jak i profil naszej drużyny i sklepu MyBike.pl w portalu Facebook. Dzisiaj umieszczam nieco spóźnioną relację z maratonu ŚLR w Piekoszowie, mam jednak nadzieję, że ten skromny artykuł pozwoli mnie Was przekonać, abyście się wybrali w tamte okolice, warto wybrać się zarówno na swobodną wycieczkę jak i na edycję maratonu startującego w Piekoszowie* za rok. Warto też zwrócić uwagę na relację z maratonu Poland Bike w Kozienicach, ta relacja również została opublikowana z pewną zwłoką. Zachęcam do przeczytania również tamtej relacji oraz do lajkowania wpisów z relacjami publikowanymi przez profil facebookowy, będzie to stanowić wyraz uznania dla autora relacji.

 

Najpierw zacznę od wyjaśnienia, dlaczego w poprzednim akapicie nazwę „Piekoszów” oznaczyłem gwiazdką. Chodzi o to, że dotychczas maraton ŚLR prowadzony po mniej więcej zbliżonej trasie zaczynał się w Nowinach, jednak z powodu pewnych zdarzeń z niuansami lokalnej polityki w tle oraz zmianą władzy w gminie Sitkówka-Nowiny maraton startujący z Nowin jest organizowany przez Poland Bike (tegoroczna edycja opisana w relacji Gosi Kloki), natomiast państwo Maziejukowie z ŚLR nieco przeprojektowali pętlę i od teraz zapraszają do Piekoszowa.20160605-_DSC0036

 

Ja do Piekoszowa pojechać po prostu MUSIAŁEM. Taki rodzaj tras, taka zawartość odcinków pochyłych w całej długości trasy, takie nachylenie podjazdów, stopień trudności na zjazdach to tylko na ŚLR. Chciałem też porównać, czy od czasów mojego poprzedniego startu na trasie „Nowiny” w 2013 roku trasa stała się łatwiejsza/trudniejsza oraz czy mój Trek X-Caliber będzie mi raczej przeszkadzał czy pomagał. Było też jedno dość ciekawe miejsce na trasie zarówno ŚLR Nowiny 2013 jak i ŚLR Piekoszów 2016, które chciałem obadać. Wtedy wydawało mi się nie do zjechania, teraz … trochę się zmieniło. Ale o tym dalej.

20160605-_DSC0063

Zaczynamy więc. Oprócz mnie nasza drużyna wystawia komplet najszybszych i najlepiej technicznie jeżdżących zawodników: Krysię oraz Mateusza Rybaka, Karola Wróblewskiego jadących na dystansie Masters, a także Agnieszkę Tkaczyk jadącą krótszy dystans. Określenie „krótszy” jest tutaj nieco mylące, gdyż długością i czasowi jazdy może raczej odpowiadać dystansom MAX oraz Mega wg nazw używanych w innych cyklach amatorskich maratonów.

 

W sektorze startowym ustawiłem się dosyć późno, prawie na szarym końcu. Nie szkodzi to, a właściwie to nawet lepiej. Pozwoli to mi zwalczyć pokusę do szybszej jazdy na początku – moim prywatnym zdaniem dobry czas przejazdu na ŚLR nie jest uzależniony od tego, czy uda się załapać do odpowiedniego „pociągu”, czyli peletonu zawodników jadących jeden za drugim. Na ŚLR takie zjawisko nie występuje – teren sprawia, że jedzie się wolniej, prędkości jazdy są mniejsze. Rozumiecie więc, że nie ma co się spieszyć – a przynajmniej ja, wiedząc mniej więcej co mnie czeka na trasie, tak uważam. Powolny „marsz” przez pole, znikająca gdzieś dopiero na horyzoncie gąsienica zawodników też nie są idealnym miejscem na wyprzedzanie. Zyskać trudno, a stracić można wiele. Zwłaszcza energii.

 

Gdy już nogi się nieco przyzwyczaiły że przez najbliższe godziny nie będzie żartów 20160605-_DSC0053zaczynam czuć przypływ energii. Można teraz myśleć o uzyskaniu dobrego tempa jazdy, co oznacza wyprzedzanie. Po jakimś czasie żegnam się więc z towarzyszącą mi od momentu startu Grażynką Czerniakowską, doganiam Kasię Kuźmę i Monikę Mrozowską. Obie dziewczyny trzymają równe tempo, pozdrawiam je więc i prę dalej do przodu, kontrolując jednak ile kilometrów zostało jeszcze do mety. Przez myśl mi przebiega, że przydałby się licznik odliczający, ile jeszcze metrów przewyższeń pozostało do momentu osiągnięcia mety. To jednak by wymagało posiadania bardzo dokładnego tracka (śladu GPS), a z tym trudno, gdyż organizatorzy czasami zmieniają trasę w ostatniej chwili. A ja jeszcze mam jej sporo do pokonania, myśl mi zaprząta tylko to, żeby za dużo energii nie stracić mijając kolejne metry trasy. Tutaj nie ma da dużo udogodnień, zdarza się, że trasa prowadzi po prostu po łące. Nierównej łące, gdzie dziury są skryte w trawie, tylko nieznacznie pokładzionej przez zawodników, którzy przejechali tędy wcześniej. Żadne tam odcinki gdzie peleton maratonu prowadzi miniciężarówka typu pickup (z fotografami na skrzyni) – miejscami zastanawiam się, czy quad by się zmieścił! Oprócz odcinków polno-łąkowych są też drogi szutrowe (mało)oraz mniej lub bardziej gruntowe, z przewagą takich, na których auto osobowe miałoby problemy. Jadę dalej i w pewnym momencie dołączam do trzymającej dobre tempo grupy około ośmiu zawodników. Zaczyna się podjazd i jadę ich tempem, które po chwili jednak staje się dla mnie nieodpowiednie. No to pojadę szybciej, pomyślałem. Co ciekawe, żaden z zawodników nie uznał za stosowne mi towarzyszyć….

 

Około kilkunastu kilometrów od startu potrzebowałem, aby dogonić Agnieszkę Tkaczyk. Aż mi się nie chciało wierzyć, gdyż uważam, że Agnieszka jeździ szybciej ode mnie. Najwyraźniej jednak jechałem za szybko, a ona rozłożyła siły również na koniec maratonu, nie tylko na start. Przez kawałek próbuję jej dać koła na asfaltowym podjeździe, później jednak gdy podjazd prowadzi po terenie Agnieszka zostaje z tyłu. Około kilometra dwudziestego pierwszego-drugiego zaczyna się zjazd i to jest ten rodzaj zjazdów, gdzie niska liczba zawodników jest na plus. Dokładniej, nie wleczemy się za niczyimi plecami. 20160605-_DSC0064Ten zjazd prowadził szeroką (ale jednoosobową) ścieżką, łagodne serpentyny urozmaicone czymś ala małe telewizory. Tyle że owe głazy były niejako „wbite” w podłoże, a od strony szczytu góry obsypane ziemią. Po minięciu kilku z nich zrozumiałem co autor tego miejsca miał na myśli – można z nich skakać! Później był podjazd pod górę Miedziankę, a ja wiedziałem, że ten podjazd to nie wszystko, co wzniesienie to ma do zaoferowania:) Na zdjęciu obok możecie zobaczyć jak na tym podjeździe męczy się Krysia – nie było łatwo, niektórzy zawodnicy samą końcówkę pokonywali pieszo. Po wjechaniu jest krótki acz nierówny odcinek płaskiego. Trafiam w końcu na ten zjazd, o którym pisałem wcześniej. Teraz jest zryty bardziej niż 3 lata temu. Zaczynam zjeżdżać i tak jak pamiętałem, jest dosyć stromo. Na zjeździe jest kilka głazów, a jest tak stromo, że przejechanie po nich nie wchodzi w rachubę (owszem, przednie koło by pewnie przejechało, ale nawet podbicie tyłu, nawet lekkie, to zaproszenie do lotu:D). Potrzebuję więc całej szerokości ścieżki, aby głazy móc omijać. Proszę spacerowicza o zrobienie miejsca, co on bardzo chętnie czyni. Niestety fotografowie nie obstawili tego miejsca (bardziej skupili się na podjeździe), więc nie pochwalę się.

 

Jadę dalej, w nogach już 30 km. Myślę, że od startu jeszcze nie było okazji postawić stopy na ziemi – co jednak niebawem się zmieni, bo docieram do schodków. To też znane miejsce, podobno jedną z pierwszych osób, która zjechała po nich (za wyjątkiem pewnie pasjonatów bardziej grawitacyjnych odmian kolarstwa) był śp. Marek Galiński. Na forum później inny zawodnik zaproponuje nazwanie schodów imieniem Marka. Schody pokonuję jedyną dostępną możliwością, a później jadę ciekawą ścieżką, gdzie powierzchnię ziemi zdobią małe, ale nienachalne głazy. Później już niewiele pamiętam, zapas energii w organizmie się skończył i na równych odcinkach … schodzę do prędkości rzędu 22 km/h. Na sam koniec niewłaściwie rozpoznana taśma, przeoczona strzałka i kilku innych zawodników, którzy popełnili te same błędy łączą się razem i robię dodatkowe 2,5 km poza trasą. Wracamy nagle po raz drugi do miejsca obstawionego przez policję i pytamy, gdzie zrobiliśmy błąd – oni też nie 20160605-_DSC0089wiedzą. Co gorsza, na nasze dodatkowe kółko pociągnęliśmy też dzieciaki z dystansu Family – niektóre okropnie wyczerpane. Dla mnie 2,5 km to niewielki dodatek do 50 km, dla nich jest to większa różnica. A w końc– znajdujemy poprawną drogę. Część powrotu prowadzi przez nieużytki, lekko tylko skoszone na potrzeby przejazdu maratonu. Docieram do mety i kładę się na trawie ze zmęczenia. Udało się dojechać i to jest największa radość!

 

Ten jeden maraton sprawił mi więcej przyjemności niż inne wyścigi w okolicach Warszawy. Tutaj małe nierówności nikomu nie przeszkadzają. Te większe też nie. Startuje mniej zawodników, więc Organizator nie jest ograniczony tylko do szerokoprzepustowych tras. Przejechanie ponad połowy długości maratonu bez osłony przed wiatrem nie jest wielkim problemem (na niektórych mazowieckich cyklach to wręcz samobójstwo). No i takie perełki jak zjazd z Miedzianki przypominają o członie „górski” w polskim rozwinięciu skrótu MTB. Bardzo polecam każdemu.

 

A teraz wyniki drużyny MyBike.pl:

 

Dystans FAN:

  1. Agnieszka Tkaczyk 1 K2/2 Open
  2. Przemysław Kiesio 13 M2/88 Open
  3. Adrian Socho (to ja!) 41 M3/98 Open
  4. Monika Mrozowska 4 K3/5 Open
  5. Katarzyna Kuźma 7 K3/8 Open
  6. Grażyna Czerniakowska 3 K4/17 Open

 

Dystans MASTERS:

  1. Karol Wróblewski 10 M3/19 Open
  2. Mateusz Rybak 3 M2/22 Open
  3. Krzysztof Dziedzic 15 M3/28 Open
  4. Krystyna Żyżyńska-Galeńska 1 K3/1 Open
  5. Elżbieta Kaca 2 K3/3 Open

Maraton w Piekoszowie dołącza do listy pt. KONIECZNIE POJECHAĆ ZA ROK!

Pozdrawiam,

Adrian Socho

 

Długi weekend w Kozienicach (PB Kozienice, 28.05.2016)

Tekst: Sławomir Lemieszek13312662_1180240632008039_5131550093439337760_n

W ostatnią sobotę odbył się Poland Bike Maraton w Kozienicach.

 

13321964_1180197072012395_8346299050912411290_nPo bardzo ulewnej nocy poprzedzającej dzień startu jechaliśmy do Kozienic z obawami, że będziemy topić się w błocie. Miejscowość przywitała nas piękną słoneczną pogodą, która pozwoliła rozegrać fajne zawody. Choć pewnie startującym na Maxie (70 km) dała się we znaki.

Ja jechałem dystans Mini (33 km). Na starcie mimo, że to był długi weekend, stawiło się13330897_1180190885346347_6616869927561000747_n sporo zawodników. Atmosfera jak zwykle rewelacyjna. Bardzo dobra organizacja w połączeniu ze świetnie zlokalizowanym miasteczkiem PB na kozienickim stadionie, dało dużo dobrych emocji.

13322066_1180238735341562_1993217258975528782_n

Najpierw maluchy zrobiły swoją rundę po stadionie prowadzone przez Grzegorza Wajsa, potem młodzież po okolicznych laskach, w końcu wyścig główny poprowadzony w pięknych lasach Puszczy Kozienickiej.

Jak zwykle od samego startu zawrotne tempo. Trasa wytyczona w większości po szerokich, leśnych duktach. Dość łatwa technicznie. Choć w niektórych miejscach głęboki13310416_1180265545338881_5897142085270910988_ne koleiny, luźny żwir lub piaskownice sprawiły, że mniej uważni zawodnicy zaliczyli spotkanie z glebą. Dłuższy dystans, upalna pogoda i zabójcze tempo dały się we znaki. Na metę wjeżdżaliśmy brudni i zmęczeni jak górnicy z kopalni. Mimo mniej licznej ekipy, etap oceniam jako bardzo udany.

Świetnie pojechał Piotr zajmując 3 miejsce w kategorii M3. Reszta drużyny była równie waleczna. Efektem naszych wspólnych starań było 3 miejsce 13330943_1180262452005857_6992337207662773158_nwśród teamów i awans na 3 miejsce w generalce.

 

[table id=11 /]

Bike Maraton w Bielawie, 23 lipca 2016

logo BM

Tekst: Monika Mrozowska

W sobotę 23 lipca odbyła się 7 edycja zawodów Bike Maraton w Bielawie. Jest to jedna z najpopularniejszych, najbardziej lubianych edycji BM ze względu na wymagającą technicznie trasę prowadzoną w pięknych Sudetach na skraju Gór Sowich.

Miałam do przejechania jak zwykle dystans MEGA, który tym razem liczył 46 km długości i 1600 metrów przewyższeń.

0_moniStart był o 11.00 w wyjątkowo upalny dzień. 29 stopni, pierwsze 12 km na dość szerokim podjeździe jednostajnym nachyleniu było dla mnie najcięższym fragmentem trasy, mimo że był on do ‘wyjechania’ dla wszystkich. Monotonna jazda pod górę w pełnym słońcu szybko daje się we znaki, ale jednocześnie dobrze rozgrzewa. Dalej było już tylko lepiej i ciekawiej.  Dużą zaletą tego podjazdu, który stanowił właściwie połowę trasy MINI, było odpowiednie rozciągnięcie stawki, tak że kolejne kilometry udało mi się pokonać bez ‘zatorów’, co przy tak technicznie trudnej trasie zapewnia komfort jazdy.3_wru

 

Podjazd zakończyłam postojem na bufecie przy kubku izo i jak zwykle pysznych pomarańczach.

 

Kolejna część trasy zaczęła się przyjemnym zjazdem mającym około 5 km długości i 300 m przewyższeń w dół.

2_rybak
Dalej jechaliśmy parę kilometrów po płaskim szutrze i singlach z pięknym widokiem na Sudety, aż do II bufetu na 24 km, gdzie zaliczyłam krótki postój na pomarańcze z izo.

 

Od tego momentu zaczęła się najlepsza dla mnie część wyścigu, ze względu na to, że z reguły ‘rozkręcam się’ dopiero na 20 km oraz ze względu na kapitalną trasę prowadzoną już tylko w dość wymagającym terenie bez asfaltu czy płyt betonowych.4_mno

Zaraz za II bufetem rozpoczynał się najciekawszy 5-kilometrowy zjazd, a potem całkiem fajny i przyjemny podjazd ładnym leśnym singlem.

 

5_moni_kasiaDalej III bufet i totalnie ostra jazda pod górę po szerokim i stromym odcinku pieszego szlaku ‘wysypanego’ korzeniami i kamieniami. Niestety nie udało mi się w całości pokonać podjazdu. W trakcie podchodzenia minęła mnie czołówka zawodników GIGA, którzy w pięknym stylu, bez widocznego zmęczenia wspinali się płynnie do góry. Nie pozostało mi nic innego jak wsiąść na rower i jednak walczyć dalej, więc ostatnią część podjazdu udało mi się przejechać! 😉

Potem dobry zjazd i ostatnie km do mety.

W sumie czas jazdy 3 h 31 min, co dało mi 7 miejsce w kategorii K3 i 327 miejsce OPEN oraz 506 punktów dla drużyny.

Reszta ekipy ukończyła również z całkiem dobrymi wynikami, z wyjątkiem Karola, który miał problemy techniczne na 20 km i niestety musiał się wycofać. Za to Mateusz Rybak pojechał naprawdę kapitalnie i zajął 19 miejsce OPEN i 4 miejsce w swojej kategorii. 6_dekGratulacje!!! 😉

 

[table id=10 /]

Poland Bike Wąchock – góry, dziury, piach i nierówności…

…czyli to, bez czego wyścig XC staje się nudną wycieczką po szutrach.

Tekst: Adrian Socho

Jadąc w stronę Kielc mijamy Skarżysko-Kamienną, nieco dalej jest Suchedniów. W tym miejscu droga S7 przebiega między dwoma zespołami terenów zielonych – na zachodzie Suchedniowsko-Oblęgorski Park Krajobrazowy, na wschodzi Sieradowicki Park Krajobrazowy, jeden i drugi wchodzi w skład Gór Świętokrzyskich, jednakże tereny te nie zostały wypiętrzone aż w tak znacznym stopniu. Natomiast doskonale nadają się do jazdy rowerowej i znalazły upodobanie wśród osób, które podczas jazdy w terenie lubią odrobinę wyzwań. Teren jest dość specyficzny i niektórym osobom się może nie podobać. Mi bardzo odpowiada i okolice Suchedniowa to jeden z moich ulubionych kierunków wycieczek rowerowych. Trzy lata temu także organizatorzy cyklu Poland Bike uznali, że teren się do jazdy, a nawet do ścigania nadaje dobrze jak żaden inny. Pierwszy Poland Bike w Wąchocku miał miejsce podczas obfitych ulew, ale kolejne edycje na pewno zostały zapamiętane przez rzesze zawodników. Ja po raz pierwszy brałem udział w wąchockim maratonie, dlatego byłem ciekaw, ile z charakterystycznego ukształtowania tego pasma uda się organizatorom wcielić do trasy. Powiem krótko: nie zawiodłem się.

 

start            Podążąjąc za instyktem i ciekawością zdecydowałem się zostawić w domu wyścigowego TREKa na kołach 29”. Tym razem także mój rower Enduro o skromnym jak na ten teren skoku zawieszenia 160/150 mm został w domu, a do Wąchocka pojechał fatbike mojej konstrukcji – ważący 18,5 kg rower na wachock_1najtrudniejsze trasy nazwany „Grubcio”. Ponieważ moja dotychczas najdłuższa wycieczka na Grubciu miała 40 km prawie po płaskim a tutaj organizator przygotował 50 km i 750 m przewyższeń (później wydłużone do 59 km), przez 3/4 trasy przyświecała mi idea oszczędzania energii na to, żeby do mety doczłapać się z prędkością rozsądną, czyli wyższą niż 12 km/h.

 

Naszą drużynę reprezentowało łącznie 10 osób, w tym zarówno najszybsi w swoich kategoriach zawodnicy tacy jak Piotrek Berner i Joasia Kur, jak i amatorzy ciekawych tras ze mną na czele, oraz osoby jeżdżące bardziej dla przyjemności, które też w tym wymagającym terenie doskonale sobie poradziły.

 

13568841_1221010197949817_3300111289939268057_o        Pierwsze metry wyścigu wyglądały ciekawie, gdyż po kilkuset metrach zaczynał się podjazd. Jeśli ktoś nie wykonał wcześniej rozgrzewki, to miała ona miejsce właśnie teraz. Następnie podjazd przechodził w podjazd terenowy i jazdę wśród pól – cały czas wokół było mnóstwo osób wysilających się na szybszą jazdę w celu dogonienia innych uciekających do przodu zawodników, podczas gdy ja utrzymuję spokojne tempo. A potem się zaczęło. Pierwszy podjazd oznacza, że za jakiś czas będzie zjazd, te metry w górę przecież się nie marnują. I zjazdy faktycznie były. Podjazdy też (łatwiejsze i trudniejsze, Grubcio pozwolił wszystkie pokonać z siodła), przeszkody wodne, mniejsze lub większe kałuże błotne, nierówności we wszelakiej formie. Był też piasek, w jednym takowym miejscu wyprzedziłem pięcioro zawodników, ale to tylko dlatego, że oni mnie wcześniej wyprzedzili gdy walczyłem z zaklinowanym łańcuchem. Były przewalone gałęzie a nawet pnie mniejszych drzew leżące w poprzek trasy. Były podjazdy po piachu (nie uznałem za stosowne zsiadać z roweru), i cała mieszanka miejsc, gdzie można się zmęczyć. Na takim wyścigu pracują nie tylko nogi. Grubcio ma sztywny widelec, więc na zjazdach ręce pracowały jak szalone. Plecy też nie wróciły do domu wypoczęte, gdyż rzekoma amortyzacja przez czterocalowe opony starcza jedynie na wytłumianie wstrząsów. Szutrowe podjazdy natomiast były miejscem, gdzie wielu zawodników mnie wyprzedzało, mi natomiast raz się zdarzyło, że na takim podjeździe wyprzedziłem zawodnika na rowerze Enduro. W dotrzymywaniu tempa innym zawodnikom na łatwiejszych i trudniejszych odcinkach pomogło to, że Grubcia przystosowałem do warunków maratonowych – założyłem dłuższy mostek i sztycę z zerowym offsetem. Wydaje mi się, że oprócz początkowego i końcowego odcinka trasa miała zaledwie kilkanaście, może kilkadziesiąt metrów asfaltu. Jakże inaczej niż w przypadku wielu innych zawodów na bardziej nizinnych terenach – brawo Poland Bike! Różne niespodzianki czekały prawie że za każdym zakrętem. Organizator oznaczał znakami „!!!” szczególnie ciekawe miejsca i wszystkie były niesamowicie fajne. Moja żona, która jechała jakiś czas za mną zauważyła, że na widok tych tabliczek „!!!” zawodnicy z dalszych sektorów zaczynali niepotrzebnie hamować, podczas gdy najczęściej takie miejsca wymagały jedynie wcześniejszego 13710592_1221012044616299_3797207943928319374_ozredukowania biegu.

 

Również atmosfera podczas jazdy była właściwa, nikt z tyłu na mnie nie krzyczał, domagając się w niekulturalny sposób „lewej”. Cała trasa bardzo mi się podobała. Jeśli uważacie, że typowe wyścigi w obrębie 50 km od Warszawy są nudne, płaskie, a tempo za bardzo szosowe i uzależnione od jazdy w „pociągach”, to wybierzcie się na maraton nieco dalej. Dodam jeszcze, że trasa krótkiego dystansu MINI zawierała wiele ciekawych miejsc i w Wąchocku nie było tak, że jadąc krótki dystans traciło się całą esencję danego terenu. Mimo wszystko jednak polecam dystans MAX.

 

Co do przebiegu jazdy – jadąc taką trasę nie nastawiałem się na wynik, a na dojechanie do końca zachowując jednostajne tempo. Odpowiednio manipulując siłą naciskania na pedały pozwalałem, żeby co jakiś czas jakiś zawodnik mnie wyprzedził – ale często doganiałem takie osoby na trudniejszych odcinkach. Rower z szerokimi oponami daje nieco więcej niezależności w doborze linii przejazdu i nie trzeba aż tak bardzo przejmować się piachem, kamieniami, błotem, patykami itp. Ostatecznie dojechałem wśród innych zawodników i względem mojego typowego ratingu wynik był niższy o8-10 punktów procentowych – a to moim zdaniem nieźle.

grazyna_1

Koledzy i koleżanki z drużyny zajęli się zdobywaniem punktów dla teamu. Należy też podkreślić udział w wyścigu naszej koleżanki Grażyny Czerniakowskiej, która startuje na dystansie MAX. Tym razem Organizator nie zamknął jej możliwości przejazdu trasy MAX i Grażynka wróciła do domu z pucharkiem za 3. miejsce w kategorii K4! Ja jak zwykle na piątym miejscu:

 

[table id=9 /]

 

Podsumowując jeszcze raz, trasę w Wąchocku polecam każdemu, ale lepiej tam pojechać mając jakieś centymetry amortyzacji tylnego koła.

 

 

Świętokrzyskie Błotnisko w Pińczowie

W minioną niedzielę 17 lipca nasza drużKrysia trasayna pojawiła się na starcie kolejnego już maratonu organizowanego w ramach cyklu Świętokrzyskiej Ligi Rowerowej. Tym razem edycja miała miejsce w Pińczowie i pośród naszych zawodników budziła trochę kontrowersji. Głównym argumentem przeciwko tej edycji była z pozoru nudna trasa rozgrywana na rundach. Dystans fan miał do pokonania 2 identyczne rundy, masters zaś 3. Dawało to odpowiednio 50km / 860metrów w pionie oraz 73 i 1260. Drugim argumentem marudzących kolegów była pogoda. Rano nie było w prawdzie przesadnie zimno, ale chmury i deszczowa prognoza nie podnosiła morale w zespole.

Start najdłuższego dystansu przełożono o kilkanaście minut, tak aby nie dkaska trasaoganiać za szybko dystansów fan i family które startowały w odstępach ok 15 minutowych. Na starcie Mastersa stanęliśmy w następującym składzie: Krysia, Karol, Michał, Wojtek i ja (Mateusz). Start przebiegał dość leniwie i przez pierwsze 5 km jechaliśmy zwartą grupą, tak naprawdę do pierwszego ostrego podjazdu,gdzie się łączyliśmy z pętlą XC z poprzedniego roku. Niestety moja dyspozycja tego dnia była trochę osłabiona uczestniczeniem w wieczorze kawalerskim kolegi w piątek – wyborowe trunki nie działają izotonicznie, a gra w Zorbal w sobotę sprawiła, że zakwasiłem trochę mięśnie. Dlatego przez pierwsze 15 km pierwszej pętli czułem się jak drewniany Pinokio. Mięśnie nie działały jak powinnyAdrian trasa, a na zjazdach brakowało mi trochę flow. Odbiło i się to trochę na mojej pozycji, bo wypadłem poza pierwszą dziesiątką.

Obudziłem się dopiero około 15 kilometra po pierwszym bufecie, gdzie był około 10 km odcinek dość płaski po polach. Był to też odcinek na którym po raz kolejny opony Bontrager XR2 zdały egzamin celująco. Padający deszcz sprawił, że musieliśmy jechać po glinianym polu, które oblepiało wszystko co się dało. Ci zawodnicy, którzy mieli trochę agresywniejsze opony kończyli z zapchanymi kołami które musieli oczyszcGrazyna dekozać. Gumy od Bontragera dzięki dość rzadkiemu bieżnikowi szybko się czyściły i zapewniały dobrą przyczepność. Po płaskim odcinku nastąpił kolejny wjazd na drugą pętle, która znów rozpoczynała się od trasy XC. Przydały się tutaj poty wylewane na podjazdach i zjazdach na kazurce, bo udało mi się odskoczyć od grupki którą minąłem na błotnym odcinku.  Kolejne półtora kółka spędziłem na jechaniu swoim równym mocnym tempem, tak aby nie strzelić na pięć kilometrów przed metą.

Cel udało się osiągnąć i metę minąłem jako 10 zawodnik open i 3 w swojej kategorii. Wynik z jednej strony dobry, chociaż wiem, że w zawodnicy z którymi jechałem w Kielcach dojechali około 5-8 minut przede mną. Trasę ogólnie oceniłbym na 3.5 w skali 1-6. Nudy nie było, ale szału też nie – pierwsza część trasy była super – ciężka, kręta, techniczna, ale nie niebezpieczna; druga nudna i błotnista przez co wiele osób się wycofało.

 

Wyniki MyBike.pl

 

Dystans Masters:

 

Krysia – 1open / 1 w kategorii

Mateusz – 10 open/ 3M2

Karol – 15 open / 7M2

Wojtka i Michała niestety warunki na trasie zmusiły do wycofania się z wyścigu

 

Dystans Fun:

Kasia 7open / 4 K3

Grażyna 10 open 1 K4

Adrian 65open / 22 M3

Podsumowując: jako team pojechaliśmy dobry równy wyścig. Mieliśmy 3 dekoracje i zdobyliśmy sporo punktów do klasyfikacji drużynowej.