Relacja ze zgrupowania Calpe 2014 – dzień 10

Poprzedniego wieczora miałem wielki dylemat. Wstać rano na rozruch czy po raz ostatni się wyspać. Wygrała opcja spania, to jednak wielki luksus móc spać kilka godzin
bez przerwy. Wcześniej umówiłem się z Basią, Agatą i Bartkiem (triatlonowcami), którzy wracali ze mną do Polski, że zaraz po śniadaniu ruszamy na pożegnalną kawkę.
Niestety przy śniadaniu dowiedzieliśmy się o śmierci Marka. Co ciekawe do smutnego nastroju dołączyły się pobliskie góry, w których także trenował Marek. Mgła była taka, że z okien nie buło widać morza, a to przecież raptem 50 metrów.
Pierwszy raz nie widziałem góry z rana ;)

Pierwszy raz nie widziałem góry z rana =)
Fot. Maciej Prajel

Osoby, które także dzisiaj wracały, skupiły się na pakowaniu, reszta postanowiła  poczekać na poprawę pogody. Z mgły wyjeżdżaliśmy na wzniesieniach i ogrzewaliśmy się słońcem, aby za chwilę znowu zanurzyć się w wilgotnej mgle. Po dojechaniu do kawiarenki zamówiliśmy sobie kawy i czekolady. Początkowo chcieliśmy się szybko zwijać, ale na szczęście zostaliśmy i podziwialiśmy jak mgła przemieszcza się nad morze, odsłaniając wybrzeże.

Reeelaksik.. =) Fot. Agata Rybus

Reeelaksik.. =)
Fot. Agata Rybus

Kto zjadł Ifach ?

Kto zjadł Ifach ?

Powoli widać więcej...

Powoli widać więcej…

Był to piękny widok, szczególnie na pożegnanie. Chciałoby się jeszcze siedzieć i cieszyć chwilą, ale musieliśmy się zawinąć do Calpe. W końcu trzeba jeszcze spakować rowery i siebie, zrobić zakupy do Polski, a o 14 być gotowym do podróży.

Z kafejek w Morairze wygląda to całkiem malowniczo.

Z kafejek w Morairze wygląda to całkiem malowniczo.
Fot. Maciej Prajel

Udało się na szczęście wszystko spakować na czas, Marta przygotowała dla nas pożegnalny obiadek i deserek. Pozostało spakować się do busika i ruszyć w stronę Alicante. Lot do Polski odbył się bez problemów. Ciekawostką był polski pilot, który bardzo dokładnie opisywał trasę jaką pokonamy do domu. Byłem pod dużym wrażeniem, bo rzadko trafia się na takich pasjonatów. W Krakowie szybki bieg na terminal krajowy, żeby zdążyć na samolot do Warszawy. Pomimo utrudnień związanych z przebudową terminali, zdążyliśmy. Celniczki miały ochotę na ser i hummus, ale udało mi się przebłagać, żeby ich nie zabierały. I tak w towarzystwie największego śledczego w kraju, Antosia, udało nam się wylądować. choć mieliśmy nieco stracha czy jakaś zagubiona brzoza lub rakieta nie pokrzyżuje nam planów… 😉

Relacja ze zgrupowania Calpe 2014 – dzień 9

Dzisiaj ostatni dzień porządnej jazdy. Od kilku dni głowiliśmy się z Kamilem co by to zacnego wymyślić. Myślą przewodnią była przygoda i ładne widoki. Krążyły legendy, że istnieje przejazd pomiędzy El Castel de Guadalest a Castel del Castells.

Męczyłem różne mapy, z których wynikało, że jest tam jakaś droga. Widać jednak było, że na pewno będzie tam szuter. Ja jednak obstawałem przy wersji, że będzie jak w przypadku Col de Rates. Najpierw nieco szutru dla zniechęcenia piratów drogowych, a potem betonik. Przed takimi harcami trzeba zjeść porządne śniadanie:
Calpe_2014_Dzien_9_Sniadanie

Z tym nastawieniem po śniadaniu stawiliśmy się na zbiórce. Plan był taki, aby wsiąść na ogon grupie jadącej na Por de Tudon i odbić na Siarę. Tam zaliczyć podjazd do zamków Guadalest i znaleźć drogę wzdłuż zbiornika wodnego. Na jego końcu powinno być odbicie na przełęcz. Wszystko szło zgodnie z planem, po odłączeniu się od grupy prowadzonej
przez Kubę, podczepiliśmy się do znajomych z BDC Retro i razem dojechaliśmy do Siary.

Tam oni przyśpieszyli, a my spokojnie kręciliśmy swoje, z map wiedzieliśmy, że jeśli znajdziemy drogę to czekają nas tam wybitne podjazdy. Dojechaliśmy do zamków, z przeczuciem, że minęliśmy drogą prowadzącą do zbiornika. Pojechaliśmy nieco dalej, aby się upewnić i w Benimantell zawróciliśmy. Zjechaliśmy do drogi, którą minęliśmy na początku. Była to wąska, ukryta w cieniu (bardzo miłym, bo słońce dawało do wiwatu) dróżka, która zjeżdżała do samej tamy.

Widok na zalew. W dali widać przełęcz na którą będziemy chcieli wjechać. Fot. Maciej Prajel

Widok na zalew. W dali widać przełęcz na którą będziemy chcieli wjechać.
Fot. Maciej Prajel

Widok na zamki. Fot. Maciej Prajel

Widok na zamki.
Fot. Maciej Prajel

 

Na tamie zrobiliśmy szybką sesję i ruszyliśmy dalej. Droga wiła się wzdłuż zbiornika. To wznosząc się to opadając wśród oliwnych gajów. Nie śpieszyliśmy się, bo było sporo pieszych i szkoda było kogoś stratować wypadając zza zakrętu. Powoli kończy się zalew, więc wytężamy czujność. W końcu jest odbicie w prawo. Od razu zaczyna się fajny podjazd, póki co asfaltem. Jednak już po kilku zakrętach asfalt się kończy i zaczyna się szuter. Chłopaki, coś przebąkują, że to chyba nie ma sensu, bo w sumie to nie szuter a kamienie i pewnie później nie będzie lepiej. Namawiamy ich, żebyśmy chociaż zobaczyli co jest za pierwszym podjazdem. Ja podjeżdżam, koledzy podprowadzają. Na zakręcie piękny beton, co prawda za chwilę się kończy, ale bariera psychiczna przełamana, więc jadę dalej. Po kilku zakrętach zaczyna się długi odcinek betonu, który
ciągnie się prawie do samego szczytu. Podjazdy mają tutaj kolo 20%, słońce grzeje, jest pięknie. Niedaleko przed szczytem kończy się asfalt i dojeżdżamy szutrem. Piękny widok na zamki, zalew i Port de Tudon, więc strzelamy sobie nieco fotek, a co =)
Widok z przełęczy na zalew i zamki. Fot. Maciej Prajel

Widok z przełęczy na zalew i zamki.
Fot. Maciej Prajel

Panorama. Fot. Maciej Prajel

Panorama.
Fot. Maciej Prajel

Już prawie na szczycie.

Już prawie na szczycie.

Teraz zjazd, który jest o wiele krótszy niż podjazd. Okazuje się jednak, że jest całkowicie szuterowo-kamienisty. Zjeżdżamy ile się da, ale są momenty że trzeba sprowadzać nasze szoski. W przyszłym roku wezmę opony przełajowe =)

Teraz zjazd, będzie gorąco. Fot. Maciej Prajel

Teraz zjazd, będzie gorąco.
Fot. Maciej Prajel

Drogowskaz od Castel del Catels. Nie polecam wspinaczki rowerem z tej strony.

Drogowskaz od Castel del Castells. Nie polecam wspinaczki rowerem z tej strony.

Dojeżdżamy tak do Csatel del Castells i śmigamy do Parcent przez Benigemble. Odcinek ten kojarzę z zeszłego roku, gdy również zrobiliśmy sobie nieco jazdy terenowej na szosie. Lekkim tempem, wychodząc na zmiany, bo jednak nieco wiało, przejeżdżamy przez Parcent i kierujemy się w stronę Xalo, a następnie Benissy. Przed nią odbijamy na krajówkę, aby pobawić się na zjazdach. Wiatr jednak niemiłosiernie nas spowalnia, a dodatkowo trzeba uważać na mocne boczne podmuchy. Wjeżdżamy do Calpe, schładzamy się i tak strzela nam kolejna 100ka 😉

Trzeba przyznać, że ten i wczorajszy dzień dał nam w kość. Po powrocie, obiad, rozciąganie, zakupy i masaż. Nie wyobrażam sobie zgrupek bez masaży. Normalnie po takich dwóch dniach walnąłbym się spać zaraz po masażu. Umówiliśmy się jednak na pożegnalną paellę, w końcu jutro już wracam wraz z 8 innymi osobami do Polski. Tak więc o 20:30 zbieramy się na promenadzie i ruszamy w stronę Ifacha. Wybieramy knajpkę, w której jest miejsce dla naszej wielkiej grupy i rozkoszujemy się pysznym żarciem =)
Calpe_2014_Dzien_9_Mapa

Gdzie dokładnie się przebijaliśmy.

Gdzie dokładnie się przebijaliśmy.

Calpe_2014_Dzien_9_Wykresy
Calpe_2014_Dzien_9_Podsumowanie

Relacja ze zgrupowania Calpe 2014 – dzień 8

Po wczorajszym pauzowaniu i 8 godzinach snu obudziłem się rześki. Rozruch, śniadanie, spokojne przygotowanie się treningu.
A było do czego, w planach podjazd na Port de Tudon. W zeszłym roku nie udało mi się załapać bo akurat robiłem dzień przerwy, gdy grupa tam pojechała, więc w tym roku bardzo chciałem zaliczyć tę górkę. Całkiem nie małą górkę, która gościła peleton Giro. Podjazd na nią nie jest stromy, ale bardzo długi, bo ma 17 km. Warto się dobrze rozgrzać 😉

Dojazd z Calpe jest właśnie taką świetną rozgrzewką, bo trzeba dojechać do odległego 25 km Benidormu. Tam czeka nas seria pierwszych, lekkich podjazdów. Główna uczta zaczyna się od 40 km.

Ale, ale… żeby nie było zbyt nudno to na drodze między miastami padają dwie dętki. Najpierw flaczka łapie kolega. Snake na dziurze. Po kilku minutach sprawa załatwiona i ruszamy dalej. Nie przejeżdżamy 5 km i tym razem to ja widzę flaka w tylnym kole. Sprawdzamy oponę i znajdujemy winowajcę zajścia – mały kolec. Wyciskamy go malutkim imbusem, zakładamy nową dętkę i ruszamy żwawo, bo już straciliśmy nieco
czasu i rozgrzewki.
Postój na drodze szybkiego ruchu. Fot. Wojciech Walczak

Postój na drodze szybkiego ruchu.
Fot. Wojciech Walczak

W drodze ku podjazdom. Fot. Wojciech Walczak

W drodze ku podjazdom.
Fot. Wojciech Walczak

W Benidormie zjeżdżamy z głównej drogi i kierujemy się w góry. Widać, że nie jesteśmy jedynymi chętnymi do podjechania tej góry. Co i rusz mijamy kolarzy różnych narodowości. Umawiamy się między sobą, że spotkamy się na szczycie. Każdy ma swoje tempo podjeżdżania. Sam podjazd jest genialny, piękne widoki, miasta no i niekończący się podjazd przy skończonej ilości przełożeń 😉
Napisałem, że umówiliśmy się na szczycie, ale na szczyt nie można wjechać. Jest to teren bazy wojskowej. Pod bramą z wartownią spotykam się chłopkami i czekamy na resztę. Oprócz nas słychać także inne języki, z czego najliczniejsza jest grupa anglików.
Na szycie tłoczno. Fot. Wojciech Walczak

Na szycie tłoczno.
Fot. Wojciech Walczak

Gdy już dojeżdżają wszyscy czas na nagrodę czyli zjazd który zakończy się przerwą na kawę. Tak jak w przypadku podjazdu, każdy zjeżdża swoim tempem. Serpentyny są czadowe, można rozwinąć duuuże prędkości. A w koło przepięknie oświetlone góry i kwitnące na różowo sady. Zatrzymujemy się w barze Stop 😉

Kwitnące drzewa na zjeździe.

Kwitnące drzewa na zjeździe.

Odpoczynek w fajnej knajpie ;)) Fot. Wojciech Walczak

Odpoczynek w fajnej knajpie ;))
Fot. Wojciech Walczak

Czas na jedzenie i picie oraz zachwyty trasą. Czekało nas jeszcze 6 km podjazdu i dłuuuuugi zjazd (35 km) przez Castel de Guadalest  oraz Callosa d`en Sarrie nad brzeg morza. Znowu można było poszaleć na zjeździe i poszlifować technikę.

Piękne serpentyny. Fot. Wojciech Walczak

Piękne serpentyny.
Fot. Wojciech Walczak

Na zjazdach można było poszaleć... =) Fot. Wojciech Walczak

Na zjazdach można było poszaleć… =)
Fot. Wojciech Walczak

Trzeba tylko pamiętać, aby zabrać ze sobą kilka ciepłych ciuszków, aby się nie wyziębić. Tym bardziej, że nad morzem przywitał nas bardzo mocny wiatr. Był to 105 km i niektórzy poczuli to już w nogach. Ustawiliśmy się więc parami i zrobiliśmy pociąg. Przed samym Calpe z Kamilem i Wojtkiem urządziliśmy sobie jeszcze ściganie do tablicy i tak dojechani (wyszło 120 km) zakończyliśmy jazdę.

Byliśmy późno, baliśmy się, że niewiele dla nas zostanie, ale czekało na nas sporo jedzonka. Dobrze, że wczoraj umyłem rower, bo dzisiaj miałem siłę na zakupy, jacuzzi, masaż, a potem dobrą lekturę =) W takich chwilach doceniam skarpety kompresyjne i chłodzący żel do nóg ;))

Calpe_2014_Dzien_8_Mapa
Calpe_2014_Dzien_8_Wykresy
Calpe_2014_Dzien_8_Podsumowanie

Relacja ze zgrupowania Calpe 2014 – dzień 4

Dzisiaj miał być dzień przerwy. Czyli właściwie kluczowy dzień na zgrupowaniu. Z jednej  strony chciałoby się jeździć non-stop, ale prawda jest taka, że wtedy w okolicach 10 dni następuje zgon, po którym trzeba pauzować więcej niż jeden dzień, aby mieć znowu siłę. Mądre założenia i plany zostały przekreślone przez prognozę, która zapowiedziała na środę opady deszczu przez cały dzień.

Doszedłem zatem do wniosku, że lepiej zrobić jeszcze jeden trening, a odpocząć w środę,gdy będzie padać. Kamil podjął podobną decyzję i zaproponował trasę, którą przejechał w zeszłym roku. Spełniała wszystkie moje wymagania:
– koło 3 godzin w siodle,
– kilka podjazdów tak, aby pojechać w 3 strefie tętna,
– poza tym w miarę płaska, aby wyjeździć bazę.
Zgarnęliśmy jeszcze dwóch kolegów i ruszyliśmy w kierunku Benissy. Tam skręciliśmy do centrum i wyjechaliśmy na zachodzie miasteczka. Przed kamieniołomami skręciliśmy w lewo i boczną drogą skierowaliśmy się na podjazd do Berni.

Kolejne piękne widoki i przerwa na zdjęcia.

Kolejne piękne widoki i przerwa na zdjęcia.

Piękne widoki na podjeździe do Berni.

Piękne widoki na podjeździe do Berni.

Spokojny podjazd ciągnął się 12 km (200 metrów różnicy), aby nas nieco sponiewierać i na 3 km dać nam kolejne 200 metrów różnicy wysokości. Oj zapiekły nóżki, zapiekły. Ale w końcu o to chodzi, więc uśmiechnięci, że się nie daliśmy zjedliśmy sobie przekąski i ruszyliśmy na zjazdy.

Z Kamilem nie ma żartów,  zawsze znajdzie jeszcze trochę siły aby z nienacka zaatakować ;)

Z Kamilem nie ma żartów, zawsze znajdzie jeszcze trochę siły aby z nienacka zaatakować 😉

MyBike team ;)

MyBike team na zgrupowaniu 😉

Gładziutki, nowiutki asfalt i piękne serpentyny. Oj tak, cudnie się tam sunęło. Brakowało jedynie, aby zamknięto ruch dla aut. Wtedy byłaby to czysta poezja… Po zjeździe do Xalo, skręciliśmy na Benissę. Przejeżdżając przez nią, wpadliśmy na pomysł odnalezienia drogi przez Pedramala, aby zjechać obok naszych apartamentów. Niestety nie udało nam się jej znaleźć, ale odkryliśmy świetne miejsce na zrobienie sobie sweet-foci ze zgrupowania z Ifachem w tle. Poniżej wynik 😉

Sesja z Ifachem w tle.

Sesja z Ifachem w tle.

Po powrocie obiad, szybki prysznic i fitting. W poprzednim sezonie zmienilem szose na przelaj i mialem wrazenie, ze off-set w sztycy mi przeszkadza. Mialem racje, a dodatkowo okazuje sie, ze kiera jest za szeroka…Zostalo zatem zrobienie zapasów spozywczych. Wieczorem jacuzzi, nastepnie masaz… Taaaak, tak mozna sie szykowac do sezonu 😉 A jutro dzien wolny =)

Link do treningu: Calpe 2014 dzień 4

Mapa trasy.

Mapa trasy.

Wykresy prędkości i wysokości.

Wykresy prędkości i wysokości.

Podsumowanie treningu,

Podsumowanie treningu,