Relacja ze zgrupowania Calpe 2014 – dzień 9

Dzisiaj ostatni dzień porządnej jazdy. Od kilku dni głowiliśmy się z Kamilem co by to zacnego wymyślić. Myślą przewodnią była przygoda i ładne widoki. Krążyły legendy, że istnieje przejazd pomiędzy El Castel de Guadalest a Castel del Castells.

Męczyłem różne mapy, z których wynikało, że jest tam jakaś droga. Widać jednak było, że na pewno będzie tam szuter. Ja jednak obstawałem przy wersji, że będzie jak w przypadku Col de Rates. Najpierw nieco szutru dla zniechęcenia piratów drogowych, a potem betonik. Przed takimi harcami trzeba zjeść porządne śniadanie:
Calpe_2014_Dzien_9_Sniadanie

Z tym nastawieniem po śniadaniu stawiliśmy się na zbiórce. Plan był taki, aby wsiąść na ogon grupie jadącej na Por de Tudon i odbić na Siarę. Tam zaliczyć podjazd do zamków Guadalest i znaleźć drogę wzdłuż zbiornika wodnego. Na jego końcu powinno być odbicie na przełęcz. Wszystko szło zgodnie z planem, po odłączeniu się od grupy prowadzonej
przez Kubę, podczepiliśmy się do znajomych z BDC Retro i razem dojechaliśmy do Siary.

Tam oni przyśpieszyli, a my spokojnie kręciliśmy swoje, z map wiedzieliśmy, że jeśli znajdziemy drogę to czekają nas tam wybitne podjazdy. Dojechaliśmy do zamków, z przeczuciem, że minęliśmy drogą prowadzącą do zbiornika. Pojechaliśmy nieco dalej, aby się upewnić i w Benimantell zawróciliśmy. Zjechaliśmy do drogi, którą minęliśmy na początku. Była to wąska, ukryta w cieniu (bardzo miłym, bo słońce dawało do wiwatu) dróżka, która zjeżdżała do samej tamy.

Widok na zalew. W dali widać przełęcz na którą będziemy chcieli wjechać. Fot. Maciej Prajel

Widok na zalew. W dali widać przełęcz na którą będziemy chcieli wjechać.
Fot. Maciej Prajel

Widok na zamki. Fot. Maciej Prajel

Widok na zamki.
Fot. Maciej Prajel

 

Na tamie zrobiliśmy szybką sesję i ruszyliśmy dalej. Droga wiła się wzdłuż zbiornika. To wznosząc się to opadając wśród oliwnych gajów. Nie śpieszyliśmy się, bo było sporo pieszych i szkoda było kogoś stratować wypadając zza zakrętu. Powoli kończy się zalew, więc wytężamy czujność. W końcu jest odbicie w prawo. Od razu zaczyna się fajny podjazd, póki co asfaltem. Jednak już po kilku zakrętach asfalt się kończy i zaczyna się szuter. Chłopaki, coś przebąkują, że to chyba nie ma sensu, bo w sumie to nie szuter a kamienie i pewnie później nie będzie lepiej. Namawiamy ich, żebyśmy chociaż zobaczyli co jest za pierwszym podjazdem. Ja podjeżdżam, koledzy podprowadzają. Na zakręcie piękny beton, co prawda za chwilę się kończy, ale bariera psychiczna przełamana, więc jadę dalej. Po kilku zakrętach zaczyna się długi odcinek betonu, który
ciągnie się prawie do samego szczytu. Podjazdy mają tutaj kolo 20%, słońce grzeje, jest pięknie. Niedaleko przed szczytem kończy się asfalt i dojeżdżamy szutrem. Piękny widok na zamki, zalew i Port de Tudon, więc strzelamy sobie nieco fotek, a co =)
Widok z przełęczy na zalew i zamki. Fot. Maciej Prajel

Widok z przełęczy na zalew i zamki.
Fot. Maciej Prajel

Panorama. Fot. Maciej Prajel

Panorama.
Fot. Maciej Prajel

Już prawie na szczycie.

Już prawie na szczycie.

Teraz zjazd, który jest o wiele krótszy niż podjazd. Okazuje się jednak, że jest całkowicie szuterowo-kamienisty. Zjeżdżamy ile się da, ale są momenty że trzeba sprowadzać nasze szoski. W przyszłym roku wezmę opony przełajowe =)

Teraz zjazd, będzie gorąco. Fot. Maciej Prajel

Teraz zjazd, będzie gorąco.
Fot. Maciej Prajel

Drogowskaz od Castel del Catels. Nie polecam wspinaczki rowerem z tej strony.

Drogowskaz od Castel del Castells. Nie polecam wspinaczki rowerem z tej strony.

Dojeżdżamy tak do Csatel del Castells i śmigamy do Parcent przez Benigemble. Odcinek ten kojarzę z zeszłego roku, gdy również zrobiliśmy sobie nieco jazdy terenowej na szosie. Lekkim tempem, wychodząc na zmiany, bo jednak nieco wiało, przejeżdżamy przez Parcent i kierujemy się w stronę Xalo, a następnie Benissy. Przed nią odbijamy na krajówkę, aby pobawić się na zjazdach. Wiatr jednak niemiłosiernie nas spowalnia, a dodatkowo trzeba uważać na mocne boczne podmuchy. Wjeżdżamy do Calpe, schładzamy się i tak strzela nam kolejna 100ka 😉

Trzeba przyznać, że ten i wczorajszy dzień dał nam w kość. Po powrocie, obiad, rozciąganie, zakupy i masaż. Nie wyobrażam sobie zgrupek bez masaży. Normalnie po takich dwóch dniach walnąłbym się spać zaraz po masażu. Umówiliśmy się jednak na pożegnalną paellę, w końcu jutro już wracam wraz z 8 innymi osobami do Polski. Tak więc o 20:30 zbieramy się na promenadzie i ruszamy w stronę Ifacha. Wybieramy knajpkę, w której jest miejsce dla naszej wielkiej grupy i rozkoszujemy się pysznym żarciem =)
Calpe_2014_Dzien_9_Mapa

Gdzie dokładnie się przebijaliśmy.

Gdzie dokładnie się przebijaliśmy.

Calpe_2014_Dzien_9_Wykresy
Calpe_2014_Dzien_9_Podsumowanie

Relacja ze zgrupowania Calpe 2014 – dzień 8

Po wczorajszym pauzowaniu i 8 godzinach snu obudziłem się rześki. Rozruch, śniadanie, spokojne przygotowanie się treningu.
A było do czego, w planach podjazd na Port de Tudon. W zeszłym roku nie udało mi się załapać bo akurat robiłem dzień przerwy, gdy grupa tam pojechała, więc w tym roku bardzo chciałem zaliczyć tę górkę. Całkiem nie małą górkę, która gościła peleton Giro. Podjazd na nią nie jest stromy, ale bardzo długi, bo ma 17 km. Warto się dobrze rozgrzać 😉

Dojazd z Calpe jest właśnie taką świetną rozgrzewką, bo trzeba dojechać do odległego 25 km Benidormu. Tam czeka nas seria pierwszych, lekkich podjazdów. Główna uczta zaczyna się od 40 km.

Ale, ale… żeby nie było zbyt nudno to na drodze między miastami padają dwie dętki. Najpierw flaczka łapie kolega. Snake na dziurze. Po kilku minutach sprawa załatwiona i ruszamy dalej. Nie przejeżdżamy 5 km i tym razem to ja widzę flaka w tylnym kole. Sprawdzamy oponę i znajdujemy winowajcę zajścia – mały kolec. Wyciskamy go malutkim imbusem, zakładamy nową dętkę i ruszamy żwawo, bo już straciliśmy nieco
czasu i rozgrzewki.
Postój na drodze szybkiego ruchu. Fot. Wojciech Walczak

Postój na drodze szybkiego ruchu.
Fot. Wojciech Walczak

W drodze ku podjazdom. Fot. Wojciech Walczak

W drodze ku podjazdom.
Fot. Wojciech Walczak

W Benidormie zjeżdżamy z głównej drogi i kierujemy się w góry. Widać, że nie jesteśmy jedynymi chętnymi do podjechania tej góry. Co i rusz mijamy kolarzy różnych narodowości. Umawiamy się między sobą, że spotkamy się na szczycie. Każdy ma swoje tempo podjeżdżania. Sam podjazd jest genialny, piękne widoki, miasta no i niekończący się podjazd przy skończonej ilości przełożeń 😉
Napisałem, że umówiliśmy się na szczycie, ale na szczyt nie można wjechać. Jest to teren bazy wojskowej. Pod bramą z wartownią spotykam się chłopkami i czekamy na resztę. Oprócz nas słychać także inne języki, z czego najliczniejsza jest grupa anglików.
Na szycie tłoczno. Fot. Wojciech Walczak

Na szycie tłoczno.
Fot. Wojciech Walczak

Gdy już dojeżdżają wszyscy czas na nagrodę czyli zjazd który zakończy się przerwą na kawę. Tak jak w przypadku podjazdu, każdy zjeżdża swoim tempem. Serpentyny są czadowe, można rozwinąć duuuże prędkości. A w koło przepięknie oświetlone góry i kwitnące na różowo sady. Zatrzymujemy się w barze Stop 😉

Kwitnące drzewa na zjeździe.

Kwitnące drzewa na zjeździe.

Odpoczynek w fajnej knajpie ;)) Fot. Wojciech Walczak

Odpoczynek w fajnej knajpie ;))
Fot. Wojciech Walczak

Czas na jedzenie i picie oraz zachwyty trasą. Czekało nas jeszcze 6 km podjazdu i dłuuuuugi zjazd (35 km) przez Castel de Guadalest  oraz Callosa d`en Sarrie nad brzeg morza. Znowu można było poszaleć na zjeździe i poszlifować technikę.

Piękne serpentyny. Fot. Wojciech Walczak

Piękne serpentyny.
Fot. Wojciech Walczak

Na zjazdach można było poszaleć... =) Fot. Wojciech Walczak

Na zjazdach można było poszaleć… =)
Fot. Wojciech Walczak

Trzeba tylko pamiętać, aby zabrać ze sobą kilka ciepłych ciuszków, aby się nie wyziębić. Tym bardziej, że nad morzem przywitał nas bardzo mocny wiatr. Był to 105 km i niektórzy poczuli to już w nogach. Ustawiliśmy się więc parami i zrobiliśmy pociąg. Przed samym Calpe z Kamilem i Wojtkiem urządziliśmy sobie jeszcze ściganie do tablicy i tak dojechani (wyszło 120 km) zakończyliśmy jazdę.

Byliśmy późno, baliśmy się, że niewiele dla nas zostanie, ale czekało na nas sporo jedzonka. Dobrze, że wczoraj umyłem rower, bo dzisiaj miałem siłę na zakupy, jacuzzi, masaż, a potem dobrą lekturę =) W takich chwilach doceniam skarpety kompresyjne i chłodzący żel do nóg ;))

Calpe_2014_Dzien_8_Mapa
Calpe_2014_Dzien_8_Wykresy
Calpe_2014_Dzien_8_Podsumowanie

Relacja ze zgrupowania Calpe 2014 – dzień 7

Choć niektórym może się to wydać dziwne to dzisiaj kolejny dzień przerwy. Zdecydowałem się na taki krok, aby mieć siłę na dwa dni szaleństwa w górach. W związku z tym dzisiaj największym wyzwaniem było wstać na poranny rozruch.
Potem spokojne leniwe śniadanie a na promenadzie znalezienie osób chętnych na kawkę/czekoladę/co tam kto sobie wymyśli.
Tym razem pojechaliśmy na koniec Morairy. Jest to miejsce, do którego jeździliśmy w zeszłym roku. Mikroskopijny bulwar nad brzegiem morza i małe stoliki tworzą bardzo fajny klimat. Podelektowaliśmy się słońcem, spiliśmy gorące napoje i wróciliśmy nieśpiesznym tempem do Calpe. Po wczorajszej maskarze pogodowej głównym zadaniem było przygotowanie roweru do zabawy w górach. Nie ma nic gorszego niż trzeszczący napęd. Rower został dokładnie wymyty i nasmarowany. Dzięki temu, że mamy wielki taras z odpływami, a do mycia używam biodegradowalnych środków, to nie musiałem tego robić na ulicy. Po wszystkim taras był w sumie bardziej czysty niż przed myciem 😉
Zresztą oceńcie sami:

Z poczuciem dobrze wykonanego obowiązku, spędziłem resztę dnia czytając sobie książkę i dobrze się leniąc. Grunt to zebrać siły na kolejne dni przygody!

Calpe_2014_Dzien_7_Mapa

Zaszufladkowano do kategorii Inne

X – Socks Bike Professional – Test

DSC_0030lrTuż przed wyjazdem na zgrupowanie treningowe otrzymałem do testów skarpetki X-socks Bike Professional. X-Socks to marka legendarnej i chyba najlepszej firmy specjalizującej się w produkcji wysokiej jakości bielizny termo aktywnej. Marka szczególnie doceniana jest przez narciarzy i snowboardzistów, w świadku kolarskim jednak wydaje się być mniej znana. Podczas trwania testów na moje nowe skarpetki zwracały głownie uwagę osoby, które zamieniają w zimie rower na deskę lub na parę desek. Czy warto zainteresować się tą marką będąc kolarzem? Postaram się odpowiedzieć na to pytanie w tym teście.

Pierwsze wrażenie

Pierwsze co się rzuca w oczy to niezbyt niska cena. Czy warto kupować bieliznę w takiej cenie? Ok to mój test ma odpowiedzieć na to pytanie. Dalej mamy masę napisów na opakowaniu wyjaśniających technologie zastosowane w produkcie. Ogólnie kosmos, według opakowania skarpetki zapobiegają: pęcherzom, podrażnieniu , przegrzewaniu, siniakom, uczuciu piekących stóp, kurczą mięśni. W dotyku x-socksy wyglądają przede wszystkim solidnie. Mam masę tanich sportowych skarpet, które po 2 założeniach przypominają siatkę na ryby. Tu mam pewność że produkt przetrwa znacznie dłużej. Jednak grubość skarpety sprawia że jestem sceptyczny jeśli chodzi o zastosowanie ich w wysokiej temperaturze. No cóż pozostaje sprawdzać i testować.

Środowisko testowe

Na samy początku zastanawiałem się jak można testować skarpetki przebywając na południu słonecznej Hiszpanii, gdzie warunki atmosferyczne rozpieszczają fanów dwóch kółek a cześć kolarskiej garderoby jaką są skarpetki wydaje się być pomijalna. Otóż nie do końca. Rejon Calpe słynie przecież z zimnych wiatrów a długie podjazdy i zjazdy sprawiają, że bardzo ciężko osiągnąć komfort termiczny. Przegrzewanie się na podjeździe i wychłodzenie na zjeździe to w warunkach treningu niezbyt miłe uczucie. W warunkach zawodów może decydować o lepszym miejscu a na najwyższym poziomie być może nawet o obecności na podium.

Dzień 1

Pogoda: Słoneczny dzień, temperatura w cieniu ok 14 stopni, w słońcu ok 22. Typowy dzień w którym gotujesz się na podjeździe i zamarzasz na zjeździe.

Cel: Port de Tudons 1050 m n.p.m. ok 20 km podjazdu z poziomu morza.

Na początek wrzucam skarpetki i zastanawiam się czy dobrze robię. Wyglądają na grube i ciepłe czy na patelni między górami w pełnym słońcu nie będą za ciepłe?  Godzina dojazdu do Benidormu i zaczyna się podjazd. Trzeba zrzucić wszystkie zbędne ciuchy: rękawki, nogawki, kamizelka. Prędkość średnia 14 km/h, wydaje się że z nieba leje się żar. Podjazd dłuży się w nieskończoność, myślę o tym co mam na nogach i nic nie czuję ! Skarpety zdecydowanie nie są za ciepłe. Należę jednak do osób które raczej do osób ciepłolubnych więc pierwszym testem będzie zjazd. Pod szczytem zaczyna robić się chłodniej temperatura pewnie ok 10 stopni pojawia się także wszechobecny w tych rejonach wiatr. Na zjazd trzeba się ubrać ciepło – teraz prawdziwy test. 6 km zjazdów cały czas +45 km/h, rękawki i nogawki z dzianiny przewiewa wiatr. Chłód wdziera się w każde miejsce nie chronione przez ubranie, a stopy dalej czują się świetnie mimo letnich butów. Kolejny podjazd, kolejne rozregulowanie organizmu dalej jest wszystko ok – można zapomnieć że ma się cokolwiek na nogach. Ostatni zjazd, słońce znika za chmurami teraz jedyne 25 km cały czas w dół i kolejne sprawdzanie się X-socksów. Bo jedyne miejsce w którym udaje się uzyskać komfort termiczny na całej 115 km trasie to są właśnie stopy !

Dzień 2

Pogoda: Wreszcie słabszy pogodowo dzień ! Normalnie żaden powód do radości ale mam skarpetki do przetestowania ! temperatura ok 12 stopni, w koło piętrzą się chmury, wieje chłodny wiatr a wilgotność potęguje uczucie chłodu. Dzień w którym spokojnie na długą szosową trasę  po w miarę płaskim terenie trzeba wrzucić na letnie buty pokrowce. Ja jednak nimi nie dysponuję ! Mam za to skarpetki X-socks.

Cel: 120km po płaskim w grupie.

Jedziemy! Od razu przy większej prędkości robi się chłodno, dziś naprawdę ciężko będzie dobrać ubiór do zmiennych warunków. Z takich tras często wracam z przemarzniętymi stopami, z charakterystycznym uczuciem przemarznięcia koniuszków palców. Tempo w grupie rośnie, zaczynam się grzać, x-socksy spisują się świetnie, następnie wjeżdżamy w teren zalany wodą, jedna z chmur musiała przejść tędy całkiem niedawno. Grupa zwalnia żeby nikt nie przewrócił się na śliskiej nawierzchni, tętno spada do regeneracyjnego zaczynam czuć chłód. Takie mieszane uczucia trwają już do końca treningu. Do domu prowadzą zjazdy w chłodzie. Po 4h i 120 km, zmęczeniu i rozregulowaniu termicznemu organizmu  spodziewam się typowego przemarznięcia stóp. Jednak nic takiego nie nadchodzi. Skarpetki naprawdę działają !

Dzień 3 – Polska

Pogoda: Choć pierwsze dni po powrocie były podobnie ciepłe jak na zgrupowaniu to tydzień później powitało mnie typowo polskie przedwiośnie. 8 stopni, szaro i wiatr.

Po intensywnym treningu na wyjeździe, od tygodnia wychodzę tylko na lekkie przejażdżki. Skarpety pomagają uzyskiwać komfort termiczny mimo ciężkich warunków do trenowania na szosie. Dodatkowo po wielu dniach używania skarpety wyglądają jak wyjęte z paczki, brak jakichkolwiek dziur i przetarć. Naprawdę nie żałuję że je mam.

 Podsumowanie

DSC_0040lrPo kilkunastu razach z x-socksami zastanawiam się czy znalazłem jakieś wady. Jeśli chodzi wygodę i komfort to nic lepszego na stopach nie miałem. Ogólnie skarpety sprawiają że chętnie sprawdzę resztę bielizny firmy x-socks. Jednak w przypadku skarpet znalazłem jedną wadę. W czasach internetowych strażników kolarskiej stylówy, w czasach kiedy na lokalnej ustawce sprawdza się nie tylko formę ale także wygląd , x-socksy wydają się zwyczajnie nie za ładne, połączenie białego z czarnym i pomarańczowym, dodatkowo z białym w dolnej podatnej na zabrudzenia części wydaje się niezbyt trafione.  Cóż zapewne zespół naukowców rodem z nasa który projektował te cudo był tak drogi, że nie starczyło na stylistę 😉 Jeśli tylko w elemencie wyglądu produkt zostanie poprawiony będziemy mieć skarpetkę doskonałą 🙂 A tym czasem każdy kto nie boi się chłodu i trenuje lub startuje bez względu na warunki pogodowe, powinien posiadać przynajmniej 2 pary skarpetek x-socks. Produkty x-socks, x-bionic dostępne oczywiście w sklepie MyBike. Polecam!

Relacja ze zgrupowania Calpe 2014 – dzień 6

Do trzech razy sztuka…Od trzech dni codziennie wieczorem w prognozach była informacja, że ma lać. Na rozruchu widzieliśmy czarne chmury zasłaniające szczyty pobliskich gór. A wiatr dawał do zrozumienia,  że dziś nie będzie lekko. Podczas śniadania lunęło, w związku z czym zbiórka na promenadzie została przełożona na 12. Tyle wystarczyło, aby przeczekać najgorsze.

Cieszyłem się, że wczoraj nie wyczochrałem sobie roweru. Po
dzisiejszej jeździe będzie to obowiązkowa rzecz. Pozostała kwestia wyboru trasy. Nie ma się co oszukiwać, że pchanie się w góry w taką pogodę jest szaleństwem.
Nie zdziwiłem się więc, gdy okazało się, że na długi i płaski trening
jedzie przynajmniej połowa zgrupowania. Dołączyli do nas znajomi z zeszłorocznego zgrupowania i tak ruszyliśmy w stronę Morairy.

Dzisiaj grupa była liczna jak rzadko kiedy. Fot. Adam Ptasiński

Dzisiaj grupa była liczna jak rzadko kiedy. Fot. Adam Ptasiński

Celem miało być znowu Pego. Jechaliśmy tam nieco inną trasą niż ostatnio – Benitacell, Xabię, La Xarę. Krajobraz dzisiaj nie bardzo się nadawał do podziwiania. Zdecydowanie bardziej trzeba się było skupić na mokrej drodze i podmuchach wiatru.

Krajobrazy nie rozpieszczały... Fot. Adam Ptasiński

Krajobrazy nie rozpieszczały… Fot. Adam Ptasiński

Za Setlą dowiedziałem się, że jednak jedziemy nieco dalej – do Olivy. Ponieważ bardzo potrzebowałem pit-stopu dałem o tym znać Kubie, który prowadził grupę. Bardzo miłe z jego strony, że zatrzymał się ze mną, aby potem dociągnąć mnie do grupy. Pomimo przelotnych deszczy i mokrej szosy sprawnie doszliśmy
grupę.
Kilka razy złapała nas też mżawka. Fot. Adam Ptasiński

Kilka razy złapała nas też mżawka. Fot. Adam Ptasiński

Pomogły też nam na pewno barany i owce prowadzone przez pasterzy ulicą. Gdy dotarliśmy do grupy podjechało do nas auto z wyluzowanymi ludźmi, którzy chcieli nas poczęstować ziołem. Jakoś nie daliśmy się przekonać, co niespecjalnie zasmuciło towarzystwo. Po kilku kilometrach dojechaliśmy do przedmieść Olivy, w której zatrzymaliśmy się na przerwę. Było mi już bardzo zimno i czekałem na chwilę, aby się ubrać w dodatkowe warstwy. Knajpa pomimo miłych polskich akcentów –

reklamy Żywca i tabliczek z polskimi napisami – okazała się
rozczarowaniem. Nie mieli gorącej czekolady, na którą bardzo liczyłem. Osoby, które zamówiły tostady (grzanki z jasnego pieczywa z oliwą i szynką), dostali po jednej zamiast po dwie. Generalnie chyba obsługa nie poradziła sobie z najazdem polskich kolarzy.

Na asfalcie było sporo kałuż które niespecjalnie umilały trening ;) Fot. Adam Ptasiński

Na asfalcie było sporo kałuż które niespecjalnie umilały trening 😉 Fot. Adam Ptasiński

Przez zamieszanie przerwa zajęła nieco więcej czasu niż zakładaliśmy, więc ruszyliśmy z kopyta z powrotem.  Wychłodziłem się na tyle, że założyłem jeszcze wiatrówkę. Dopiero po 30 minutach się rozgrzałem i mogłem ją zdjąć. Na początku tempo było idealne –  jechałem w tlenie. Niestety po tym jak minęliśmy Denię zaczęło się podbijanie tempa i w końcu za Gata de Gorgos odłączyłem się od grupy, aby zrealizować zaplanowany trening. Tym bardziej, że przestało już wiać i

mogłem sobie pozwolić na jazdę samemu. Co więcej pogoda zdecydowanie się poprawiła i ostatnia godzina treningu minęła szybko i przyjemnie.
Gdzieś tam na przedzie świeci chyba słońce ;) Fot. Adam Ptasiński

Gdzieś tam na przedzie świeci chyba słońce 😉 Fot. Adam Ptasiński

Dzisiaj wykręciłem 120 km i niespełna 900 m przewyższenia.

Po powrocie porozciągałem się, a następnie skoczyłem na przepyszny obiad. Dzisiaj był stek z łososia z ziemniaczanymi łódkami i sałatka. Ledwo dokończyłem porcję. Później jacuzzi i masaż. Wieczorem wpadli na wino znajomi z poprzedniego roku, więc nadrobiliśmy zaległości z zeszłego sezonu i snuliśmy plany na ten nadchodzący.

Calpe_2014_Dzien_6_Mapa
Calpe_2014_Dzien_6_Wykresy
Calpe_2014_Dzien_6_Podsumowanie

Zaszufladkowano do kategorii Inne