ŚLR Pylypets (Ukraina) wg Kasi B.

UKRAINA. MTB PYLYPETS

W swoim życiu( co prawda nie tak długim, ale jednak) nie miałam jeszcze okazji odwiedzić naszego sąsiada za u7wschodnią granica, a o Ukrainie słyszałam tylko z opowieści. Ekipa MyBike w składzie Ela, Krzysiek, Adrian i Ja postanowiła stawić się na starcie maratonu MTB w Pylypets. Cóż można powiedzieć … piękna miejscowość. Niestety , te zapierające dech w piersiach widoki , w większości mogliśmy podziwiać w drodze powrotnej zza szyby samochodu, gdyż w dzień maratonu Karpaty spowiła mgła. Ale po kolei…
DROGA          

Do przejechania mieliśmy dużo km( ponad 700) co oznaczało cały dzień spędzony w samochodzie. Wraz z Adrianem, wyruszyliśmy z Warszawy koło 7:30. Nasi kompani podróży ( Ela i Krzysiek) dołącu9zyli w Rzeszowie. Dłuuugo jechało się . Po stronie polskiej droga bez zarzutów. W porównaniu do Ukrainy,„dorobiliśmy się” pięknych dróg 😉 Przekraczając granice ukraińską (w tą stronę szybko i bezproblemowo) do końca nikt nie wiedział co nas czeka. Ku zadowoleniu kierowcy droga nie była najgorsza. Mniej komfortowo zrobiło się kiedy nastał wieczór i zaczął padać deszcz. Słaba widoczność oraz brak linii wyznaczających pasy drogowe spowodowały znaczny spadek tempa podróży. Za to mogliśmy „podziwiać” niebywałe umiejętności ukraińskich kierowców. Jeżeli ktoś kiedykolwiek oglądał filmiki z wyczynami kierowców ukraińskich bądź rosyjskich wie o czym mówię J Wyprzedzanie „na trzeciego” przy braku widoczności tego co przed nami.. to częsty obrazeku8. 2 sekundy później… a zderzenie czołowe osobówki z TIR-em moglibyśmy oglądać na żywo… Gość miał szczęście. Gdyby zawahał się przy wykonywaniu tego niebezpiecznego manewru jakim było wyprzedzanie na zakrętach.. wole nie myśleć. Kolejne kilometry przemierzaliśmy zawsze za kimś kto widać, że znał drogę. I tak zbliżaliśmy się do celu. Jednak ostatnie 30 km trochę nas zaskoczyło. 1,2 czasami 3 . To najczęściej używanie biegi. Droga oznaczona na mapie jako biała okazała się być wyboisto dziurawą . Z opowieści organizatorów MTBCROSSMARATON, którzy również przyjechali zmierzyć się z tutejszymi terenami , wiem, że nie jechaliśmy wcale dziurawą drogą. Jak stwierdził Mazi i tu cytuję „ nikt mi już nie powie, że full nie przydaje się na drogi asfaltowe” …Oni jechali drogą, która na mapie była zwykłą czarną kreską :D. Jeżeli chodzi o nas to parę razy podwozie spotkało się z drogą wywołując u podróżujących spontaniczne okrzyki. Nie dało się nie oglądać za siebie w poszukiwaniu części podwozia. u6Na szczęście obyło się bez urwanej miski olejowej. Nie ukrywam..kilkanaście razy pomyślałam sobie „co ja tu robię?” Ufff.. dojechaliśmy. Trochę po 23 odnaleźliśmy swoje pokoje i łóżka. Warunki ekstra. Nie było się do czego przyczepić. Czułam się jak w polskich górach ,w drewnianym domku J. Pozostało tylko oddać się chwili spokoju i zbierać siły na kolejny dzień.

WYŚCIG

Pobudka tuż przed 8 ( tu należało by wspomnieć o zmianie czasu. U nas 6:50 . Na Ukrainie to już 7:50). Na śniadanie kasza gryczana ( ja osobiście nie przepadam) z mini parówką 😀 Nastroje przed startem dobre. Nie czuliśmy zmęczenia. Adrenalina u5rosła z minuty na minutę. Pikanterii całej sytuacji dodawał widok za oknem. Pada. Ku mojemu zadowoleniu wszyscy mówią o błocie. Będzie ekstra 😀 To moje ulubione warunki wyścigowe. Szykujemy się do startu. Adrian, Ela i Krzysiek stawili się na starcie o godzinie 10. Do pokonanie 70km przy 2500m przewyższeń. Ja wybrałam nieco łatwiejszą opcje 😉 47km, a garmin wskazał ponad 1800m przewyższeń. Melduje się na starcie o 10:30. Uśmiech od ucha do ucha. Przede mną perspektywa spędzenia ponad 4 h w siodle. Zero presji. Jadę po to żeby dobrze się bawićJ. START! Krótki zjazd i już pierwsza góra. Trasa przebiegała w większości szerokimi drogami gdzie nie było problemu z wyprzedzaniem. Single stanowiły zdecu4ydowaną mniejszość ( koło 7 km z całej trasy) . Mimo sił, już na 3 km, nachylenie oraz błotna maź zmusiły wielu uczestników do wycieczki pieszej w górę. Myślę sobie… no ładnie. Jak tak dalej pójdzie to będzie maraton pieszy z rowerem . Jednak takich odcinków była zdecydowana mniejszość. Pamiętam jeden podjazd gdzie w połowie już człowiek nie miał siły walczyć z uślizgami. Trzeba było zejść z roweru, a szło się wcale nie lepiej.. 3, 4km\h, nachylenie w okolicach 8 %.. Buty zapchane. Plus 1 kg na buta (pedały crank spisały się, nie miałam żadnych problemów z wpinaniem i wypinaniem butów). Żałowałam, że nie wkręciłam w buty kołków. Może by to coś poprawiło. Opony też się zalepiały. XR1 od Bontragera- mam wrażenie, że na ten wyścig przydałaby się bardziej agresywna opona ale nie można narzekać.u2 Dały radę. Z gęstej mazi oczyszczały się naprawdę szybko. Wymagająco .. Ale to nic. Każdy podjazd wynagradzał zjazd. Piękne, długie zjazdy. U mnie maks. prędkość 52 km/h. Euforia i zadowolenie przepełniały moje ciało. Sama przyjemność. W pamięci jednak cały czas miałam ostatni podjazd jaki na mnie czeka. Na wykresie wyglądał imponująco . Długa zielono, żółto, czerwona kreska na wykresie, która szła w górę od mniej więcej 37km do 44km. Podjazd pod stok zaczynał się polną drogą. Ciężko.. ale po 2 km zamienił się w kamienistą drogę idącą serpentyną w górę. Pudło uciekło mi właśnie na tym podjeździe. Miałam nadzieję dogonić jeszcze ukraińską koleżankę na zjeździe bo wiem, że tam radziła sobie sporo słabiej, ale niestety . Za bardzo się oszczędzałam na podjeździe. Kolarskie powiu3edzenie mówi, że wygrywa się na podjazdach, a przegrywa na zjazdach. Sprawdziło się jak nigdyJ . Ten ostatni zjazd.. adrenalina sięgnęła szczytu. Wąska ścieżka, zakręty, kamienie, błoto, korzenie idące pod skosem na najbardziej stromych odcinkach. Dla mnie bajka 😀 Ramiona paliły, palce lewej ręki odrętwiałe. Dużo trzeba było operować klamkami hamulcowymi. To był najbardziej wymagający zjazd na jakim miałam przyjemność jechać J Poprowadził mnie do samej mety. Radość i zadowolenie. Udało się dojechać w jednym kawałku bez urazów fizycznych i psychicznych;)

I jeszcze jedno. Bufety. To był dla mnie szok. Wjeżdżam na bufet. Sięgam po banana. W tym czasie rower zabiera 2 panów. Jeden z patykiem w ręku, drugi z olejem. Czyszczą mi rower 😀 Napęd jak nowy J Ale uwaga.. to nie koniec. Sięgam po Camelbaka, odkręcam go by dopełnić zapasów. W tym czasie Pani sięga do mojej twarzy, zdejmuje mi okulary, czyści moją twarz mokrymi chusteczkami . Nie wiedziałam czy się ruszyć czy nie 😀 Grzecznie poczekałam aż skończy . Byłam w szoku. Okulary też dostałam czyste. Myślę sobie.. może za zakrętem czeka fotograf 😛

Takiej obsługi życzę każdej kobiecie ścigającej się na maratonach J

POWRÓT
Oprócz tego, że nasi kochani celnicy tak strasznie ociągają su1ię na granicy ( chyba ponad 2h spędzone na czekaniu) to droga wydawała się przyjemniejsza. Wszystkim dopisywał dobry humor. Dzień był słoneczny więc podziwialiśmy piękne widoki po stronie ukraińskiej. Okazało się też, że droga którą jechaliśmy nocą w drodze na maraton, ma jeszcze więcej dziur za dnia :p. Niestety samochód ,którym podróżowaliśmy spotkała przykra sprawa. Prawdopodobnie od uderzenia kamyka pękła szyba. Na szczęście rysa „zakręciła” a my mogliśmy wrócić do domu. Pragnę pogratulować pozostałym uczestnikom woli walki i samozaparcia. Nie był to łatwy wyścig !
Do zobaczenia na kolejnym maratonie

Kasia B.

SLR czyli jak było w Łącznej?

Jak było w Łącznej?

To był mój najtrudniejszy maraton w wersji „krótszy dystans”. Ta góra na 30km to będzie mi się śniła po nocach. Po piekielnej wspinacze już myślałem, że jestem na górze a tu krótki trawers… i znowu pod górę… i końca nie widać.

Na maraton stawiliśmyla3 się licznie, co dało się zauważyć po sporej ilości teamowych kolorów. Z nie małą satysfakcja trzeba powiedzieć, że Marcin J. długi dystans rozegrał na swoim podwórku po mistrzowsku, nie dając nikomu szans. Czas dla mnie niesamowity. Zdecydowanie poniżej 4h. Gdy ja nie licząc wymiany dętki dystans o 30km krótszy pokonałem…. w 3h… Jest nad czym pracować.

Na mazowieckich wyścigach często się słyszy „znowu było płasko”… Takie narzekania zawsze mnie dziwią, bo na Mazowszu po prostu nie ma gór. Za to góry Świętokrzyskie płaskie już nie są.

Sama trasa była praktycznie taka sam jak w uprzednim roku z małymi zmianami na pierwszych kilometrach. Rok temu nie jechałem. Za to słyszałem, że wtedy to był „koszmar” bo w nocy mocno padało i było strasznie dużo lepiącego błota. Teraz było sucho, niemal upalnie.

Zwykle na SLRla1 po starcie jechało się kilka km zanim ruszał ostry wyścig. Teraz po 300m po przejedzie pod wiaduktem, skręt ostro w lewo i tam się zatkało tak, że trzeba było zejść z roweru. Ja wybrałem tor wewnętrzny.. tym czasem trzeba było jechać z zewnętrznej bo tam najkrócej się stało. Wielki minus jak dla mnie za taki mało bezpieczny start. Później zresztą, nadal nie dało się wyprzedzać pod górę. Widziałem kilka osób co nerwowo wyprzedzali… sam nie wiem po co bo przecież i trasa bardzo wymagająca i jeszcze będzie okazja… mnie nikt nie popchnął. Najpierw pod górę, a później z góry szybki zjazd (ja 65km/h). Peletonu już nie było. Kto miał zostać to został, kto pojechać pojechał. Na horyzoncie zobaczyłem zielona koszulkę Przemka i próbowałem go gonić. W słońcu, pod górę na szutrowej drodze krew się zagotowała. Z szutru trasa zmieniła się w przejazd przez ścieżkę trawiastą jednym śladem.. i znowu pod górę . Tutaj gdy nie było jak wyprzedzać grupy się zbijały w „pociągi”. Gdy ktoś się wykoleił to niestety zdarzało się zejść z roweru. A ruszyć było ciężko, bo było za stromo… Nie jestem wielbicielem takich podjazdów ale techniką i mocą w nogachla2 trzeba było się wykazać. I tak trochę w dół, trochę w górę, z krótkimi miejscami do wyprzedzania. Niestety na jakimś bardzo szybkim szutrowym zjedzie strzeliła mi dętka. Okazało się że wymiana w bojowych warunkach dętki z nabojem nie poszła najlepiej. Straciłem prawie 15minut. Zresztą takich osób jak ja, spotkałem sporo… w różnych miejscach. Można więc powiedzieć że wypoczęty ruszyłem w pogoń. Akurat trasa wjechała do lasu. Od tego momentu na trasie wyprzedziły mnie może z 3 osoby. Gdy człowiek wie że już jedzie nie dla czasu tylko dla zabawy to dużo łatwiej się kręci. Wyprzedza się co chwila kogoś ale nawet gdy się jest na chwile zablokowanym to nie przeszkadza. Gdy prosiłem większość osób ustępowała.

Lesie było pięknie. Zielono, wilgotno, pachniało lasem. Słońce przebijało się przez drzewa. Ścieżka była wilgotna z nie wielka ilością luźnych kamieni. Mknąc w dół jechało się raz prawa, raz lewą strona. Było wspaniale. Chętnie wrócę na ten odcinek kiedyś.

Uff, nareszcie bufet. Teraz była mała pętla po prawdziwych górach gdzie była masa luźnych kamieni każdej wielkości. I znowu pod góre.. a później z góry. To chyba jeden z bardziej wymagających odcinków technicznie. Później mała dojazdówka do ścieżki.. i trawersem na dół a później pod górę.

Tu akurat prawie każdy podjazd brało się siła rozpędu więc nie było to bardzo męczące. Taką przyjemną jazdę przerwał najdłuższy podjazd na tym wyścigu. Chyba ze 4km cały czas stromo i bardzo stromo.

Wiele osób chwilami wprowadzało rower. Ja niestety zaliczam się do tej grupy. Po prostu się zajchałem… Na szczycie spotkałem Ele wyglądała na równie zmęczona jak ja. Tego dnia Ela dla mnie była bohaterka bo nie zeszła z trasy. Ja nie dałbym rady pojechać drugiej pętli. Ela dała radę.

Na zjedzie skończyła mi się woda i banany.. do bufetu niby kilka km. Ale nie było to takie proste bo trasa interwałowa. Góra, dół. Teraz mieszają mi się wspomnienia bo naprawdę myślałem tylko o bufecie…

Na Buffecie wyrwałem półtoralitrowa butelkę. Połowę wypiłem, połowę wylałem na siebie. Pomysł wypicia takiej d20150830_170641użej ilości wody na raz nie był najlepszy. Bo strasznie mnie zemdliło. Trasa snuła się po szerokich szutrach ale płasko nie było. Temperatura na Garminie przekroczyła 30stopni.. i rosła. Wtedy usłyszałem pociąg wiec wiedziałem że do mety już naprawdę nie daleko. Pojawiły się zarośla takie same jak na początku trasy. Wiec już bardzo blisko. Wtedy po szybkim zjedzie trasa wpadała do kanału ściekowego. Było absolutnie ciemno wąsko i nierówno… Gdyby ten tunel był dłuższy o 50m… to bym na pewno spadł z roweru bo tak mi się zakręciło w głowie. Naprawdę nie przyjemne uczucie. Do mety pozostał prawie 1km.. asfaltem pod górę. To był mój najkrótszy finisz bo wynosił całe 15m. Na więcej nie było siły. Dla nasze drużyny bardzo udany start. Choć dwie osoby zeszły z trasy Przemek i Ewa.

Ela Kaca 2 miejsce w M3 i 3 Open 7:00:26
Marcin Jabłoński 1 miejsce M4 i i 1 Open 3:51:58
Paweł Partyka 4 miejsce M3 i 10 Open 4:14:27
Michał Czajkowski 2 miejsce M1 i 22 Open 4:45:23
Jakub Okła 3 miejsce M1 i 38 Open 5:05:07
Krzysztof Dziedzic 19 miejsce w M3 i 40 Open 5:34:10

Fan:
Katarzyna Burek 5 miescje M2 i 6 Open 3:24:23
Adrian Soho (zgubił się pomiar)..przyjechał jako pierwszy z naszej drużyny.
Mikołaj Witkowski 28 miejsce M2 i 118 Open 3:08:17
Piotr Szlązak 32 miejsce M4 i 134 Open 3:20:04

 

 

SLR Zagnańsk – „wysyp medali”

SLR Zagnańsk

To moja ulubiona edycja w tym cyklu. Dużo fajnych singli. Dużo szybkich szutrów. A różnice wzniesień takie żeby nie było narzekania, że płasko ale nie tak dużo żeby się zajechać. No idealnie.

Pewnie w żadnym inn2015-08-09 15.47.31ym cyklu nie ma tak długich prostych. Ale żeby nie było za dobrze, to odcinki z kostką brukową w lesie były dosłownie dobijające. Zupełnie jak na Paryż-Rubaix. Tyle, że człowiek siedzi na wygodnym MTB.

To był najbardziej medalowy występ w SLR jaki chyba w ogóle miał miejsce. Można śmiało powiedzieć ze zdominowaliśmy dekoracje. Był to też debiut Marcina Jabłońskiego w naszych barwach.

Choć zerwał łańcuch na trasie to i tak dogonił czołówkę.

W ten weekend można było się ścigać w ZTC i PolandBike – nie wiem gdzie było goręcej, ale…

Mój Garmin Edge 1000 na starcie który się opóźniał, pokazał 44stopnie !!! Natomiast średnia z wyścigu, którego trasa (na szczęście, albo niestety tylko) w połowie przebiegała lasem, wyniosła 31stopni.

Uznaję tą średnią za najwyższą jaką kiedykolwiek miałem. Osobiście pierwszy raz zatrzymałem się na bufecie i uzupełniałem płyny – uważam, że strata minuty była niską ceną dla spragnionych rowerzystówJ Pierwszy raz też na trasie zatrzymałem się i pożyczyłem dętkę w ramach spłaty długu, jaki w przeszłości zaciągnąłem na innym wyścigu gdy złapałem dwie gumy na raz.

Ten cykl był też bardzo integrujący. Pierwszy raz udało się zapełnić „autobus” tak, że sporo rowerów jeszcze wystawało z tyłu. Drogę na zawody umilały dyskusje rowerowe. W samochodzie zapewniłem też świeżą prasę. Choć na początku niektórzy przysypiali to później było bardzo sympatycznie.

Wyniki:

Masters:

Paweł Partyka M3 \3 02:50:41

Marcin Jabłoński M4 \2 02:52:25

Jakub Okła M1\1 03:07:25

Piotr Berner M3\6 03:01:58

Michał Czajkowski M1\2 03:20:08

Adrian Socho M3\16 04:09:28

Elżbieta Kaca K3\2 04:10:44

 

Fun

Piotr Szlązak M4\16 02:16:52

Mikołaj Witkowski M2\26 02:29:42

Katarzyna Burek K2\2 02:39:40

Marek Sanaluta M2\32 02:40:33

 

SLR Kielce 2015

W ostatni weekend czerwca Kielce gościły 3 edycję cyklu MTBCross Maraton. W przeciwieństwie do zeszłych lat, gdy Kielce wieńczyły cały cykl, a start i meta były zlokalizowane w centrum Expo, w tym roku przeniesiono trasę na południe.

Profile tras wyglądały interesująco, na standardowym dystansie Fan organizatorzy wykrzesali 780 metrów przewyższenia na 41 km. Na Masterze było 1400 metrów na 66 km. Wisienką na torcie miał być zjazd po stoku narciarskim, a zaraz potem podjazd pod ten sam stok. Zapowiadano także smaczne single.

Po doświadczeniach z zeszłego (mokrego) sezonu, przygotowywałem się mentalnie na ciężkie błotne brodzenie. Założyłem odpowiednio grube opony, aby móc się bawić, a w buty wkręciłem kołki, aby można było sensownie podchodzić.

Do Kielc wybraliśmy się dzień wcześniej, aby móc się na spokojnie wyspać i przygotować do startu. Intrygująco zapowiadał się start z centrum handlowego. Śmiesznie było widzieć jak masa ludzi w strojach kolarskich je opanowała 😉
Pogoda była prawie idealna. Temperatura 20 stopni, częściowe zachmurzenie, mały wietrzyk, brak opadów.

Start zarówno Mastera, jak i Fana odbył się punktualnie. W asyście Policji i pilota ruszyliśmy w miasto. Na początku wolno, później coraz bardziej przyśpieszając, aż nastąpił start ostry. Niestety było strasznie dużo kurzu i widzialność drastycznie spadła. Na szczęście nie było spektakularnych kraks. Chwilę później pierwsze orzeźwienie w postaci przejazdu przez strumyk. Zgrzyt łańcucha towarzyszył tylko przez chwilę. Później zniknęliśmy w leśnych zaroślach. Początek trasy dawał dużo możliwości na przetasowanie się zawodników, dzięki czemu po dotarciu do pierwszego singla można się nim było nacieszyć. Ciągle nie widziałem błota, te krótkie sekcje, przez które przejeżdżaliśmy, były niczym w porównaniu do zeszłych lat.

Na całe szczęście się ich nie doczekałem. Co prawda jeszcze kilka razy trzeba się było przeprawiać przez wodę, więc napęd nieco dostał wciry, ale akceptowalnie 😉
Dodać trzeba, że organizatorzy dotrzymali słowa i stosowali często zakręty 90 stopni tak, aby po szybkich sekcjach zredukować prędkość. W ¾ dystansu dotarliśmy do stoku. Szybki zjazd w dół, a następnie pomalutku, powolutku, pogadując sobie, wjechaliśmy na górę. Nieco później była bardzo ciekawa przeprawa przez strumyk Lubrzanka wysoką i wąską kładką z jedną barierką. Zdecydowałem się nie ryzykować i ją przejść. Lepiej nie prowokować upadku z kilku metrów do płyciutkiej wody. Potem już rura do mety. Z jeszcze jednym przekroczeniem tej rzeczki.

Powiem szczerze, że się zdziwiłem jak szybka była to trasa. Wydawało mi się, się że będę jechał około 3 godzin, jednak piękna pogoda i sucha trasa sprawiły, że na metę wpadłem po 2:19 godziny. Zwycięzca ukończył trasę fan po 1:50 h…

Mam mieszane uczucia, bo długo się wahałem czy nie jechać Mastersa. Ale koniec końców chyba jeszcze nie jestem do tego gotowy. Wciąż brak snu uniemożliwia porządną regenerację.

Jak pisałem wcześniej, meta była na obrzeżach miasta, w ośrodku sportowym. Bardzo mi się podobało, że oprócz myjek ciśnieniowych były także dwa zwykłe węże, dzięki czemu doprowadziłem szybko rower do akceptowalnego wyglądu. Zjadłem pomarańcze, porozmawiałem z kolegami i wróciłem do pokoju, aby się ogarnąć przed powrotem do domu.
Ten wyścig był dla nas bardzo udany. Na podium Master był nasz niezawodny duet Paweł i Kuba. Także Beata zajęła 2 pozycję na dystansie Family. Kasia, Przemek i Tomek  także ukończyli wyścig z bananem na twarzy. Niestety Ela i Marek z powodów kontuzji nie mogli wystartować w tej edycji. Następny wyścig na początku sierpnia, do zobaczenia na trasie!

[table id=4 /]

Zaszufladkowano do kategorii ŚLR

San Domingo AD 2015

Jak co roku, gdy sady toną w kwiatach czas wyruszyć do miasta która słynie zarówno z bezwzględnych przestępców jak i rodzimego Sherlocka.
Tak, tak mowa o San Domingo!

Jako, że dojazd nie jest zbyt szybki część drużyny wybrała się na miejsce już dzień wcześniej. Wizyta w biurze zawodów po pakiety dla tych których czekał pierwszy start.

Na kilka dni przed startem prognozy nie wyglądały optymistycznie. Pakująć ciuchy zabrałem zestaw na powtórkę z Daleszyc jak i wersję wiosenną. Pomimo zimnego, mocnego wiatru wystarczyła na szczęscia wersja wiosenna.

W tym roku do wyboru mieliśmy :
– Master 80 km, 1302 m przewyższeń
– Fan 50 km, 933 m przewyższeń
– Family 16,4 km, 347 m przewyższeń
Trasa tak naprawdę była powtórką z zeszłego roku, z kilkoma kosmetycznymi poprawkami. Niestety zrezygnowano z ostrego podjazdu na samej końcówce.

Dzien przed startem Kasia zaliczyła małą przygodę i trzeba było organizować pedały spd dla niej ;). Na szczęście udało się i Kasia pojawiła się na starcie. Nasz zespół reprezentowały 4 osoby na dystansie Master, 5 osób na dystansie Fan oraz jedna na dystansie Family.Pierwsi na trasę wjechali mastersi, pół godziny po nich uczestnicy dystansu Fan a na koniec Family. Początek to stromy zjazd, ostry zakręt w prawo, zjazd a następnie pierwszy dłuższy podjazd. To wszystko po kostce
brukowej i kocich łbach. Trzeba więc było uważać bo przy tej prędkości, nawierzchni i ilości osób na jednym metrze kwadratowym o wypadek nietrudno.

Chwilę po podjeździe pilot skręcił w prawo a peleton skręcił w lewo ku sadom. Do przejechania były dwa strumienie na których były kładki także nie było na szczęście wąskich gardeł. Trasa w Sandomierzu jest wybitnie interwałowa.

Przypomina trasę wyścigu XC który zamiast na wielu pętlach ułożony jest na jednej. Na szczęście wiatr nam sprzyjał i wiał w twarz przez pierwszą połową trasy, pomagając w kręceniu w drugiej połowie. Organizator przygotował na trasie Fan 3 a na Master 5 bufetów. Oznaczenia były bardzo dobre, zabezpieczenie trasy przez służby także mnie
satysfakcjonowało.

Tak jak pisałem na początku zrezygnowano z charakterystycznego podjazdu na końcówce trasy. Nie wiedziałem o tym i bardzo mnie to zaskoczyło bo wydawało mi się to miłym rodzynkiem na Maratonie który nie ma podjazdów z pazurem.

Szkoda było go nie zaliczyć, zatem gdy kilka osób skręciło w prawo aby objechać górkę u podnóża ja sobie postanowiłem na nią wjechać. Nie udało się co prawda do końca ale radość była ( Gdyby była publiczność jak rok temu i gorący doping na pewno było by lepiej ;))). Potem szybki zjazd po kocich łbach i ostatnia wspinaczka. Tutaj miła niespodzianka w postaci dopingu od moich dziewczyn. Dzięi temu udało mi się jeszcze podgonić dwóch zawodników.

Wracając do pokoju aby się odświeżyć spotkałem Kubę który niestety musiał się wycofać z trasy Master. Na szczęście reszta dojechała i wyniki prezentują się następująco:

[table id=1 /]

[table id=2 /]

[table id=3 /]