Tańczący na kołach. Dalaszyce I starcie

Początek sezonu miał wyglądać inaczej. Optymistyczne prognozy zapowiadały szybkie nadejście wiosny. Pełen nadziei rozpocząłem przygotowania do sezonu. Niestety tuż przed Mazovią w Legionowie rozłożyłem się. Nie było wiec wyboru. Albo równam do szeregu i ruszam do Daleszyc albo PolandBike w Nowym Dworze. Nie ma to jak wyzwania.

Prognoza była dołująca. Odczuwalna temperatura nie więcej niż 5C. Od 14 deszcz. Do startu namówiłem Karola z drużyny. Nie lada problem stanowił odpowiedni dobór odzieży.. jak się ubrać żeby nie było ani za zimno ani za ciepło ? Ja wybrałem wersje prawie zimową. Czyli zimowe sprawdzone spodnie Bontagera i równie ciepłe rękawiczki. Reszta stroju to wiosenna wersja X-Bionic i teamowy długi rękaw. Na starcie chyba nie było osoby której odczuwała by komfort termiczny. Byle ruszyć !…każdy sobie myślał.

Na cyklu SLR bardzo lubię start. Pierwsze kilometry kolarze zawsze pokonują za pilotem wyścigu, którego nie wolno wyprzedzać. W samym czubie odbywa się walka na łokcie. Każdy walczy o najlepszą pozycję. W środku stawki jest nieco spokojniej. Jak ktoś chce się przebić to może swobodnie skoczyć o kilkanaście a nawet kilkadziesiąt miejsce do przodu. Maksymalna prędkość jaką tym razem odnotowałem w peletonie to 47km/h. Robi wrażenie. Gdy oczami wyobraźni dołożycie mokry asfalt i kilka zakrętów. To wiadomo ze adrenaliny nie brakuje.

dalaszyce

Przed startem Przemek pokazał mi jak korzystać w Ege1000 z funkcji pokazującej jak długi jest podjazd, co pozwala w miarę efektywnie rozłożyć siły i nie „zajechać” się nim dojedzie się do szczytu. Ja sam odkryłem funkcje w której komputer pokazywał czas dojazdu do mety lecz nie było to przydatne. Średnia bardzo się zmieniała, a w ostatnich km rosła co istotnie wpływało na określenie czasu dojazdu do mety. Może na płaskich maratonach bardziej się przyda. W sumie fajnie wiedzieć że czas zacząć finisz 🙂

Dzień przed startem przeczytałem relacje Mai Busma z zeszłego roku żeby wiedzieć czego się spodziewać. Jakże tamta relacja była prawdziwa. Choć zapewne było sporo cieplej i bardziej sucho.

Ela na mecie

Tak jak rok temu tuż przed podjazdem była duża kałuża, która wszyscy omijali. Moim zdaniem nie potrzebnie. Ja niestety tez odruchowo pojechałem objazdem bo nie chciałem się moczyć. Pierwszy podjazd, choć długi, wjechałem na „petardzie”. Nie twierdze ze nie byłem wyprzedzany ale jest taki momenty u mnie gdy patrzę na licznik widzę tętno bliskie maksymalnemu poziomowi i czuje że odpoczywam. Myślę, że to taki stan gdy się już organizm oswoił z wysiłkiem i działają endorfiny a człowieka ogarnia euforia. Ja zwykle jednak stopuje się bo przecież w tym stanie niestety nie trwa się dłużej niż 15-20minut. Na pierwszym zjeździe nastąpiła od razu weryfikacja opon jakie wybrałem. Osoba przed mną jechała wolniej ja jak się okazało nie mam żadnej przyczepności ze swoimi lekkimi XR0 Bontrgera. Do wyboru miałem nagłe wyprzedzanie lub wjazd w gościa… wybrałem wyprzedzanie co skończyło się błyskawiczna gleba bo koła ześlizgnęły się w wyrwę deszczowa. Później jeszcze wielokrotnie „tańczyłem” na rowerze jadąc w uślizgu na obu kołach. Choć najgorsze chyba są uślizgi przednim kołem… Gleby już nie zaliczyłem ale raz bardzo stromym zjedzie wolałem zbiec niż wystrzelić z roweru. Na zjazdach zwykle szalałem. Teraz byłe raczej tym który się boi wywrócić. Niestety ostatnio bardzo mało jeździłem w trudnym terenie, a w takim to nawet nie pamiętam…Mimi i Przemek

Jest nad czym pracować. W pamięci oprócz tego stromego zjazdu i gleby mam też przejazd po szczycie wzniesienia gdzie przez 200m były same śliskie kamienie i piękny widok. To chyba były okolice Cisnej. Doskonale też zapadł mi w pamięć podjazd zaraz po bufecie. To chyba 27km. Podjeżdżało się środkiem drogi polnej gdzie traktor zostawił 40cm koliny, a jazda wąskim, śliskim grzbietem wymagała skupienia. Zresztą na tym podjedzie gdy wyprzedzałem osobę prowadzącą rower, lekko dotknęła mnie wyprowadzając z rytmu i dołączyłem do tych co pchają a nie jada. Później przyszedł kryzys. Ja po prostu tak mam ze po 2 h i 45minutach bez względu na to czego bym nie zjadł to mam zjazd energetyczny. Ogólnie to chemii bardzo nie lubię. Wole żele własnej produkcji J To był mniej więcej 37km. Miałem się wtedy z takim rowerzysta co był ubrany w Plusa. Ja go wyprzedzałem na podjazdach on mnie na zjazdach. Ze 3km przed meta minęła mnie Ela oferując batony bo widziała, że ja już nie jadę tylko toczę. Pewnie znacie to uczucie. To jest dokładnie odwrotność „euforii” Człowiek naciska na pedały niby z całych sił a rower nie jedzie tylko toczy się. Tętno spada i już nie rośnie nawet na podjazdach. A myślami jest już się na mecie gdzie skończą się te męki. Na otarcie łez na metę wjeżdżam przed kolega ubranym w „Plusa” którego kryzys również nie ominął. Gorąco go pozdrawiam. Na mecie przypomniałem sobie o swoim koledze Karolu i przestraszyłem się, że po takiej dawce emocji i prawdziwego kolarstwa górskiego będzie to jego pierwszy i ostatni maraton w górach. Na szczęście po jednym browarku powiedział ze jedzie ze mną do Sandomierza 🙂 Właśnie tam będzie następne starcie w wersji „jazda po sadach”

zmeczony

Może i moja jazda na gołych oponach była nie rozsądna ale Krysia w swoim stanie bardziej przesadziła… wygrywając swoja kategorie. Krysia Ty nie powinnaś wsiadać na rower.

Master:
Open    Kategoria    Imie, Nazwisko    Czas
13    5    Pawel Partyka    03:47:05
14    2    Jakub Okla    03:48:42
Fan:
Open    Kategoria    Imie, Nazwisko    Czas
78    27    Przemyslaw Kiesio    02:37:49
207    3    Elzbieta Kaca    03:23:06
214    41    Piotr Szlazak    03:24:43
260    82    Karol Sawicki    03:51:36
Family
Open    Kategoria    Imie, Nazwisko    Czas
45    1    Krystyna Zyzynska-Galenska    01:01:57

Autor Mimi

Zaszufladkowano do kategorii ŚLR

To na co wszyscy czekali czyli Nowiny

W dzień dziecka, zapaleńcy ścigania się na rowerach górskich mieli otrzymać nie lada prezent. Trasa mająca zaliczać się do śmietanki tras na Świętokrzyskiej Lidze Rowerowej. Trasa, która mogłaby konkurować z prawdziwie górskimi maratonami. Już na starcie w Sandomierzu słychać było szepty o Nowinach…Gdy pojawiły się profile tras bardzo się ucieszyłem. Rzeczywiście wyglądało na to, że czeka nas świetny maraton. Trasa Master miała liczyć 74 km z 1826 metrami przewyższeń, trasa FAN to 43 km i 1140 metrów przewyższenia. Natomiast trasa Family, licząca 18 km miała mieć 324 m przewyższenia. Poniżej profile tras.

Nowiny dystants Family

Nowiny dystans Family

Nowiny dystans Fan

Nowiny dystans Fan

Nowiny dystans Master

Nowiny dystans Master

Na liście startowej znalazło się 8 zawodników z naszej drużyny. 6 na dystansie Master oraz dwójka na dystansie Fan. Tydzień przed wyścigiem był bardzo mokry, co potęgowało emocje związane z trasą. Pogoda nie dopisywała, gdy ruszałem z Warszawy. Zbliżając się do Nowin widzieliśmy przechodzące w okolicy deszcze. Kultowy maraton zapowiadał się jeszcze bardziej kultowo. Na miejscu byliśmy sporo przed czasem, więc mieliśmy czas na spokojne przygotowanie siebie oraz rowerów.

Nowiny 2014, uśmiechnięty Konrad
Rozgrzewka, siczek nerwowy i do sektorów. Wiatr był bardzo zimny, więc bluzę zdjąłem w ostatniej chwili, mając nadzieję, że nie będzie jednak potrzebna na trasie.

3,2,1… Poszli, na początku bardzo fajny podjazd.
Nowiny 2014, Michał na pierwszym podjeździe. Fot. Karol Wołczyk

Nowiny 2014, Michał na pierwszym podjeździe. Fot. Karol Wołczyk

Co prawda na krótszym dystansie poniosło ludzi bez wyobraźni. Co jak co, ale przecież wyścig w Nowinach wchodzi w skład pucharu świata, więc jest o co walczyć… Efektem ułańskiej fantazji była kałuża krwi i hospitalizowana osoba. Żałosne, że ludzie nie potrafią zrozumieć o co chodzi w amatorskim ściganiu. Wracając jednak do trasy – na początku nie było za dużo błota.
Nowiny 2014 - za rzeczką, opodal krzaczka

Nowiny 2014 – za rzeczką, opodal krzaczka. Fot. Karol Wołczyk.

Podjazdy bardzo przyjemne, zjazdy również. Dopiero później zrobiło się mniej ciekawie i pojawiło się błoto na podjazdach utrudniające bardzo jazdę. Szkoda, bo błoto na podjazdach i zjazdach niespecjalnie uatrakcyjnia jazdę, spowalniając ją jedynie. Niemniej najfajniejsze techniczne momenty nie były obłocone.
Nowiny 2014 - Z górki.. Fot. Nasportoworowerowo

Nowiny 2014 – Z górki.. Fot. Nasportoworowerowo

Wyścig nie był dla mnie najlepszy z powodu obluzowanego bloku w pedale. Skutkowało to tym, że co 10 kilometrów musiałem stanąć i wkręcić sobie blok. Straciłem na to dużo czasu. Co więcej w dwóch miejscach „uprzejmi ludzie” pozrywali oznakowanie trasy przez co błądziłem z grupką ludzi w poszukiwaniu trasy.
Nowiny 2014 - Ładowanie energii. Fot. Karol Wołczyk

Nowiny 2014 – Ładowanie energii. Fot. Karol Wołczyk

Niestety nie tylko dla mnie wyścig był pechowy. Z jazdy zrezygnował Paweł Partyka. Michał razem ze mną zgubił trasę, a Monika zaliczyła  upadek. Niemniej poza Pawłem wszyscy ukończyli swoje dystanse.
Nowiny 2014 szybka zmiana gumy

Nowiny 2014 szybka zmiana gumy

Wyścig okazał się bardzo fajny i mam nadzieję, że za rok będę mógł się zmierzyć z tą trasą raz jeszcze, zakładając bardziej terenowe opony, oraz nakładając podwójną warstwę Loctite na śruby bloków ;))

Dla drużyny punktowali Monika, Radek, Przemek oraz Kuba.
FAN
M. Open   M.Kat.      Zawodnik              Czas
9             3             OKŁA JAKUB         02:15:49
125         42            GRĘDA KONRAD    03:01:10
Czas zwycięzcy na dystansie Fan 02:04:17.

MASTER
M. Open   M.Kat.      Zawodnik                           Czas
26            10           JUREK RADEK                     04:52:05
47            10           KIESIO PRZEMYSŁAW          05:12:52
52            12           ŻUREK MICHAŁ                   05:17:53
56            2             WRONA MONIKA                05:26:44
77            3             KACA ELŻBIETA                  07:06:06
Czas zwycięzcy na dystansie Master 03:58:00.
Teraz prawie miesiąc odpoczynku i ścigamy się w Łącznej. Do zobaczenia !

Sandomierz – MTB z przymrużeniem oka

Do Sandomierza pojechaliśmy dzień wcześniej- w sobotę, ale nie dane nam było zakosztować uroków tego urokliwego miasteczka. Przez całą drogę lał deszcz, a po wyjściu z samochodu leciała para z ust, także odpuściliśmy wszelkie objazdy trasy, przejażdżki, czy nawet szukanie Ojca Mateusza. W takiej sytuacji udaliśmy się do miejsca noclegu, zasiedliśmy do piwka i kolacji, a Wojtek tradycyjnie poszedł naprawiać rower. Kolacja przebiegła bez większych przeszkód, udało się nam nawet skosztować domowych ciast Dominiki (były super!), a w pewnym momencie dołączył do nas nawet umorusany smarem Wojtek. Ze startu niestety wycofała się Ela, która była mocno pokiereszowana po zgrupowaniu w Chorwacji.
Ela oczywiście chciała jechać (twarda dziewczyna!) ale odradzaliśmy jej to ponieważ zaliczyła naprawdę mocny upadek na szosie i występ w maratonie byłby bardzo ryzykowny. Pomimo panujących warunków pogodowych moje nastawienie było optymistyczne, prognozy były dobre- miało się wypogodzić i przestać padać. W pamięci miałem zeszłoroczny maraton który także poprzedzały deszczowe dni, natomiast w samym dniu maratonu świeciło słońce, a woda z trasy w cudowny sposób zniknęła.

IMG_3007

fot. Ela Kaca

IMG_3016

fot. Ela Kaca

No i stało się, otworzyłem oczy rano i za oknem przywitało mnie piękne słońce! Było dość zimno i mocno wiało, ale to dobrze – pomyślałem – wiatr osuszy trasę. Nie pozostawało nic innego jak udać się na start. Dla mnie był to pierwszy maraton w tym roku i miał być odpowiedzią: co dalej? Pod koniec poprzedniego sezonu zaczęły mocno doskwierać mi kolana i ostatnie maratony dojeżdżałem do mety właściwie siłą woli i z ogromnym bólem. Zimą zmagałem się z wszelkiej maści lekarzami, a w kwietniu przeszedłem rehabilitację.

IMG_3020

fot. Ela Kaca

Rynek, słońce, bijące dzwony, wystartowali! Najpierw MASTER z lekki opóźnieniem, potem FAN. Start za „samochodem bezpieczeństwa” wydaje się bardzo rozsądnym wyjściem i aż strach pomyśleć co by się działo na Sandomierskim rynku gdyby od razu zaczęło się ściganie- dodam że na dystansie FAN jechało ponad 300 osób. Początek trasy to objazd rynku, potem zjazd po bruku, podjazd po bruku, kawałek asfaltu i … jedyna w swoim rodzaju trasa MTB. Gdyby spytać kogoś: z czym kojarzą Ci się góry? Gdyby to był kolarz powiedziałby pewnie że z podjazdami i zjazdami, ale gdyby to nie był kolarz? Góry to lasy, strumyki, wodospady, skały, niedźwiedzie i tego absolutnie nie ma w Sandomierzu. Jest za to szybka interwałowa trasa, z całą masą dość krótkich podjazdów wiodąca przez piękne Sandomierskie sady. Trasa mogła by się też nazywać „postrach alergików”, szczególnie że maraton organizowany jest na początku maja a w powietrzu aż gęsto jest od pyłków . Suma przewyższeń na dystansie FAN to 933 m i 1302 na dystansie MASTER. To niemało i na trasie można się mocno ujechać, jednak do kolarstwa górskiego czegoś tu brakuje (przynajmniej mi). Warunki na trasie były dobre, zgodnie z moimi przewidywaniami woda cudownie wyparowała, błota było mało i śmiało można było rozkoszować się mknięciem po szutrach, trawach i gdzieniegdzie asfaltach.

IMG_3515

fot. Ela Kaca

IMG_3494

fot. Ela Kaca

IMG_3534

fot. Ela Kaca

Start miałem dobry, wyprzedziłem trochę osób na pierwszych podjazdach i …urwałem łańcuch na 6 kilometrze. Po jakimś czasie dobry człowiek pożyczył mi skuwacz, naprawiłem łańcuch, przejechałem około kilometr i spotkałem takiego samego nieszczęśnika z urwanym łańcuchem. Naprawiliśmy i jego łańcuch i grubo za ostatnim zawodnikiem ruszyliśmy do mety. Po pewnym czasie zaczęliśmy doganiać końcowych zawodników FAN-a a nas zaczęła doganiać czołówka MASTER-a. Jako pierwszy z drużyny dogonił mnie Wojtek Galeński i to na całkiem niezłej pozycji (miałem cały przekrój czołówki, ponieważ cały MASTER wyprzedzał mnie po kolei). Jechałem chwilę z nim i gdy zaczął mi odjeżdżać krzyknąłem: „Dawaj Wojtek! Masz niezłe miejsce!” – odpowiedział coś ale nie usłyszałem dokładnie co… Po jakimś czasie dogonił mnie i wyprzedził Przemek- to była czołówka MASTERA z naszej drużyny. Spokojnie dojechałem do mety i zaliczyłem cały dystans FAN, sprawdziłem na liczniku że moje postoje związane z naprawami trwały 38 minut, a i tak nie byłem ostatni- więc nieźle. Wiem, że Monika pomyliła trasę i miała dużą stratę, natomiast pozostali w miarę bez problemów dotarli do mety.

IMG_3334

fot. Ela Kaca

IMG_3354

fot. Ela Kaca

IMG_3427

fot. Ela Kaca

Drużyna Mybike.pl wypadła dobrze, nawet bardzo dobrze, a w klasyfikacji drużynowej zajmujemy 2 miejsce!

fot. Tomasz Latański

fot. Tomasz Latański

Wyniki:

FAMILY
Czas zwycięzcy   0:41:32   92 startujących

79 Beata Kuchniewska   1:12:27   79 open FK4 (4 kat.)

FAN
Czas zwycięzcy   1:54:30   311 startujących

Jakub Okła   2:09:38   31 open M1 (4 kat.)
Rafał Nockowski   2:12:04   46 open M3 (15 kat.)
Kamil Lenard   2:35:37   145 open M2 (39 kat.)
Tomasz Kuchniewski   2:59:46   232 open M4 (35 kat.)
Piotr Mazurek   3:18:25   245 open M2 (60 kat.)

 

 

MASTER
Czas zwycięzcy   3:01:00   92 startujących

Wojciech Galeński   3:32:10   28 open M3 (6 kat.)
Przemysław Kiesio   3:34:56   33 open M2 (9 kat.)
Krystyna Żyżyńska   3:52:22   61 open K3 (2 kat.)
Michał Żurek   3:57:32   64 open M2 (16 kat.)
Monika Wrona   4:57:37   87 open K2 (4 kat.)

Ciekawym podsumowaniem Sandomierskiej trasy były słowa Przemka, który po wyścigu powiedział: „Gdyby nie to że wszyscy mnie uprzedzali jak tu jest i wiedziałem, że trasę trzeba traktować trochę z przymrużeniem oka, to bym chyba był trochę zawiedziony że tu przyjechałem”. Gdy opadł już kurz i emocje zaczepił mnie Wojtek i powiedział że był nieco zaskoczony tym co mu mówiłem na trasie, dowiedziałem się też wreszcie co mi odpowiedział. Z jego perspektywy wyglądało to tak:
– Dawaj Wojtek, masz niezłe mięśnie!
– Spoko, jak chcesz to ci pokażę w pokoju!

Piotrek

ŚLR DALESZYCE 2014

 

Od lewej: Ela, Rafał, Marek, Bartek, Kamil.

Od lewej: Ela, Rafał, Marek, Bartek, Kamil.

MTBCROSS Maraton Daleszyce TU TAŁZENT FORTIN (2014) ladies and gentelmens! Otwarcie sezonu, kultowa trasa, dla mnie z małymi modyfikacjami po raz drugi. Skład MYBIKE.PL niesamowicie mocny: FAN – Bartek, Kamil, Konrad, Marek, Rafał i JA; MASTER – Monika, Krysia, Ela, Wojtek, Michał. Zapowiadała się zielona bomba MYBIKOWA 🙂 A co by było gdyby na starcie pojawił się najmocniejszy zawodnik w kategorii „dopingowanie” w postaci Mimiego, aż strach się bać 😛

Przyznam że gdyby nie Ela i Konrad na starcie bym się nie pojawiła, ich mocny doping sprawił że stanęłam ramię w ramię z mocarzami. Razem z ekipą w postaci Marek i Konrad pojawiliśmy się w Daleszycach w sobotę po południu, odebraliśmy pakiety startowe, rozpakowaliśmy maszyny w kwaterze, szybkie przebranie i na objazd trasy. Pierwsze km bez zmian w stosunku do zeszłego roku, asfalt, potem lekki podjazd w lesie przechodzący w podjazd ostry. Faceci dali czadu, ja pod pretekstem cykania zdjęć spuściłam z tonu. Na szczycie pierwszego podjazdu uznaliśmy że troszkę się zakręcimy, ostry zjazd, sporo liści, lekkie kłopoty i powrót asfaltówką w mocnym tempie.

Jumbo pizza Fantazja :)

Jumbo pizza Fantazja 🙂

Po tym nadludzkim wysiłku uznaliśmy że zasłużyliśmy na JUMBO pizzę z dostawą na kwaterę.

W międzyczasie do Daleszyc dojechali już Ela, Krysia i Wojtek, odebrali pakiety, dziewczyny objechały trasę. Wieczór to jak zwykle mile spędzony czas w gronie ufoludków pizzy i węglowodanów w różnych innych postaciach 😀

Niedziela, MASTERS start 10:30 (1355 m przewyższeń), FAN 11.00 (800 m przewyższeń). Na spokojnie śniadanie, ogarnianie rowerów, dojazd na start i MASTERS POOOOOSZEDŁ! Za samochodem pilotującym. Razem z Rafałem, Kamilem i Markiem stanęliśmy w 2 linii drugiego sektora. Organizatorka jeszcze opowiada o starcie, wyzwaniach, bufecie. Co ciekawe mówi o trasie jakby sama ją przejechała, aż miło się słucha – dla mnie to ogromy plus! Pogoda super, idealna do ścigania. Dużo osób decyduje się na krótkie ciuszki, ja wzbogacam je o standardowe, lansiarskie opaski uciskowe i rękawki 😀 START FAN! Na początku dość wolno, wyjazd z miasta, troszkę nerwowo, ciasno, czasami z ostrym hamowaniem, skręt koło fabryki marmurów, asfalt i większa dzida, w końcu przed wjazdem do lasu (jak rok temu) samochód zjeżdża na bok i wreszcie daje szansę na osiągnięcie przyzwoitej prędkości. Tyle tylko że zaczynamy jechać pod górkę. Panowie przede mną. Brak kontaktu wzrokowego. Niestety moja kondycja, instynkt samozachowawczy powodują że kręcę, sapię ale większość zawodników mnie wyprzedza. Mija mnie Konrad który spóźnił się z wejściem do sektora i nadrabiał. Zaśmiał się tylko z moich kompresów, że miały niby pomagać a coś nie widać i wystrzelił niczym strzała.

Konrad wystrzeliwujący jak strzała :)

Konrad wystrzeliwujący jak strzała 🙂

Monia pędzi niczym wiatr.

Monia pędzi niczym wiatr. Debiut na dystansie Masters!

Kiedy dojeżdżam do stromego podjazdu jadę w pochodzie sapiących jak ja zawodników, noga za nogą, koło za kołem, z prędkością mniejszą niż dzień wcześniej na objeździe z telefonem w ręku. Trochę mnie to denerwuje, ale luzuję się, bo wiem ile jeszcze podjazdów przede mną. Pierwszy zjazd, fajny flow, zupełny luz, niestety panowie na trasie rozczarowują swoim podejściem do pokonywania błota… Przykro mówić, ale mam wrażenie że na widok paćki, kałuży, patyka, kamienia, liścia – niektórych opanowuje irracjonalny lęk i rękościsk na klamkach, zamiast budzić prymitywnego wojownika i chęć utaplania się jak barbarzyńca w podłożu, przybranie barw bojowych niczym Mel Gibson w Bravehart 😉 PANOWIE! PLISSSSS. Tłumaczę sobie że za słabo pojechałam początek i mocarze mnie wyprzedzili, ale jak noga nie podaje to walczmy sercem! Koniec dygresji.

Około 10 km, widzę charakterystyczny zielony strój. Ale kto to może być? Zbliżam się i okazuje się że to Marek. Czyżbym przyspieszyła? Niekoniecznie. Marek zatrzymuje się na poboczu, okazuje się że rozszczelniła mu się przednia opona. Mówi że to koniec. Jadę dalej, jeszcze nie czuję swojej dyspozycji, a raczej jej braku, jadę sobie „swoje”. Muszę przyznać że oprócz mglistych wspomnień z zeszłego roku niewiele pamiętałam z trasy w Daleszycach. Pamiętam zmęczenie, satysfakcję z ukończenia i kultowy zjazd z Zamczyska. Dopiero luźne, ostre kamienie na trasie zaczęły przywracać wspomnienia niczym hipnoza. O dziwo radzę sobie na nimi całkiem nieźle.

Ten sam zestaw kół i opon co rok temu, ciśnienie ok 2,3 BAR, ale zdecydowanie lepsza technika spowodowały że podjazdy i zjazdy nie były przerażające jak rok temu. To mnie bardzo cieszyło. Pierwszy raz od niedawna podjeżdżałam kiedy inni szli (nie roztrząsajmy w jak silnej czy słabej grupie ludzi jechałam;). Ważne że cieszyło 🙂 Cudowne zjazdy rekompensowały zmęczenie na podjeździe. W pewnym momencie dojeżdżam do dziewczyny bez konkretnych barw. Jedziemy razem, nie chcę szarżować, ale wyprzedzam ją na jednym z podjazdów i to sprawia mi niesamowitą satysfakcję – na podjazdach to zazwyczaj ja miękłam 🙂

Klozi, nasza fluorestencyjna strzała ;)

Klozi, nasza fluorestencyjna strzała 😉

Lecę samotnie przed siebie, koła czasami zatańczą na liściach, pod nimi często niewiadome w postaci kamieni, korzeni, patyków, dlatego lepszą opcją jest jechać po bokach, niż w wyżłobionym przez wodę korycie. Jest bomba, fan, banan i lekki niepokój, bo zbliżamy się do kultowego zjazdu z Zamczyska. Ten zjazd chyba głównie przez historie przekazywane z ust do ust powodują dreszcze na ciałach kolarzy. Grubo przed startem, w sektorze i podczas jazdy powtarzałam sobie (i nie tylko ja): „Oby tylko zjechać w jednym kawałku z Zamczyska”. Rok temu ten zjazd był dla mnie wyzwaniem, co będzie w tym roku? To pytanie kołatało mi się coraz głośniej w miarę zbliżania się do około 23 kilometra trasy.

IMG_0735

Kamil na grani, przed zjazdem z Zamczyska.

Jeszcze tylko przejazd granią, krętą drogą pomiędzy luźnymi, ostrymi kamieniami (nawet wyprzedzam kogoś:), ostre podejście, gwałtowny zjazd przed którym moja psychika nawet się nie buntuje mimo jednej wpiętej nogi i JEST! Oto stoję w obliczu mojego świętego Graala. Jeszcze tylko jakiś zawodnik krzyczy żeby go puścić, kiedy dowiaduje się że wyprzedza też dziewczynę krzyczy tylko: „Tym bardziej szacun” i zjazd. Ale czy ja śnie na jawie, zjazd wcale nie jest ostry, nie boję się go, hamuję, ale głównie z powodu zawodników przede mną i obawy co za zakrętem. Słyszę krzyk za sobą, żeby puścić prawą i ponosi mnie na drzewo, pień, na bok, ale sekundę później jestem już na rowerze i bez obawy zjeżdżam na dół, w niesamowitą przestrzeń łąk, niesamowity widok, endorfiny, uśmiech i krzyko-pieśnio-wrzask na ustach – JESTEM W JEDNYM KAWAŁKU! JUHUUUUUU! Wiem że zaraz bufet, mam camelbag’ a ale zmiana smaku się przyda. Zaraz czeka nas kolejny podjazd, kolejny kultowy punkt na mapie Daleszyc. Co w tym podjeździe tak „fajnego”? Nie jeden zawodnik uśmiechnie się z przekorą, niejeden wspomni jak na widok drogi pomiędzy polami pomyślał: „Teraz sobie odpocznę”.

zdjecie,600,340774,20121122,slr-daleszyce-2012

Podjazd pod „łączkę” 😉

Nic bardziej mylnego. To podjazd gdzie zawodnicy wyciągają magnezy i przeklinają niejednokrotnie swój los patrząc w przestrzeń przed sobą. A co przed nimi? Niekończący się sznur rowerzystów, ciągnący się niczym pochód świętych krów, kończący się gdzieś w lesie, w którym podjazd się nie kończy. Co to, to nie 🙂 Na bufecie wymieniam jeszcze kilka uprzejmości z jednym z zawodnikiem, mimo próśb o piwo dostaję izotonika i widzę ową łąkę. JUŻ PAMIĘTAM! U podnóża stoi fotograf, w oddali majaczy sznur zawodników. Śmieję się do fotografa żeby złapał mnie pod lasem zrobię jakąś śmieszną minę. Jedziemy, równo, tempem, wiem że nie ma co się palić, zresztą nie ma miejsca do wyprzedzania, jadę w tempie i rozmyślam sobie o fizjologii wysiłku, słucham sapania i do przodu. Przy wjeździe do lasu przypominam sobie szlaban. Rok temu chyba był zamknięty i to podchodziłam.Daleszyce łąka A teraz jadę i jadę i jadę i nawet wyprzedzam idących 😛 Śmieję się do zawodników że może lepiej byłoby podchodzić bo w sumie w takim samym tempie, ale dobrze wiemy czym różni się podjazd podjechany od podlezionego, prawda? Kolejny zjazd. Patrzę na Garmina, konkretnie na ilość metrów jakie już podjechaliśmy. Rafał sobie ustawił, to ja też musiałam. Podobno jak widzi się że jest się w połowie podjazdów robi się lepiej 🙂 Metry naliczają się w zawrotnym tempie. Jedziemy. Wiem że już bliżej niż dalej 🙂 Żel chyba zaczyna działać, albo troszkę się rozgrzałam, bo przyspieszam, albo inni zwalniają 😛 Wyprzedzam kolejną dziewczynę.

DSC_0644

Wojtek mimo problemów technicznych pędzi niczym wiatr powalając drzewa.

Zawsze w takich sytuacjach obawiam się że siądzie mi na koło, staram się nie oglądać, bo to podobno oznaka słabości, po prostu wyobrażam sobie że rzeczywiście jedzie za mną i nie ma co się opierdzielać. Wg moich obliczeń to już ostatni dłuższy podjazd, cisnę. Po podjeździe zjazd. O dziwo miejscami wydaje się bardziej stromy niż Zamczysko. Jeden z zawodników przede mną ostro hamuje, ja już nie mam czym, mimo docisku siodełka pupą z całych sił. Kiedy zaczynam się w niekontrolowany sposób coraz szybciej ześlizgiwać krzyczę po prostu że jadę lewą i niech mnie puszczaaaaaaaaaaa!

Udało się, hamulce odpuszczone i zjechałam swobodnie wyprzedzając znacznie tych za mną i z nadzieją że również moją rywalkę. Nie wiem która jestem, rok temu nie załapałam się nawet na podium, w tym nie liczyłam na więcej, zima nie była dla mnie zbyt pracowita. Wg Garmina trasa powinna być już płaska, osiągnęliśmy prawie 800m, ale nic podobnego, jeszcze 2 górki przed nami.

13846856263_338098311e_b

Na jednym z podjazdów grupa dziewczyn zagrzewa do walki, dziękuję im, mówię że to bardzo pomaga. Dowiaduję się że jestem 3, mam mieszane uczucia. Nadal czuję oddech rywalki na plecach, czy kiedy dowie się że jest 4 będzie walczyć? A może ja dogonię drugą zawodniczkę? Nie ma czasu na myślenie. Za mną 2 panów. Asfalt. Ostatnie 2,5 km do mety. Panowie przede mną, ale nie kwapią się do ciągnięcia. Proszę o miejsce prawą i zaczynam jechać mocniej. Widzę przed sobą zielonego ludka. Kolejny raz zastanawiam się któż to może być. Słabnę, zmiany brak… Nagle jak z procy zza moich pleców pojawia się zawodnik, w ułamku sekundy oceniam że nie wsiądę na koło i tutaj nagle roześmiana twarz pojawia się w zasięgu mojego wzroku i mówi: „Szkoda Cię kobieto na to ciągnięcie!”. Wypycha mnie z niesamowitą siłą do przodu (nie wiem jak to zrobił) i udaje mi się wsiąść na koło zawodnika przede mną.

10175990_10202329355410032_7761169058164920299_n

Ostatni km i jazda na kole z Bartkiem.

 

JEDZIEMY! PRUJEMY! WOOOOOOW! Dojeżdżamy do grupy z zielonym. To Bartek. Jedziemy razem. Jest fajnie, mocno, ale jazda na kole z tak dużą prędkością pod wiatr jednak robi swoje. Nikt nie daje zmiany, pierwszy słabnie, mimo chęci nie jestem w stanie dać mocniejszej zmiany, nawet nie próbuję. Nagle widzę jakąś damską postać w oddali. Próbuję gonić pod górkę, skręt w lewo do miasta, słyszę Konrada, Rafała: „DAWAJ! DAWAJ! DAWAJ!” nie wiem czy widzą że coś tam jeszcze jest do uwalczenia, ale nie doganiam zawodniczki, wpadam a metę sekundę po niej, ale to nie była walka koło w koło. Chyba jest zdziwiona, nie wiedziała że ją gonię. Czas: 2:42:25, Bartek też.20140413-_DSC0546 Gratki, rozmowa z Rafałem, Konradem, bufet i jedziemy spokojnym tempem na kwaterę z bratem Konrada. Prysznic, świeże ciuszki, jedzonko i wracamy do miasteczka. Widzimy Monikę, Michała. Michał złapał gumę, Wojtek miał problemy techniczne. Okazuje się że dekoracja FAN za 10 minut. Jestem 2 w swojej kategorii wiekowej. Chwilę po dekoracji na metę wpada Ela. Wkurzona bo ktoś pozmieniał strzałki i się pogubiła. Monia pierwszy raz pojechała dystans MASTERS i zajęła 1 miejsce! Krysia 2! Ela 4! Dzięki ich startowi i punkom zajęliśmy 2 miejsce w kategorii drużynowej. Do wyniku przyłożył się też nasz nowy kolega Jakub Okła, który w kategorii zajął 3 miejsce.

10168171_10201622309110780_3452177861206648498_n

Daleszyce za nami. Kolejny raz organizatorzy pokazali nam piękno Gór Świętokrzyskich. Nie mogę na nic narzekać. Ostatecznie na moim sprzęcie (Garmin EDGE 810) przewyższenia wyszły 939 metrów, ale to tylko kolejny powód do radochy 🙂 Dla porównania sprzed roku: DST: 44km, czas: 2:55:56, wzrost wysokości: 985m. Pozdrawiam i zapraszam z czystym sercem i łydką na kolejne odsłony niesamowitego MTBCROSS Maraton!

Wyniki Daleszyce

Wyniki MYBIKE.PL ŚLR Daleszyce 2014.

Kolaże

Porównanie trasy i kilku parametrów maratonu w 2013 i 2014 roku w Daleszycach.