„Gdzie ukradli błoto” Radzymin

„Gdzie ukradli błoto” Radzymin

Radzymin powrócił jako miejscówka po trzech latach w kalendarzu PolandBike. Frekwencja po mimo nie pewnej pogody b11262082_968479263184178_244361017609388544_nyła dość wysoka bo prawie 800 osób. Choć z drugiej strony nie całe 200 osób na dystansie Maks. Pogoda zresztą była łaskawa bo deszcz tylko padał tuż przed startem.

Spodziewałem się powtórki z Piaseczna bo przecież „górek” tu nie ma. A jednak kilka było.

To był mój pierwszy start w tym roku w PolandBike, więc po nie zbyt długiej dyskusji udało się nie startować z 10 sektora. Przydzielono mnie do 6. W sektorze nastroje były bojowe. Ale po starcie nie było „ognia” jak to zwykle bywa w wyższych sektorach. Pierwsze 4km to miał być asfalt. Nie było to prawdą bo 1km to b11053906_968486306516807_4440450389455567619_nyły płyt betonowe ale było szybko. Peleton nie chciał ruszyć w pościg za 5sektorem. Dla mnie była to nowość bo te 4km potraktowałem jako rozgrzewkę. Na szutrze wreście dojechało kilku ścigaczy i rzucili hasło „gonimy sektor 5 kto może na kołog”. Wskoczyłem więc nawet dałem krótka zmianę i rzeczywiście zobaczyliśmy 5 sektor. Chwile później był rozjazd Maks-Fun i zrobiło się luźno. W sumie przyjemnie bo można było wyprzedzać cały czas. I prawie cały czas był kontakt wzrokowy za kimś. Ja jestem z tych co goni. Uwielbiam te momenty gdy widzę kogoś na horyzoncie i kilka 11232992_968484446516993_633430790618415671_nminut później już odpoczywam mu na kole zbierając siły i czekając na okazję do kolejnego wyprzedania. Miałem sporo szczęścia bo kilka razy wpadało się na krótkie odcinki asfaltowe ale zawsze jechałem w małej lub dużej grupie. A jak się jedzie samemu to szybko tempo jest zbyt słabe by być zadowolonym z wyniku na mecie. Na trasie było całkiem sporo piaskowych sekcji. Najbardziej pamiętam piaskowy podjazd który zakończył się wąwozem i nie było ucieczki na bok a koło się nie dawało przyczepności. Był też jeden podjazd to był 32km gdzie po prostu było za stromo by podjechać. Choć pewnie z pierwszego sektora dali rade J W sumie mój Garmin naliczył 160m różnicy wzniesień. Nie brzmi imponująco ale zabawy było sporo. Co na pewno może potwierdzić nasz nowy kolega Michał który dosiada rasowego „Enduraka”. Jedynym miejscem gdzie robił 11329781_968482036517234_403950486678354214_nsię korek to był przejazd przez kanał w Borkach. Zjazd z wału był stromy i śliski a mostek tylko na jedno koło.

Pech spotkał naszego kolegę Piotra Bernera który zaliczył awarie już na 7km i wrócił z buta na metę.

Naszym najmocniejszym zawodnikiem był Czajkowski Michał.

Mi się w Radzyminie podobało uważam że, Wajs postarał się aby trasa była ciekawa i bezpieczna zarazem polecam ta miejscówkę bo pewnie będzie okazja jeszcze tam pojeździć.

W Radzyminie prowokacyjnie jeden zawodnik wystartował na elektrycznym rowerze. Zawodów co prawda nie wygrał ale wzbudził spore zamieszanie na forum. Poprawił swój wynik o 80miejsc w generalce gdy mnie mijał nie wiedziałem że był na elektrycznym rowerze ale przez chwilę pomyślałem ze chyba słabnę bo minął mnie jak dziecko. W od jakiegoś czasu posiada11377391_968475663184538_3793901756638361171_nmy dwa Powerfly w sklepie i zachęcam Teamowców by wypróbowali z ciekawości tą nowość. Bo jazda na elektryku w terenie daje dużo radości i chyba o to chodzi. Nie spodziewam się takiej kategorii za szybko w Polsce ale w Austrii już takie zawody się odbywają. Więc warto mieć własne zdanie.

Tutaj w częściach film od Michał Paz. Piotr Berner na pechowym starcie.

 

Wyniki:

Nr Nazwisko Imie Open Kategoria Dystans Pkt Czas
874 Czajkowski Michał M2 41 10 MAX 529.62 01:51:15
1815 Szlązak Piotr M4 92 20 MAX 490.59  02:00:06
523 Kuchniewski Tomasz M4 115 27 MAX 468.42 02:05:47
60 Panas Michał M3 142 64 MAX 453.11 02:10:02
522 Kuchniewska Beata K4 23 4 MAX 400.41 02:52:12
671 Dzięcioł Justyna K3 26 12 MINI 348.24 01:09:18
1028 Burek Katarzyna K2 27 9 MINI 343.29 01:10:18
175 Rola-Janicki Robert M5 227 22 MINI 286.29 01:07:29
355 Wołoszczuk Bogdan M6 319 15 MINI 223.96 01:26:16

Polandbike 2 maja 2015 Legionowo

Magiczna moc teamowej koszulki

Zbiórka pod SGGW, pakujemy samochod, Renata, Szymon i ja. Pozostałych dwóch uczniów na majówce wiec do upchania w skodzie tylko dwa rowery. O wiele wygodniej jest wrzucić rowery na dach, ale mój samochód stoi akurat w warsztacie.

Słoneczko świeci piękny – dzień na ściganie. Myśli z ostatniego wyścigu (pierwszego po 4 latach przerwy) w Otwocku nie działają na mnie zbyt zachęcająco… nie chcę znów przyjechać ostatnia. Po inauguracyjnym maratonie Polandbike 2015 przekonałam się, że nie startuje z punkyu wyjścia w sensie kondycyjnym tak jak w 2007 roku kiedy zaczynałam jeżdzić. Czas sobie uświadomić, że jestem o wiele niżej. Wtedy dziwczyn w wyścigu startowało dosłownie parę, kiedy przerwalam ściganie w 2010 byo ich może 20, a teraz jest jest dla nich w wynikach osobna lista bo uczestniczek jest 70. Szok! Krótko mówiąc dziewczym jest więcej i ich pozom jest zdecydowanie wyższy niż kiedyś.

Idę grzecznie do swojego 10 sektora, trzeba znać swoje miejsce w szeregu. Im jestem bliżej tym bardziej czuję dym z papierosów. Niewiarygodne! Jajaś zawodniczka przed startem postanowiła się „dotlenić”!

Patrzę jeszcze ile mam powietrza w oponach, coś w głębi duszy podpowiada mi, że za malo, ale ostatecznie pozostawiam ciśnienie pozwalające na lepszą przyczepność w trudnym terenie.

Startujemy. Nie od początku czuję, że dziś będzie mi się jechało dobrze, ale szybko się rozkręcam.

Im dalej tym lepiej. Na początek asfaltowymi uliczkami, gdzie nie bardzo mam moc żeby wyprzedzać. Kiedy wpadamy w szerokie dukty leśne mijam jakieś rywalki, jeszcze ich nie znam, nie wiem kto to jest, ale coż za radość objechać kogokolwiek! Podczas podjazdu pod wiadukt wyrażnie zdycham. Zjazd i z daleka widzę kogoś w koszulce Mybike, mówię cześć, chwilę jedziemy razem i ruszam dalej do przodu bo dziś kryzys dopadł kolegę z teamu. Pierwszy singiel to jest to co możnaby jeździć codziennie przed poranną kawą – wielka przyjemność. Niby nie zbyt wielu okazji do wyprzedzania, ale dla chcącego… Tam gdzie mogę wyprzedzam po krzakach, a tam gdzie się nie da mówię grzecznie przepraszam. Lecz wszystko co dobre szybko się kończy. Na jakimś zjeździe dobijam na korzeniu i psssssssss. Trzeba było posłuchać głosu z głębi duszy przedjustna po startem. Jadę bez licznika wiec nie wiem który to kilometr, ale wiem, że szkoda mi strasznie mojego pieczołowitego wyprzedzania. Zmieniam dentkę w 5 może 7 minut i szybko wskakuję na rower. Nie udaje mi się dogonić wszystkich, któych minęłam, ale komentarze słyszane za plecami „to ta która gumę zmieniała” działają na mnie motywująco. Na rozjeździe mini i max już nie mam wątpliwości, że jadę krótszy dystans, po wielkiej męczarni z Otwocka na dłuższej trasie. Ostatnie 10km jedziemy na zmianę z miłym zawodnikiem. Na metę wpadam z dwoma innymi zawodnikami. Czuję przyjemne zmęczenie powysiłkowe i stwierdzam, że dziś było lepiej, znacznie lepiej. Wyścig ukończyłam na 40 miejscu open wśród kobiet, 20 w K3 z czasem 1.42.10.

 

1685 Błażewski Bartosz 1968 M4 96 15 MAX MYBIKE.PL 473.15
247 Witkowski Mikołaj 1983 M3 105 43 MINI MYBIKE.PL 324.93
671 Dzięcioł Justyna 1979 K3 40 20 MINI MYBIKE.PL 297.54
50 Borowiecki Tomasz 1975 M3 276 112 MINI MYBIKE.PL 280.24
175 Rola-Janicki Robert 1961 M5 277 22 MINI MYBIKE.PL 280.24
248 Sarnecki Marek 1983 M3 359 145 MINI MYBIKE.PL

 

 

Justyna Dzięcioł

Relacja PB Twierdza Modlin

Z cyklu „Opowieści Podstarzałego Kolarza”

Krótka opowieść z Modlina

Zimno, mokro, wietrznie, a na parkingu tłok. Wzrokiem szukam biało-czarno-zielonych ludzików z napisami jak na moim grzbiecie…

…nie widzę. Czas na rozgrzewkę…

….boczne podmuchy wiatru grożą wywrotką – trzeba uważać – warunki nie sprzyjają szukaniu naszych.

Oczekiwanie w sektorach startowych nieprzyjemnie przedłuża się do 12:34 co w tych warunkach pogodowych skutkuje schłodzeniem już rozgrzanych mięśni.

Nareszcie start… młodzież ruszyła szybko – ja oszczędzam siły na interwałowe wąwozy. Pierwsze kilometry nuda staram się nie zostać z tyłu, co chwila wyprzedza mnie jakiś młodziak, z lekkością rączego rumaka pomykając do przodu.

O… kończy się wieś zaczynają się zjazdy, las i wąwozy….

… okazuje się że wielu wyprzedzających przed chwilą, buksuje w piasku i piszczy hamulcami na zjazdach.

To niezwykłe zjawisko które spotykam coraz częściej – silni zawodnicy którzy bez wysiłku wyprzedzają innych na odcinkach prostych technicznie, przy niewielkim wzroście trudności w terenie zwalniają znacznie lub zsiadają z roweru blokując jazdę wszystkim z tyłu.

Szczęśliwie trasa wymagająca i ciekawa, daje mi szanse – jak nie kondycją to techniką.

Jazda krętymi wąwozami z góry i pod górę, piasek, kamienie i wykroty – fajnie – może należało jechać do Daleszyc? Ciekawe czy tam też ktoś układa trasę tak aby część pod górę, przebyć piechotą – nie znoszę chodzonych wyścigów.

Kończą się wąwozy, wzdłuż Narwi do miasta i trochę asfaltu pod górę – tu już zdycham… by odżyć na wykrotach w twierdzy. Ech jeszcze chwilka i już na mecie… Czas gorszy niż rok temu, ale i kilometrów więcej…. Tak się zatraciłem w ściganiu że przywiozłem z powrotem wszystkie elektrolity przygotowane rano… poczułem to w drodze do domu.

Zbolały i zakwaszony wracam… siadam przed kompem i… tu szok…. byłem jedynym startującym biało-czarno-zielonym ludzikiem. Inwazja na Modlin nieudała się…

24 w kategorii M5

Robert Janicki

Rozpoczęcie sezonu 2015

Po zimowej przerwie cyklu Poland Bike Marathon, można było spodziewać się że pierwsza impreza oczekiwana przez  fanów dwóch kółek będzie wyjątkowym eventem.   Zacząłem zbierać informację poprzez forum PB, już w lutym gdzie zaglądałem w poszukiwaniu szczegółów dotyczących sezonu 2015 oraz imprezy otwarcia.  Obserowanany na początku marca “mały ruch” na forum sugerował zupełną odwrotność tego  co wydarzyło się 29 marca na stadionie OKS Start Otwock.

Na miejscu startu pojawiłem się odpowiednio wcześniej żeby zabezpieczyć dogodne miejsce parkingu oraz załatwienie wszystkich formalności w tym odebrania numeru startowego. Już na samym początku spotkałem zawodników którzy przyjechali  z dalszych części naszego pięknego kraju a dokładniej z Suwałk. Pomyślałem, że impreza PBM musi mieć coś wyjątkowego skoro ludzie z Suwalszczyzny posiadającej magiczne zakątki idalne do wyprawy MTB przyjażdżają na  Mazowsze żeby się ścigać. Z upływem czasu pojawiało się coraz więcej samochodów  z rejestracjami z różnych zakątków Polski oraz mnóstwo wspaniałych wypucowanych maszyn MTB. Zaplanowano start na godzinę 12:30 wydawał się porą idealną patrząc na prognozę pogody z dnia poprzedzającego która wyświetlała +14 stopni i słoneczną pogodę. Jak się później okazało zarówno  pogoda jak i  organizatorzy spłatali figla. Silne powiewy zimnego wiatru zaskoczyły wielu uczestników i wymusiły dozbrojenie się w ubrania. Mój przygotowany set okazał się niewystarczający i zmusił mnie to ubrania zapasowej bluzy założonej na  wyjątkowy set mybike.pl – wyciągnąłem z tego lekcję na przyszłość. Planowana godzina startu nie mała szans się sprawdzić, jeszcze przed godziną dwunastą kolejka do biura była długa na prawie 100 metrów. Zapewne ku uciesze organizatora i dezaprobacie większości startujących, pierwszego sektor ruszył o 13:00.

Trasa okazała się wyjątkowo sucha jak na te porę roku i poza kilkoma kałużami obok torfowisk nie było to typowo wiosenne oblicze lasu jak chociażby PB w Rembertów 2014. Trasa maratonu przebiegała niemal identycznie jak w zeszłym roku prowadząc szlakami i duktami  leśnymi Mazowieckiego Parku Krajobrazowego. Teren i mocno pofałdowany i pagórkowaty prowadzący częściowo przez wilkie wydmy.

Najlepsze wyniki na mini zeszły pniżej jednej godziny tj. Pepla Daniel  z czasem 0:59:07. Na dystansie max najlepszy okazałą się Jasiński Arkadiusz z czasem 2:16:33.

Team mybike.pl pokazał się w składzie piętnastu osób. Najlepszym wynik w teamie zanotował Paweł Partyk (2:23:49 Max) a wśród koleżanek Kaca Elżbieta (3:18:26 Max). Team zajął dziewiąte miejsce.  Dało się słyszeć opinię startujących o braku formy z racji początku sezonu i chyba jest w tym dużo racji ponieważ wielu maxowiczów na pierwszy start wybrało krótszą trasę.  Swój start  (numer 961) uznaję za udany , przede wszystkim z racji tego że bawiłem się dobrze i nie miałem żadnych przygód po drodze.

Reasumując, mój pierwszy start w barwach mybike.pl w akompaniamencie rekordowej liczby  1200 uczestników, dobrej atmosfery i niezłej pogoda sprawia, że rozpoczęcie sezonu w Otwocku zaliczam jako udany start.

Karol Sawicki

Memoriał Królaka, czyli ściganie w centrum Warszawy

Kolarskie święto w Warszawie
Zeszłoroczny film z Memoriału Stanisława Królaka spowodował, że zamarzyłam, żeby w tym roku wziąć udział w tej imprezie odbywającej się w sercu Warszawy, na pętli ulicznej, otoczonej kibicami. Moje plany dotyczące zakupu roweru szosowego wiązały się m.in. z tym wyścigiem, no i stało się – szosa zakupiona została na początku lipca, jak się okazało, świetnie uzupełniła mój plan treningowy i przyspieszyła dojazdy do pracy. Z drugiej strony przekonałam się, że jednak moim żywiołem jest jazda rowerem górskim i to na nim czuję się najlepiej. Tak więc, kiedy przyszedł czas decyzji co do startu, początkowo planowałam jako jedyny raz w tym roku postawić na szosę, ale przeglądając wyniki z zeszłego roku wpadłam na szalony pomysł – startu w obu wyścigach, najpierw na rowerze górskim, a potem szosowym.

Prosty plan, ale jak go wykonać?
Plan wydawał się idealny – o 12:30 start na rowerze górskim, potem krótki odpoczynek, jakaś przekąska, banan, a następnie o 14:15 sprawdzenie swoich sił na szosie. Pewne wątpliwości pojawiły się, kiedy prognozy pogody pokazały jednoznacznie, że niedziela będzie deszczowa. To, co na rowerze górskim nie stanowi dużego problemu, na szosie, bez dużego doświadczenia jazdy po mokrych drogach, może okazać się nieco trudniejsze. Drugi problem, jaki dostrzegłam to była wątpliwość – jak dojechać na miejsce z dwoma rowerami? Samochodem do centrum z zasady nie jeżdżę, bo szkoda mi nerwów i czasu na szukanie miejsca. Kilka razy przejeżdżałam już krótkie odcinki rowerem, prowadząc drugi rower obok i tym razem również postanowiłam spróbować, przynajmniej kilkaset metrów do przystanku, z którego odjeżdża kilka autobusów w kierunku miejsca startu wyścigu. Niestety chociaż wydawało się, że idzie mi nie najgorzej, tuż przed przystankiem na moment straciłam równowagę i stało się – kolano rozcięte i to tak, że zastanawiałam się, czy w ogóle będę mogła wziąć udział w wyścigu. W pobliskiej Żabce kupiłam plastry, co pozwoliło jakoś zabezpieczyć ranę, autobus na szczęście szybko przyjechał i tak dotarłam na miejsce startu nieco spóźniona, ale z nadzieją na start. Przecież już tyle myślałam o tym wyścigu, że teraz nie czas było rezygnować.  Przywitał mnie Mimi i cały sztab w namiocie MyBike.pl, gdzie zostawiłam oba rowery i poszłam szukać namiotu służb medycznych. Jestem wdzięczna ratownikom, którzy chociaż odradzali ściganie się, zaopatrzyli ranę tak, że byłam wstanie wystartować i dobrze pojechać. Jeszcze wizyta w Biurze Zawodów, odebranie roweru i trzeba było się spieszyć na start. Przez całe zamieszanie na miejsce trafiłam kilka minut przed wyznaczoną godziną rozpoczęcia wyścigu i pozostało mi jedynie wejście do trzeciego (ostatniego) sektora. Razem ze mną startował Wojtek Wołoszczuk i Bogdan Wołoszczuk, a z przodu Piotrek Berner.

Wyścig amatorów na rowerach górskich
Maraton wystartował – każdy sektor osobno. Ciasno było tylko na początku, kiedy każdy ostrożnie mijał zakręty na śliskiej ulicy. Podczas pierwszego zjazdu miałam okazję zaobserwować dlaczego – kiedy na końcu zjazdu z Tamki jeden zawodnik nie zdołał zahamować i wylądował na barierce, na szczęście osłoniętej przez organizatora czymś miękkim. Za zakrętem zawodników czekał prosty odcinek pod wiatr i wreszcie słynny podjazd Bednarską po bruku. Dla roweru górskiego nie jest to duży problem, może poza wysiłkiem. Starałam się zwracać szczególną uwagę na dziewczyny, które doganiam, ale trudno mi było określić, na którym miejscu ukończę wyścig. Wiedziałam za to, kiedy wyścig kończyła czołówka mężczyzn, bo kiedy ja kończyłam 4 pętlę, oni właśnie finiszowali na piątym okrążeniu. Jadąc samemu czasami trochę trudno o motywację, ale kiedy na mojej ostatniej pętli na prostej pod wiatr zobaczyłam kucyk, jeszcze mocniej zaczęłam naciskać na pedały, dzięki temu udało mi się dogonić i wyprzedzić jeszcze jedną zawodniczkę. Z przodu majaczył zielony strój Wojtka Wołoszczuka, ale jego nie dałam rady dogonić. Spotkaliśmy się na mecie, on z czasem o 22 sekundy lepszym ode mnie….. Przyznam, że przez cały wyścig nawet przez chwilę nie pomyślałam o chorym kolanie. Adrenalina zrobiła swoje – nic nie bolało.
Oto pełne wyniki wyścigu amatorów na rowerach górskich, chyba wygląda to nie najgorzej:

Rowery górskie – wyścig kobiet open – 5 okrążeń – (15 km) – Kobiety

Lp. Numer Rocznik Nazwisko i Imię Drużyna 1 okr. 2 okr. 3 okr. 4 okr. 5 okr. Czas
1 18 1983 Żyżyńska-Galeńska Krystyna MyBike.pl 05:45 05:46 05:54 06:06 05:50 00:29:22 D

Rowery górskie wyścig mężczyzn (roczniki 1974-1996) – 5 okrążeń (15 km) – Mężczyźni

9 2240 1982 Berner Piotr MYBIKE 05:10 05:22 05:26 05:23 05:23 00:26:47
18 282 1975 Wołoszczuk Wojciech MYBIKE.PL 05:30 05:38 05:50 06:06 05:54 00:29:00

Rowery górskie wyścig mężczyzn (roczniki 1973 i starsi) – 5 okrążeń (15 km) – Mężczyźni

27 580 1950 Wołoszczuk Bogdan mybike 07:49 09:08 09:15 08:54 09:12 00:44:20 D


Po wyścigu miałam około godziny na przygotowanie do wyścigu szosowego. Znów chwila zastanowienia, czy nie powinnam jednak pojechać do szpitala zgodnie z zaleceniem ratowników, ale przecież nie zrezygnuję z odbioru pucharka za wyścig na góralu, przecież tak chciałam spróbować swoich sił na szosie. Drugi komplet suchych ciuchów i ciepła herbata w pobliskiej sympatycznej knajpce przesądziły sprawę – było mi już ciepło i miałam apetyt na jeszcze jeden wyścig. W końcu to tylko kolejne 15 km – znacznie mniej, niż zwykle przejeżdżam na maratonach.

Wyścig amatorów na rowerach szosowych
Tym razem najpierw startowały kobiety oraz młodzież – wszyscy mieliśmy do przejechania 5 okrążeń. Znów weszłam na linię startu w ostatniej chwili, ale tym razem było nas znacznie mniej i nie było sektorów. Niestety, nie uchroniło mnie to przed kraksą na pierwszym okrążeniu. To, co na rowerze górskim wychodziło świetnie – skręt w lewo w Tamkę, na rowerze szosowym okazało się przyczyną mojego zderzenia z Elą Mzyk, która nie zdążyła wyhamować. Było to efektem mojego braku doświadczenia w wyścigach szosowych, jak też śliskiego asfaltu, na którym nie jest tak łatwo skorygować swój tor jazdy. Cóż, trzeba się było jakoś pozbierać i jechać dalej. Przekrzywiona klamkomanetka nie nastawiała optymistycznie, ale okazało się, że przerzutka działa i dało się jechać. Znów musiałam przez cały czas jechać sama, gonić i wyprzedzać kolejne zawodniczki, bez świadomości, na którym miejscu mam szansę ukończyć wyścig. Podjazd po bruku chociaż trudniejszy, niż na rowerze górskim, nie sprawiał mi dużego problemu, dlatego chyba nie najgorzej szło mi to wyprzedzanie. Jak się okazało, nie zdołałam dogonić tylko dwóch młodych zawodniczek, ale wśród dorosłych kobiet open byłam dekorowana na pierwszym miejscu. Więc jednak warto było 🙂
Czy widać to zacięcie? Fot. Zbigniew Świderski

Rowery szosowe wyścig kobiet open – 5 okrążeń (15 km) – Kobiety

3 289 1983 Żyżyńska-Galeńska Krystyna MyBike.pl 06:54 06:02 05:53 06:09 05:51 00:30:51

Niedługo po zakończeniu wyścigu kobiet i młodzieży, zaczynał się wyścig amatorów mężczyzn – oni mieli 7 okrążeń do przejechania i było ich znacznie więcej, niż nas. Wśród zawodników MyBike.pl szosa okazała się równie popularna jak rowery górskie. Kiedy odpoczywałam po swoim wyścigu w namiocie MyBike, słyszałam wieści kibiców z trasy: Paweł Partyka jest w „grupie pościgowej”, całkiem blisko czołówki. Widać było również, że Bartek Szydłowski (Szydło) jeździł ostatnio na szosie, a Kuba Okła jak zwykle jechał świetnie, ale niestety podobnie jak ja, zaliczył „stłuczkę”. A oto wyniki naszych „szosowców”:

Rowery szosowe wyścig Amatorów mężczyzn (roczniki 1974-1996) – 7 okrążeń (21 km) – Mężczyźni

16 294 1981 Partyka Paweł mybike.pl 04:58 04:55 04:57 05:14 05:16 05:09 04:58 00:35:31
30 222 1985 SZYDŁOWSKI Bartosz mybike.pl 05:29 05:17 05:33 05:40 05:33 05:37 05:30 00:38:41 D
38 219 1992 Okła Jakub mybike.pl 04:52 04:50 05:02 07:52 05:15 05:25 D

Myślę, że cały dzień można podsumować krótko – warto było przyjechać. Gdyby pogoda była nieco lepsza, byłoby jeszcze fajniej, chociaż kibice i tak dopisali, a to zawsze motywuje do szybszej jazdy. Dla mnie dzień skończył się wizytą w dwóch szpitalach – najpierw na szyciu kolana, a następnie prześwietleniu barku – to drugie jak się okazało, niekoniecznie potrzebne, bo było to tylko stłuczenie po upadku na szosie. Niestety przez to nie miałam okazji zobaczyć jak ścigają się zawodowcy, ale mam nadzieję, że będę mogła to również zobaczyć za rok. Trochę martwi mnie tygodniowa przerwa w treningach, bo już prawie złapałam rytm po wakacjach, ale trudno – lepiej chwilę poczekać, żeby w sobotę na kolejnym wyścigu rana była już dobrze zasklepiona. Dziękuję szczególnie ratownikom, z którymi musiałam się spotkać 2 razy – przed ściganiem, a także po ukończeniu wyścigu szosowego. Atmosfera w miasteczku jak zwykle była świetna, a w międzyczasie śledziliśmy postępy Wojtka w jego wyzwaniu, jakim był maraton BBT – 1008 km.