Nowy Dwór: walka o pudło

W czasie, gdy większość ekipy zaatakowała MTBCROSS Maraton w Daleszycach, ja przyciśnięty koniecznością bycia w weekend w domu, zadowoliłem się bardziej lokalnym Nowym Dworem.

Wstaję, jest przed 7:30.Pogoda jak na zamówienie, słońce mocno świeci i zapowiada się idealna wyścigowa temperatura. Szybkie śniadanko w postaci owsianki z owocami i do pakowania.

CAM00001

Koło 10 jeszcze jeden posiłek i wyjazd. Na miejsce dotarłem około 11. Byłem mile zaskoczony, gdy okazało się, że nie ma problemów z miejscem do parkowania.

Okolica zrobiła na mnie ogromne wrażenie, niska zabudowa w czerwonej cegle rozsiana pomiędzy drzewami –  100% moje klimaty.

Po obejściu parkingu w końcu ogarnąłem lokalizację miasteczka- szybkie sprawdzenie gdzie jest pierwszy sektor i wracam do auta.

1

Jakoś tak się złożyło,że zaparkowałem obok typowych amatorów i wyciągnięcie przeze mnie trenażera wywołało swego rodzaju sensację, wzbogacony o grono obserwatorów zacząłem się rozgrzewać…

Maraton wystartował z kilkuminutowym poślizgiem. W porównaniu z prawie dwiema godzinami w Legionowie można powiedzieć, że punktualnie.

Trasa „Max „ składała się z dwóch pętli i według organizatorów liczyła około 46km, niestety nie byłem w stanie tego sprawdzić z powodu braku licznika.

Oczywiście jak to w pierwszym sektorze bywa tempo od startu było naprawdę wysokie,pierwsze kilka kilometrów po asfalcie i utwardzonych drogach odsiało czołówkę od reszty, potem wjazd do lasu i kolejne przerzedzenie ekipy, na przodzie została niewielka rozciągnięta grupka około 15 osób (w tym ja). Kilka stromych zjazdów i podjazdów przerobiło to na trzy pociągi średnio po 3-4 osoby.

730_83596765_nowy_dwor_2014_wawoz_-009

Na krótkich bardzo stromych podjazdach wyszły moje braki w mocy w stosunku do reszty – straty te musiałem nadrabiać na zjazdach. Robiła się taka szarpanka: pod górę w trupa i odstaję, w dół odpoczywam i nadrabiam.

Oczywiście nie mogę nie wspomnieć o słynnej „wajsgórze”, którą jak wszyscy musiałem pokonać z buta.

Pierwsze okrążenie zaliczyłem w drugim pociągu na 5-6 lokacie, czułem się całkiem nieźle więc w głowie szykowałem się na podium Open.

Seria podjazdów na następnym okrążeniu niestety zweryfikowała moje plany, zjechałem na koniec grupy i na moje nieszczęście przede mną znalazł się gość, który kompletnie nie radził sobie na technicznych odcinkach, niestety nie miałem jak go wyprzedzić i w efekcie czego odpadliśmy z grupy…i znowu mocna szarpanka żeby ich dogonić. Dało mi  się to we znaki i w międzyczasie doszło nas 3 zawodników. Jakoś tak sobie razem jechaliśmy, a ja znowu znalazłem się na końcu pociągu,jest to najgorsza możliwa pozycja, bo najłatwiej odpaść (co też się stało). Wyszło na to,że zupełnie oderwali mnie jakieś 12-13km przed końcem. Były momenty,że miałem grupę w zasięgu wzroku, jednak każdy podjazd mnie od niej oddalał i około 7 km przed końcem byłem już zupełnie sam, nikogo z przodu ani z tyłu. Nie ma co ukrywać,było ciężko – typowa walka z samym sobą.

10004002_739891496042957_5582571818199078988_n

Na jednym z ostatnich podjazdów dorwałem gościa, który rozbawił mnie na kilka najbliższych godzin,dojeżdżamy do połowy wzniesienia i przed nami ledwo idą kompletnie zmordowane dwie dziewczynki z dystansu mini. Nagle za mną rozlega się głos:

„ej dziewczyny dajcie mi koło, proszę, bo ja walczę o o miejsce w generalce”

Wybuchnąłem śmiechem i kulturalnie odpowiedziałem: stary czy ciebie porąbało? Przecież one ledwo idą, widocznie jednak go to nie zniechęciło i zamiast utrzymać mi się na kole postanowił przekonywać je, żeby mu pomogły….

Jakoś dodało mi to sił i teraz zupełnie do oporu, co jakiś czas tylko oglądając się za siebie jechałem do mety. Finisz wyszedł jakoś bez emocji, nie miałem z kim walczyć, więc chociaż postanowiłem wyjść „pro” na zdjęciach.

10252119_739892979376142_7020736991955734045_n

Skończyło się na 11 miejscu open i 2 w kategorii.

10264806_739902922708481_1687439475089431665_n

Maraton uważam za jak najbardziej udany, aczkolwiek czuję pewien niedosyt, bo gdybym wybrał inną strategię  pozycja mogłaby być wyższa.

Dostałem jednak kilka bardzo cennych informacji zwrotnych :

-zwiększyć moc

-wykorzystywać każdą szansę do ataku, bo taka może już się nie powtórzyć

-w końcu kupić nowe buty

-kupić mostek z potężnym skosem ujemnym

Na koniec dodam, iż trasa była wyśmienita, bardzo chętnie będę odwiedzał ją treningowo, szczególnie po to, by męczyć te wszystkie podjazdy.

Relacjonował wszem i wobec uwielbiany:  Kamil Miśkiewicz

 

 

 

 

ŚLR DALESZYCE 2014

 

Od lewej: Ela, Rafał, Marek, Bartek, Kamil.

Od lewej: Ela, Rafał, Marek, Bartek, Kamil.

MTBCROSS Maraton Daleszyce TU TAŁZENT FORTIN (2014) ladies and gentelmens! Otwarcie sezonu, kultowa trasa, dla mnie z małymi modyfikacjami po raz drugi. Skład MYBIKE.PL niesamowicie mocny: FAN – Bartek, Kamil, Konrad, Marek, Rafał i JA; MASTER – Monika, Krysia, Ela, Wojtek, Michał. Zapowiadała się zielona bomba MYBIKOWA 🙂 A co by było gdyby na starcie pojawił się najmocniejszy zawodnik w kategorii „dopingowanie” w postaci Mimiego, aż strach się bać 😛

Przyznam że gdyby nie Ela i Konrad na starcie bym się nie pojawiła, ich mocny doping sprawił że stanęłam ramię w ramię z mocarzami. Razem z ekipą w postaci Marek i Konrad pojawiliśmy się w Daleszycach w sobotę po południu, odebraliśmy pakiety startowe, rozpakowaliśmy maszyny w kwaterze, szybkie przebranie i na objazd trasy. Pierwsze km bez zmian w stosunku do zeszłego roku, asfalt, potem lekki podjazd w lesie przechodzący w podjazd ostry. Faceci dali czadu, ja pod pretekstem cykania zdjęć spuściłam z tonu. Na szczycie pierwszego podjazdu uznaliśmy że troszkę się zakręcimy, ostry zjazd, sporo liści, lekkie kłopoty i powrót asfaltówką w mocnym tempie.

Jumbo pizza Fantazja :)

Jumbo pizza Fantazja 🙂

Po tym nadludzkim wysiłku uznaliśmy że zasłużyliśmy na JUMBO pizzę z dostawą na kwaterę.

W międzyczasie do Daleszyc dojechali już Ela, Krysia i Wojtek, odebrali pakiety, dziewczyny objechały trasę. Wieczór to jak zwykle mile spędzony czas w gronie ufoludków pizzy i węglowodanów w różnych innych postaciach 😀

Niedziela, MASTERS start 10:30 (1355 m przewyższeń), FAN 11.00 (800 m przewyższeń). Na spokojnie śniadanie, ogarnianie rowerów, dojazd na start i MASTERS POOOOOSZEDŁ! Za samochodem pilotującym. Razem z Rafałem, Kamilem i Markiem stanęliśmy w 2 linii drugiego sektora. Organizatorka jeszcze opowiada o starcie, wyzwaniach, bufecie. Co ciekawe mówi o trasie jakby sama ją przejechała, aż miło się słucha – dla mnie to ogromy plus! Pogoda super, idealna do ścigania. Dużo osób decyduje się na krótkie ciuszki, ja wzbogacam je o standardowe, lansiarskie opaski uciskowe i rękawki 😀 START FAN! Na początku dość wolno, wyjazd z miasta, troszkę nerwowo, ciasno, czasami z ostrym hamowaniem, skręt koło fabryki marmurów, asfalt i większa dzida, w końcu przed wjazdem do lasu (jak rok temu) samochód zjeżdża na bok i wreszcie daje szansę na osiągnięcie przyzwoitej prędkości. Tyle tylko że zaczynamy jechać pod górkę. Panowie przede mną. Brak kontaktu wzrokowego. Niestety moja kondycja, instynkt samozachowawczy powodują że kręcę, sapię ale większość zawodników mnie wyprzedza. Mija mnie Konrad który spóźnił się z wejściem do sektora i nadrabiał. Zaśmiał się tylko z moich kompresów, że miały niby pomagać a coś nie widać i wystrzelił niczym strzała.

Konrad wystrzeliwujący jak strzała :)

Konrad wystrzeliwujący jak strzała 🙂

Monia pędzi niczym wiatr.

Monia pędzi niczym wiatr. Debiut na dystansie Masters!

Kiedy dojeżdżam do stromego podjazdu jadę w pochodzie sapiących jak ja zawodników, noga za nogą, koło za kołem, z prędkością mniejszą niż dzień wcześniej na objeździe z telefonem w ręku. Trochę mnie to denerwuje, ale luzuję się, bo wiem ile jeszcze podjazdów przede mną. Pierwszy zjazd, fajny flow, zupełny luz, niestety panowie na trasie rozczarowują swoim podejściem do pokonywania błota… Przykro mówić, ale mam wrażenie że na widok paćki, kałuży, patyka, kamienia, liścia – niektórych opanowuje irracjonalny lęk i rękościsk na klamkach, zamiast budzić prymitywnego wojownika i chęć utaplania się jak barbarzyńca w podłożu, przybranie barw bojowych niczym Mel Gibson w Bravehart 😉 PANOWIE! PLISSSSS. Tłumaczę sobie że za słabo pojechałam początek i mocarze mnie wyprzedzili, ale jak noga nie podaje to walczmy sercem! Koniec dygresji.

Około 10 km, widzę charakterystyczny zielony strój. Ale kto to może być? Zbliżam się i okazuje się że to Marek. Czyżbym przyspieszyła? Niekoniecznie. Marek zatrzymuje się na poboczu, okazuje się że rozszczelniła mu się przednia opona. Mówi że to koniec. Jadę dalej, jeszcze nie czuję swojej dyspozycji, a raczej jej braku, jadę sobie „swoje”. Muszę przyznać że oprócz mglistych wspomnień z zeszłego roku niewiele pamiętałam z trasy w Daleszycach. Pamiętam zmęczenie, satysfakcję z ukończenia i kultowy zjazd z Zamczyska. Dopiero luźne, ostre kamienie na trasie zaczęły przywracać wspomnienia niczym hipnoza. O dziwo radzę sobie na nimi całkiem nieźle.

Ten sam zestaw kół i opon co rok temu, ciśnienie ok 2,3 BAR, ale zdecydowanie lepsza technika spowodowały że podjazdy i zjazdy nie były przerażające jak rok temu. To mnie bardzo cieszyło. Pierwszy raz od niedawna podjeżdżałam kiedy inni szli (nie roztrząsajmy w jak silnej czy słabej grupie ludzi jechałam;). Ważne że cieszyło 🙂 Cudowne zjazdy rekompensowały zmęczenie na podjeździe. W pewnym momencie dojeżdżam do dziewczyny bez konkretnych barw. Jedziemy razem, nie chcę szarżować, ale wyprzedzam ją na jednym z podjazdów i to sprawia mi niesamowitą satysfakcję – na podjazdach to zazwyczaj ja miękłam 🙂

Klozi, nasza fluorestencyjna strzała ;)

Klozi, nasza fluorestencyjna strzała 😉

Lecę samotnie przed siebie, koła czasami zatańczą na liściach, pod nimi często niewiadome w postaci kamieni, korzeni, patyków, dlatego lepszą opcją jest jechać po bokach, niż w wyżłobionym przez wodę korycie. Jest bomba, fan, banan i lekki niepokój, bo zbliżamy się do kultowego zjazdu z Zamczyska. Ten zjazd chyba głównie przez historie przekazywane z ust do ust powodują dreszcze na ciałach kolarzy. Grubo przed startem, w sektorze i podczas jazdy powtarzałam sobie (i nie tylko ja): „Oby tylko zjechać w jednym kawałku z Zamczyska”. Rok temu ten zjazd był dla mnie wyzwaniem, co będzie w tym roku? To pytanie kołatało mi się coraz głośniej w miarę zbliżania się do około 23 kilometra trasy.

IMG_0735

Kamil na grani, przed zjazdem z Zamczyska.

Jeszcze tylko przejazd granią, krętą drogą pomiędzy luźnymi, ostrymi kamieniami (nawet wyprzedzam kogoś:), ostre podejście, gwałtowny zjazd przed którym moja psychika nawet się nie buntuje mimo jednej wpiętej nogi i JEST! Oto stoję w obliczu mojego świętego Graala. Jeszcze tylko jakiś zawodnik krzyczy żeby go puścić, kiedy dowiaduje się że wyprzedza też dziewczynę krzyczy tylko: „Tym bardziej szacun” i zjazd. Ale czy ja śnie na jawie, zjazd wcale nie jest ostry, nie boję się go, hamuję, ale głównie z powodu zawodników przede mną i obawy co za zakrętem. Słyszę krzyk za sobą, żeby puścić prawą i ponosi mnie na drzewo, pień, na bok, ale sekundę później jestem już na rowerze i bez obawy zjeżdżam na dół, w niesamowitą przestrzeń łąk, niesamowity widok, endorfiny, uśmiech i krzyko-pieśnio-wrzask na ustach – JESTEM W JEDNYM KAWAŁKU! JUHUUUUUU! Wiem że zaraz bufet, mam camelbag’ a ale zmiana smaku się przyda. Zaraz czeka nas kolejny podjazd, kolejny kultowy punkt na mapie Daleszyc. Co w tym podjeździe tak „fajnego”? Nie jeden zawodnik uśmiechnie się z przekorą, niejeden wspomni jak na widok drogi pomiędzy polami pomyślał: „Teraz sobie odpocznę”.

zdjecie,600,340774,20121122,slr-daleszyce-2012

Podjazd pod „łączkę” 😉

Nic bardziej mylnego. To podjazd gdzie zawodnicy wyciągają magnezy i przeklinają niejednokrotnie swój los patrząc w przestrzeń przed sobą. A co przed nimi? Niekończący się sznur rowerzystów, ciągnący się niczym pochód świętych krów, kończący się gdzieś w lesie, w którym podjazd się nie kończy. Co to, to nie 🙂 Na bufecie wymieniam jeszcze kilka uprzejmości z jednym z zawodnikiem, mimo próśb o piwo dostaję izotonika i widzę ową łąkę. JUŻ PAMIĘTAM! U podnóża stoi fotograf, w oddali majaczy sznur zawodników. Śmieję się do fotografa żeby złapał mnie pod lasem zrobię jakąś śmieszną minę. Jedziemy, równo, tempem, wiem że nie ma co się palić, zresztą nie ma miejsca do wyprzedzania, jadę w tempie i rozmyślam sobie o fizjologii wysiłku, słucham sapania i do przodu. Przy wjeździe do lasu przypominam sobie szlaban. Rok temu chyba był zamknięty i to podchodziłam.Daleszyce łąka A teraz jadę i jadę i jadę i nawet wyprzedzam idących 😛 Śmieję się do zawodników że może lepiej byłoby podchodzić bo w sumie w takim samym tempie, ale dobrze wiemy czym różni się podjazd podjechany od podlezionego, prawda? Kolejny zjazd. Patrzę na Garmina, konkretnie na ilość metrów jakie już podjechaliśmy. Rafał sobie ustawił, to ja też musiałam. Podobno jak widzi się że jest się w połowie podjazdów robi się lepiej 🙂 Metry naliczają się w zawrotnym tempie. Jedziemy. Wiem że już bliżej niż dalej 🙂 Żel chyba zaczyna działać, albo troszkę się rozgrzałam, bo przyspieszam, albo inni zwalniają 😛 Wyprzedzam kolejną dziewczynę.

DSC_0644

Wojtek mimo problemów technicznych pędzi niczym wiatr powalając drzewa.

Zawsze w takich sytuacjach obawiam się że siądzie mi na koło, staram się nie oglądać, bo to podobno oznaka słabości, po prostu wyobrażam sobie że rzeczywiście jedzie za mną i nie ma co się opierdzielać. Wg moich obliczeń to już ostatni dłuższy podjazd, cisnę. Po podjeździe zjazd. O dziwo miejscami wydaje się bardziej stromy niż Zamczysko. Jeden z zawodników przede mną ostro hamuje, ja już nie mam czym, mimo docisku siodełka pupą z całych sił. Kiedy zaczynam się w niekontrolowany sposób coraz szybciej ześlizgiwać krzyczę po prostu że jadę lewą i niech mnie puszczaaaaaaaaaaa!

Udało się, hamulce odpuszczone i zjechałam swobodnie wyprzedzając znacznie tych za mną i z nadzieją że również moją rywalkę. Nie wiem która jestem, rok temu nie załapałam się nawet na podium, w tym nie liczyłam na więcej, zima nie była dla mnie zbyt pracowita. Wg Garmina trasa powinna być już płaska, osiągnęliśmy prawie 800m, ale nic podobnego, jeszcze 2 górki przed nami.

13846856263_338098311e_b

Na jednym z podjazdów grupa dziewczyn zagrzewa do walki, dziękuję im, mówię że to bardzo pomaga. Dowiaduję się że jestem 3, mam mieszane uczucia. Nadal czuję oddech rywalki na plecach, czy kiedy dowie się że jest 4 będzie walczyć? A może ja dogonię drugą zawodniczkę? Nie ma czasu na myślenie. Za mną 2 panów. Asfalt. Ostatnie 2,5 km do mety. Panowie przede mną, ale nie kwapią się do ciągnięcia. Proszę o miejsce prawą i zaczynam jechać mocniej. Widzę przed sobą zielonego ludka. Kolejny raz zastanawiam się któż to może być. Słabnę, zmiany brak… Nagle jak z procy zza moich pleców pojawia się zawodnik, w ułamku sekundy oceniam że nie wsiądę na koło i tutaj nagle roześmiana twarz pojawia się w zasięgu mojego wzroku i mówi: „Szkoda Cię kobieto na to ciągnięcie!”. Wypycha mnie z niesamowitą siłą do przodu (nie wiem jak to zrobił) i udaje mi się wsiąść na koło zawodnika przede mną.

10175990_10202329355410032_7761169058164920299_n

Ostatni km i jazda na kole z Bartkiem.

 

JEDZIEMY! PRUJEMY! WOOOOOOW! Dojeżdżamy do grupy z zielonym. To Bartek. Jedziemy razem. Jest fajnie, mocno, ale jazda na kole z tak dużą prędkością pod wiatr jednak robi swoje. Nikt nie daje zmiany, pierwszy słabnie, mimo chęci nie jestem w stanie dać mocniejszej zmiany, nawet nie próbuję. Nagle widzę jakąś damską postać w oddali. Próbuję gonić pod górkę, skręt w lewo do miasta, słyszę Konrada, Rafała: „DAWAJ! DAWAJ! DAWAJ!” nie wiem czy widzą że coś tam jeszcze jest do uwalczenia, ale nie doganiam zawodniczki, wpadam a metę sekundę po niej, ale to nie była walka koło w koło. Chyba jest zdziwiona, nie wiedziała że ją gonię. Czas: 2:42:25, Bartek też.20140413-_DSC0546 Gratki, rozmowa z Rafałem, Konradem, bufet i jedziemy spokojnym tempem na kwaterę z bratem Konrada. Prysznic, świeże ciuszki, jedzonko i wracamy do miasteczka. Widzimy Monikę, Michała. Michał złapał gumę, Wojtek miał problemy techniczne. Okazuje się że dekoracja FAN za 10 minut. Jestem 2 w swojej kategorii wiekowej. Chwilę po dekoracji na metę wpada Ela. Wkurzona bo ktoś pozmieniał strzałki i się pogubiła. Monia pierwszy raz pojechała dystans MASTERS i zajęła 1 miejsce! Krysia 2! Ela 4! Dzięki ich startowi i punkom zajęliśmy 2 miejsce w kategorii drużynowej. Do wyniku przyłożył się też nasz nowy kolega Jakub Okła, który w kategorii zajął 3 miejsce.

10168171_10201622309110780_3452177861206648498_n

Daleszyce za nami. Kolejny raz organizatorzy pokazali nam piękno Gór Świętokrzyskich. Nie mogę na nic narzekać. Ostatecznie na moim sprzęcie (Garmin EDGE 810) przewyższenia wyszły 939 metrów, ale to tylko kolejny powód do radochy 🙂 Dla porównania sprzed roku: DST: 44km, czas: 2:55:56, wzrost wysokości: 985m. Pozdrawiam i zapraszam z czystym sercem i łydką na kolejne odsłony niesamowitego MTBCROSS Maraton!

Wyniki Daleszyce

Wyniki MYBIKE.PL ŚLR Daleszyce 2014.

Kolaże

Porównanie trasy i kilku parametrów maratonu w 2013 i 2014 roku w Daleszycach.