UpHill DownHill II edycja

W tym roku pogoda dopisała, więc się zapowiadało, że padną rekordy i zostaną przełamane bariery prędkości maksymalnych. Stan asfaltu się nie zmienił i mamy nadzieje, że to się w przyszłości również nie zmieni. Tak jak i w zeszłym roku zawody również przybrały charakter miedzy narodowy gdyż na konkurencje uphill zapisał się pan Abbas z Iranu. Co prawda tego nie planował, ale spodobała mu się formuła ścigania pod górę.

cypriantata

 

 

Dziewczyny z Mybike zorganizowały kategorie kobiet. Choć Ula Lubońska była nie do pokonania i ogólnie była trochę zdezorientowana formuła zawodów, to dziękujemy jej za cierpliwość i wyrozumiałość. Brak szosy nie stanowił problemu, gdyż można było ją za darmo wypożyczyć na czas podejmowanych prób. Tak zresztą drugi raz z rzędu zrobił zwycięzca męskich konkurencji Tomek Szala.

testowki

cerbel wojtek

Do dyspozycji było 12 rowerów Treka z nowej kolekcji 2015. Rowery te dostępne są do testów cały rok w sklepie w Al.Niepodległości 119. Pewną ciekawostką był też rower Treka SpeedConcept 2.0 Najszybszy rower w kolekcji Treka, ale ze względu na duża odpowiedzialność i braku hamulców w pozycji aero tylko jedna osoba zdecydowała się spróbować swoich sił. W czasie zawodów można było też sprawdzić jak działa nowy kask Aero w kolekcji POC Cerbel. Kask ten został wyróżniony na ostatnich targach Eurobike. Wszyscy testerzy byli zachwyceni jego wagą, dopasowaniem i walorami aerodynamicznymi.W czasie zawodów można było przymierzyć też pozostałe modele kasków i sprawdzić w którym kolorze modelu Octal wygląda się najlepiej.

pockaski

 

W czasie imprezy do walki zagrzewała nas muzyka od Redbull oraz znany spiker imprez rowerowych Mateusz „RUDY”. W konkurencji DownHill, która rozgrywana była jako pierwsza, na początku jedynie Tomek Szala przekroczył magiczne 70km/h. Pozostałe osoby raczej się rozkręcały i zazwyczaj to w 3 próbie padała najlepsza prędkość maksymalna. Wszystkie pomiary odbywały się za pomocą Garmina 500.

WP_20140906_001

 

W tym roku tylko 4 osoby przekroczyły magiczne 70km/h, ale i tak najszybszy był:
1. Tomek Szala 72.1km/h
2. Jakub Okła 71.4 km/h
3. Piotr Szlazak 71.1 km/h
4. Jakub Wójcik
Wśród dziewczyn lepsza okazała się Krysia Ż. przed Ula Luboińska. Jestem pewien że za rok dziewczyny poprawia czasy bo nie czuły się zbyt oswojone z tak dużymi prędkościami.

krysia

JakubOkla

W konkurencji UpHill w tym roku odbyło się losowanie i eliminacje. A zwody miały przebieg pucharowy. Czyli uczestnicy zostali podzieleni na 4 grupy z każdej grupy awansowały dwie osoby. I tak aż została wyłoniona grupa finałowa. W której znaleźli się Tomek Szala, Jakub Okła, Paweł Partyka i Jakub Wójcik. Zawodnicy mieli różne taktyki na wygraną ale chyba jedyną słuszną był ogień od początku. Były próby jazdy na kole. Próby sprintów lub po prostu odjechania konkurencji tak aby już nie próbowała nas dojść. W finale do ostanich metrów nie było wiadomo kto będzie pierwszy na mecie, ale Tomek okazał się mocniejszy od Jakuba Okły.

jakub2 ula nabiera predkosci eliminacje
Wśród dziewczyn odbyły się eliminacje a później finał. Dziewczyn była trójka, bo doszła jeszcze Ela  Kaca, która opuściła jazdę na prędkość. Eliminacje tak naprawdę były tylko rozgrzewka bo Ula która je wygrała zgodziła się aby finał decydował o wszystkim. Tak też się stało. Tylko wynik się nie zmienił.
1. Ula Luboińska
2. Krysia żyrzyńska-Galeńska
3. Ela Kaca

ela krysia elawalczy do konca

Za rok również spotkamy się na Agrykoli w pierwszą sobotę września. Organizator  zapewniał że nie będzie wpisowego i będą dużo cenniejsze nagrody. Więc jeśli Cię w tym roku nie było, to za rok nie możesz opuścić tej nie typowej imprezy.

zamyslony mimi

 

autor: Piotr Szlązak

Co panu dolega? Szosa…

Obrazek

czyli Maraton Podróżnika 2014 – 510 km

Dojazd do bazy
Najpierw trzeba dostać się do Siedlec. Podczas oczekiwania w kolejce do kasy na Dworcu Wschodnim uciekają mi dwa pociągi, już jest super… Następnym razem będę wiedział, że bilety na KM kupuje się w automacie, zamiast 45 trwa to 1 minutę.
Dojazd 40 km z Siedlec do Skrzeszewa w dżinsach idzie gładziutko, w samej miejscowości mam pewne problemy ze znalezieniem bazy (brak zasięgu internetu) ale pomaga mi strażak z OSP  – udostępnia komputer w remizie i poznaje dom na zdjęciu ze strony Organizatorów, ale upiera się, żebyśmy wymienili się numerami telefonów, gdybym zabłądził. Potem jeszcze do mnie dzwoni z informacją, że widział gościa na jakimś dziwnym rowerze, że nie zdążył go zatrzymać, ale pewnie tez nie może trafić, więc wracam po niego i razem wreszcie dojeżdżamy do bazy, dokładnie w momencie zapadnięcia zmroku. Na pomoc OSP Skrzeszew zdecydowanie można liczyć.

Nocleg i pobudka
Miało być ognisko – jest kominek, kiełbaska z kominka różni się tym od kiełbaski z ogniska, że podczas pieczenia nie żrą cię komary. Noc na karimacie przebiega super mimo tego, że podobno ktoś chrapał. Na śniadanie “Małysz plus”, czyli bułka, banan i kiełbasa (tym razem zimna). To nie wyścig, więc może jakoś dam radę na tym pociągnąć… 7:30 – czas się zbierać na miejsce startu i dołączyć do którejś z piętnastoosobowych grup.

przed Maratonem

tak wyglądam przed Maratonem

po Maratonie

a tak po

Jazda
Z założenia Maraton Podróżnika nie jest wyścigiem, startującym zależy w głównej mierze na zmieszczeniu się z przejechaniem 510 kilometrów  w limicie 27 godzin, co zapewnia zakwalifikowanie się do większej imprezy – Bałtyk-Bieszczady Tour 2014, czyli 1008.pl. Przy średniej 25 km/h zostaje sporo czasu na regenerację i uzupełnianie paliwa i organizatorzy starają się takie tempo utrzymać, jednak na szosie jest to bardzo trudne zadanie, sporo osób wyrywa co chwilę do przodu, w tym także ja.
Pierwszy i drugi odcinek (około 130 km) pokonuję jednak w miarę grzecznie, czas spędzam na rozmowach. Przed startem do 3. odcinka powstaje idea “grupy tempo 30”, postanawiam spróbować swoich sił. Szybko okazuje się, że grupa ta nie zwalnia raczej poniżej 35 km/h, często porusza się powyżej 40 km/h, co mi się bardzo podoba, jazda około 80 km ze średnią prędkością znacznie powyżej 30 km/h jest dla mnie czymś zupełnie nowym, staram się nie odstawać od grupy i dawać zmiany.

jedziemy :)

jedziemy 🙂

Kolejny, 4. odcinek również zamierzam pokonać z “grupą śmierci” ale zagapiam się i spóźniam minutę z wyruszeniem w trasę. Samotnie nie mam szans ich dogonić, co gorsza, okazuje się, że zaczyna mi doskwierać żołądek. W pewnym momencie jest tak źle, że zastanawiam się, czy w ogóle dojadę. Zatrzymuję się do sklepu, żeby kupić coś do zjedzenia, jest kolejka, ze środka widzę jak mija mnie kolejna grupa…

postój w Bychawie

postój w Bychawie

Staram się wyprzedzać maruderów, gonić kolejnych kolarzy, w końcu zostaję sam, bez nawigacji, nie widzę nikogo przed ani za sobą, więc.. zawracam, na szczęście po kilkuset metrach dojeżdża do mnie kilka osób, dołączam do nich i rezygnuję z dalszej ucieczki. Okazuje się, że problemy z żołądkiem się nasilają, co gorsza 4. odcinek jest najtrudniejszy, ma najwięcej podjazdów, w tym zarówno najdłuższy jak i najstromszy z całej trasy. Oba i jeszcze kilka innych pokonuję “z buta” – obawiam się, że jeśli przesadzę z wysiłkiem w moim stanie (żołądek, zmęczenie po szaleńczej jeździe na poprzednim odcinku i upał, na który zawsze źle reaguję), może to oznaczać koniec mojej przygody z tym Maratonem. Na pocieszenie odcinek ten kończy się w restauracji, w której zaplanowano dłuższy odpoczynek z obiadem. Obsługa restauracji uwija się jak w ukropie, po obiedzie zamawiam zestaw śniadaniowy bez jajecznicy ale za to z folią aluminiową. Jest godzina 23, po zapakowaniu kanapek ruszamy z 3 chłopakami tzw. “grupą pościgową”. Czuję się znacznie lepiej i wiem, że mam szansę ukończyć imprezę w zakładanym czasie.

Pozostałej trasy nie dzielę na odcinki, gdyż i tak nie nadążamy za główną grupą i nie możemy opóźniać za bardzo samochodu technicznego, który po prostu po drodze zostawia nam w umówionym miejscu kilka fantów, między innymi moją bluzę, gdyż robi się całkiem chłodno, a ja oczywiście zapomniałem wypakować sobie ciepłe ubrania…
Noc jest długa. Jedziemy coraz wolniej, nad ranem nasze rozmowy zamieniają się w bełkotanie, nie mogę zapanować nad zataczaniem się po całej szerokości jezdni. Zatrzymujemy się na 5 minut na przystankach autobusowych i staramy się wyciszyć choćby na chwilę. Na stacji benzynowej nie ma parówkomatu ani kibla, ratujemy się kawą lub gorąca czekoladą. Jest coraz gorzej, ale nadal jedziemy 🙂 Mimo przebrania się w komplet długich ciuchów odczuwam coraz dotkliwsze zimno, nie mogę się doczekać, aż słońce wreszcie wzejdzie na tyle wysoko, aby choć trochę zaczęło grzać.

Z każdą godziną budzącego się dnia budzę się i ja, dzięki czemu powolutku przyspieszam. Od około 100km przed końcem wiemy, że mamy spore szanse na pokonanie całej trasy w zakładanym czasie. Okoliczności nam nie sprzyjają, jesteśmy wygłodniali, marzymy o parówce na stacji benzynowej ale do samego końca nie napotykamy ani jednej.

na mecie

ostatnia grupa na mecie

Na “mecie” wita nas ktoś z aparatem fotograficznym, jest godzina 10:30 – pół godziny przed limitem. Ulga. Pozostaje spakować się, wziąć (zimny) prysznic i jeszcze tylko 40 km do pociągu, najwolniej przejechane 40 km w życiu.

Skąd tytuł relacji?
otóż stało się, zachorowałem na rower szosowy. Szczegółową relację z jazdy testowym Trekiem Domane 4.0 C E 2014 postaram się napisać na zasadzie porównania wrażeń – jutro (20.06.2014) wyruszam na 480 kilometrową trasę „Kwalifikacji do BBT 1008.pl Włocławek 2014” rowerem Trek CrossRIP Comp, również wypożyczonym od MyBike.pl.

Autorem zdjęć jest Michał Zieliński

Relacja ze zgrupowania Calpe 2014 – dzień 10

Poprzedniego wieczora miałem wielki dylemat. Wstać rano na rozruch czy po raz ostatni się wyspać. Wygrała opcja spania, to jednak wielki luksus móc spać kilka godzin
bez przerwy. Wcześniej umówiłem się z Basią, Agatą i Bartkiem (triatlonowcami), którzy wracali ze mną do Polski, że zaraz po śniadaniu ruszamy na pożegnalną kawkę.
Niestety przy śniadaniu dowiedzieliśmy się o śmierci Marka. Co ciekawe do smutnego nastroju dołączyły się pobliskie góry, w których także trenował Marek. Mgła była taka, że z okien nie buło widać morza, a to przecież raptem 50 metrów.
Pierwszy raz nie widziałem góry z rana ;)

Pierwszy raz nie widziałem góry z rana =)
Fot. Maciej Prajel

Osoby, które także dzisiaj wracały, skupiły się na pakowaniu, reszta postanowiła  poczekać na poprawę pogody. Z mgły wyjeżdżaliśmy na wzniesieniach i ogrzewaliśmy się słońcem, aby za chwilę znowu zanurzyć się w wilgotnej mgle. Po dojechaniu do kawiarenki zamówiliśmy sobie kawy i czekolady. Początkowo chcieliśmy się szybko zwijać, ale na szczęście zostaliśmy i podziwialiśmy jak mgła przemieszcza się nad morze, odsłaniając wybrzeże.

Reeelaksik.. =) Fot. Agata Rybus

Reeelaksik.. =)
Fot. Agata Rybus

Kto zjadł Ifach ?

Kto zjadł Ifach ?

Powoli widać więcej...

Powoli widać więcej…

Był to piękny widok, szczególnie na pożegnanie. Chciałoby się jeszcze siedzieć i cieszyć chwilą, ale musieliśmy się zawinąć do Calpe. W końcu trzeba jeszcze spakować rowery i siebie, zrobić zakupy do Polski, a o 14 być gotowym do podróży.

Z kafejek w Morairze wygląda to całkiem malowniczo.

Z kafejek w Morairze wygląda to całkiem malowniczo.
Fot. Maciej Prajel

Udało się na szczęście wszystko spakować na czas, Marta przygotowała dla nas pożegnalny obiadek i deserek. Pozostało spakować się do busika i ruszyć w stronę Alicante. Lot do Polski odbył się bez problemów. Ciekawostką był polski pilot, który bardzo dokładnie opisywał trasę jaką pokonamy do domu. Byłem pod dużym wrażeniem, bo rzadko trafia się na takich pasjonatów. W Krakowie szybki bieg na terminal krajowy, żeby zdążyć na samolot do Warszawy. Pomimo utrudnień związanych z przebudową terminali, zdążyliśmy. Celniczki miały ochotę na ser i hummus, ale udało mi się przebłagać, żeby ich nie zabierały. I tak w towarzystwie największego śledczego w kraju, Antosia, udało nam się wylądować. choć mieliśmy nieco stracha czy jakaś zagubiona brzoza lub rakieta nie pokrzyżuje nam planów… 😉

Relacja ze zgrupowania Calpe 2014 – dzień 9

Dzisiaj ostatni dzień porządnej jazdy. Od kilku dni głowiliśmy się z Kamilem co by to zacnego wymyślić. Myślą przewodnią była przygoda i ładne widoki. Krążyły legendy, że istnieje przejazd pomiędzy El Castel de Guadalest a Castel del Castells.

Męczyłem różne mapy, z których wynikało, że jest tam jakaś droga. Widać jednak było, że na pewno będzie tam szuter. Ja jednak obstawałem przy wersji, że będzie jak w przypadku Col de Rates. Najpierw nieco szutru dla zniechęcenia piratów drogowych, a potem betonik. Przed takimi harcami trzeba zjeść porządne śniadanie:
Calpe_2014_Dzien_9_Sniadanie

Z tym nastawieniem po śniadaniu stawiliśmy się na zbiórce. Plan był taki, aby wsiąść na ogon grupie jadącej na Por de Tudon i odbić na Siarę. Tam zaliczyć podjazd do zamków Guadalest i znaleźć drogę wzdłuż zbiornika wodnego. Na jego końcu powinno być odbicie na przełęcz. Wszystko szło zgodnie z planem, po odłączeniu się od grupy prowadzonej
przez Kubę, podczepiliśmy się do znajomych z BDC Retro i razem dojechaliśmy do Siary.

Tam oni przyśpieszyli, a my spokojnie kręciliśmy swoje, z map wiedzieliśmy, że jeśli znajdziemy drogę to czekają nas tam wybitne podjazdy. Dojechaliśmy do zamków, z przeczuciem, że minęliśmy drogą prowadzącą do zbiornika. Pojechaliśmy nieco dalej, aby się upewnić i w Benimantell zawróciliśmy. Zjechaliśmy do drogi, którą minęliśmy na początku. Była to wąska, ukryta w cieniu (bardzo miłym, bo słońce dawało do wiwatu) dróżka, która zjeżdżała do samej tamy.

Widok na zalew. W dali widać przełęcz na którą będziemy chcieli wjechać. Fot. Maciej Prajel

Widok na zalew. W dali widać przełęcz na którą będziemy chcieli wjechać.
Fot. Maciej Prajel

Widok na zamki. Fot. Maciej Prajel

Widok na zamki.
Fot. Maciej Prajel

 

Na tamie zrobiliśmy szybką sesję i ruszyliśmy dalej. Droga wiła się wzdłuż zbiornika. To wznosząc się to opadając wśród oliwnych gajów. Nie śpieszyliśmy się, bo było sporo pieszych i szkoda było kogoś stratować wypadając zza zakrętu. Powoli kończy się zalew, więc wytężamy czujność. W końcu jest odbicie w prawo. Od razu zaczyna się fajny podjazd, póki co asfaltem. Jednak już po kilku zakrętach asfalt się kończy i zaczyna się szuter. Chłopaki, coś przebąkują, że to chyba nie ma sensu, bo w sumie to nie szuter a kamienie i pewnie później nie będzie lepiej. Namawiamy ich, żebyśmy chociaż zobaczyli co jest za pierwszym podjazdem. Ja podjeżdżam, koledzy podprowadzają. Na zakręcie piękny beton, co prawda za chwilę się kończy, ale bariera psychiczna przełamana, więc jadę dalej. Po kilku zakrętach zaczyna się długi odcinek betonu, który
ciągnie się prawie do samego szczytu. Podjazdy mają tutaj kolo 20%, słońce grzeje, jest pięknie. Niedaleko przed szczytem kończy się asfalt i dojeżdżamy szutrem. Piękny widok na zamki, zalew i Port de Tudon, więc strzelamy sobie nieco fotek, a co =)
Widok z przełęczy na zalew i zamki. Fot. Maciej Prajel

Widok z przełęczy na zalew i zamki.
Fot. Maciej Prajel

Panorama. Fot. Maciej Prajel

Panorama.
Fot. Maciej Prajel

Już prawie na szczycie.

Już prawie na szczycie.

Teraz zjazd, który jest o wiele krótszy niż podjazd. Okazuje się jednak, że jest całkowicie szuterowo-kamienisty. Zjeżdżamy ile się da, ale są momenty że trzeba sprowadzać nasze szoski. W przyszłym roku wezmę opony przełajowe =)

Teraz zjazd, będzie gorąco. Fot. Maciej Prajel

Teraz zjazd, będzie gorąco.
Fot. Maciej Prajel

Drogowskaz od Castel del Catels. Nie polecam wspinaczki rowerem z tej strony.

Drogowskaz od Castel del Castells. Nie polecam wspinaczki rowerem z tej strony.

Dojeżdżamy tak do Csatel del Castells i śmigamy do Parcent przez Benigemble. Odcinek ten kojarzę z zeszłego roku, gdy również zrobiliśmy sobie nieco jazdy terenowej na szosie. Lekkim tempem, wychodząc na zmiany, bo jednak nieco wiało, przejeżdżamy przez Parcent i kierujemy się w stronę Xalo, a następnie Benissy. Przed nią odbijamy na krajówkę, aby pobawić się na zjazdach. Wiatr jednak niemiłosiernie nas spowalnia, a dodatkowo trzeba uważać na mocne boczne podmuchy. Wjeżdżamy do Calpe, schładzamy się i tak strzela nam kolejna 100ka 😉

Trzeba przyznać, że ten i wczorajszy dzień dał nam w kość. Po powrocie, obiad, rozciąganie, zakupy i masaż. Nie wyobrażam sobie zgrupek bez masaży. Normalnie po takich dwóch dniach walnąłbym się spać zaraz po masażu. Umówiliśmy się jednak na pożegnalną paellę, w końcu jutro już wracam wraz z 8 innymi osobami do Polski. Tak więc o 20:30 zbieramy się na promenadzie i ruszamy w stronę Ifacha. Wybieramy knajpkę, w której jest miejsce dla naszej wielkiej grupy i rozkoszujemy się pysznym żarciem =)
Calpe_2014_Dzien_9_Mapa

Gdzie dokładnie się przebijaliśmy.

Gdzie dokładnie się przebijaliśmy.

Calpe_2014_Dzien_9_Wykresy
Calpe_2014_Dzien_9_Podsumowanie

Relacja ze zgrupowania Calpe 2014 – dzień 8

Po wczorajszym pauzowaniu i 8 godzinach snu obudziłem się rześki. Rozruch, śniadanie, spokojne przygotowanie się treningu.
A było do czego, w planach podjazd na Port de Tudon. W zeszłym roku nie udało mi się załapać bo akurat robiłem dzień przerwy, gdy grupa tam pojechała, więc w tym roku bardzo chciałem zaliczyć tę górkę. Całkiem nie małą górkę, która gościła peleton Giro. Podjazd na nią nie jest stromy, ale bardzo długi, bo ma 17 km. Warto się dobrze rozgrzać 😉

Dojazd z Calpe jest właśnie taką świetną rozgrzewką, bo trzeba dojechać do odległego 25 km Benidormu. Tam czeka nas seria pierwszych, lekkich podjazdów. Główna uczta zaczyna się od 40 km.

Ale, ale… żeby nie było zbyt nudno to na drodze między miastami padają dwie dętki. Najpierw flaczka łapie kolega. Snake na dziurze. Po kilku minutach sprawa załatwiona i ruszamy dalej. Nie przejeżdżamy 5 km i tym razem to ja widzę flaka w tylnym kole. Sprawdzamy oponę i znajdujemy winowajcę zajścia – mały kolec. Wyciskamy go malutkim imbusem, zakładamy nową dętkę i ruszamy żwawo, bo już straciliśmy nieco
czasu i rozgrzewki.
Postój na drodze szybkiego ruchu. Fot. Wojciech Walczak

Postój na drodze szybkiego ruchu.
Fot. Wojciech Walczak

W drodze ku podjazdom. Fot. Wojciech Walczak

W drodze ku podjazdom.
Fot. Wojciech Walczak

W Benidormie zjeżdżamy z głównej drogi i kierujemy się w góry. Widać, że nie jesteśmy jedynymi chętnymi do podjechania tej góry. Co i rusz mijamy kolarzy różnych narodowości. Umawiamy się między sobą, że spotkamy się na szczycie. Każdy ma swoje tempo podjeżdżania. Sam podjazd jest genialny, piękne widoki, miasta no i niekończący się podjazd przy skończonej ilości przełożeń 😉
Napisałem, że umówiliśmy się na szczycie, ale na szczyt nie można wjechać. Jest to teren bazy wojskowej. Pod bramą z wartownią spotykam się chłopkami i czekamy na resztę. Oprócz nas słychać także inne języki, z czego najliczniejsza jest grupa anglików.
Na szycie tłoczno. Fot. Wojciech Walczak

Na szycie tłoczno.
Fot. Wojciech Walczak

Gdy już dojeżdżają wszyscy czas na nagrodę czyli zjazd który zakończy się przerwą na kawę. Tak jak w przypadku podjazdu, każdy zjeżdża swoim tempem. Serpentyny są czadowe, można rozwinąć duuuże prędkości. A w koło przepięknie oświetlone góry i kwitnące na różowo sady. Zatrzymujemy się w barze Stop 😉

Kwitnące drzewa na zjeździe.

Kwitnące drzewa na zjeździe.

Odpoczynek w fajnej knajpie ;)) Fot. Wojciech Walczak

Odpoczynek w fajnej knajpie ;))
Fot. Wojciech Walczak

Czas na jedzenie i picie oraz zachwyty trasą. Czekało nas jeszcze 6 km podjazdu i dłuuuuugi zjazd (35 km) przez Castel de Guadalest  oraz Callosa d`en Sarrie nad brzeg morza. Znowu można było poszaleć na zjeździe i poszlifować technikę.

Piękne serpentyny. Fot. Wojciech Walczak

Piękne serpentyny.
Fot. Wojciech Walczak

Na zjazdach można było poszaleć... =) Fot. Wojciech Walczak

Na zjazdach można było poszaleć… =)
Fot. Wojciech Walczak

Trzeba tylko pamiętać, aby zabrać ze sobą kilka ciepłych ciuszków, aby się nie wyziębić. Tym bardziej, że nad morzem przywitał nas bardzo mocny wiatr. Był to 105 km i niektórzy poczuli to już w nogach. Ustawiliśmy się więc parami i zrobiliśmy pociąg. Przed samym Calpe z Kamilem i Wojtkiem urządziliśmy sobie jeszcze ściganie do tablicy i tak dojechani (wyszło 120 km) zakończyliśmy jazdę.

Byliśmy późno, baliśmy się, że niewiele dla nas zostanie, ale czekało na nas sporo jedzonka. Dobrze, że wczoraj umyłem rower, bo dzisiaj miałem siłę na zakupy, jacuzzi, masaż, a potem dobrą lekturę =) W takich chwilach doceniam skarpety kompresyjne i chłodzący żel do nóg ;))

Calpe_2014_Dzien_8_Mapa
Calpe_2014_Dzien_8_Wykresy
Calpe_2014_Dzien_8_Podsumowanie