Trzeba mieć przyjemność: Supraśl 2014

Zazwyczaj wydaje nam się, że tak wiele stoi za tym, co niepoznane. Kombinujemy, stajemy na głowie, wymyślamy, idziemy naookoło. A sprawa jest prosta.

Komu nie marzy się stanąć na pudle, objechać nieobjechanego od trzech sezonów kolegę, robić postęp względem swoich „punktów odniesienia”. Zwyczajne kolarskie chuci.

Recepta jest prosta. Żeby być dobrym, amatorskim kolarzem górskim nie trzeba wcale realizować morderczych rozpisek odstawiając na bok przyjemności życia doczesnego, dawkować drżącą ręką białko i węglowodany w mezurce, szukać po nocach lżejszego sprzętu w Internecie zastanawiając się, czy waga osiągnęła masę krytyczną a rower po ujeżdżeniu nie załamie się pod Twoją masą, zimę spędzać na trenażerze wałkując kolejny amerykański serial.

dsc_6299bialystokdsc_6314bialystok

Fot. Zbyszek Kowalski. Rodzinna atmosfera w lesie w okolicach Białegostoku:)

Trzeba spełnić podstawowy warunek.

„Trzeba mieć z tego przyjemność” odpowiedziała Zosia Sołtys z drużyny Velmar, zawodniczka z K5, która niezmiennie od kilku sezonów przyjeżdża w czołówce open dziewczyn na dystansie mega. Zosia od wielu lat używa roweru jako jedynego środka komunikacji miejskiej, śmiejąc się, że zimą ubiera dziwne stroje, żeby odstraszyć niebezpiecznych kierowców „metodą na dziwaka”. Zapytajcie Zosi co nosi;-) A w szafie ma tylko jedną wizytową, wąską spódnicę, bo reszta jest szyta na rower. Do tego przejechała wiele świata na wyprawach rowerowych, w tym, z grupą przyjaciół zrobiła niedawno trasę maratonu Transkarpatii w 6 dni (czego serdecznie zazdroszczę! i może skopiuję;-)
dsc_6295_zosia

Aut. Zbyszek Kowalski. Zosia Sołtys, której obecność w sektorze 3  budzi do życia niejedną zawodniczkę i zawodnika;-)

Podobnie Krysia Żyżyńska podpisała się pod tą opinią. Krysia nie wyobraża sobie nie jeździć na rowerze. Od lat skutecznie walczy o prawa rowerzystów w Warszawie, w czym obecnie wtóruje jej Wojtek. Z resztą z Krysią poznałyśmy się trzy lata temu na spontanicznej wycieczce znajomych do Czerska.

dsc_7399_krysia

Aut. Zbyszek Kowalski. Krysia po przejechaniu giga. I czego chcieć od życia więcej?:)

I ja (zdecydowanie najsłabsze ogniwo w tym trójkobiecym łancuchu, ale badania wydolnościowe mówią, że lepiej jest przestawić się na grę w szachy,  kto by w to wierzył;-). Po prostu lubię dojeżdżać rowerem do miejsc, w których diabeł mówi dobranoc. Do tej pory pamiętam tundrowe pustkowia w północnej Finlandii, gdzie renifer był jedynym rozmówcą, czy wzburzony ocean rozbijający we mgle klify zachodniej Portugalii.

dsc_6352nieudana czasowka

Aut. Zbyszek Kowalski. Trochę zmarnowana po czasówce. Podobnie jak kilkanaście osób 1km przed metą pojechałam w dół fajnym piaszczystym zjazdem i hen hen po piachu przed siebie. W duchu myślałam – „Rewelacja, wreszcie Cezary wykazał się ułańską fantazją, co za selekcja na podium. Tiaaa:D

I właśnie, żeby mieć przyjemność ja, Krysia i Zosia pojechałyśmy na maraton do Supraśla. Od lat to najlepsza trasa Mazovii z ciekawymi singlami o wżynających się podjazdach i niecierpiących zwłoki zjazdach.

Supraśl  to też magiczne miejsce, Podlasie, wpływy wschodnie, muzeum ikon, chóry prawosławne, urokliwa architektura  niewielkich drewniaków,  kartacze, babki ziemniaczane, litewskie piwo, kąpielisko, piękne oświetlenie spacerując ciepłym wieczorem.

Ale oprócz walorów kulturowych chodzi przecież o rower. Od razu ustaliłyśmy, że nakręca nas wiele:  poczucie wolności, rywalizacja, wyprawy rowerem, jazda w górach, walka z samym sobą. Można by z tego ustalić jakiś wspólny profil psychologiczny;-)

Wspólny mianownik tego profilu psychologicznego jest przynajmniej taki, że zawodnik nie zauważa ekstremalnej aury, po prostu jedzie przed siebie, bo to lubi:) Nie na poziomie fejsbukowego lajka, tylko totalnie.

A Supraśl od lat ma tę cechę, że zawsze jest upał. I nie było lekko.

Kompot w bukłaku, sól na twarzy, pył w oczach.

dsc_6395_krysia podium

Aut. Zbyszek Kowalski. Krysia pierwsza na czasówce.

Trasa nas nie zawiodła. Lasu i singli było w nadmiarze, kilka prostych po polach, cały czas interwał utrzymywał ciało w napięciu. Każdy z nas kiedyś przecież przeżył zmaganie się z tymi krótkimi podjazdami;-)

Ja i Krysia jechałyśmy dystans giga. Krysia próbowała zawalczyć na tym dystansie z Ulą Luboińską, która na początku wyścigu złapała gumę. Przez 30 km dzielnie uciekała, ale zdeterminowana Ula ją doszła. Ale też nic dziwnego, w tym tygodniu Krysia ma wesele i ostatnio nie ma czasu na treningi. W końcu kiedyś musiała zmieścić do grafika treningowego własny ślub i jego organizację;-)

Ja jechałam z 6 sektora i na rozjazd z giga na 50 km dojechałam z 5. Ale potem to równia pochyła i wyjechałam z drugiej pętli na poziomie 8 sektora…. Brak dłuższych treningów ewidentnie odbił się na wyniku. Ale też brak punktów do ścigania  w moim przypadku powodują spadek motywacji. I tak był to świetne przygotowanie przed wyścigami górskimi, i wytrzymałościowo i technicznie.

dsc_7499_ela podium

Aut. Zbyszek Kowalski. Tak czy siak, wystartowało tak mało osób, ze odpowiednie miejsce się znalazło;-)

Byłam tylko zawiedziona, bo na pierwszej pętli bardzo dużo osób wykazało się kompletnym brakiem prognozowania swoich reakcji względem singla. Polecałabym jednak trenowanie od czasu do czasu na pętlach xc. Dodając, że na prawdę niektóre zjazdy nie wymagają wcale hamowania do zera i to tylko kwestia głowy. A dojeżdżałam na zjazdach Panów operując kierownicę kontuzjowanym nadgarstkiem, czyli wolno…:) A podjechać też dało radę 95% tych górek odpowiednio ustawiając pozycję na rowerze. To może złośliwe… ale są otwarte kobiece treningi rowerowe Magdy Sadłeckiej, gdzie niejedna osoba bez względu na płeć mogłaby się przełamać:)

Zosia jechała dystans mega i była druga open. Miała ostry wyścig na finishu z pierwszą Renatą Supryk, który udało się wygrać o sekundy. Ale różnica wynikająca ze startu z innych sektorów dała drugie miejsce. Obie jak usiadły na ławce po, śmiały się, że każda myślała o drugiej, że ma tyle siły i nie ma szans w tym pojedynku. A każda z nich była u progu wytrzymałości i zmęczenia:) Taka nauczka na finish;-)

Bardzo dobrze, właściwie rewelacyjnie poszło dwóm nowym chłopakom z naszego zespołu: Pawłowi Partyce i Piotrowi Bernerowi, którzy punktowali dla drużyny. Niestety jechali tak szybko, że żaden fotograf ich nie złapał. Chłopaki zwalniajcie przy fleshu aparatu!:D Paweł otarł się o pudło, co biorąc pod uwagę mocną konkurencję u mężczyzn w M3 jest nie lada wyczynem.

DSC_Edyta lesiak

Aut.Edyta Lesiak Piotr Berner raz zwolnił i załapał się na fotkę:) ale chyba dlatego że zdjęcie robiła dziewczyna;-)

Wojtek Wołoszczuk i Piotr Szlązak pojechali też swoje:)Obaj inwestują też energię ostatnio w swoje pociechy i ich kolarski rozwój, a jest w co:) Małe mybiki rosną jak grzyby po deszczu:)

dsc_7297_wojtek

Aut. Zbyszek Kowalski. Wojtek Wołoszczuk jak zwykle rewelacyjnie pozuje;)

Hubert Lis ćwiczył udanie sprinty na fanie.

A to globalne wyniki:
Dystans giga, 80 km (na ten dystans wjechało tylko 40 zawodników i 3
zawodniczki)
Krysia Żyżyńska 03:51:05, 2 open (czas zwycięzcy 03:35:15)
Ela Kaca 04:30:23, 3 open
Paweł Partyka 03:20:52, 7 open a 4 (!!!) w kategorii, (czas zwycięzcy 02:54:39)
Piotr Szlązak 04:06:37, 31 open, 9 w kategorii

Dystans mega, 52 km:
Piotr Berner, 02:09:28 24 open  a 9 w kategorii (czas zwycięzcy  02:00:05)
Wojciech Wołoszczuk 02:42:20, 152 open  59 w kategorii

Dystans fit:

Hubert Lis 01:06:18        00:53:08        78 w open a 7 w kategorii

Relacja: Ela Kaca

Test Garmin Edge 1000

Gdy na początku kwietnia dowiedziałem się, że po niespełna 15 miesiącach pojawia się nowy Garmin Edge z nawigacją byłem bardzo zmieszany. Wciąż nie uporano się z problemami w 810ce a już wypuszczają nowy model ?

Garmin Edge 1000

Garmin Edge 1000

Co prawda jeśli wierzyć zapewnieniom Garmina, nie jest to następca 810ki tylko wyższy model. Wyceniony na 100 USD ( w Europie 50 Euro) więcej. Jeśli weźmiemy pod uwagę stronę producenta i porównywarkę modeli którą przygotował (https://buy.garmin.com/pl-PL/PL/catalog/product/compareResult.ep?compareProduct=134491&compareProduct=112912) to dowiemy się, że różnice edge 1000 w stosunku do Edge 810 są następujące:

Edge 1000 Edge 810
Wymiary urządzenia, szer. x wys. x gł.: 5,8 x 11,2 x 2,0 cm 5,1 x 9,3 x 2,5 cm (2,0 x 3,7 x 1,0 cal)
Wymiary wyświetlacza, szer. x wys.: 3,9 x 6,5 cm, przekątna 3,0″ (7,6 cm) 3,6 x 5,5 cm (1,4 x 2,2 cala); przekątna 2,6 cala (6,6 cm)
Rozdzielczość wyświetlacza, szer. x wys.: 240 x 400 pikseli 160 x 240 pikseli
Waga: 114,5 g 98,0 g
Czas działania baterii: do 15 godz. do 17 godz.
Automatyczna synchronizacja (automatyczne przesyłanie danych do komputera): Tak Nie
Przesyłanie między urządzeniami (bezprzewodowe udostępnianie danych podobnym urządzeniom): Tak Nie
Dodatkowe rzeczy Odcinki tras w urządzeniu Brak ale mają być dodane
  Zgodność z Wi-Fi®
  GLONASS

Cała reszta dłuuugiej listy jest identyczna. Wygląda to więc nieco śmiesznie i rodzi się pytanie po co nowe urządzenie. Moje zmieszanie przerodziło się w obawy, że Garmin przestał kontrolować swoje ruchy. W międzyczasie okazało się, że mam okazję przetestować przez 3 dni to urządzenie. To zdecydowanie za mało na porządne testy tak rozbudowanego modelu. Jednak te 3 dni pozwoliły mi sprawdzić jak w rzeczywistości wygląda lista różnic. Postaram się więc je przedstawić w kolejności w jakiej poznawałem to urządzenie.

  • Włączenie urządzenia. Tutaj pierwsza miła niespodzianka, nie trzeba dusić przycisku zasilania aby urządzenie się włączyło. Ekran startowy podobny do tego z 810 tylko, że bez numeru modelu. System ładuje się dosyć szybko i naszym oczom pojawia się menu:
Widok na menu główne

Widok na menu główne

Widać więc, od razu pierwszą zmianę. Menu zostało przebudowane i uporządkowane. Coś mi na początku nie pasowało. Dopiero drugiego dnia uzmysłowiłem sobie, że jest o wiele bardziej przejrzyste niż to w 810. Zrezygnowano z podziału na 3 działy z 810ki czyli trening, nawigacja, ustawienia. Jeśli miałbym przyrównać nowe menu do starego to w obecnym menu widać to co w starych ustawieniach. Na pulpicie natomiast mamy właściwie zawartość podmenu trening i nawigacja. Intryguje mnie czy Garmin przebuduje menu także dla 810ki. Bo nie jest to przecież trudne a wręcz banalne do zrobienia.

Tak samo zostało zmienione menu z informacjami o podłączonych czujnikach, sygnale GPS itp.

Widok na nowe menu połączeń.

Widok na nowe menu połączeń.

Jedynym problemem może być mniejsza przekątna oraz rozdzielczość ekranu w 810. Trzeba przyznać, że różnica 0,5 cala na papierze szału nie robi, tak samo nowa rozdzielczość nie wygląda powalająco w suchych liczbach. Jednak kombinacja tych obu rzeczy daje w rzeczywistości odczuwalny efekt.

  • Ustawienia

Sam podział ekranu i związane z tym zmiany w ustawieniach opisałem wyżej. Chcąc wyruszyć na przejażdżkę warto :

a) Wypełnić profil użytkownika. Nie różni się on tego z 810ki. Mamy do dyspozycji te same parametry:

Ustawienia profilu użytkownika

Ustawienia profilu użytkownika

b) Ustawić strefy tętna i mocy :

Ustawianie stref tętna i mocy.

Ustawianie stref tętna i mocy.

c) Ustawić profil aktywności:

Ustawienia profilu aktywności

Ustawienia profilu aktywności

Tutaj także widać zmiany, aby było bardziej przejrzyście wszystkie funkcje automatyczne zostały zgrupowane do osobnego podmenu.

d) Ustawić profil roweru:
Ups…. Zniknęła opcja ustawiania profilu rowerów. Zatem nie można już ręcznie wprowadzić wielkości koła, czy wagi roweru.

e) Sparować nasze czujniki.
Czyli parujemy co tam mamy (pulsometr, kadencja z prędkościomierzem, moc i inne bajery).

Wykaz możliwych urządzeń do podłączenia. Cz.1

Wykaz możliwych urządzeń do podłączenia. Cz.1

Wykaz możliwych urządzeń do podłączenia. Cz.2

Wykaz możliwych urządzeń do podłączenia. Cz.2

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Wśród mnogości nowych rzeczy ( Pilot Edge, Pilot VIRB, Di2) warto zwrócić uwagę, że Garmin wprowadził nowe czujniki prędkości i kadencji.

Nowe czujniki kadencji i prędkości.

Nowe czujniki kadencji i prędkości.

Nowością jest tutaj użycie akcelerometrów zamiast magnesów. Rozdzielono tez oba urządzenia. Czyżby w końcu skończył się problem z zamakającymi czujnikami GSC-10? Co więcej urządzenia zostały rozdzielone. Niestety nie otrzymałem ich do testów.

Kolejną nowością jest komunikacja z grupą Di2. Potrzebny jest co prawda poniższy dodatek do systemy Di2:

Dostawka do Di2 aby można się było bezprzewodowo komunikować.

Dostawka do Di2 aby można się było bezprzewodowo komunikować.

Dzięki niemu, mamy wgląd nie tylko jakie biegi obecnie mamy wrzucone ale także do stanu baterii. Osobną kwestią jest to do czego można wykorzystać te dane. Póki co sam Garmin nie ma pojęcia i w serwisie Garmin Connect nie można wyświetlić tych informacji.

Super, zatem mamy wszystko gotowe. Teraz trzeba zamontować jeszcze samo urządzenie. Ponieważ jest ono sporych rozmiarów to nie zmieści się ono na każdy mostek. Garmin póki co oferuje te same podkładki na mostek co dla serii 5×0 i 8×0. Być może warto by było zrobić nieco wyższą wersję. Przebudowany został natomiast nieznacznie uchwyt. Jest on teraz bardziej masywny i nieco dłuższy od poprzednika dzięki czemu urządzenie dobrze się mieści. Poniżej porównanie Edge 1000 i 810 zamontowanie na kierownicy roweru szosowego:

Porównanie wielkości urządzeń Edge 1000 i 810. Widok z góry.

Porównanie wielkości urządzeń Edge 1000 i 810. Widok z przodu.

Porównanie wielkości urządzeń Edge 1000 i 810. Widok z przodu.

Porównanie wielkości urządzeń Edge 1000 i 810. Widok z boku.

Porównanie wielkości urządzeń Edge 1000 i 810. Widok z boku.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Jak widać, Edge 1000 jest zauważalnie większy ale i zauważalnie cieńszy… Skoro mowa o rozmiarach, to nie trudno odnieść wrażenie, że Edge 1000 przypomina nieco telefon, pokusiłem się więc o porównanie rozmiarów:

 

Porównanie rozmiarów : iPhone 5, Edge 1000, HTC Desire, Edge 810.

Porównanie rozmiarów : iPhone 5, Edge 1000, HTC Desire, Edge 810.

Porównanie grubości : iPhone 5, Edge 1000, HTC Desire, Edge 810.

Porównanie grubości : iPhone 5, Edge 1000, HTC Desire, Edge 810.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Z racji tego, że urządzenie dostałem akurat podczas mojej regeneracji pomiędzy cyklami nie mogłem sprawdzić czy prowadzenie przez trening zmieniło się znacząco w stosunku do Edge 810. Nie zwiększono ilości pól, nadal jest ich maksymalnie 10. Wydaje mi się jednak, że przy łatwym przewijaniu ekranu w bok nie jest to żaden problem. Fajnie widać teraz, że mamy zaplanowany trening (wprowadzamy go przez Garmin Connect albo Garmin Desktop):

Jeśli mamy do wykonania trening pojawia się dodatkowa ikona przy kalendarzu.

Jeśli mamy do wykonania trening pojawia się dodatkowa ikona przy kalendarzu.

Po wejściu do kalendarza widzimy:

Opis zaplanowanego treningu.

Opis zaplanowanego treningu.

Zasadniczo to samo jest w 810ce, tylko inaczej się nazywa i wymaga jednego stuknięcia paluchem więcej 😉

Poniżej dwa przykładowe zrzuty z porannego treningu:

Czas i ilość powtórzeń.

Czas i ilość powtórzeń.

Informacja o danym kroku

Informacja o danym kroku

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Dobra, skończyliśmy wycieczkę więc fajnie by było wrócić do domu. Jeszcze gdy miałem Edge 705 używałem ją jako nawigacji w samochodzie. Edge 1000 sprawdza się w tej roli o wiele lepiej niż 705 i 810 dzięki większemu ekranowi. Skoro jesteśmy przy mapach, warto zwrócić uwagę, że Garmin w modelu 1000 wbudował pamięc o pojemności 8Gb. Jest to rewelacyjna wiadomość bo w 810ce dali żenujący 1Gb przez co nie można załadować żadnej mapy bez dokupienia osobnej karty pamięci. Duży plus za to, lub olbrzymi minus w poprzedniej wersji. Poniżej porównanie obu urządzeń podłączonych do komputera:

Porównanie dostępnego miejsca na dyskach.

Porównanie dostępnego miejsca na dyskach.

Jeśli mówimy o podłączeniu do komputera to nie sposób nie zauważyć, że w końcu zmieniono port USB na micro. Niestety jeszcze w 810ce było to mini usb. Cieszę się, że Garmin poszedł z duchem czasu 😉

 

Ścigać trzeba się do końca!

Tym razem czekało nas coś nowego, pierwszy raz Poland Bike Marathon zawitał w Rembertowie. Z opisu trasy wynikało, że ma być ciekawie, bo czeka nas jazda po poligonie, czyli m.in. las, tzw. drogi czołgowe i przejazd przez rzeczkę. Mimo wszystko trasa była dla mnie pewną niewiadomą, bo tamtych terenów od strony rowerowej nie znam.

Początek maratonu to jazda po płaskim, utrudnieniami były raczej zakręty i po paru kilometrach odcinek błota, który wielu osobom sprawił niemałe kłopoty. Większość dało się objechać bokiem, ale była to jazda wolna i konieczna była uwaga, żeby obrać właściwy tor jazdy.

Rembertów 1fot. Piotr Scholl

Kolejne kilometry nadal płaskie, chociaż pojawiły się odcinki piaszczyste, ale całkiem łatwe do przejechania oraz obiecywane przez wszystkich fałdy terenu. Mój rower na dużych kołach zupełnie nie miał problemu z jazdą po takim terenie, raczej ja zastanawiałam się, ile jeszcze trzeba jechać non stop na wysokim tętnie. Przyznam, że nie przepadam za płaskimi trasami, gdzie nie ma chwili na odpoczynek, o wiele bardziej lubię zmęczyć się na podjeździe, a potem mieć parę sekund odpoczynku na zjeździe. Jak się okazało, słusznie nie byłam do końca zadowolona ze swojej jazdy, bo mniej więcej w połowie pierwszej pętli z dużą grupą z trzeciego sektora dogoniła mnie Kasia Pakulska. To podziałało na mnie motywująco, bo oznaczało, że mam minutę straty i trzeba będzie popracować zdecydowanie mocniej. Udało mi się uciec i załapać się do mocno pracującej grupy kolegów, z którymi przejechałam całkiem długi szutrowy odcinek trasy. Na tym odcinku rzeczywiście ważne było, z jaką grupą się jedzie i jak układa się współpraca. Jak widać Wojtek chyba nieźle sobie z tym radził, a przynajmniej z prowadzeniem grupy, z jego opowieści wiem, że tym razem całkiem ładnie zmieniał się z Rafałem Myszkowskim.

Wojtek Galeńskifot. Maria Lipowiecka

Ta grupa, do której ja dołączyłam jechała rzeczywiście dobrze i chyba dla mnie trochę za mocno, bo kosztowało mnie to utratę części sił i konieczność zwolnienia. W pewnym momencie usłyszałam trzask łańcucha i okazało się, że pechowo spadł on na zewnątrz przedniej zębatki. W tym momencie przemknęła obok mnie Kasia, a ja przez prawie 2 minuty próbowałam ten łańcuch wyciągnąć spod ramienia korby. Kiedy to mi się w końcu udało, minęła mnie Monika Wrona, którą goniłam potem do końca pierwszej rundy.

Prawdziwe ściganie dla mnie zaczęło się na drugiej pętli. Wreszcie zrobiło się luźniej i przyjemniej, bez nerwowych sytuacji i kolegów przeklinających za moimi plecami (nie rozumiem, o co chodzi, jak kolega jedzie 7 czy 8 w pociągu i tak się denerwuje, że musi przeklinać, zamiast na przykład wyjść na początek grupy). Kiedy dogoniłam Monikę krzyknęłam jej, że trzeba gonić Kasię, dziewczyny obie są w kategorii K2 i warto powalczyć o dobre miejsce. Dzięki współpracy z Moniką i jeszcze jednym kolegą, zaczęliśmy jechać całkiem szybko. Nawet błota wydały się mniej straszne, kiedy nie było tłumu kolarzy. Niestety tam znów mi spadł łańcuch, tym razem do środka, dzięki czemu szybciej udało mi się tą usterkę naprawić, ale moja grupka odjechała. Nie liczyłam już za bardzo na to, że jeszcze z dziewczynami powalczę, ale trzeba było jechać, najmocniej, jak potrafię. Przejeżdżając przez rzekę znów zobaczyłam Monikę, która jak się okazało, złapała gumę. Nie było nad czym się zastanawiać, odwinęłam pracowicie doklejoną do ramy dętkę i rzuciłam koleżance z drużyny, a w tym momencie wyprzedził mnie kolega razem z jadącą za nim Kasią Różycką. Pomyślałam, że  to będzie bardzo nieudany dla mnie maraton, szczególnie, kiedy próba ucieczki przed tą parą się nie udała. Kolega jednak miał trochę pecha, bo nie zauważył skrętu pod górkę i zostałyśmy we dwie na (wreszcie!!!) pagórkowatym odcinku. Nie był to łatwy odcinek, bo oprócz pagórków było sporo piasku, ale właśnie takie trasy lubimy ja i mój rower. Udało mi się uciec, a po jakimś czasie zobaczyłam Michała Żurka i Kasię Pakulską.

Michał Żurek fot. Piotr Scholl

To była moja szansa, mimo bólu i skrajnego zmęczenia, dogoniłam ich i po krótkiej jeździe na kole Michała, pojechałam dalej i dogoniłam dwóch kolegów. Przyznam, że chyba tylko siłą woli trzymałam się na ich kole. Dopiero po pewnym czasie byłam w stanie dać zmianę i jak się okazało, zyskałam na tym dodatkowo, ponieważ niedługo potem zaczęły się ostatnie pagórki, czyli to, co lubię. Świadomość goniących mnie rywalek z trzeciego sektora dodatkowo motywowała mnie do mocnej jazdy, dzięki temu, że na końcowych kilometrach towarzyszył mi mocny kolega oraz pewnie dzięki finishowej adrenalinie, udało mi się trochę nadrobić, pozostały wątpliwości, czy wystarczy to, żeby pokonać rywalki z trzeciego sektora. Tutaj widać, że czasami nie jest tak dobrze startować ze zbyt wysokiego sektora. Na szczęście udało się, wygrałam z przewagą 6 i 14 sekund. Cieszę się z tej wygranej i z tego, że tym razem tyle się dla mnie działo na maratonie, chociaż mam nadzieję, że przed kolejnym wyścigiem, coś wymyślimy na kłopoty ze spadającym łańcuchem.

Niestety ekipa MyBike.pl miała tym razem trochę pecha. Wojtek Galeński ułamał siodełko, a Monika, jak się okazało złapała potem jeszcze drugi raz gumę, podobnie jak Mimi, który również musiał 2 razy zmieniać dętkę. Był to dla wielu osób pechowy maraton, podobno z powodu jakiegoś sabotażu, tzn. gwoździ znajdujących się na trasie. Na maratonie debiut zaliczyli najmłodsi zawodnicy na dystansie Fan: Kuba Nockowski i Dominik Cichoczewski, natomiast w Mini Cross wystartowali: Marcin i Dominik Szlązak, co oznacza, że w chwili obecnej przekrój wiekowy naszej drużyny zawiera się od kategorii CC1 do M6 i nieistniejącej na Poland Bike K6.

Ania Galeńskafot. Maria Lipowiecka

Ostatecznie MyBike.pl znalazło się na 4 miejscu Open i 5 miejscu Uniwersal. Wyniki poszczególnych zawodników są następujące:

Mini Cross:
Marcin Szlązak                     czas: 00:00:31, miejsce 19 CC2
Dominik Szlązak                   czas: 00:00:31, miejsce 2 CC1

Dystans FAN:
Jakub Nockowski                  czas: 00:39:04, miejsce 68 Open, 18 C1 (DEBIUT!!!)
Dominik Cichoczewski         czas: 00:40:36, miejsce 89 Open, 19 C1 (DEBIUT!!!)
Brawo!!!

Dystans MINI:
Hubert Lis                             czas: 01:06:44, miejce 99 Open, 4 MJ
Robert Rola-Janicki              czas: 01:14:43, miejce 204 Open, 18 M5
Beata Kuchniewska             czas: 01:30:24, miejsce 52 Open, 8 K4
Bogdan Wołoszczuk            czas: 01:35:58, miejce 352 Open, 17 M6
Ania Galeńska                      czas: 01:46:19, miejsce 69 Open, 7 K5
Brawo!

Dystans MAX:
Piotr Berner                          czas: 02:09:46, miejsce 28 Open, 16 M3
Rafał Nockowski                   czas: 02:10:45, miejsce 31 Open, 18 M3
Wojtek Galeński                    czas: 02:14:47, miejsce 39 Open, 21 M3 (złamane siodełko)
Krysia Żyżyńska                    czas: 02:21:17, miejsce 1 Open, 1 K3
Michał Żurek                          czas: 02:24:19, miejsce 74 Open, 36 M3
Wojtek Wołoszczuk              czas: 02:26:15, miejsce 81 Open, 38 M3
Monika Wrona                       czas: 02:45:39, miejsce 8 Open, 4 K2 (2 kapcie)
Tomek Kuchniewski              czas: 02:46:49, miejsce 140 Open, 32 M4
Ela Kaca                                czas: 02:52:44, miejsce 9 Open, 4 K3
Piotr Szlązak                         czas: 02:54:14, miejsce 166 Open, 40 M4 (2 kapcie)
Brawo (szczególnie za wytrwałość pechowców)!

Sandomierz – MTB z przymrużeniem oka

Do Sandomierza pojechaliśmy dzień wcześniej- w sobotę, ale nie dane nam było zakosztować uroków tego urokliwego miasteczka. Przez całą drogę lał deszcz, a po wyjściu z samochodu leciała para z ust, także odpuściliśmy wszelkie objazdy trasy, przejażdżki, czy nawet szukanie Ojca Mateusza. W takiej sytuacji udaliśmy się do miejsca noclegu, zasiedliśmy do piwka i kolacji, a Wojtek tradycyjnie poszedł naprawiać rower. Kolacja przebiegła bez większych przeszkód, udało się nam nawet skosztować domowych ciast Dominiki (były super!), a w pewnym momencie dołączył do nas nawet umorusany smarem Wojtek. Ze startu niestety wycofała się Ela, która była mocno pokiereszowana po zgrupowaniu w Chorwacji.
Ela oczywiście chciała jechać (twarda dziewczyna!) ale odradzaliśmy jej to ponieważ zaliczyła naprawdę mocny upadek na szosie i występ w maratonie byłby bardzo ryzykowny. Pomimo panujących warunków pogodowych moje nastawienie było optymistyczne, prognozy były dobre- miało się wypogodzić i przestać padać. W pamięci miałem zeszłoroczny maraton który także poprzedzały deszczowe dni, natomiast w samym dniu maratonu świeciło słońce, a woda z trasy w cudowny sposób zniknęła.

IMG_3007

fot. Ela Kaca

IMG_3016

fot. Ela Kaca

No i stało się, otworzyłem oczy rano i za oknem przywitało mnie piękne słońce! Było dość zimno i mocno wiało, ale to dobrze – pomyślałem – wiatr osuszy trasę. Nie pozostawało nic innego jak udać się na start. Dla mnie był to pierwszy maraton w tym roku i miał być odpowiedzią: co dalej? Pod koniec poprzedniego sezonu zaczęły mocno doskwierać mi kolana i ostatnie maratony dojeżdżałem do mety właściwie siłą woli i z ogromnym bólem. Zimą zmagałem się z wszelkiej maści lekarzami, a w kwietniu przeszedłem rehabilitację.

IMG_3020

fot. Ela Kaca

Rynek, słońce, bijące dzwony, wystartowali! Najpierw MASTER z lekki opóźnieniem, potem FAN. Start za „samochodem bezpieczeństwa” wydaje się bardzo rozsądnym wyjściem i aż strach pomyśleć co by się działo na Sandomierskim rynku gdyby od razu zaczęło się ściganie- dodam że na dystansie FAN jechało ponad 300 osób. Początek trasy to objazd rynku, potem zjazd po bruku, podjazd po bruku, kawałek asfaltu i … jedyna w swoim rodzaju trasa MTB. Gdyby spytać kogoś: z czym kojarzą Ci się góry? Gdyby to był kolarz powiedziałby pewnie że z podjazdami i zjazdami, ale gdyby to nie był kolarz? Góry to lasy, strumyki, wodospady, skały, niedźwiedzie i tego absolutnie nie ma w Sandomierzu. Jest za to szybka interwałowa trasa, z całą masą dość krótkich podjazdów wiodąca przez piękne Sandomierskie sady. Trasa mogła by się też nazywać „postrach alergików”, szczególnie że maraton organizowany jest na początku maja a w powietrzu aż gęsto jest od pyłków . Suma przewyższeń na dystansie FAN to 933 m i 1302 na dystansie MASTER. To niemało i na trasie można się mocno ujechać, jednak do kolarstwa górskiego czegoś tu brakuje (przynajmniej mi). Warunki na trasie były dobre, zgodnie z moimi przewidywaniami woda cudownie wyparowała, błota było mało i śmiało można było rozkoszować się mknięciem po szutrach, trawach i gdzieniegdzie asfaltach.

IMG_3515

fot. Ela Kaca

IMG_3494

fot. Ela Kaca

IMG_3534

fot. Ela Kaca

Start miałem dobry, wyprzedziłem trochę osób na pierwszych podjazdach i …urwałem łańcuch na 6 kilometrze. Po jakimś czasie dobry człowiek pożyczył mi skuwacz, naprawiłem łańcuch, przejechałem około kilometr i spotkałem takiego samego nieszczęśnika z urwanym łańcuchem. Naprawiliśmy i jego łańcuch i grubo za ostatnim zawodnikiem ruszyliśmy do mety. Po pewnym czasie zaczęliśmy doganiać końcowych zawodników FAN-a a nas zaczęła doganiać czołówka MASTER-a. Jako pierwszy z drużyny dogonił mnie Wojtek Galeński i to na całkiem niezłej pozycji (miałem cały przekrój czołówki, ponieważ cały MASTER wyprzedzał mnie po kolei). Jechałem chwilę z nim i gdy zaczął mi odjeżdżać krzyknąłem: „Dawaj Wojtek! Masz niezłe miejsce!” – odpowiedział coś ale nie usłyszałem dokładnie co… Po jakimś czasie dogonił mnie i wyprzedził Przemek- to była czołówka MASTERA z naszej drużyny. Spokojnie dojechałem do mety i zaliczyłem cały dystans FAN, sprawdziłem na liczniku że moje postoje związane z naprawami trwały 38 minut, a i tak nie byłem ostatni- więc nieźle. Wiem, że Monika pomyliła trasę i miała dużą stratę, natomiast pozostali w miarę bez problemów dotarli do mety.

IMG_3334

fot. Ela Kaca

IMG_3354

fot. Ela Kaca

IMG_3427

fot. Ela Kaca

Drużyna Mybike.pl wypadła dobrze, nawet bardzo dobrze, a w klasyfikacji drużynowej zajmujemy 2 miejsce!

fot. Tomasz Latański

fot. Tomasz Latański

Wyniki:

FAMILY
Czas zwycięzcy   0:41:32   92 startujących

79 Beata Kuchniewska   1:12:27   79 open FK4 (4 kat.)

FAN
Czas zwycięzcy   1:54:30   311 startujących

Jakub Okła   2:09:38   31 open M1 (4 kat.)
Rafał Nockowski   2:12:04   46 open M3 (15 kat.)
Kamil Lenard   2:35:37   145 open M2 (39 kat.)
Tomasz Kuchniewski   2:59:46   232 open M4 (35 kat.)
Piotr Mazurek   3:18:25   245 open M2 (60 kat.)

 

 

MASTER
Czas zwycięzcy   3:01:00   92 startujących

Wojciech Galeński   3:32:10   28 open M3 (6 kat.)
Przemysław Kiesio   3:34:56   33 open M2 (9 kat.)
Krystyna Żyżyńska   3:52:22   61 open K3 (2 kat.)
Michał Żurek   3:57:32   64 open M2 (16 kat.)
Monika Wrona   4:57:37   87 open K2 (4 kat.)

Ciekawym podsumowaniem Sandomierskiej trasy były słowa Przemka, który po wyścigu powiedział: „Gdyby nie to że wszyscy mnie uprzedzali jak tu jest i wiedziałem, że trasę trzeba traktować trochę z przymrużeniem oka, to bym chyba był trochę zawiedziony że tu przyjechałem”. Gdy opadł już kurz i emocje zaczepił mnie Wojtek i powiedział że był nieco zaskoczony tym co mu mówiłem na trasie, dowiedziałem się też wreszcie co mi odpowiedział. Z jego perspektywy wyglądało to tak:
– Dawaj Wojtek, masz niezłe mięśnie!
– Spoko, jak chcesz to ci pokażę w pokoju!

Piotrek

Po co kupować rower górski?

Świeradów-Zdrój, 1 maja 2014r.

Rowery górskie są nadal bardzo modne, wytrzymują ekstremalną jazdę po polskich chodnikach, dzięki najnowszej technologii lakierniczej świetnie wyglądają, a pełna amortyzacja sprawia, że są bardzo komfortowe. Raczej nie jestem ekspertem od języka polskiego, ale intuicja podpowiada mi, że to, co powyżej napisałem jest odpowiedzią na pytanie “Dlaczego kupić rower górski?”. Jeśli chcesz wiedzieć “po co”, to wybierz się w prawdziwy teren, na przykład na genialnie przygotowaną trasę w okolicach Świeradowa i Novego Mesta na granicy Polsko-Czeskiej.

Generalnie na trasie większość spotkanych osób to typowi wycieczkowicze, głównie Czesi – Polacy i Niemcy stanowili drugą połowę kolarzy. Poza turystami sporą grupę stanowili zjazdowcy, dla których trasa była wręcz idealnie dostosowana, jedynie męczyli się na asfaltowych łącznikach, które miały dość spore nachylenie.
Jak już jestem przy opisie trasy, to odniosę się do tytułu mojej relacji. Wyjątkowo duży wybór zróżnicowanych nawierzchni (asfalt, szuter, drobny, ubijany żwir, zbita ziemia, korzenie, kamienie i płytkie, mokre błoto oraz kałuże a także drewniane pomosty) ukształtowanie terenu oraz samej ścieżki (większe pagórki oraz niewielkie hopki usypane między drzewami) i na koniec długość całej trasy, pozwalają doskonalić technikę oraz wytrzymałość.
Zostawiając samochód na (darmowym) parkingu zlokalizowanym w miejscu dawnego przejścia granicznego mamy świetny punkt wypadowy n a kilka pętli – my zrobiliśmy najpierw rozgrzewkową, 17-kilometrową rundkę po czym ruszyliśmy na właściwy podbój Sudetów. Na całym terenie mamy do wyboru kilka pętli, każda ma swój indywidualny charakter. Po drodze jest sporo schronisk i innych przybytków, w których zgłodniały i spragniony i/lub zmoknięty rowerzysta może zaspokoić kilka podstawowych potrzeb.

Na „Singltreku pod Smrkem” wreszcie dotarło do mnie, jakie znaczenie ma odpowiednie ciśnienie powierza w kołach, choć nadal pozostanę wierny prawie zupełnie gładkim, ale za to lekkim oponom Bontragera.
Dla mnie największą atrakcją trasy były proste odcinki z małą hopką, które pozwalały poszybować razem z rowerem kilka metrów przed siebie i elegancko wylądować na cztery łapy (dwa koła).
Trudno ukryć satysfakcję z faktu, że przez całe 78 kilometrów jazdy wyprzedziła nas na zjeździe jedna osoba, na typowo zjazdowym fullu. Stało się to mniej więcej w tym momencie, kiedy… najpierw Krysia a potem Mimi zaliczyli glebę 🙂 Oprócz dwóch przyziemień mieliśmy też 3 kapcie i tylko dwa dobre zapasy – ostania guma trafiła się Mimiemu, który niestety wracając piechotą pomylił drogę i wkurzony znalazł się w środku lasu, na szczęście jacyś dobrzy ludzie podwieźli go do naszej “bazy”. Następnym razem (następny raz będzie na pewno, na pewno na dłużej niż na jeden dzień!) trzeba się lepiej przygotować na tę okoliczność.

swieradow5

Tutaj możecie obejrzeć film Mimiego, a tutaj link do oficjalnej strony.