W ostatni weekend czerwca Kielce gościły 3 edycję cyklu MTBCross Maraton. W przeciwieństwie do zeszłych lat, gdy Kielce wieńczyły cały cykl, a start i meta były zlokalizowane w centrum Expo, w tym roku przeniesiono trasę na południe.
Profile tras wyglądały interesująco, na standardowym dystansie Fan organizatorzy wykrzesali 780 metrów przewyższenia na 41 km. Na Masterze było 1400 metrów na 66 km. Wisienką na torcie miał być zjazd po stoku narciarskim, a zaraz potem podjazd pod ten sam stok. Zapowiadano także smaczne single.
Po doświadczeniach z zeszłego (mokrego) sezonu, przygotowywałem się mentalnie na ciężkie błotne brodzenie. Założyłem odpowiednio grube opony, aby móc się bawić, a w buty wkręciłem kołki, aby można było sensownie podchodzić.
Do Kielc wybraliśmy się dzień wcześniej, aby móc się na spokojnie wyspać i przygotować do startu. Intrygująco zapowiadał się start z centrum handlowego. Śmiesznie było widzieć jak masa ludzi w strojach kolarskich je opanowała 😉
Pogoda była prawie idealna. Temperatura 20 stopni, częściowe zachmurzenie, mały wietrzyk, brak opadów.
Start zarówno Mastera, jak i Fana odbył się punktualnie. W asyście Policji i pilota ruszyliśmy w miasto. Na początku wolno, później coraz bardziej przyśpieszając, aż nastąpił start ostry. Niestety było strasznie dużo kurzu i widzialność drastycznie spadła. Na szczęście nie było spektakularnych kraks. Chwilę później pierwsze orzeźwienie w postaci przejazdu przez strumyk. Zgrzyt łańcucha towarzyszył tylko przez chwilę. Później zniknęliśmy w leśnych zaroślach. Początek trasy dawał dużo możliwości na przetasowanie się zawodników, dzięki czemu po dotarciu do pierwszego singla można się nim było nacieszyć. Ciągle nie widziałem błota, te krótkie sekcje, przez które przejeżdżaliśmy, były niczym w porównaniu do zeszłych lat.
Na całe szczęście się ich nie doczekałem. Co prawda jeszcze kilka razy trzeba się było przeprawiać przez wodę, więc napęd nieco dostał wciry, ale akceptowalnie 😉
Dodać trzeba, że organizatorzy dotrzymali słowa i stosowali często zakręty 90 stopni tak, aby po szybkich sekcjach zredukować prędkość. W ¾ dystansu dotarliśmy do stoku. Szybki zjazd w dół, a następnie pomalutku, powolutku, pogadując sobie, wjechaliśmy na górę. Nieco później była bardzo ciekawa przeprawa przez strumyk Lubrzanka wysoką i wąską kładką z jedną barierką. Zdecydowałem się nie ryzykować i ją przejść. Lepiej nie prowokować upadku z kilku metrów do płyciutkiej wody. Potem już rura do mety. Z jeszcze jednym przekroczeniem tej rzeczki.
Powiem szczerze, że się zdziwiłem jak szybka była to trasa. Wydawało mi się, się że będę jechał około 3 godzin, jednak piękna pogoda i sucha trasa sprawiły, że na metę wpadłem po 2:19 godziny. Zwycięzca ukończył trasę fan po 1:50 h…
Mam mieszane uczucia, bo długo się wahałem czy nie jechać Mastersa. Ale koniec końców chyba jeszcze nie jestem do tego gotowy. Wciąż brak snu uniemożliwia porządną regenerację.
Jak pisałem wcześniej, meta była na obrzeżach miasta, w ośrodku sportowym. Bardzo mi się podobało, że oprócz myjek ciśnieniowych były także dwa zwykłe węże, dzięki czemu doprowadziłem szybko rower do akceptowalnego wyglądu. Zjadłem pomarańcze, porozmawiałem z kolegami i wróciłem do pokoju, aby się ogarnąć przed powrotem do domu.
Ten wyścig był dla nas bardzo udany. Na podium Master był nasz niezawodny duet Paweł i Kuba. Także Beata zajęła 2 pozycję na dystansie Family. Kasia, Przemek i Tomek także ukończyli wyścig z bananem na twarzy. Niestety Ela i Marek z powodów kontuzji nie mogli wystartować w tej edycji. Następny wyścig na początku sierpnia, do zobaczenia na trasie!
[table id=4 /]