3-4.08.2014 Unior Mazovia 24h

„GDY EMOCJE JUŻ OPADNĄ… JAK PO JEDNYM KÓŁKU KURZ”- chciałoby się zaśpiewać na rozpoczęcie tej relacji z Unior Mazovia 24h.

Pomysł na wystartowanie zapadł w bliżej nieokreślonych warunkach. Zarówno ja (Maja) jak i Konrad wspominamy to inaczej. Ja w zasadzie rzuciłam hasło w eter, znajomi myśleli że żartuję, a Konrad chyba wziął to na serio 😛 A było tak –
Tydzień wcześniej na maratonie w Supraślu Konradowi zabrakło 9 sekund do podium. Gdy to usłyszałam powiedziałam: „Wystartuj ze mną na 24h w MIXie to staniemy na podium”. Może zarozumiałe, ale wiadomo że przy odpowiednio włożonym wysiłku była to najprawdziwsza prawda 😀
Okazało się że 24h jest już za tydzień. Tego się nie spodziewałam. Rozmawialiśmy z Konradem w tygodniu, szukaliśmy jakiegoś znaku żeby startować bądź też nie.

IMG_3213

W czwartek uznaliśmy że objedziemy trasę wg mapki udostępnionej na stronie Mazovi. Niestety kurs z Garmina nie wystarczył i objazd pokładał się z rzeczywistą trasą może w połowie. Nasze wrażenia z objazdu: to chyba niemożliwe żeby było tyle piachu… Myślałam że udało mi się nas obydwoje zniechęcić tym objazdem – okazało się że nie. Czekaliśmy na ewentualny, dosłowny grom z jasnego nieba, bo obydwoje uznaliśmy że jak na damy przystało: w deszczu ścigać się nie będziemy 😉
Nadszedł piątek i nagle zdałam sobie sprawę że chyba sobie zbagatelizowałam sprawę, bo logistycznie nie jestem przygotowana do startu, a jeśli chce się choć trochę przyjemności z tego wyścigu, a na pewno jeśli chce się uchować zdrowia, bezpieczeństwa i względnego stanu używalności przez kolejne dni po maratonie – przygotowanie i zaplecze kulinarno/mechaniczne musi chodzić jak w zegarku szwajcarskim. Tutaj na pomoc ruszyła Jola (jedna z osób które myślały że żartuję mówiąc o starcie;). Pogoda w sobotę i niedzielę zapowiadała się wyśmienicie, a nawet za. Najważniejsze że żadnych opadów nie było w zapowiedzi.IMG_3232

IMG_3247

Rozbiliśmy się z namiotem KONA z Mybike’a i dwoma flagami obok Michała Wieleckiego, dość daleko od startu/mety, ale za to w chwilowym cieniu. Mimo początkowych wątpliwości, wybór panów okazał się jak najbardziej trafny, podczas całej rywalizacji mięliśmy względną ciszę, a podczas finiszu każdego kółka mięliśmy widok na wjeżdżających co dawało możliwość względnej komunikacji. Konrad pożyczył również Superfly 100 AL Elite z Mybike’a w razie w. Przed startem Jola objechała trasę, bo spodziewała się że potem może nie mieć takiej możliwości. Po powrocie powiedziała tylko: „Pamiętajcie: piasek – to tylko stan umysłu”. Taaaaak. Ale jak sobie to wmawiać przez dobę?

IMG_3242
Start 12:00.

Dżentelmeńskim gestem Konrad wystawił mnie na pierwszą zmianę. Czekał mnie bieg do roweru (chyba najdłuższy jak dotąd w Mazovi 24). Stanęliśmy w rzędzie, przywitałam się grzecznie z konkurencją, m.in. z Jarkiem Zielińskim i nagle ktoś krzyknął

IMG_3259

START! POOOOOSZLI! – bo ja niekoniecznie. Bieg w butach SPD z diabelnie twardą podeszwą i kilkoma gadgetami w tylnej kieszonce nie ułatwiał mi zadania. Kiedy doczłapałam do roweru, wpięłam Garmina i wystartowałam. Początek po asfalcie by zaraz wjechać w pierwszą „sekcję piachu”. Ciężko było to przejechać, ale na szerokich 29’ i niskim ciśnieniu udało mi się jako jednej z nielicznych przejechać. Za chwilę wśród kolejnych bluzgów kolejna sekcja piachu na łące. Wjazd do lasu. W lesie fajny singielek i sekcja piachu w lesie. Za zakrętem leśna ścieżka i ostry zjazd w dół oznaczony trupią czachą. Kilka skrętów w lesie i wyjazd na asfalt. Skręt w prawo na łąkę (wyjątkowo bez sekcji piachu;), skręt w lewo, łąka, skręt między działkami w prawo na piachu i uklepana droga obok jeziora Klucz, zakręt w prawo i proooosta. Przejazd przez matę kontrolną i dalej wśród łąk chyba najbardziej monotonny odcinek (jednocześnie mój ulubiony, gdyby nie pokrzywy po obu stronach obnażające moją głupią decyzję o wyrównywaniu opalenizny na dłoniach;). Jadę dość szybko bo z Michałem Wieleckim który startuje w kategorii solo. Ciśnie mi na ambicję, jednocześnie wypruwając ze mnie flaki, zastanawiam się czy to mądra taktyka, no ale zaraz przecież sobie odpocznę 😛 Po łąkowych, pokrzywowych doznaniach, wyskakujemy na szeroką szutrówkę, gdzie rzeczywiście można pocisnąć, potem polna, (jeszcze nie) piaszczysta łąka) i łąka z dziurami które wytelepały mnie aż mi ręce zdrętwiały (po asfalcie nie odblokowałam amortyzatora-za gapowe się płaci, postanawiam na następnym kółku nie cfaniaczyć i obiecuję sobie że na pewno założę rękawiczki). Trasa już znana z objazdu, wiem że już niedługo start-meta. Konrad już czeka, dobrze pomyślana sekcja zmian (z daleka widać nadjeżdżającego, jest spora i ma kilka zakrętów, więc nie wpada się na metę na pełnej prędkości) i jestem na mecie. Pętla ok. 14,6 km, średni czas pokonania okrążenia: 35-40 i wzwyż minut. Co kółko postanowiliśmy pisać wrażenia:
1 – Maja. „Bieg mnie tak wykończył że nie mogłam wpiąć się w SPD. Generalnie piach i trzęsie bardzo… Chyba spuszczę powietrze z opon. Mam mieszane uczucia co do 2 kółek.”kartka 1
Picie, arbuzik, nóżki do góry i relaksik przez ok. 30 min. GORĄC. Konrad walczy na trasie. Dojechał, ruszam ja. Tak tylko przez kolejne 23h…
2 – Konrad. „Początek denerwujący, potem już szybko i przyjemnie. Próbuję 29 cali na następnym kółku, a potem proponuję 2 kółka zrobić”.
3 – M „Znowu jechałam z Michałem Wieleckim, wykończy mnie w takim tempie. Są wyniki. Jesteśmy po 2 kółkach na 1 miejscu, ale o sekundy. Spróbuję teraz 2 kółka zrobić.”
4 – K „Na 29 fullu jest super wygodnie, ale wyprostowana pozycja nie pasuje do mojego image’u sprintera:) Następne 2 kółka jadę na 29 cali.” – i tak już zostało do końca 🙂
5 – M „Skończyło mi się picie. Uratowaliście mi życie”
6 – M „Całkiem spoko, jakoś tak przyjemnie, bez szarpania, wybierałam optymalny tor jazdy po piachu 😉 Ale mam wrażenie że jest go coraz więcej, jakoś przestałam czuć telepanie”.

Zawodnicy zaczęli rozjeżdżać piach i sytuacja zaczynała być coraz gorsza na trasie. Jechanie 2 kółek pod rząd dało nam możliwość zjedzenia obiadu, oczywiście w menu – kluchy 🙂

dsc00628

7 – K „Fajnie, przyjemnie.”

8 – K „2 kółka pod rząd w takiej temperaturze to chyba za dużo. Następne 2 kółka mogę zrobić w nocy”.

9 – M „Ale mnie wytelepało,, ciężko tak po godzinie wracać na piach i dziurska. Jadę jak zoombi, na autopilocie. Mam wrażenie że popełniam coraz więcej błędów.”
10 – K „Zaczynają boleć plecy i ręce, nie jest najgorzej na fullu. Piach chyba dowożą wywrotkami”.

11 – M „Piach, piach, piach i telepanie. Odblokowałam amortyzator na maksa i to chyba mnie uratowało. Nic nie widać jak słońce daje po oczach.”

Słońce zachodzi a jedziemy w środkowej części dystansu na zachód.

12 – K „Chłód, chłód, przyjemnie. Upał się kończy i jedzie się przyjemnie. W nocy będzie super przyjemnie :)”
13 – Amok, pogodziłam się ze swoim losem, kręcę prawa-lewa i jadę do przodu byle do końca 😛 Odblokowany amortyzator pomaga. Zmęczona…”.
14 – K … brak komenatrzadsc00884
15 – M „Pierwsze kółko po ciemku, świtełka świecą (a raczej nie świecą) ch..owo. Zaliczam glebę, bolało… całkiem fajnie jechało się oprócz tego że nic nie widziałam.
16 –K „Po ciemku trudniej pokonywać piach bo wszystko zlewa się w całość i nie widać gdzie twardo.”
17 – M „128 km, 14 stopni. Miałam zgona z głoda, pod koniec się ogarnęłam. Ja mam inne piaszczyste przemyślenia: jak nie widzę piachu to tak jakby go nie było. Niestety teraz mam dobre lampki ;)”.
18 – K … brak komentarza
19 – M … brak komentarza, jadę 2 kółka żeby Konrad mógł się zdrzemnąć.
20 – M … brak komentarza
21.22.23- K … brak komentarza.

Konrad miał jechać 2 kółka, ale zmarznięta, mokra i zaspana po 1 kółku poprosiłam poprzez mojego brata (który w międzyczasie przybył z odsieczą) czy Konrad nie pojechałby trzech bo umieram (głównie z zimna, wilgoci i zmęczenia), Konrad zgadza się i jedzie dalej spokojnie swoje.
24, 25– M „Zaczyna świtać”
Ledwo wygrzebuję się ze śpiwora, wszystko jest wilgotne/mokre, zimne i nieprzyjazne. Szczególnie opcja wracania na trasę w tych ciuchach. Ale miałam prawie 2h przerwy – pora się otrząsnąć i walczyć dalej.

Pociesza mnie perspektywa ezoterycznych doświadczeń ze wschodu słońca na trasie.dsc00510
26 – K „Tyłek boli, ręce bolą, jadę chyba silną wolą (lub: Ręce bolą, tyłek boli jadę chyba siłą woli). Te rymowanie wymyśliłem na ostatnim okrążeniu”
27 – M „Ja wolę nie myśleć co z moim tyłkiem się dzieje… Smaruję sudocremem. Myślałam o 2 kółkach, bo po przerwie bardzo ciężko mi się zebrać do kupy.”

W tym momencie największym problemem jest wychłodzenie organizmu, noc i poranek jest chłodny i wilgotny, tak jak nasze wszystkie ubrania które nie chcą w żaden sposób wyschnąć. Brat podejmuje próbę wysuszenia i ogrzania moich ubrań w samochodzie pod nawiewem.
28 – K „ Nadspodziewanie przyjemnie, ale tyłek daje o sobie znać. Robi się coraz cieplej i znów będzie gorąc :(„
Niespodziewanie do głowy przychodzi mi szatański plan: a może zrobić 2 kółka, namówić Konrada żeby zrobił też2 i tym zakończyć naszą rywalizację w Mazovii 24? Wyniki cały czas sprawdzamy on-line i mimo początkowego deptania nam konkurencji po piętach, mięliśmy 6-7 kółek przewagi, mogliśmy pozwolić sobie na komfort zakończenia rywalizacji przed czasem 🙂 Konrad się zgadza, a ja już nie mogę się doczekać kiedy wezmę prysznic i ubiorę się w suche ubrania.
29, 30 – M „ Jest ciepło, obawiam się Twojej decyzji ze względu na narastającą temperaturę. Wiem że zdążylibyśmy zrobić jeszcze jedno kółko, ale ja już zrobiłam pożegnanie z Afryką:)”
31, 32 – K …brak komentarza.

IMG_3417Witamy z Jolą Konrada na mecie z puszką zimnej coca-coli z napisem: „Mistrz” 🙂 Jesteśmy pierwsi, choć to jeszcze nie koniec zawodów. Pozostała jeszcze ponad godzina. Dla nas zawody się skończyły, ale nie dla Michała Wieleckiego który zażarcie walczy z konkurentami. Do ostatniego kółka, ostatniej chwili nie było wiadomo jak rywalizacja się skończy. Jak w dobrym filmie grozy napięcie narasta wraz z czasem. Na przedostatnim okrążeniu Michałowi gdzieś na trasie wybucha opona. Na ratunek rusza jego znajomy, pożyczając mu swój rower. Ostatnie, zwycięskie kółko, Michał robi na pożyczonym rowerze. Wszyscy są pod wrażeniem, a załoga Mybike pęka z dumy że ma takiego twardziela na pokładzie 🙂

Prysznic i dekoracje.

Zwijamy obóz by jak najszybciej zebrać się do domu. Pod podium bierzemy flagę Mybike. Jest bardzo gorąco, cienia brak, podziękowania dłużą się w nieskończoność. Ale już za chwilę będzie nam dane wejść na 1 miejsce podium 🙂 Dostajemy pudło słodyczy Nutrenda dla sportowców a potem Cezary Zamana goni nas z pucharkami 🙂 Wspólne zdjęcie, prysznic ze szlaucha straży pożarnej i pora jechać do domów… IMG_3465
Po co jechać maraton 24h? Na pewno nie dla celów treningowych (choć o dziwo wydaje mi się że takie odczuwam:), na pewno nie dla zdrowia czy przyjemności (bywa przyjemnie, ale bywa też paskudnie i ciężko). Wg mnie jest to niesamowity sprawdzian charakteru, próba sił z własnymi słabościami i niezwykła satysfakcja z dokonania takiego wyczynu. Pisząc to odczuwam pewne zmieszanie. Już 3 raz z rzędu jadę w Duo (z partnerem), a warunki klimatyczne nam sprzyjają (chłód, wilgoć czy chwilowe oberwanie chmury to nic, w porównaniu z tym co przeżywali uczestnicy 24h dwa lata temu, gdzie startował m.in. Tomasz Piotrowski wygrywając solo w swojej kategorii wiekowej mimo deszczu przez cały czas trwania zawodów), mam świetne wsparcie ze strony przyjaciół, rodziny czy choćby partnera z którym jadę. Co byłoby na solo? Przemknęło mi to kilka razy przez myśl. Może kiedyś, może nawet w tym życiu 🙂 W każdym razie Mazovia 24h na pewno nie jest dla mięczaków 😀IMG_3471

PORADNIK długodystansowca:
– bierz wszystkie ciuchy rowerowe (i nie tylko) jakie masz, przygotuj się na każdą opcję pogody
– rower przygotuj perfekcyjnie, weź ze sobą smary, klucze, dętki, spinki, pompki i jakiekolwiek części masz w domu (choćby drugi rower jak my, czy stare koła jak ja w razie rozszczelnienia tubelessów). Podczas maratonu jednemu z zawodników startujących na solo zepsuł się zacisk rury podsiodłowej, próbowaliśmy ratować, niestety średnica nie była odpowiednia :/ Zawsze pozostaje sposób „na dętkę”.
– zadbaj o ustawienie roweru – bikefitting albo może troszkę mniej agresywna pozycja na rowerze, taka w jakiej czujesz się komfortowo, gdzie punkty styczności z rowerem rozłożone są optymalnie, czyli nie siedzisz tylko na pupie albo nie opierasz się na gripach – można sprawić sobie ogromny ból i długotrwałe problemy nawet przy drobnych zaniedbaniach. Do tego dobre gripy (ja miałam Gripy doskonałe. a jednak nie obyło się bez konsekwencji, być może również z powodu pracy), siodełko (ostatnio testuję szersze siodło dające podparcie dla moich guzów kulszowych Specialized Jett Womens 155), buty (szeeeeroki wachlarz i upodobania, byle wygodne).

IMG_3343

 

– Podstawą jazdy w nocy jest dobre oświetlenie, przemyśl to dobrze, przetestuj wcześniej przed zawodami, weź zapasowe baterie. Będzie jechało się szybciej, bardziej komfortowo i bezpieczniej.
– pij, jedz, pij (mądrze i dobrze)– nawet jeśli nie czujesz głodu czy pragnienia, przy takich długotrwałych wysiłkach nasz organizm potrzebuje stałej dostawy minerałów, energii i nawadniania, a kiedy poczujesz pragnienie – jest już za późno.IMG_3290

– zadbaj o dobry wypoczynek – leżak z opcją nóg do góry to był strzał w dziesiątkę, nie mówiąc o pomocnej koleżance która czasami wręcz wpychała i wlewała nam pokarmy i napoje do ust, opatulała nóżki niczym mama kiedy była taka potrzeba, budziła, cuciła kiedy przyszła pora na zmianę.IMG_3286
– higiena – chodzi głównie o zachowanie we względnej suchości punktów styku z rowerem, w szczególności tego o której sporo w naszej relacji 😉 Zmiana spodenek, smarowanie nawet na kilka dni przed (są specjalne preparaty dla kolarzy choć niektórzy jak o goleniu nóg wstydzą się o tym mówić). Chodzi również o rękawiczki i obuwie. Lepiej zawczasu pomyśleć i zadbać niż potem borykać się z konsekwencjami zaniedbań.

To punkty które przyszły mi na szybko na myśl. Na pewno pojawi się więcej 🙂
Wyniki:
1. Miejsce: Maja + Konrad DUOmix: 32 okrążenia – 480 km (2 miejsce: AirBike-27 okrążeń, 3 miejsce: Wieliszew Heron Team Karolik: 25 okrążeń)
1. Michał: Michał Wielecki Solo: 29 okrążeń – 405 km (2 miejsce: Wojciech Łuszcz: 28 okrążeń)
Najszybsze okrążenie: Cezary Zamana: 31:15
Konrad Gręda: 33:40
Michał Wielecki: 33:52
Maja Busma: 34:52IMG_3478

28.07.2013 Mazovia MTB Supraśl

Prolog

Do sektora startowego wszedłem w kiepskim nastroju. Dzień wcześniej w Białymstoku poznałem rodziców mojej dziewczyny Moniki, takim wydarzeniom z reguły towarzyszy alkohol, nie inaczej było tym razem. Moje złe samopoczucie potęgował upał. Nie mniej jednak – jako że był to mój pierwszy start w barwach mybike.pl – chciałem wyprzedzić co najmniej jednego faceta z teamu jadącego dystans Mega, jestem w końcu ambitny 🙂

77456_663363333693165_96428442_o

1. Masakra

Startujemy, ustawiłem się na końcu 4. sektora (z kolegą z teamu, to chyba był Bartek). Nie lubię od razu wyprzedzać ponieważ na początku wszyscy jadą na 100%, wolę jechać swoim tempem i poczekać aż towarzystwo się zmęczy. Widzę jednak, że tuż po starcie Bartek sprytnie przebija się na początek stawki, a ja zostałem na końcu, cisnę więc na maxa starając się odrobić stratę. Nie mam łatwo na asfalcie (opony 2.2 z dość agresywnym bieżnikiem plus stosunkowo niskie ciśnienie (1.8 bar)), uffff nareszcie zjeżdżamy z asfaltu do lasu, wyprzedziłem 1/3 sektora, patrzę na pulsometr – 98%. W poczuciu, że dalej będzie już tylko łatwiej, ciągnę solidny łyk izotonika. Ale gorąco. Odprężam się, zwalniam i próbuję przypomnieć sobie objawy udaru cieplnego. Tak na wszelki wypadek.

2. Wycieczka po lesie

Postanowiłem odpocząć przed zapowiadanymi podjazdami. Jechałem dość luźno podziwiając piękno przyrody, jednak co jakiś czas musiałem kogoś wyprzedzić. Szczególnie denerwował mnie jakiś facet, który notorycznie hamował na zjazdach. W końcu ledwo go wyprzedzam (brak miejsca) i… nie zauważam zakrętu, wyhamowuję, zawracam. Chyba jednak trzeba będzie trochę przycisnąć. Jadąc w ten sposób nie dogonię nikogo z teamu. Biorę głęboki wdech, solidny łyk izotonika i przyśpieszam. Podejmuję też decyzję – więcej nie piję przed wyścigiem.

1004882_663261327036699_1218776274_n

3. Szef

Napieram. Ktoś siedzi mi na kole. Wpadam w piach, przednie koło ucieka, rower gwałtowanie zmienia tor jazdy. Klient z tyłu zawadza o mnie i upada. Nic mu chyba nie jest, bo klnie. Na wszelki wypadek nie oglądam się – nie moja wina 🙂 Pulsometr 92%, a oddycham nosem, dziwne… Zastanawiam się, jak powinienem był przygotować się do wyścigu? Czy browar odkwasza? Rozważania te przerywa szef teamu – Mimi. Dogonił mnie z 5. sektora. Nieźle, myślę. Jadę przecież dość szybko, szef szybciej – pewnie jadł dużo warzyw i wołowiny dzień przed. Nie wsiadam mu na koło, jadę swoim, szybkim jak na mnie tempem. Spotykamy się przed premią Auto Land, wyprzedzam go. Za chwilę na podjeździe on mnie. Znika. Niedługo potem podjazd o stosunkowo niewielkim nachyleniu po szerokim, ubitym szutrze. Wszyscy jadą jakoś wolno. Wyprzedzam kilkanaście osób, w tym szefa. Więcej się nie spotkamy, pojechał przez pomyłkę Giga. Szkoda.

4. Wyścig

Złe samopoczucie związane z wizytą u rodziców Moniki minęło, musiałem wypocić truciznę z organizmu. Jadę szybko bez większego zmęczenia, uważam żeby nie jechać za szybko. Po co się zakwaszać. Ciągle wyprzedzam, w tym Bartka. Jak mnie nie dogoni, to zrealizuję swój plan 🙂 Kilka fajnych podjazdów i zjazdów, kolejna osoba z mybike.pl – Piotr Mazurek. Pozdrawiam i wyprzedzam. Jednak startowanie z końca sektora to nie był dobry pomysł, wyprzedzanie tych wszystkich ludzi pochłania mi masę czasu. Nie zawsze jest miejsce. Po tym manewrze zaczyna się to co najbardziej lubię: jadę sam. Pusto, nikogo w zasięgu wzroku. Nie muszę uważać, więc katuję rower na maxa. Wtem trzask, coś zablokowało korbę.

5. Mechanik

Zjeżdżam na bok, coś wpadło w przerzutkę i skrzywiło ją tak, że łańcuch wpadł pomiędzy kasetę a szprychy. Nie mogę go wyciągnąć, próbuję z całej siły. Kręcę kołem tam i z powrotem… i nic. Czas leci. Odwracam rower do góry nogami, usiłuję zdjąć koło, w końcu się udaje. Wyminęło mnie sporo osób, szkoda. Wsiadam na rower, przerzutka nie działa zbyt dobrze. Siada mi motywacja, nie mogę się rozpędzić. Na najbliższym podjeździe okazuje się, że nie wchodzą 3 największe zębatki na kasecie. No to pod górę może być ciężko, wydaje mi się że mam przerąbane. Pozwalam sobie na duży łyk izotnika. Byle do mety.

6. Na maxa

Dziwne, ale doganiam i wyprzedzam jakichś ludzi, po postoju jedzie mi się gorzej i mam wrażenie, że wolniej. Podjazdy to masakra. Biorąc je z twardego biegu muszę zachować kadencję żeby nogi wytrzymały. Po każdym z podjazdów nie wiem jak się nazywam. Na jednym z nich biorę z lewej cały pociąg, w tym Bartka który musiał mnie minąć kiedy naprawiałem rower. Bartek krzyczy coś do mnie ale za bardzo nie kojarzę co. Zanim wyjadę z lasu na utwardzoną drogę za późno zauważam strzałkę w lewo i po ostrym hamowaniu ląduję w trawie. Nic to, za chwilę zjazd po piachu gdzie jakiś typ sprowadza rower (!) i koniec lasu. Wydaje mi się, że do mety niedaleko więc zaczynam napierać NA MAXA. Zmieniam się z jakimś kolesiem z 3. sektora, finiszujemy razem (pozdro).534896_663259800370185_406724135_n

Epilog

Na mecie źle się czułem, byłem zmęczony jakbym przejechał 2 maratony. Swój ambitny cel zrealizowałem. Wśród mężczyzn jadących Mega z 4. sektora byłem 3. na około 29 startujących:

http://www.mazoviamtb.pl/wyniki.php?kat=MMOpen&race=10&pokaz_sek=4

To wyjaśnia całe to wyprzedzanie. Myślę że oprócz naprawy roweru najwięcej czasu poszło mi na jazdę za kimś i szukanie okazji do wyprzedzania. Szkoda, że nie awansowałem do 3. sektora, jechałoby się łatwiej. Było fajnie, rozwalonego roweru mi nie szkoda, dowiózł mnie do mety 🙂

14.07.2013 Mazovia MTB Nałęczów według Mimka

Wstęp

Sześć tygodni bez ścigania – strasznie długo cóż urlop, choroba, przeciwności losu – wystarczy.

Piątek dwa dni przed Mazovia Nałęczów. Sprawdzam pogodę, patrzę na długość i profil trasy.

Pogoda nie wygląda dobrze cały dzień przelotne opady deszczu. Zastanawiam się 1016728_655636297799202_479973564_nkomu wsiąść do samochodu. Okazuje się, że wszyscy pojechali już w piątek żeby zaliczyć dwa dni wyścigu. Trzeba organizować sobie ekipę we własnym gronie. Dzwonie do Cypriana – jedzie. W głowie mętlik, który dystans wybrać? Trasa 62km jak dla mnie trochę długa. W piątek na ostatnim treningu „prąd skończył się na 50km”. Będzie dobrze przecież na wyścigach zawsze jest lepiej niż na treningu prawda?

Przed maratonem.

Odświeżam prognozę w sobotę wieczorem. W Nałęczowie deszcz w nocy i w dzień chyba będzie błoto… czy wybór semislicow był dobry…. Nie ma czasu na zmianę opcji, będzie dobrze.

Cyprian nie zaspał dotrzemy na czas.

Rano ruszamy nie pada uff… dojedzmy do Nałęczowa. Zaraz za warszawą pada i to nie przelotnie tylko leje regularny deszcz i to od wielu godzin… jak w prognozie. Dojechaliśmy na miejsce tylko nie ma gdzie zaparkować. Okazuje się, że start jest w parku w samym centrum. Po chwili poszukiwań pojawił się znak płatnego parkingu cóż może i drogo ale bez mandatu. Rezygnuje z rozgrzewki w końcu na 62km chyba zdarzę się rozgrzać.

Na start stawiamy się 5minut przed odliczaniem. Wyjątkowo skracają odliczanie miedzy sektorami do 30sek. Dobrze i nie dobrze… Ja 5 sektor Cyprian 11. Pada coraz bardziej. Spiker zapewnia, że będzie dobrze, że jest dużo asfaltu i jest git. Ja się cieszę bo semislicky sobie poradzą.

Maraton

Ruszam spokojnie w końcu nie ma co piłować jeszcze dużo kilometrów przede mną. Jakie wielkie jest moje zaskoczenie gdy po trzech minutach jazdy zaczyna się podjazd a zaraz za nim błoto. Jadę w zbitym peletonie. Jedziemy całą szerokością, od prawej do lewej. Nagle ludzie zaczynają się zatrzymywać, ślizgać i wywracać. Okazuje się, że trzeba kluczyć od prawej do lewej. I jazda zaczyna się wężykiem. ponieważ tylko jedna opcja jest dobra. Patrzę na licznik i nie wierzę, 4km/h patrzę na tętno 95% ooo… tak długo nie dam rady. Dostosowuje się do grupy… ale jedziemy za wolno a ja się ciągle ślizgam. Mimo to podejmuje próby wyprzedania. Wyprzedzam 3 osoby. Nagle uślizg i ląduje w zbożu. Nie opłacało się, wyprzedziło mnie z 5 osób zanim ponownie ruszyłem. Wywracam się jeszcze dwa razy przy czym raz z zaskoczenia gdy pokonuje jakąś kałuże. Wale kolanem w jakiś kamień…. O jak gorąco.. mi się zrobiło. Chyba nie dam rady dojechać do końca. Pokornieje i jadę swoje koło za kołem. Na trasie pojawiają się dezerterzy. A przecież to dopiero 8km. Błoto miejscami robi się tak duże ze jazda staje się nie możliwa trzeba iść.

992827_655636174465881_1790578814_n

Próbowałem wszystkich opcji. Środkiem niby ok ale na trawie też się ślizgam i trzeba się strasznie pilnować. Próbowałem wszystkiego: lewą stroną, prawą, w koleinach i po kałużach. Ślizgam się strasznie, choć w kałużach jak by trochę mniej. Znów próbuje trochę bokiem po polu…. chwilami się opłaca a za chwilę znów koła tak się zapadają, że wychodzi na to samo, czyli nie warto…. Co za droga myślę sobie nie dam rady. 62km błota… gdzie ten obiecany asfalt. Co raz więcej dezerterów. Odpuściłem trochę z tempa a tętno cały czas 95%. I nagle jest asfalt! Uzupełniam cukier. Wyprzedza mnie ze 20 osób ale nie przejmuje się tym…. Asfalt miał długość 300m… ależ rozczarowanie psycha siada. Zaczęła się łąka z błotem, w wersji: jest tylko ślisko… Jadę dalej koło za kołem, nie wyprzedzam nie fikam choć mógłbym jechać szybciej czuje to, ale odpuszczam. Wreszcie pojawiają się betonowe płyty i chwile później wypadamy na prawdziwy asfalt. Cieszę się, ale nie mam siły w nogach. Odjeżdżają mi harty a ja zostaje w 3 osobowej grupie. Nikt się nie wychyla, siadam na koło. Zdejmuję okulary zaparowały są zabłocone na maksa i nie mam co z nimi zrobić. Patrzę na licznik 32km/h, tętno spada 165hr, ja czuje ze odpoczywam. Chwilę później daje zmianę i tak zmieniamy się co minutę. Odzyskuje humor. Droga się wije czasem wpadamy na płyty a czasem na polną drogę grunt, że bez błota. Gubimy jednego kompana, zostaje z nie znajomym. Staram się go wspierać i 999680_655636191132546_640618164_nnamawiać do mocniejszego pedałowania. Wraca moc. Jest pusto szybko można jechać. Doganiamy kilka osób zaczyna się ostry podjazd po płytach. Staram się ocenić długość i stromość podjazdu. Nie wygląda to dobrze podjazd jest stromy i chyba dość długi, wiec nie ma co szarżować. Jadę wiec we własnym tempie. Ku swojemu zdziwieniu wyprzedzam kolejne osoby. Mój kompan staje na nogi pedałuje z całych sił. Ja odpuszczam. Jemu spada łańcuch ja jadę dalej. Ze sporej grupy na górę wjeżdżam jako pierwszy. Nie ma co się oglądać. Teraz z góry też po płytach. Cisnę. Na liczniku 40km ale nie wiem jak wygląda droga… odpuszczam bo nie wyhamuje…. Nie myliłem się zjazd kończy się ostrym zakrętem o 90stopni. Jak wielkie było moje zdziwienie gdy moje dotarte nowe hamulce XT nie hamowały. Szok… błoto zapchało mi klocki…. Trzeba jechać z rozwaga tym razem nie leżałem ale nie wiele brakowało.
Nagle pojawia się rozjazd, FIT prosto, Mega i Giga w lewo. Lekkie zawahanie. Jadę Mega po to tu w końcu przyjechałem. Pojawia się Buffet utwierdza mnie to w przekonaniu, że dobrze pojechałem Znowu zaczyna się trochę asfaltu. Jestem sam. Oglądam się nikogo nie ma. Trzeba kogoś dogonić. Cisnę na maksa doganiam kogoś z Wolodromu. Ja odpoczywam ale widzę, że jedzie za wolno. Chwile później ruszam znowu bo widzę kogoś na horyzoncie, może będzie to lepszy kompan. Doszedłem go ale opadam z sił, czy było warto, okaże się później. Odpoczywam sobie chwile na kole. Nagle droga ostro skręca ,złapałem zawieszkę i pojechałem prosto. Nawracam obaj panowie odjechali znowu trzeba ich gonić. Nie mam tyle sił ale jadę. Zaczyna się podjazd. Doganiam, wyprzedzam, jadę dalej. Czyżbym odnalazł w sobie górala co lubi pod górę? Podbudowuje się znowu po mokrym szutrze na dół. Nie wyprzedzam nie ma co ryzykować, szczególnie jak się nie ma hamulców. I nagle wbijam do Kazimierza a tam Konrad – kolega z teamu, który tym razem nie startuje. Jest doping jest moc. Ostra nawrotka i po brukowej kostce pod górę. Konrad biegnie za mną. Bardzo mnie wspiera szkoda tylko, że tak długo jechałem kostką, trzeba było od razu wbijać na chodnik. Tak jak jakiś zawodnik, który mnie dogonił i łyknął jak bym był leszczem. Siada mi na ambicji cisnę. Jadąc chodnikiem mijam uskakujących na bok przechodniów. Dociekam czy daleko pod górę, twierdzą, że daleko. Lekkie zwątpienie. Bo sił choć przybyło szybko się skończyły. Jadę swoje zwalniam. Góra była długa… tych co miałem wyprzedzić wyprzedziłem tych co mieli odjechać odjechali. Zaczyna się asfalt nie ma za kim jechać. Oglądam się nie również ma na kogo czekać. Cisnę więc na „lemondke” choć jej nie mam (kładę się na kierownicy trzymając ja na środku tak aby jazda 40km była jak najłatwiejsza). Po 5 minutach opadam z sił nikogo nie dogoniłem katastrofa. Szkoda asfaltu aby tak się wycieńczyć. Ale asfalt się kończy i zaczyna się jakiś wąwóz. Wąsko, ciemno, strasznie nie przyjemnie do tego pod górę. Dobrze, że nie w dół bo bałbym się rozpędzić. Glina strasznie śliska, woda płynie środkiem. Ale gdzie tam ten podjazd ciągnie się z kilometr a później znowu po płytach i w zakrętach na dół. Doganiam mały peleton. Jadę chwile ale mnie blokują wyprzedzam choć to ryzykowne i nie będzie z kim się bujać po asfalcie jak by się pojawił. Na liczniku 35km jest energia jest chęć walki. Ale do mety jeszcze co najmniej 25km. Jak by na to nie patrzeć wciąż daleko. Ale nic to, będzie przecież Buffet. Nagle znowu rozjazd Giga prosto Mega w lewo. Miałem chwile zawahania ale jeszcze nie jestem gotów na pedałowanie 4-5h bo zwykle po 3h padam na twarz. Ruszam w Lewo zgodnie z planem choć Giga było kuszące. Pod górę ale na górze widać Buffet. Tym razem się nie śpieszę. Pije swoje wspieram się żelem. Zapowiada się jeszcze co najmniej 1.30h kręcenia wiec nie ma co się zajechać. Zaczyna się polna droga niby nie śliska ale strasznie dużo kamyków. Wyprzedza mnie jakiś hart. Próbuje go dojść… nie daje rady. Odpuszczam tu i tak nie ma jak jechać na kole bo może się to skończyć wywrotką. Nagle wpadamy do jakiegoś miasteczka o kurcze wygląda znajomo to chyba tutaj skończyło się te straszne błoto. Nie myliłem się pod górę i znowu zaczyna się hardcore. Koło się ślizga tętno 175hr a na liczniku 14km na godzinę a chwilami mniej. Nagle widzę peleton i kolegę z Teamu. Nie rozpoznaje go. Pozdrawiam i pytam: ktoś Ty? A to Piotrek. Chyba bez cukru bo już wolno kreci. Wyprzedzam i cisnę na maksa, żeby go zachęcić do jazdy. Skupiam się na wyborze drogi. Tylne koło cały czas w uślizgu. Taka strata energii. Nauczka na przyszłość, żeby mieć inne opony. Zaczyna się jakiś zjazd w błocie. Wielkie rozczarowanie koła tańczą w każdym momencie można glebnąć. Nie ustające kontry na kierownicy mnie wykańczają. Nagle ktoś krzyczy daj drogę. Ale jak ja mam dać drogę jak ledwo utrzymuje się na rowerze a tor jazdy jest tak przypadkowy, że przestaje już o tym myśleć. Ale krzyki przekonały mnie ze człowiek się śpieszy. Udaje mi się zjechać w prawo. Nie czekam długo za jakieś 100m szybki bill leży w zbożu jak szczupak po katapulcie. Utwierdzam się ze trzeba się spieszyć powoli. Doganiam jaką dziewczynę znowu zjazd. Nawet nie przychodzi mi do głowy wyprzedzanie. W nie ustających uślizgach dojeżdżam na dół. Zaraz znów pod górę i już nie daje rady. To nie ma sensu wszyscy dają z buta. Ja też. Buty zasysają się w błocie idzie się strasznie ciężko na liczniku 4.5km/h ale będzie średnia. Wreszcie wsiadam na rower. Na liczniku przejechane 52km jeszcze 10km. Patrzę na licznik i liczę…. 3.30h czas dojazdu słabo nie tak miało być. Jadę ślizgam się ciągle błoto psycha siada. Nagle znowu ktoś mnie dogania krzycząc, żeby dać drogę. Ustępuję od razu bo jadę tak wolno, że to nie problem. Patrzę koleś z Eco. Chyba wie co robi. Ożywiam się i ruszam za nim. Ale komfort on wykrzykuje a ja jadę za nim. W bezpiecznej 50m odległości dam rade wyhamować na tym zjedzie widzę tyle upadków ze całym sobą skupiam się na prowadzeniu koła. Jadę środkiem, grzbietem z trawa ale to najlepsza trasa, widziałem jak leci koleś z Eco i że dobrze mu idzie. UFF dojechałem koniec błota. Jak wielkie zaskoczenie gdy słyszę głośniki i widzę Nałęczów. O rany meta jest chyba bliżej niż myślę. Cisnę na pedały. Ścieżka wąska i z kałużami ale ja już słyszę spikera i wiem ze do mety z 2km. Czas na finisz. Daje z siebie tyle co zostało a zostało nie wiele. Wpadam na metę. Przed oczami ciemność. Rozglądam się za kimś znajomym ale nikogo nie widzę. Dopiero arbuz i woda poprawia ostrość widzenia. Jeszcze szybka kąpiel w parkowym strumyku i będzie dobrze. Podczas ostatniego treningu pod Otwockiem, gdzie jeździłem w małych potokach myślałem, że było ciężko ale po pierwszych 16 km tego wyścigu wiem, że byłem w błędzie. Długo nie zapomnę ścieżek Nałęczowa…

Piotrek „MIMI” Szlązak

945431_655636094465889_1731301762_n

Mazovia MTB Puławy, 13.07.2013

Na rowerowy weekend wybrałem się w piątek z Piotrkiem i jego bratem. Tego samego dnia wyjechał też Wojtek z Krysią i mamą. Pierwszym etapem naszej podróży był Kazimierz Dolny, jednak nie braliśmy udziału w odbywającej się tam jeździe indywidualnej na czas. Po dotarciu na miejsce pokibicowaliśmy trochę startującym zawodnikom, po czym zaczęliśmy się oglądać za czymś do zjedzenia. W czasówce miała startować Krysia. Robiło się już późno, startowały ostatnie grupy zawodników, a Wojtka z ekipą wciąż nie było. Udało się w ostatniej chwili. Krysia praktycznie prosto z samochodu trafiła na start. Ruszyła jako ostatnia i mimo braku rozgrzewki i innych problemów, zajęła drugie miejsce. Po wszystkim wszyscy razem udaliśmy się do Puław na nocleg i wielką porcję makaronu.

dsc06176

Pogoda w sobotę rano była niezbyt obiecująca, było zimno i trochę padało. Po dotarciu do miasteczka zlokalizowanego nad Wisłą głównym problemem było to, czy lepiej pojechać ubranym na krótko czy na długo. Zdecydowałem, że lepiej jednak na krótko i po maratonie stwierdziłem, że ten kto tak pojechał wygrał życie;) Przed startem zdążyliśmy jeszcze uświadomić Majkę, że wzięła numer startowy z Ślr zamiast z Mazovii, po czym ustawiliśmy się w sektorach. Start i ogień. Szybki początek po asfalcie i betonowych płytach, po czym wymagający skupienia wyboisty kawałek wzdłuż wału wiślanego. Trasa wiodła głównie polnymi i leśnymi drogami oraz wąwozami będącymi razem z  podjazdem pod wyciąg narciarski głównymi atrakcjami trasy. Była to, jak na razie, najbardziej atrakcyjna trasa na Mazovii w tym roku. Dość strome podjazdy, szybkie zjazdy i błoto na niektórych z nich sprawiało, że można było się wykazać zarówno brutalną siłą jak i techniką jazdy. Niedaleko za pierwszym bufetem na wybojach spadł mi łańcuch. Straciłem trochę czasu i uciekł mi szybko jadący pociąg. Dalej prawie całą trasę jechałem już sam, lub sporadycznie łapiąc się jakiejś grupy. Na kilka kilometrów przed metą popatrzyłem za siebie i zobaczyłem zbliżającą się z kimś Krysię. Wcześniej jadąc samemu trudno było mi się zmusić żeby jechać w trupa, jednak gorący oddech koleżanki z drużyny na plecach dodał mi skrzydeł. Wciągnąłem żela, zrzuciłem bieg i zacząłem mocniej kręcić. W efekcie przed samą metą udało mi się wyprzedzić jeszcze jednego zawodnika.
Był to chyba pierwszy maraton w tym roku, z którego byłem naprawdę zadowolony. Obyło się bez poważnej kraksy, czy innych problemów. Być może gdyby nie spadł mi łańcuch i nie uciekł pociąg, to wynik mógłby być wyraźnie lepszy. To jednak nie jest ważne. Ważne jest, że w końcu „zażarło”.

Następnego dnia czekał na nas Nałęczów, ale to już zupełnie inna historia.

Czy warto było jechać tak daleko? – Olsztyn 29-30 czerwca 2013

ol04W pierwszy weekend wakacji drużyna Mybike.pl udała się na Warmię, do Olsztyna. Pojechaliśmy już w sobotę, niektórzy na czasówkę, inni (w tym ja) w celach wypoczynkowych i po to by uniknąć rannego wstawania, aczkolwiek trasę czasówkową objechałem również, lecz nie „na punkty”. Miała ona niecałe 7 km, ale potrafiła dać w kość. Początkowe kilometry wiodły przez trasy rowerowe w Olsztyńskim Lesie Miejskim nad rzeką Łyną. Był to bardzo techniczny kawałek prowadzony krętymi leśnymi ścieżkami  o dużych pochyleniach, na skraju rzeki Łyny. Jestem pewien, że wcześniejsze poznanie trasy znacznie polepszyłoby osiągnięty wynik. Trasa zaskakiwała, można było jechać szybko, ale skarpa z rzeką na dole dawała do myślenia. Druga połowa to już kocie łby i łagodna leśna ścieżka, gdzie bardziej liczyła się siła. W końcu trasa dobijała stromym zjazdem z powrotem do Stadionu Leśnego skąd i startowała. Nasza Krysia nie zawiodła i tym razem, gratuluję zwycięstwa!

Rozbiliśmy namioty właściwie w samym miasteczku Mazovii i postanowiliśmy wybrać się nad jezioro. Nie ukrywam, że to głównie ja chciałem tam jechać, ale nie mogłem oprzeć się pokusie wskoczenia do czystego i chłodnego jeziorka po całym ciężkim tygodniu pracy. Mieliśmy już jechać, ale jeszcze to, jeszcze tamto. Jeszcze tylko Wojtek musiał wsadzić do dwuosobowego namiotu napompowany na kamień, dwuosobowy materac (żałuję, że tego nie nagrałem- myślę że na You Tubie do filmów „Ale urwał” i „Amelinum” dołączyłby „Wojtek wkłada materac do namiotu”). W końcu, gdy zaczynało już zmierzchać, byliśmy gotowi. Pojechaliśmy w 5 osób i mieliśmy tylko jedną przednią lampkę, no bo przecież planowanie wyprawy odbywało się za dnia i nikt nie wpadł na pomysł, że wszystko co dobre szybko się kończy, światło dzienne też. Jezioro miało być blisko… Gdy wjechaliśmy do lasu dopadły nas ciemności. Trasy wiodące nad jezioro to ścieżki rowerowe takie jak na czasówce, można sobie tylko wyobrażać jak przez takie coś jedzie się w zupełnych ciemnościach. W pewnym momencie wyprawa nad jezioro zamieniła się w objazd trasy, bo na drzewach pojawiły się strzałki z maratonu. Potem zniknęły, ale szczerze mówiąc nikt nie panował nad tym jak my jedziemy. No ale udało się dostać nad jezioro! A jak cudownie było wskoczyć do niego! Czysta rozkosz… No ale przyszedł czas powrotu, obejrzeliśmy dokładnie mapę, zaplanowaliśmy trasę tak, żeby pojechać częściowo przez miasto, a w lesie tylko kawałek prostą drogą i żeby tylko znów nie trafić na strome zjazdy . Oczywiście już na samym wstępie zboczyliśmy z zaplanowanej trasy i znów zaczęły się korzenie, podjazdy, zjazdy, błoto, już nawet nie chcę mi się pisać… Do namiotów wróciliśmy trochę przed północą. Po takich atrakcjach spało się bardzo dobrze.

No i wreszcie maraton! Dzień przywitał nas deszczem i chłodem, wszyscy z niepokojem spoglądali w niebo i telefony komórkowe z prognozą pogody. Pojawiło się nawet złowrogie słowo „front”. Ale przed startem przestało padać i później wcale nie było tak źle. Nie było, typowego dla Mazovii, startu po szosie lecz trasa zaczynała się od stromego podjazdu po korzeniach i od razu wiodła do tras Olsztyńskiego Lasu Miejskiego. Niestety stałem z tyłu sektora i na początkowych kilometrach zostałem nieco przyblokowany, ale strata nie była duża. Później o dziwo las się skończył i zaczęły się szutry, które towarzyszyły przez większość trasy. Była ona szybka, lasów i typowych dla MTB singli było stosunkowo mało, teren owszem, pofałdowany, ale bez przesady. Kilka dłuższych podjazdów (ja podjechałem prawie wszystkie). Takie Kozienice, tyle że nie po płaskim, większość jechało się na blacie. Końcowe kilometry pokrywały się z trasą czasówki, były dość trudne i wymagające dużego skupienia, a po ostatnim stromym zjeździe wpadało się na stadion. I koniec. Jestem bardzo zadowolony ze swojego startu, udawało mi się utrzymywać tempo grupek w których jechałem, razem z 2 kolegami doganialiśmy coraz to nowych zawodników i dojechaliśmy w komplecie już do samego końca.

Czy warto było jechać tak daleko? (To pytanie usłyszałem w rozmowie telefonicznej z Mimim). Okolice piękne, trasa ciekawa i zróżnicowana. Dla prawdziwych górali pewnie trochę za łatwa. Dla Warszawskich „streetfighterów” pewnie trochę trudna. Ale takich tras nie ma w okolicach Warszawy. Warto było!

Wyniki:

Giga kobiety (czas zwycięzcy: 03:20:59)
Krysia 03:53:55   3/4 open   3/4 kat.

Giga mężczyźni (czas zwycięzcy: 02:59:36)
Wojtek 03:32:53   32/64 open   15/20 kat.

Mega kobiety (czas zwycięzcy: 02:22:47)
Ela 03:18:07   17/26 open   8/11 kat.

Mega mężczyźni (czas zwycięzcy: 02:03:53)
Piotrek 02:30:22   105/329 open   22/44 kat.
Marek 02:37:35   145/329 open   26/44 kat.

Fit kobiety (czas zwycięzcy: 01:20:55)
Ania 02:25:00   59/62 open   3/3 kat.

Pozdrawiam gorąco!
Piotrek