28.07.2013 Mazovia MTB Supraśl

Prolog

Do sektora startowego wszedłem w kiepskim nastroju. Dzień wcześniej w Białymstoku poznałem rodziców mojej dziewczyny Moniki, takim wydarzeniom z reguły towarzyszy alkohol, nie inaczej było tym razem. Moje złe samopoczucie potęgował upał. Nie mniej jednak – jako że był to mój pierwszy start w barwach mybike.pl – chciałem wyprzedzić co najmniej jednego faceta z teamu jadącego dystans Mega, jestem w końcu ambitny 🙂

77456_663363333693165_96428442_o

1. Masakra

Startujemy, ustawiłem się na końcu 4. sektora (z kolegą z teamu, to chyba był Bartek). Nie lubię od razu wyprzedzać ponieważ na początku wszyscy jadą na 100%, wolę jechać swoim tempem i poczekać aż towarzystwo się zmęczy. Widzę jednak, że tuż po starcie Bartek sprytnie przebija się na początek stawki, a ja zostałem na końcu, cisnę więc na maxa starając się odrobić stratę. Nie mam łatwo na asfalcie (opony 2.2 z dość agresywnym bieżnikiem plus stosunkowo niskie ciśnienie (1.8 bar)), uffff nareszcie zjeżdżamy z asfaltu do lasu, wyprzedziłem 1/3 sektora, patrzę na pulsometr – 98%. W poczuciu, że dalej będzie już tylko łatwiej, ciągnę solidny łyk izotonika. Ale gorąco. Odprężam się, zwalniam i próbuję przypomnieć sobie objawy udaru cieplnego. Tak na wszelki wypadek.

2. Wycieczka po lesie

Postanowiłem odpocząć przed zapowiadanymi podjazdami. Jechałem dość luźno podziwiając piękno przyrody, jednak co jakiś czas musiałem kogoś wyprzedzić. Szczególnie denerwował mnie jakiś facet, który notorycznie hamował na zjazdach. W końcu ledwo go wyprzedzam (brak miejsca) i… nie zauważam zakrętu, wyhamowuję, zawracam. Chyba jednak trzeba będzie trochę przycisnąć. Jadąc w ten sposób nie dogonię nikogo z teamu. Biorę głęboki wdech, solidny łyk izotonika i przyśpieszam. Podejmuję też decyzję – więcej nie piję przed wyścigiem.

1004882_663261327036699_1218776274_n

3. Szef

Napieram. Ktoś siedzi mi na kole. Wpadam w piach, przednie koło ucieka, rower gwałtowanie zmienia tor jazdy. Klient z tyłu zawadza o mnie i upada. Nic mu chyba nie jest, bo klnie. Na wszelki wypadek nie oglądam się – nie moja wina 🙂 Pulsometr 92%, a oddycham nosem, dziwne… Zastanawiam się, jak powinienem był przygotować się do wyścigu? Czy browar odkwasza? Rozważania te przerywa szef teamu – Mimi. Dogonił mnie z 5. sektora. Nieźle, myślę. Jadę przecież dość szybko, szef szybciej – pewnie jadł dużo warzyw i wołowiny dzień przed. Nie wsiadam mu na koło, jadę swoim, szybkim jak na mnie tempem. Spotykamy się przed premią Auto Land, wyprzedzam go. Za chwilę na podjeździe on mnie. Znika. Niedługo potem podjazd o stosunkowo niewielkim nachyleniu po szerokim, ubitym szutrze. Wszyscy jadą jakoś wolno. Wyprzedzam kilkanaście osób, w tym szefa. Więcej się nie spotkamy, pojechał przez pomyłkę Giga. Szkoda.

4. Wyścig

Złe samopoczucie związane z wizytą u rodziców Moniki minęło, musiałem wypocić truciznę z organizmu. Jadę szybko bez większego zmęczenia, uważam żeby nie jechać za szybko. Po co się zakwaszać. Ciągle wyprzedzam, w tym Bartka. Jak mnie nie dogoni, to zrealizuję swój plan 🙂 Kilka fajnych podjazdów i zjazdów, kolejna osoba z mybike.pl – Piotr Mazurek. Pozdrawiam i wyprzedzam. Jednak startowanie z końca sektora to nie był dobry pomysł, wyprzedzanie tych wszystkich ludzi pochłania mi masę czasu. Nie zawsze jest miejsce. Po tym manewrze zaczyna się to co najbardziej lubię: jadę sam. Pusto, nikogo w zasięgu wzroku. Nie muszę uważać, więc katuję rower na maxa. Wtem trzask, coś zablokowało korbę.

5. Mechanik

Zjeżdżam na bok, coś wpadło w przerzutkę i skrzywiło ją tak, że łańcuch wpadł pomiędzy kasetę a szprychy. Nie mogę go wyciągnąć, próbuję z całej siły. Kręcę kołem tam i z powrotem… i nic. Czas leci. Odwracam rower do góry nogami, usiłuję zdjąć koło, w końcu się udaje. Wyminęło mnie sporo osób, szkoda. Wsiadam na rower, przerzutka nie działa zbyt dobrze. Siada mi motywacja, nie mogę się rozpędzić. Na najbliższym podjeździe okazuje się, że nie wchodzą 3 największe zębatki na kasecie. No to pod górę może być ciężko, wydaje mi się że mam przerąbane. Pozwalam sobie na duży łyk izotnika. Byle do mety.

6. Na maxa

Dziwne, ale doganiam i wyprzedzam jakichś ludzi, po postoju jedzie mi się gorzej i mam wrażenie, że wolniej. Podjazdy to masakra. Biorąc je z twardego biegu muszę zachować kadencję żeby nogi wytrzymały. Po każdym z podjazdów nie wiem jak się nazywam. Na jednym z nich biorę z lewej cały pociąg, w tym Bartka który musiał mnie minąć kiedy naprawiałem rower. Bartek krzyczy coś do mnie ale za bardzo nie kojarzę co. Zanim wyjadę z lasu na utwardzoną drogę za późno zauważam strzałkę w lewo i po ostrym hamowaniu ląduję w trawie. Nic to, za chwilę zjazd po piachu gdzie jakiś typ sprowadza rower (!) i koniec lasu. Wydaje mi się, że do mety niedaleko więc zaczynam napierać NA MAXA. Zmieniam się z jakimś kolesiem z 3. sektora, finiszujemy razem (pozdro).534896_663259800370185_406724135_n

Epilog

Na mecie źle się czułem, byłem zmęczony jakbym przejechał 2 maratony. Swój ambitny cel zrealizowałem. Wśród mężczyzn jadących Mega z 4. sektora byłem 3. na około 29 startujących:

http://www.mazoviamtb.pl/wyniki.php?kat=MMOpen&race=10&pokaz_sek=4

To wyjaśnia całe to wyprzedzanie. Myślę że oprócz naprawy roweru najwięcej czasu poszło mi na jazdę za kimś i szukanie okazji do wyprzedzania. Szkoda, że nie awansowałem do 3. sektora, jechałoby się łatwiej. Było fajnie, rozwalonego roweru mi nie szkoda, dowiózł mnie do mety 🙂

Możliwość komentowania jest wyłączona.