Polandbike Wawer FINAŁ

O lesie wawerski, rowerowa miłości ty moja

Ile Cię trzeba cenić ten tylko się dowie, kto się tu ścigał.

Dziś piękność Twą w całej Twej ozdobie,

Widzę i opisuję, bo tęsknię po Tobie.

Często wracam myślą od Twych tras zielonych

Szeroko od Anina do Otwocka rozciągnionych.

Te pagórki te ścieżki, których masz bez mała

Gdzie za każdym zakrętem dzięcielina pała.

Te techniczne single nad Świdrem nad Mienią

Wnet każdego kolarza w twardziela zamienią.

Chociaż gór tu nie masz, gdy maraton rusza   

Raduje się zawsze ma kolarska dusza.

Kiedy brać z Mazowsza siada na rowery,     

Niech się pochowają wszystkie SLRy.

Jedna myśl niemiła stawia mnie do pionu,

Że to już ostatni maraton sezonu……………………;)

 

No dobra koniec tej grafomanii, przejdźmy do konkretów. Faktycznie bardzo lubię lasy MPK, nie tylko dla tego, że mieszkam w okolicy i mogę tam jeździć, na co dzień. Uważam, że z punktu widzenia MTB jest to najlepsze, co Mazowsze może nam zaoferować. Ktoś się nie zgodzi OK nie ma sprawy. Chętnie poznam inne równie ciekawe tereny. Moim zdaniem nie było w tej edycji PolandBike lepszej trasy, no może ta z Otwocka na początku sezonu, ale to też przecież MPK.

Co można powiedzieć na pewno o tym maratonie? Że było zimno. Garmin pokazał średnio niecałe 5°C. Mieszkając nie dalej jak 500 metrów od miasteczka PolandBike pojawiłem się w sektorzebp4 na 15 minut przed startem, a i tak zmarzłem porządnie. Z podziwem patrzyłem na uczestników w krótkich spodenkach – twardziele.

W sektorach widzę kilka zielonych koszulek. Niektórzy maskują teamowe stroje pod czymś cieplejszym, ale rozpoznaję znajome twarze. Na starcie niemal 750 zawodników, co zwarzywszy pogodę można uznać za wynik więcej niż przyzwoity.

1, 2,3………………….pooooszli. Na oczątku jak zwykle szeroko i szybko, nawet bardzo, bo wszyscy byli zmarznięci. Jechałem w czubie sektora i na dłuższych prostych widzieliśmy uciekający sektor szósty, co tyko dodawało mobilizacji. Na mniej więcej piątym kilometrze zauważyłem człowieka dającego z daleka sygnały żeby go mijać z prawej. Na dojeździe zobaczyłem leżącego na ziemi zawodnika, rower i kilku innych próbujących mu pomóc. Sprawbp2a wyglądała na kolizję po startową, jakie zdarzają się dość często, ale okazała się być daleko bardziej poważna.

Tymczasem zakończyła się szeroka droga i zaczęły się ścieżki. Wyprzedzanie w takich warunkach nie jest proste, ale znajomość terenu pozwoliła mi ominąć kilka razy zatory na nielicznych podjazdach, gdzie tworzyły się prawdziwe kolejki, a zdarzało się, że ktoś zsiadał, a za nim cała reszta. Zadowolony z siebie leciałem w kierunku rozjazdu MINI/MAX na trzynastym kilometrze pamiętając, że organizator wyznaczył limit czasu 45 min na dotarcie do tego punktu. Po drodze kilkukrotnie widzę ludzi zbierających się z pobocza po niegroźnej wywrotce na piachu lub naprawiających rowery. Nikt nie wygląda na potrzebującego pomocy. Wskakują na rowery i wracają na trasę, co samo w sobie jest niebezpieczne, bo natężenie ruchu duże i tempo solidne.

Nareszcie jest rozjazd. Jak zwykle robi się prawie pusto. Zostaje kilku zawodników z przodu i ktoś z tyłu. Kończy się szarżowanie i wyprzedzanie w niebezpiecznych miejscach. Nie ma takiej potrzeby miejsca jest dość, a każdy zaczyna liczyć i rozkładać siły.

Na dwudziestym kilometrze dogania mnie Ela z obstawą. Trzy zawodniczki idą jak burza. Widać, że napędza je rywalizacja. Wsiadam do tego pociągu i tak we czwórkę dojeżdżamy nad Świder. Cudowny singiel tuż nad rzeką, kręty wąski i nieprzewidywalny. W pewnym momencie Ela sprytnie nurkuje pod konarem zwisającym tuż nad ścieżką. Ja jadąc tuż za nią i nie chcąc być gorszy próbuję zrobić to samo ignorując własne rozmiary i większy rower. Skutek jest takpb3i, że zaliczam solidnego dzwona w kask, który o mało nie ściąga mnie z roweru. Jeszcze kilometr dalej huczy mi w głowie.

Tymczasem dojeżdżamy do bufetu na dwudziestym piątym kilometrze. Łapię banana i próbuję gonić Elę. To najtrudniejszy odcinek trasy. Długa kilkukilometrowa prosta szutrówka w odkrytym terenie. Nieźle wieje. W tej temperaturze to spora różnica, zaczynam marznąć i zwalniać. A Ela zaczyna się oddalać.

Nareszcie koniec męczarni. Kolejny singiel nad Świdrem przynosi ulgę od wiatru, a i widoki daleko bardziej przyjemne. Jeszcze tylko kawałek asfaltu, trochę po płytach, krzyżówka z drogą nr 721 i znów jesteśmy w lesie.

Wspominałem o najtrudniejszym odcinku? Teraz czas na najgorszy. Przez dłuższą chwilę jedziemy przecinką przeciwpożarową równolegle dziesięć metrów od drogi 721. Jest na niej nieprawdopodobny syf. Butelki, kanistry po oleju, reklamówki, puszki, nawet prezerwatywy – zużyte. W pewnej chwili dochodzi mnie delikatny zapach świeżego szamba. To dobry znak. Dojeżdżamy do oczyszczalni zaraz zacznie się najlepszy fragment trasy. Singiel nad Mienią. Kto nie był i nie widział musi przyjechać i zobaczyć. Cud miód i malina.

W pewnej chwili widzę Elę jadącą w moim tzn. w przeciwnym kierunku. Przez chwilę myślę, że to z troski o moją skromną osobę, ale nie. Ela nie jest pewna czy nie zgubiła trasy. Rzeczywiście na dłuższym odcinku nie ma ani jednej strzałki. Znam trasę, więc pamiętam, że zaraz będzie przeprawa przez most na zwalonym drzewie, a mostu raczej nie da się przeoczyć. Jedziemy, więc pewnie dalej. Tuż za przeprawą Ela postanawia porzucić mnie po raz drugi. Ach te kobiety, kto za nimi nadąży?

Ostatnie dwadzieścia kilometrów to prawdziwa perełka MPK. Najpierw wspinaczka na niezbyt strome, ale długie wzniesienie z ruinami bunkrów na szczycie, potem ostry zjazd i dalej w kierunku singli w okolicach lotniska Góraszka. Gdy tam dojeżdżam niemal nie poznaję miejsca, w którym niedawno jeszcze byłem. Wszystko totalnie zryte. Jak po galopadzie. Po singlu ani śladu.

Teraz w głowie już tylko jedna myśl jak najszybciej do mety. Trasa łagodnieje, ale i tak kilkukrotnie trzeba jeszcze zdobywać mniejsze lub większe wzniesienia lub przeprawiać się przez łachy piachu. Niemal ostatkiem sił na finiszu udaje mi się wyprzedzić jeszcze dwie osoby. Ale rozpoczpb1ąłem finisz trochę za wcześnie. Tuż przed metą oddaję jedną lokatę. Zabrakło sił.

Wynik 2,42 Garmin pokazał niecałe 50 km. Do awansu do szóstego sektora zabrakło trzech punktów. Niby niewiele, ale to ostatni maraton. W 2016 trzeba będzie zaczynać od nowa. Mimo to jestem zadowolony. Trasa była super, a kondycja pozwoliła się nią nacieszyć i podziwiać widoki, a nie walczyć o przeżycie.

Wspominałem o wypadku na piątym kilometrze. Znam to miejsce bardzo dobrze. To ścieżka przy wyschniętym stawie Czarniak. Rosną ram trzy solidne brzozy. Można je ominąć z prawej lub lewej strony. Z lewej piach z prawej twardo. Zaraz dalej ścieżka się zwęża na jeden rower. Pierwszy sektor wpadł tam rozpędzony. Poszkodowany twierdził, że ktoś zepchnął go z trasy. Nie zmieścił się. Uderzył na pełnej prędkości w jedną ze stojących brzóz. Na filmie zamieszczonym na forum nie widać zdarzenia, ale widać jak mijają go kolejni zawodnicy lecą 30 km/h. Dopiero po chwili ktoś się zatrzymuje i rozpoczyna się akcja ratunkowa. Karetka dociera podobno dopiero po 45 min. Gość ląduje na Szaserów. Złamana łopatka, kilka żeber i coś z kręgosłupem. Podobno doświadczony zawodnik. Na forum PolandBike jatka.

Oj smutno się zakończył ten sezon.

Piotr „Buczek” Buczyński

Wyniki Mybike team Wawer

Nr Nazwisko Imię Rocz. Kat. M. open M. kat. Dystans Team   Czas Punkty
2923 Żyżyńska-Galeńska Krystyna 1983 K3 7 4 MAX MYBIKE.PL     2:27:15 547.44
1839 Kaca Elżbieta 1983 K3 13 8 MAX MYBIKE.PL     2:40:36 501.93
523 Kuchniewski Tomasz 1966 M4 144 30 MAX MYBIKE.PL     2:27:29 463.10
89 Buczyński Piotr 1973 M4 197 49 MAX MYBIKE.PL     2:42:50 419.45
671 Dzięcioł Justyna 1979 K3 21 12 MINI MYBIKE.PL     1:26:33 336.61
247 Witkowski Mikołaj 1983 M3 106 38 MINI MYBIKE.PL     1:11:52 325.32
441 Czapski Andrzej 1975 M3 245 105 MINI MYBIKE.PL     1:19:54 292.62
522 Kuchniewska Beata 1966 K4 57 8 MINI MYBIKE.PL     1:39:39 292.36
691 Sawicki Karol 1976 M3 263 113 MINI MYBIKE.PL     1:21:19 287.52
248 Sarnecki Marek 1983 M3 369 163 MINI MYBIKE.PL     1:33:07 251.08
785 Galeńska Anna 1946 K5 74 7 MINI MYBIKE.PL     2:06:02 231.16
355 Wołoszczuk Bogdan 1950 M6 401 19 MINI MYBIKE.PL     1:45:37 221.37

 

Polandbike 2 maja 2015 Legionowo

Magiczna moc teamowej koszulki

Zbiórka pod SGGW, pakujemy samochod, Renata, Szymon i ja. Pozostałych dwóch uczniów na majówce wiec do upchania w skodzie tylko dwa rowery. O wiele wygodniej jest wrzucić rowery na dach, ale mój samochód stoi akurat w warsztacie.

Słoneczko świeci piękny – dzień na ściganie. Myśli z ostatniego wyścigu (pierwszego po 4 latach przerwy) w Otwocku nie działają na mnie zbyt zachęcająco… nie chcę znów przyjechać ostatnia. Po inauguracyjnym maratonie Polandbike 2015 przekonałam się, że nie startuje z punkyu wyjścia w sensie kondycyjnym tak jak w 2007 roku kiedy zaczynałam jeżdzić. Czas sobie uświadomić, że jestem o wiele niżej. Wtedy dziwczyn w wyścigu startowało dosłownie parę, kiedy przerwalam ściganie w 2010 byo ich może 20, a teraz jest jest dla nich w wynikach osobna lista bo uczestniczek jest 70. Szok! Krótko mówiąc dziewczym jest więcej i ich pozom jest zdecydowanie wyższy niż kiedyś.

Idę grzecznie do swojego 10 sektora, trzeba znać swoje miejsce w szeregu. Im jestem bliżej tym bardziej czuję dym z papierosów. Niewiarygodne! Jajaś zawodniczka przed startem postanowiła się „dotlenić”!

Patrzę jeszcze ile mam powietrza w oponach, coś w głębi duszy podpowiada mi, że za malo, ale ostatecznie pozostawiam ciśnienie pozwalające na lepszą przyczepność w trudnym terenie.

Startujemy. Nie od początku czuję, że dziś będzie mi się jechało dobrze, ale szybko się rozkręcam.

Im dalej tym lepiej. Na początek asfaltowymi uliczkami, gdzie nie bardzo mam moc żeby wyprzedzać. Kiedy wpadamy w szerokie dukty leśne mijam jakieś rywalki, jeszcze ich nie znam, nie wiem kto to jest, ale coż za radość objechać kogokolwiek! Podczas podjazdu pod wiadukt wyrażnie zdycham. Zjazd i z daleka widzę kogoś w koszulce Mybike, mówię cześć, chwilę jedziemy razem i ruszam dalej do przodu bo dziś kryzys dopadł kolegę z teamu. Pierwszy singiel to jest to co możnaby jeździć codziennie przed poranną kawą – wielka przyjemność. Niby nie zbyt wielu okazji do wyprzedzania, ale dla chcącego… Tam gdzie mogę wyprzedzam po krzakach, a tam gdzie się nie da mówię grzecznie przepraszam. Lecz wszystko co dobre szybko się kończy. Na jakimś zjeździe dobijam na korzeniu i psssssssss. Trzeba było posłuchać głosu z głębi duszy przedjustna po startem. Jadę bez licznika wiec nie wiem który to kilometr, ale wiem, że szkoda mi strasznie mojego pieczołowitego wyprzedzania. Zmieniam dentkę w 5 może 7 minut i szybko wskakuję na rower. Nie udaje mi się dogonić wszystkich, któych minęłam, ale komentarze słyszane za plecami „to ta która gumę zmieniała” działają na mnie motywująco. Na rozjeździe mini i max już nie mam wątpliwości, że jadę krótszy dystans, po wielkiej męczarni z Otwocka na dłuższej trasie. Ostatnie 10km jedziemy na zmianę z miłym zawodnikiem. Na metę wpadam z dwoma innymi zawodnikami. Czuję przyjemne zmęczenie powysiłkowe i stwierdzam, że dziś było lepiej, znacznie lepiej. Wyścig ukończyłam na 40 miejscu open wśród kobiet, 20 w K3 z czasem 1.42.10.

 

1685 Błażewski Bartosz 1968 M4 96 15 MAX MYBIKE.PL 473.15
247 Witkowski Mikołaj 1983 M3 105 43 MINI MYBIKE.PL 324.93
671 Dzięcioł Justyna 1979 K3 40 20 MINI MYBIKE.PL 297.54
50 Borowiecki Tomasz 1975 M3 276 112 MINI MYBIKE.PL 280.24
175 Rola-Janicki Robert 1961 M5 277 22 MINI MYBIKE.PL 280.24
248 Sarnecki Marek 1983 M3 359 145 MINI MYBIKE.PL

 

 

Justyna Dzięcioł