Kielce Targi Rowerowe 24-25 września.

To największa impreza branżowa w ciągu roku. W tym sezonie można było zobaczyć jeszcze więcej wystawców, w tym z Tajwanu i Chin, oraz Czech i Słowacji. Wystawiają się tam wszyscy ważni gracze w rowerowym świecie.

12033746_902137259833485_1139947421_nTargi Kieleckie oprócz „obowiązkowych” spotkań z partnerami, to także możliwość przejrzenia bardziej globalnej oferty skierowanej na polski rynek. Miejsce wymiany zdań i poglądów. Chciałbym się podzielić z tym co w czasie jednego dnia przyciągnęło moja uwagę i zainteresowanie.

Na stoisku firmy Velo, która jest przedstawicielem wielu marek, można było spotkać przedstawiciela firmy Hamaxs z Norwegii. Zaprezentował on nową przyczepkę. Przyczepka jest na tyle ciekawa i innowacyjna, że z pewnością wprowadzimy ją do oferty. Sam byłem użytkownikiem takich przyczepek, więc znam bolączki rodzica i powiem szczerze, że nie dość, że szybko się skła12064116_902137219833489_856247861_nda, łatwo i bezpiecznie podłącza do roweru, to jest wykonana z lekkich i trwałych komponentów. Na stoisku uwagę przyciągały też dziecięce fatbike czyli „grubas” na koła 20calowych i 24 calowych za nie dużą kasę.

Prawie wszystkie marki pokazały na swoich stoiskach przełajówki. Najtańsza była Authora już za 3tys. na Sorze. Choć moją uwagę bardziej przykuła droższa wersja na karbonowej ramie za 7tys.

W Park Toolu gdzie wydawało się że wymyślono już wszystkie narzędzia, przyszła moda na miniaturyzacje. Z jednej strony fajnie mieć taki mały klucz, ale na wygodę użytkowania raczej kiepsko to wpłynie.. Ja chyba wolę starą, większą wersje.

Trzeba też wspomnieć, że SKS wp12047718_902137253166819_1224415783_nrowadził bardzo fajne, szybko montowalne błotniki szosowo crossowe. Coś pomiędzy pełnymi błotnikami a „dupochronami”.

Następnie ruszyliśmy do naszego partnera „PHU Poręba” gdzie można było przymierzyć kołnierz z poduszkami powietrznymi. Ja osobiście myślę, że ten produkt bardziej skierowany jest do klientów z Holandii. Zapoznaliśmy się z nową, kolorową linią lampek POP… już niebawem u nas w sklepie.

Wypróbowaliśmy jak chodzą kółeczka od Cyclingceramic. Mnie osobiście bardzo to przekonało. 4 waty oszczędności to zawsze coś.

Muszę powiedzieć, że też byłem zafascynowany pedałami Time szosowymi. Gdyby nie to, że niedawno zakupiłem Looki to bym się nie zastanawiał. Lżejsze z dodatkową ruchomością poziomą, ośkami jeszcze lżej chodzącymi. Moim typem był model Xpresso12 Carbonowo Tytanowe z ceramicznymi ośkami.12053329_902137256500152_730037378_n

Później wpadliśmy na stoisko Schwalbe – nowości sporo, bo przecież mamy małą rewolucję w rozmiarze opon + do tego dynamicznie rozwijające się enduro.

Następnie udaliśmy się do Bikemana gdzie zapoznaliśmy się z nowościami w lampkach w firmie INFINITY. Bardzo nasa ucieszyła nowa wersja naszego Bestsleru modelu Lava. Nie dość, że tak samo ładna to jeszcze 30% tańsza w wersji nie USB.

Uwagę przykuły narzędzia Topeak z serii NIJA, które chowa się w różne miejsca w rowerze. Np. skuwacz łańcucha schowany w kierownicy. Cie12048525_902137229833488_1592737278_nszą nas też zmiany w kaskach Alpina. Być może Volkswagen zachwiał ostatnio zaufaniem do niemieckich produktów, ale ja osobiście nadal je cenię.

Na stoisku THULE dowiedzieliśmy się o zmianach w zasadach dystrybucji. Ogólnie wydaje nam się, że są to zmiany pozytywne. Bo w tej chwili jest duży bałagan. Podziwialiśmy też nowy bagażnik szosowy.

Nowa kolekcja toreb została odchudzona, lecz cena ciągle nie jest zbyt atrakcyjna. Więc nie nastawiamy się na dużą sprzedaż w tym asortymencie.

Po drodze odwiedziśmy firme Vincere gdzie mogliśmy po12047484_902137199833491_630303960_ndziwiać jak zabezpieczyć ramę przed otarciami. Oraz zobaczyć nowe kolory błotników do rowerów MTB Mucky Nutz

Później zawitaliśmy do 7Anny, która stała się nowym dystrybutorem Fizik’a. Obejrzeliśmy też plecaki V8, które powinny zainteresować każdego kto ceni estetykę i funkcjonalność.

W tym roku na tragach dzielnie towarzyszyła mi moja żona. Jej uwagę przykuły torby i sakwy firmy New Looxs (newlooxs.nl), które zapewne pojawią się w naszej ofercie wraz z fotelikami Bobike. (bobike.com)12032441_902137236500154_2055207184_n

Na koniec udaliśmy się na testy rowerów elektrycznych, gdzie dokonaliśmy porównania nowego systemu STEP w Shimano z Boshem i innymi rozwiązaniami np. z firmy EcoBike. Róż12048439_902137226500155_1670340672_nnica jest druzgocąca – silniki Bosha są po prostu najlepsze. W skrócie napisze tak. Silniki w piastach mają opóźnienie i rower nie jeździ płynnie, tylko szarpie. Odczucie wspomagania jest dostateczne.

W Shimano wsparcie to raczej lekkie popychanie, wszystko działa bez zarzutu, ale brakuje odczucia wspomagania jakie się ma od pierwszej 12041961_902137239833487_749470374_nchwili w silnikach Bosha.

Ostatnio wymyśliłem sobie ze idealny rower to zawieszony rower o skoku 120mm, na 3calowych oponach, ze wspomaganiem Bosha. I taki rower jest w ofercie Scotta. To był najfajniejszy rower na testach. Na koniec zostawiliśmy sobie wizytę w zaprzyjaźnionych redakcjach Bikeboardu i Szosy.

Fajnie jest porozmawiać na żywo z Panami Redaktorami J Znamy parę szczegółów co do nowego numeru Szosy, ale te informacje musimy zostawić dla siebie.12023219_902137189833492_1080410092_n

Było jeszcze wiele ciekawostek tak jak Aero trzy kołowiec wspomagany elektrycznie. Nowe eleketryczne monocykle. No każdy kto kocha dwa kółka coś by sobie wypatrzył.

Przed targami było też stoisko GreenVelo. Gdzie odbyła się prezentacja 4D, z resztą bardzo ciekawa. Dowiedzieliśmy się, że cały projekt już jest na ukończeniu w 90% i na 99% wszystkie trasy czyli 2250km będzie g12033362_902137196500158_1195009940_notowa wiosną. No oby, bo się wybieramy całą rodziną.   12042000_902137209833490_1091447481_n 12047749_902137183166826_388402237_n12028928_902137193166825_1635875798_n

 

 

 

Shimano Spotkanie dla Dealerów 15 września

Spotkanie Shimano tradycyjnie, organizuje w trzech miastach dla swoich klientów. Są to prezentacje w formie bloków tematycznych. O wielu nowinkach można przeczytać na kilka miesięcy wcześniej. Ogólnie osobiście uważam, że Shimano jako firma mogła by być bardziej innowacyjna. Ale ponieważ jest liderem to „20150915_113023kontroluje wyścig”. To temat na pogadanki przy piwie.

Rok 2016 to będzie rok grupy XT 2×11. O tym, że warto się przesiąść wiedzą już chyba wszyscy. Dla mnie nowością było nowe mocowanie przedniej przerzutki XT, jakie będzie stosowane w wielu rowerach szczególnie tych zawieszonych, czyli najczęściej Enduro zwane Sid20150915_131024e Swing. Ogólnie takie mocowanie sprawia, że chodzi to wyczuwalnie lżej i z większą precyzją. Dodatkowo Shimano Polska będzie nagradzać tych co zmienią napęd okularami, które będzie można odebrać na wybranych maratonach MTB.

Drugą, duża nowością jest odświeżona grupa Tiagra. Ta20150915_123830kie nowości średnio budżetowe zazwyczaj przechodzą bez echa… ale dla mnie osobiście w tej chwili nie ma dylematu czy warto dopłacić z Sory do Tiagry. Mechanicznie ta grupa jest już bardzo blisko 105-tki, a wygląd bliski Ultegry. Na spotkaniu można było porozmawiać z Panem Maru odpowiedzialnym za styl nowej Tiagry.

Za tydzień na targach rowerowych będziemy mogli podziwiać pierwsze rowery składane 20150915_155210na silnikach Shimano zwanych STEP, a w 2017 pierwsze wersje MTB z tym silnikiem.

Widać, że wejście w silniki wymaga dużo nakładu finansowego i dopracowania bo program trwa 5lat. Ja puki co, jeśli już miałbym polecać „elektryka” to z silnikiem BOSHa. Po prostu ta firma wzbudza większe zaufanie, a stoi za tym wieloletnie doświadczenie w budowie silników.

Na koniec cos co umknęło moje uwadze po targach EuroBike czyli zapowiedz nowej grupy Shimano20150915_143248 do rowerów miejskich, ceniących sobie wygląd komponentów czyli Metrea. Można „pogrzebać” w necie. Jest już sporo informacji na ten temat.

Na koniec coś dla miłośników Piwa (choć wg smakoszy piwo to nie jest). Na imprezach gdzie będzie gościł namiot Continetala do zdobycia piwko z limitowanej serii. Warto więc być aktywnym uczestnikiem wszelkiego rodzaju imprez rowerowych.

ŚLR Pylypets (Ukraina) wg Kasi B.

UKRAINA. MTB PYLYPETS

W swoim życiu( co prawda nie tak długim, ale jednak) nie miałam jeszcze okazji odwiedzić naszego sąsiada za u7wschodnią granica, a o Ukrainie słyszałam tylko z opowieści. Ekipa MyBike w składzie Ela, Krzysiek, Adrian i Ja postanowiła stawić się na starcie maratonu MTB w Pylypets. Cóż można powiedzieć … piękna miejscowość. Niestety , te zapierające dech w piersiach widoki , w większości mogliśmy podziwiać w drodze powrotnej zza szyby samochodu, gdyż w dzień maratonu Karpaty spowiła mgła. Ale po kolei…
DROGA          

Do przejechania mieliśmy dużo km( ponad 700) co oznaczało cały dzień spędzony w samochodzie. Wraz z Adrianem, wyruszyliśmy z Warszawy koło 7:30. Nasi kompani podróży ( Ela i Krzysiek) dołącu9zyli w Rzeszowie. Dłuuugo jechało się . Po stronie polskiej droga bez zarzutów. W porównaniu do Ukrainy,„dorobiliśmy się” pięknych dróg 😉 Przekraczając granice ukraińską (w tą stronę szybko i bezproblemowo) do końca nikt nie wiedział co nas czeka. Ku zadowoleniu kierowcy droga nie była najgorsza. Mniej komfortowo zrobiło się kiedy nastał wieczór i zaczął padać deszcz. Słaba widoczność oraz brak linii wyznaczających pasy drogowe spowodowały znaczny spadek tempa podróży. Za to mogliśmy „podziwiać” niebywałe umiejętności ukraińskich kierowców. Jeżeli ktoś kiedykolwiek oglądał filmiki z wyczynami kierowców ukraińskich bądź rosyjskich wie o czym mówię J Wyprzedzanie „na trzeciego” przy braku widoczności tego co przed nami.. to częsty obrazeku8. 2 sekundy później… a zderzenie czołowe osobówki z TIR-em moglibyśmy oglądać na żywo… Gość miał szczęście. Gdyby zawahał się przy wykonywaniu tego niebezpiecznego manewru jakim było wyprzedzanie na zakrętach.. wole nie myśleć. Kolejne kilometry przemierzaliśmy zawsze za kimś kto widać, że znał drogę. I tak zbliżaliśmy się do celu. Jednak ostatnie 30 km trochę nas zaskoczyło. 1,2 czasami 3 . To najczęściej używanie biegi. Droga oznaczona na mapie jako biała okazała się być wyboisto dziurawą . Z opowieści organizatorów MTBCROSSMARATON, którzy również przyjechali zmierzyć się z tutejszymi terenami , wiem, że nie jechaliśmy wcale dziurawą drogą. Jak stwierdził Mazi i tu cytuję „ nikt mi już nie powie, że full nie przydaje się na drogi asfaltowe” …Oni jechali drogą, która na mapie była zwykłą czarną kreską :D. Jeżeli chodzi o nas to parę razy podwozie spotkało się z drogą wywołując u podróżujących spontaniczne okrzyki. Nie dało się nie oglądać za siebie w poszukiwaniu części podwozia. u6Na szczęście obyło się bez urwanej miski olejowej. Nie ukrywam..kilkanaście razy pomyślałam sobie „co ja tu robię?” Ufff.. dojechaliśmy. Trochę po 23 odnaleźliśmy swoje pokoje i łóżka. Warunki ekstra. Nie było się do czego przyczepić. Czułam się jak w polskich górach ,w drewnianym domku J. Pozostało tylko oddać się chwili spokoju i zbierać siły na kolejny dzień.

WYŚCIG

Pobudka tuż przed 8 ( tu należało by wspomnieć o zmianie czasu. U nas 6:50 . Na Ukrainie to już 7:50). Na śniadanie kasza gryczana ( ja osobiście nie przepadam) z mini parówką 😀 Nastroje przed startem dobre. Nie czuliśmy zmęczenia. Adrenalina u5rosła z minuty na minutę. Pikanterii całej sytuacji dodawał widok za oknem. Pada. Ku mojemu zadowoleniu wszyscy mówią o błocie. Będzie ekstra 😀 To moje ulubione warunki wyścigowe. Szykujemy się do startu. Adrian, Ela i Krzysiek stawili się na starcie o godzinie 10. Do pokonanie 70km przy 2500m przewyższeń. Ja wybrałam nieco łatwiejszą opcje 😉 47km, a garmin wskazał ponad 1800m przewyższeń. Melduje się na starcie o 10:30. Uśmiech od ucha do ucha. Przede mną perspektywa spędzenia ponad 4 h w siodle. Zero presji. Jadę po to żeby dobrze się bawićJ. START! Krótki zjazd i już pierwsza góra. Trasa przebiegała w większości szerokimi drogami gdzie nie było problemu z wyprzedzaniem. Single stanowiły zdecu4ydowaną mniejszość ( koło 7 km z całej trasy) . Mimo sił, już na 3 km, nachylenie oraz błotna maź zmusiły wielu uczestników do wycieczki pieszej w górę. Myślę sobie… no ładnie. Jak tak dalej pójdzie to będzie maraton pieszy z rowerem . Jednak takich odcinków była zdecydowana mniejszość. Pamiętam jeden podjazd gdzie w połowie już człowiek nie miał siły walczyć z uślizgami. Trzeba było zejść z roweru, a szło się wcale nie lepiej.. 3, 4km\h, nachylenie w okolicach 8 %.. Buty zapchane. Plus 1 kg na buta (pedały crank spisały się, nie miałam żadnych problemów z wpinaniem i wypinaniem butów). Żałowałam, że nie wkręciłam w buty kołków. Może by to coś poprawiło. Opony też się zalepiały. XR1 od Bontragera- mam wrażenie, że na ten wyścig przydałaby się bardziej agresywna opona ale nie można narzekać.u2 Dały radę. Z gęstej mazi oczyszczały się naprawdę szybko. Wymagająco .. Ale to nic. Każdy podjazd wynagradzał zjazd. Piękne, długie zjazdy. U mnie maks. prędkość 52 km/h. Euforia i zadowolenie przepełniały moje ciało. Sama przyjemność. W pamięci jednak cały czas miałam ostatni podjazd jaki na mnie czeka. Na wykresie wyglądał imponująco . Długa zielono, żółto, czerwona kreska na wykresie, która szła w górę od mniej więcej 37km do 44km. Podjazd pod stok zaczynał się polną drogą. Ciężko.. ale po 2 km zamienił się w kamienistą drogę idącą serpentyną w górę. Pudło uciekło mi właśnie na tym podjeździe. Miałam nadzieję dogonić jeszcze ukraińską koleżankę na zjeździe bo wiem, że tam radziła sobie sporo słabiej, ale niestety . Za bardzo się oszczędzałam na podjeździe. Kolarskie powiu3edzenie mówi, że wygrywa się na podjazdach, a przegrywa na zjazdach. Sprawdziło się jak nigdyJ . Ten ostatni zjazd.. adrenalina sięgnęła szczytu. Wąska ścieżka, zakręty, kamienie, błoto, korzenie idące pod skosem na najbardziej stromych odcinkach. Dla mnie bajka 😀 Ramiona paliły, palce lewej ręki odrętwiałe. Dużo trzeba było operować klamkami hamulcowymi. To był najbardziej wymagający zjazd na jakim miałam przyjemność jechać J Poprowadził mnie do samej mety. Radość i zadowolenie. Udało się dojechać w jednym kawałku bez urazów fizycznych i psychicznych;)

I jeszcze jedno. Bufety. To był dla mnie szok. Wjeżdżam na bufet. Sięgam po banana. W tym czasie rower zabiera 2 panów. Jeden z patykiem w ręku, drugi z olejem. Czyszczą mi rower 😀 Napęd jak nowy J Ale uwaga.. to nie koniec. Sięgam po Camelbaka, odkręcam go by dopełnić zapasów. W tym czasie Pani sięga do mojej twarzy, zdejmuje mi okulary, czyści moją twarz mokrymi chusteczkami . Nie wiedziałam czy się ruszyć czy nie 😀 Grzecznie poczekałam aż skończy . Byłam w szoku. Okulary też dostałam czyste. Myślę sobie.. może za zakrętem czeka fotograf 😛

Takiej obsługi życzę każdej kobiecie ścigającej się na maratonach J

POWRÓT
Oprócz tego, że nasi kochani celnicy tak strasznie ociągają su1ię na granicy ( chyba ponad 2h spędzone na czekaniu) to droga wydawała się przyjemniejsza. Wszystkim dopisywał dobry humor. Dzień był słoneczny więc podziwialiśmy piękne widoki po stronie ukraińskiej. Okazało się też, że droga którą jechaliśmy nocą w drodze na maraton, ma jeszcze więcej dziur za dnia :p. Niestety samochód ,którym podróżowaliśmy spotkała przykra sprawa. Prawdopodobnie od uderzenia kamyka pękła szyba. Na szczęście rysa „zakręciła” a my mogliśmy wrócić do domu. Pragnę pogratulować pozostałym uczestnikom woli walki i samozaparcia. Nie był to łatwy wyścig !
Do zobaczenia na kolejnym maratonie

Kasia B.

ŚLR Pylypets (Ukraina) wg Adriana S.

Autor: Adrian Soho

Jak to jest wystartować na trasie, która „lekko” przekracza nasze możliwości? Czy 2500 m przewyższeń na odległości 68 km oznacza, że zjazdy będą strome? A co jeśli prognoza pogody się nie sprawdzi? Czy trzeba bać się Ukrainy?

Organizatorzy cyklu maratonów Świętokrzyska Liga Rowerowa postanowili spróbować czegoś nowego. Wierzymy, że dobrze znają tereny dookoła Kielc i nikt nie ma wątpliwości, że jeśli jest osoba będąca w stanie wyłuskać wszystkie lokalne „smaczki” terenowe, to tą osobą jest Bogdan Maziejuk. Nie chcąc popadać w rutynę państwo Maziejukowie postanowili urozmaicić swój cykl. Nawiązali kontakt z organizatorem maratonów „МТБ марафон” Nazarem Protsiv’em i maraton odbywający się w miejscowości Filipiec (Pylypets) na Ukrainie dopisali do listy edycji ŚLR. A my, jako zawsze głodni nowych wyzwań, nie mieliśmy wyjścia i na taką przynętę daliśmy się, jak można się domyślić, łatwo złapać. Wystawiliśmy cztery osoby: sprawdzona na długich dystansach Ela Kaca, której niestraszne wielogodzinne zjadanie długich kilometrów tras Masters/Giga, młoda i pełna energii Katarzyna Burek o bardzo pogodnym uśmiechu i dużym doświadczeniu w ściganiu się, a także Krzysztof Dziedzic – dotychczasowy zawodnik szosowy próbujący swoich sił w MTB oraz ja czyli Adrian Socho.

Dojazd na maraton nie był trywialny – czekała nas czterokrotnie większa odległość niż do Kielc i przekroczenie granicy kraju, a w zasadzie granicy strefy Schengen. Zarezerwowaliśmy na jazdę cały dzień, a przy rezerwacji noclegu zdaliśmy się na Nazara. Był on bardzo pomocny i informacje od niego rozwiały wiele wątpliwości i obaw. Jednakże zapas czasowy wykorzystaliśmy w całości, złożyło się na to opóźnienie wyjazdu z Warszawy, a drodze, już po zapadnięciu zmroku czekał nas deszcz – akurat na dość krętym odcinku prowadzącym przez pasmo gór. Ostatnie 30 km było typowo górskie i częściej korzystałem z „dwójki” niż z jakiegokolwiek innego biegu. Dojechaliśmy około północy i od razu zaczęliśmy się szykować do spania.

Następnego dnia idąc na śniadanie zauważamy, że wczorajszy deszcz objął również nasze okolice – w dodatku start odbywa się w mżawce. Nie można jednak marudzić, inni zawodnicy są gotowi to my też. Zaraz przekonamy się, jak to jest wystartować na trasie, która „lekko” przekracza nasze możliwości. Cieszymy się, że cały czas pada – nikt z nas przecież nie lubi się ścigać w unoszącym się z drogi pyle. Odrobina błota doda tylko do współczynnika hardkoru i uznania wśród osób, które na ten maratonie przyjechały. Ubieram się, zakładając prawie wszystko co mam – potówka, koszulka z długim rękawem, rękawki i nogawki, koszulka drużynowa. Ruszamy, testowy Trek Superfly śmiało wspina się pod górkę, a opony na 29-calowych kołach dobrze sobie radzą ze zdobiącymi podjazdy kamieniami. Trzeba pamiętać, że wiele współczesnych rowerów do XC, w szczególności tych na dużych kołach, ma kierownicę znacznie szerszą niż dominujący kilka lat temu standard 580 mm.

Bardzo to pomaga utrzymać równowagę na momentami śliskim podłożu. Zaczynają się pierwsze dłuższe podjazdy, na podłożu zaczyna dominować błoto w niezbyt lubianej odmianie zawierającej znaczną domieszkę gliny. Nie jest łatwo, podjazdy wyjadają siły, a trzeba przecież dotrwać do kolejnych podjazdów! Organizator na koniec zachował najciekawsze wyzwanie – podjazd o przewyższeniu 500 m zaczynający się 6 km przed metą. Z jednej strony trzeba zaoszczędzić sił, z drugiej – nie można zostać w tyle.

Łatwo nie jest, ale sił dodają piękne górskie widoki, czyste powietrze, a mgła i skrywające się w niej szczyty górskie wręcz proszą się o kilka choćby zdjęć komórką. Obsługa bufetów była bardzo pomocna, a panie mogły liczyć na wyczyszczenie szkieł okularów oraz …. (UWAGA!) przemycie twarzy! Dodatkowo panowie na trasie w ekspresowym wręcz tempie zajmowali się czyszczeniem łańcucha ORAZ kasety i smarowaniem łańcucha. Pełen szacunek!

Uprzejmi ludzie na bufetach oraz krzepiące ciasteczka i banany sprawiają, że jeszcze bardziej chce się kręcić do mety. Zauważam, że gdy na podjeździe nie mam siły pedałować na siedząco, to niesamowicie niska masa i pewnie też specyficzna geometria wyścigówki zaprojektowanej przy współudziale Garego Fishera sprawiają, że mogę jeszcze podjeżdżać na stojąco.

Są też zjazdy – niektóre to nachylone polne drogi, na których po dokręceniu możnaby pewnie przekroczyć 50 km/h. Inne to strome „ścianki”, które od deszczu wcale nie stały się łatwiejsze. Rower na kołach w dużym rozmiarze oraz zadziwiająco dobrze trzymające opony Bontrager XR1 pozwalają przejechać wszystkie zjazdy z jednym tylko kontaktem gleba-ciało.

Oponom należą się niezmierne słowa uznania, gdyż trzymały dość dobrze, a jednoczesnie ich zachowanie przy poślizgu było dość przewidywalne i dało się panować nad rowerem. Myślę nawet, że z górki rower prowadził się tak samo pewnie jak moja maszynka Enduro na kołach 26”.

Przeważnie jadę mając w polu widzenia jednego-dwóch innych zawodników. Licznik odlicza kilometry, a ja zerkam na miejsce na ramie, gdzie wcześniej naklejony był profil trasy. Deszcz i błoto jednak nie oszczędza nikogo ani niczego, mimo to napęd 2×10 w Treku spisuje się rewelacyjnie – zero zaciągnięć łańcucha, pewna i szybka zmiana biegów. O, jest kolejny zjazd, tuż przed nim wyprzedza mnie kolega z Kijowa w koszulce Rocky Mountain na amortyzowanym rowerze na małych kołach. Najbliższy zjazd jest po polach, przyklejam się do kolegi i nie odpuszczam. Pod koniec zjazdu jest króciutki błotnisto-kamienisty wąwóz, gdzie kolega na rowerze zatrzymuje się na ściance wąwozu, wtedy go wymijam. Mam już na liczniku ponad 40 km, ale powoli siły się kończą i wizje o mecie stają się coraz odleglejsze. Nie mogę jednak odpuścić, gdzieś tam zaraz za mną są kolejni zawodnicy i niech sobie nie myślą, że zawodnicy z Warszawy to słabeusze! Kolejny bufet i pyszne ciasteczka dodają sił. Po chwili wyjeżdżamy na asfalt, gdzie jest zero oznaczeń. Jedziemy tak 3 km zastanwiając się, czy tędy prowadzi trasa. Zero strzałek, zero taśm. A jednak jest skręt, pan z obsługi macha ręką wskazując dalszy kierunek jazdy. I w ten sposób dojechałem do ostatniego podjazdu. Początek jest stromy i urządzam sobie spacer. Zaraz jednak daje się jechać.

Wjeżdżam przecinając slalomem trasę wyciągu krzesełkowego, przez chwilę mam widok na zbocze i widzę, że chmury są nie tylko nade mną. Jest i szczyt, OSTATNI PODJAZD ZA MNĄ, pani na punkcie kontrolnym dokonuje rejestracji mojej obecności metodą analogową. I potwierdza, że odtąd będzie tylko w dół. I faktycznie jest, chociaż miejscami za stromo i ze względu na błoto i brak znajomości dalszego przebiegu trasy muszę nieco nadużywać hamulców. Nieprzesadnie mocarne tarcze 180/160 mm nie próbują jednak się przegrzewać i cały czas mam kontrolę nad rowerem. Krótki płaski odcinek i znowu zjazd – tym razem po korzeniach. A jak korzeni nie ma, to trzeba omijać pieńki i przewalone drzewa. Wszystko dobrze oznaczone, widać też, którędy przebiega optymalna trasa. Wyjeżdżam spośród drzew i już widzę metę! Dojeżdżam zmęczony i sprawdzam czas.

6 godzin na dystansie 68 km. Nigdy nie było tak wolno, nigdy nie było tyle podjazdów. Później okaże się, że w mojej kategorii startowało łącznie 17 zawodników, z czego 9 było szybszych, a 7 wolniejszych. Mam nadzieję, że dzięki temu startowi nasza drużyna podskoczy troszkę w klasyfikacji zespołowej cyklu ŚLR.

A teraz o samej organizacji maratonu. Chciałbym łatwo podać plusy i minusy, ale tych drugich za bardzo nie znalazłem. Świetna pomoc Organizatora (dziękujemy!!!!), szybka odprawa w biurze. W komplecie z numerkiem jest naklejka na ramę z profilem trasy. Oznakowanie i obstawienie trasy rewelacyjne, brak oznaczeń przy asfaltach organizator tłumaczył tym, że prawdopodobnie zostałyby one szybko zerwane przez cywili. Posiłku po wyścigu co prawda nie było, ale w pobliskiej pizzerii czekałem niecałe 10 minut na podanie mi tak potrzebnego dania z jedynego słusznego gatunku 🙂 Nawet nie zdążyłem wysłać SMSów do wszystkich zainteresowanych, a pachnąca pieczarkami pizza spoczęła na moim stoliku tuż obok kufla z piwem. Startujących było około setki, więc jeszcze tego samego dnia wyniki były na stronie. Nazar planuje kolejne edycje w okolicy Lwowa – o ponad 200 km bliżej niż Filipiec.

Trzeba też powiedzieć kilka słów o podróżowaniu po Ukrainie. Nie doświadczyliśmy żadnych z opisywanych przykrości. Nawet na próbę zatankowaliśmy nieco ukraińskiego paliwa i samochód nie wybuchł od tego. Stan dróg – jego kiepskość objawia się na dwa sposoby: a) drogi główne – starta farba wyznaczająca krawędzie jezdni i pasów, co jest uciążliwe po zmroku, a zwłaszcza po zmroku w deszczu, b) bardzo nierówna (pofałdowana) nawierzchnia drogi oznaczonej kolorem żółtym. Zwłaszcza podatne są auta o niskim zawieszeniu, takie jak mój Peugeot 407.

Poza tym: jedzenie dobre, ludzie przyjaźni. Mimo utrudnień związanych z przekraczaniem granicy (poniżej 30 minut w jedną stronę, ponad 3 godziny w drugą) odbieram okolice ukraińskich Karpat jako dobre miejsce na wyjazd wakacyjny na co najmniej tydzień. A cykl maratonów, w którym startowaliśmy mogę polecić każdemu, kto nie boi się spróbować „prawdziwych” gór.

CycloGdynia 2015

Czekałem na ten wyścig od września 2014- kiedy to skończyła się poprzednia edycja. Byłem zauroczony namiastką wielkiego wyścigu dostępnego dla amatorów. Wiedziałem, że tam wrócę. W życiu różnie bywa i ten rok był wyjątkowy. Wiele się w życiu zmieniło- wiosnę miałeraf6m totalnie straconą- 30 dni ciągłego antybiotyku. W maju wróciłem na rower myśląc, że mam jeszcze czas przygotować się do Cyklo Gdyni i to będzie mój główny wyścig. Tylko, że brak było odpowiedniej motywacji. Zamiast treningów wychodziły jazdy tlenowe. I tu z pomocą przyszedł We Ride, do którego należę od jakiegoś czasu ale dotychczas jeździłem z nimi okazjonalnie. W tym roku jeżdżą w każdy wtorek i czwartek wcześnie rano więc idealnie mi to pasowało. Okazało się że był to idealny motywator. Podjazdy pod Słomczyn i tempówki do GK. Podczas wyjazdu do Pucka bębniłem podobne podjazdy jak miały być na Cyklo Gdyni – w końcu wyścig był obok. W międzyczasie (w lipcu i sierpni) wystartowałem w ŻTC i okazało się, że nie jest tak źle z formraf2ą. Tydzień przed startem prognozy pogody mówiły o deszczu w weekend startowy- zaniepokojony tym faktem zacząłem mieć obawy. W trakcie przygotowań z wyjazdu rezygnują Szydło i Krzysiek z Moniką więc zostajemy sami z Kamilem- ale nic to- twardo jedziemy w okrojonym składzie.

W sobotę mieliśmy zrobić fajną przejażdżkę po trasie ale oczywiści zlało nas w połowie więc zapoznaliśmy się tylko z początkowymi i ostatnimi 10km trasy. Wieczór spędziliśmy z We Ride. Prognozy pogody były coraz gorsze. W niedzielę rano wszyscy mają nietęgie miny. 10 stopni, wieje porywiście a nad Gdynię nadciągają czarne chmury. Rozmawiamy z Kamilem i Arkiem, że jak zacznie padać przed startem do może nie wystartujemy…

W tym roku miał być start sektorowy ale wyszła z tego jednraf4a wielka kpina i w moim sektorze B

ustawiło się mnóstwo zawodników z sektora C. Nikt tego nie sprawdzał więc organizator powinien się zastanowić nad sensem wprowadzania sektorów. W momencie startu pogoda się ustabilizowała i zaczęło padać (jakby nie mogło 15 minut wcześniej- pewnie wrócilibyśmy do hostelu). Na starcie nie mogę się zapiąć w bloki i nawet Paweł Murak krzyczy mi abym się zbierał. Deszcz zbiera pierwsze żniwo na kostce na Skwerze Kościuszki- leży pierwszy a za 30 sek leży następny na pasach dla pieszych. Myślę sobie „będzie się działo”. Początek to niby start honorowy ale samochód prowadzący wolno nie jedzie i będąc kawałek z tyłu muszę się spinać aby dobić do czoła- ale jak to zrobić kiedy dookoła jest 300 zdenerwowanych i mocnraf1o niepewnych kolarzy -robi się nerwowo i niebezpiecznie. Pierwsza górka okazuje się łatwa i na niej dobijam do czoła.   To jest pierwsza weryfikacja i w tyle już zostaje sporo ludzi. Teraz będzie nerwowy pierwszy zjazd a potem przy stadionie Arki dłuższy ale lżejszy podjazd. Następne gleby- ktoś się pośliznął, ktoś przywalił w krawężnik. Generalnie horror. Na tym podjeździe przydał się powertap, jadę spokojnie w czubie patrząc tylko na moc- ma być równa od początku do końca podjazdu. Chyba to na tej górce potworzyły się grupki- jadę w pierwszej ekipie a jazda się uspokaja. Tu już nie ma przypadkowych ludzi, każdy uważa aby nie leżeć. Jadę na końcu grupy ale nie ma tragedii, jest zapas sił. W grupie jest kilku znajomych: Aleks, Łukasz i Kuba Okła, który w pewnym momencie na jakiejś interwałowej górce odpada. Słowem- zaczynają się spady a przód powoli topnieje. W ubiegłym roku odpadłem od czoła na 35km i potem była już tylko męczarnia. Teraz jest 50km i jestraf5 dobrze a średnia pokazuje 35,5km/h więc jak na te warunki jedziemy szybko. Nagle na zjeździe leży ktoś z Oski, tył hamuje i niestety zostajemy. Czub odjeżdża, a ja szybko liczę jest nas 12. Jednego znam z widzenia- to Krzysiek Kobiałka, który jeździł z nami tydzień wcześniej na treningu. On nadaje tempo naszej grupie, ja trzymam się chwilowo z tyłu nie dając zmian. Łapią mnie dreszcze i słabo mi (nie dowiem się jakby się jechało w kurtce, ale zdecydowanie za lekko się ubrałem jak na 8-9 stopni). Tempo robi się dla mnie za mocne ale przetrzymuje kryzys jakimś cudem i siły wracają. Ośkowiec z innym zawodnikiem dają mocne zmiany i widzę, że na każdej górce tempo rośnie aby rozerwać grupę więc przechodzę do przodu i sam też zaczynam jechać na zmianie. Przed 90km jest najtrudniejszy podjazd- tam uciekamy we trzech i na końcu podjazdu doganiamy następną grupę spadowiczów. Oni najwyraźniej mają już dość na dziś, jeszcze trochę się nas trzymają ale zaraz większość odpada. Teraz już z górki- 10km do mety to już Gdynia i w większości same zjazdy (co nie jest przyjemne w deszczu, chłodzie i 60km/h ale trzeba się jeszcze skupić). Do mety dojeżdżamy w 5-7osób. Na Świetojańskiej nie ma gonitwy- każdy ma tyle siły aby tylko skręcić w prawo ostrożnie na pasach. Zostaje tylko bruk do mety.

Wyścig kończę na 70m OPEN i 34 w kategorii 30-39 z czasem prawie identycznym co rok temu przy pięknej pogodzie. To powód do zadowolenia bo w ubiegłym roku duża grupa dogoniła nas na 90km- tym daliśmy radę więc moc była . Poprawiłem się mocno z miejscami. Za chwilę za nami dojeżdża druga duża grupa a w niej Kuba Okła i Paweł Partyka z mybike.pl. Ela kończy wyścig z czasem 4:19 i jest 6 w swojej kategorii i 8 OPEN. Kamil wycofał się na 38km.

 

Gdybym wiedział jaka nas czeka pogoda to na pewno bym nie pojechał. Nienawidzę deszczu na rowerze- a na szosie to już w ogóle „strach w oczach” i siedzę w domu. Ale dziś- na zimno- po kilku dniach uważam, że było fajnie i dużo mi to dało treningowo. Przezwyciężyłemraf8 lęk mokrego asfaltu- w końcu pewnie jeszcze nie raz złapie mnie deszcz na rowerze.

 

Za rok tu wrócę, na pewno gorszej pogody nie będzie :)………… więc może być tylko lepiej. Mam nadzieje, że w większym gronie.

raf7