Memoriał Królaka, czyli ściganie w centrum Warszawy

Kolarskie święto w Warszawie
Zeszłoroczny film z Memoriału Stanisława Królaka spowodował, że zamarzyłam, żeby w tym roku wziąć udział w tej imprezie odbywającej się w sercu Warszawy, na pętli ulicznej, otoczonej kibicami. Moje plany dotyczące zakupu roweru szosowego wiązały się m.in. z tym wyścigiem, no i stało się – szosa zakupiona została na początku lipca, jak się okazało, świetnie uzupełniła mój plan treningowy i przyspieszyła dojazdy do pracy. Z drugiej strony przekonałam się, że jednak moim żywiołem jest jazda rowerem górskim i to na nim czuję się najlepiej. Tak więc, kiedy przyszedł czas decyzji co do startu, początkowo planowałam jako jedyny raz w tym roku postawić na szosę, ale przeglądając wyniki z zeszłego roku wpadłam na szalony pomysł – startu w obu wyścigach, najpierw na rowerze górskim, a potem szosowym.

Prosty plan, ale jak go wykonać?
Plan wydawał się idealny – o 12:30 start na rowerze górskim, potem krótki odpoczynek, jakaś przekąska, banan, a następnie o 14:15 sprawdzenie swoich sił na szosie. Pewne wątpliwości pojawiły się, kiedy prognozy pogody pokazały jednoznacznie, że niedziela będzie deszczowa. To, co na rowerze górskim nie stanowi dużego problemu, na szosie, bez dużego doświadczenia jazdy po mokrych drogach, może okazać się nieco trudniejsze. Drugi problem, jaki dostrzegłam to była wątpliwość – jak dojechać na miejsce z dwoma rowerami? Samochodem do centrum z zasady nie jeżdżę, bo szkoda mi nerwów i czasu na szukanie miejsca. Kilka razy przejeżdżałam już krótkie odcinki rowerem, prowadząc drugi rower obok i tym razem również postanowiłam spróbować, przynajmniej kilkaset metrów do przystanku, z którego odjeżdża kilka autobusów w kierunku miejsca startu wyścigu. Niestety chociaż wydawało się, że idzie mi nie najgorzej, tuż przed przystankiem na moment straciłam równowagę i stało się – kolano rozcięte i to tak, że zastanawiałam się, czy w ogóle będę mogła wziąć udział w wyścigu. W pobliskiej Żabce kupiłam plastry, co pozwoliło jakoś zabezpieczyć ranę, autobus na szczęście szybko przyjechał i tak dotarłam na miejsce startu nieco spóźniona, ale z nadzieją na start. Przecież już tyle myślałam o tym wyścigu, że teraz nie czas było rezygnować.  Przywitał mnie Mimi i cały sztab w namiocie MyBike.pl, gdzie zostawiłam oba rowery i poszłam szukać namiotu służb medycznych. Jestem wdzięczna ratownikom, którzy chociaż odradzali ściganie się, zaopatrzyli ranę tak, że byłam wstanie wystartować i dobrze pojechać. Jeszcze wizyta w Biurze Zawodów, odebranie roweru i trzeba było się spieszyć na start. Przez całe zamieszanie na miejsce trafiłam kilka minut przed wyznaczoną godziną rozpoczęcia wyścigu i pozostało mi jedynie wejście do trzeciego (ostatniego) sektora. Razem ze mną startował Wojtek Wołoszczuk i Bogdan Wołoszczuk, a z przodu Piotrek Berner.

Wyścig amatorów na rowerach górskich
Maraton wystartował – każdy sektor osobno. Ciasno było tylko na początku, kiedy każdy ostrożnie mijał zakręty na śliskiej ulicy. Podczas pierwszego zjazdu miałam okazję zaobserwować dlaczego – kiedy na końcu zjazdu z Tamki jeden zawodnik nie zdołał zahamować i wylądował na barierce, na szczęście osłoniętej przez organizatora czymś miękkim. Za zakrętem zawodników czekał prosty odcinek pod wiatr i wreszcie słynny podjazd Bednarską po bruku. Dla roweru górskiego nie jest to duży problem, może poza wysiłkiem. Starałam się zwracać szczególną uwagę na dziewczyny, które doganiam, ale trudno mi było określić, na którym miejscu ukończę wyścig. Wiedziałam za to, kiedy wyścig kończyła czołówka mężczyzn, bo kiedy ja kończyłam 4 pętlę, oni właśnie finiszowali na piątym okrążeniu. Jadąc samemu czasami trochę trudno o motywację, ale kiedy na mojej ostatniej pętli na prostej pod wiatr zobaczyłam kucyk, jeszcze mocniej zaczęłam naciskać na pedały, dzięki temu udało mi się dogonić i wyprzedzić jeszcze jedną zawodniczkę. Z przodu majaczył zielony strój Wojtka Wołoszczuka, ale jego nie dałam rady dogonić. Spotkaliśmy się na mecie, on z czasem o 22 sekundy lepszym ode mnie….. Przyznam, że przez cały wyścig nawet przez chwilę nie pomyślałam o chorym kolanie. Adrenalina zrobiła swoje – nic nie bolało.
Oto pełne wyniki wyścigu amatorów na rowerach górskich, chyba wygląda to nie najgorzej:

Rowery górskie – wyścig kobiet open – 5 okrążeń – (15 km) – Kobiety

Lp. Numer Rocznik Nazwisko i Imię Drużyna 1 okr. 2 okr. 3 okr. 4 okr. 5 okr. Czas
1 18 1983 Żyżyńska-Galeńska Krystyna MyBike.pl 05:45 05:46 05:54 06:06 05:50 00:29:22 D

Rowery górskie wyścig mężczyzn (roczniki 1974-1996) – 5 okrążeń (15 km) – Mężczyźni

9 2240 1982 Berner Piotr MYBIKE 05:10 05:22 05:26 05:23 05:23 00:26:47
18 282 1975 Wołoszczuk Wojciech MYBIKE.PL 05:30 05:38 05:50 06:06 05:54 00:29:00

Rowery górskie wyścig mężczyzn (roczniki 1973 i starsi) – 5 okrążeń (15 km) – Mężczyźni

27 580 1950 Wołoszczuk Bogdan mybike 07:49 09:08 09:15 08:54 09:12 00:44:20 D


Po wyścigu miałam około godziny na przygotowanie do wyścigu szosowego. Znów chwila zastanowienia, czy nie powinnam jednak pojechać do szpitala zgodnie z zaleceniem ratowników, ale przecież nie zrezygnuję z odbioru pucharka za wyścig na góralu, przecież tak chciałam spróbować swoich sił na szosie. Drugi komplet suchych ciuchów i ciepła herbata w pobliskiej sympatycznej knajpce przesądziły sprawę – było mi już ciepło i miałam apetyt na jeszcze jeden wyścig. W końcu to tylko kolejne 15 km – znacznie mniej, niż zwykle przejeżdżam na maratonach.

Wyścig amatorów na rowerach szosowych
Tym razem najpierw startowały kobiety oraz młodzież – wszyscy mieliśmy do przejechania 5 okrążeń. Znów weszłam na linię startu w ostatniej chwili, ale tym razem było nas znacznie mniej i nie było sektorów. Niestety, nie uchroniło mnie to przed kraksą na pierwszym okrążeniu. To, co na rowerze górskim wychodziło świetnie – skręt w lewo w Tamkę, na rowerze szosowym okazało się przyczyną mojego zderzenia z Elą Mzyk, która nie zdążyła wyhamować. Było to efektem mojego braku doświadczenia w wyścigach szosowych, jak też śliskiego asfaltu, na którym nie jest tak łatwo skorygować swój tor jazdy. Cóż, trzeba się było jakoś pozbierać i jechać dalej. Przekrzywiona klamkomanetka nie nastawiała optymistycznie, ale okazało się, że przerzutka działa i dało się jechać. Znów musiałam przez cały czas jechać sama, gonić i wyprzedzać kolejne zawodniczki, bez świadomości, na którym miejscu mam szansę ukończyć wyścig. Podjazd po bruku chociaż trudniejszy, niż na rowerze górskim, nie sprawiał mi dużego problemu, dlatego chyba nie najgorzej szło mi to wyprzedzanie. Jak się okazało, nie zdołałam dogonić tylko dwóch młodych zawodniczek, ale wśród dorosłych kobiet open byłam dekorowana na pierwszym miejscu. Więc jednak warto było 🙂
Czy widać to zacięcie? Fot. Zbigniew Świderski

Rowery szosowe wyścig kobiet open – 5 okrążeń (15 km) – Kobiety

3 289 1983 Żyżyńska-Galeńska Krystyna MyBike.pl 06:54 06:02 05:53 06:09 05:51 00:30:51

Niedługo po zakończeniu wyścigu kobiet i młodzieży, zaczynał się wyścig amatorów mężczyzn – oni mieli 7 okrążeń do przejechania i było ich znacznie więcej, niż nas. Wśród zawodników MyBike.pl szosa okazała się równie popularna jak rowery górskie. Kiedy odpoczywałam po swoim wyścigu w namiocie MyBike, słyszałam wieści kibiców z trasy: Paweł Partyka jest w „grupie pościgowej”, całkiem blisko czołówki. Widać było również, że Bartek Szydłowski (Szydło) jeździł ostatnio na szosie, a Kuba Okła jak zwykle jechał świetnie, ale niestety podobnie jak ja, zaliczył „stłuczkę”. A oto wyniki naszych „szosowców”:

Rowery szosowe wyścig Amatorów mężczyzn (roczniki 1974-1996) – 7 okrążeń (21 km) – Mężczyźni

16 294 1981 Partyka Paweł mybike.pl 04:58 04:55 04:57 05:14 05:16 05:09 04:58 00:35:31
30 222 1985 SZYDŁOWSKI Bartosz mybike.pl 05:29 05:17 05:33 05:40 05:33 05:37 05:30 00:38:41 D
38 219 1992 Okła Jakub mybike.pl 04:52 04:50 05:02 07:52 05:15 05:25 D

Myślę, że cały dzień można podsumować krótko – warto było przyjechać. Gdyby pogoda była nieco lepsza, byłoby jeszcze fajniej, chociaż kibice i tak dopisali, a to zawsze motywuje do szybszej jazdy. Dla mnie dzień skończył się wizytą w dwóch szpitalach – najpierw na szyciu kolana, a następnie prześwietleniu barku – to drugie jak się okazało, niekoniecznie potrzebne, bo było to tylko stłuczenie po upadku na szosie. Niestety przez to nie miałam okazji zobaczyć jak ścigają się zawodowcy, ale mam nadzieję, że będę mogła to również zobaczyć za rok. Trochę martwi mnie tygodniowa przerwa w treningach, bo już prawie złapałam rytm po wakacjach, ale trudno – lepiej chwilę poczekać, żeby w sobotę na kolejnym wyścigu rana była już dobrze zasklepiona. Dziękuję szczególnie ratownikom, z którymi musiałam się spotkać 2 razy – przed ściganiem, a także po ukończeniu wyścigu szosowego. Atmosfera w miasteczku jak zwykle była świetna, a w międzyczasie śledziliśmy postępy Wojtka w jego wyzwaniu, jakim był maraton BBT – 1008 km.

Wojtek na Trasie KIBICUJEMY

Dojazd do Świnoujścia bez problemów nawet 4 minuty zapasu do pociągu miałem STOP Pierwsza porażka dwie lewe rękawice STOP Na szczęście mam drugą parę STOP Dzięki za testowe siodła, jedno jest idealne STOP Idę spać STOP Start mam jutro o 10:04 STOP Trzymajcie kciuki żebym bez spania dojechał na PK 486 Gąbin, to już będzie super, pozdrawiam STOPPANO_20140822_185338

IMG_20140822_191725IMG_20140822_185246

 

IMG_20140822_182017IMG_20140822_171314

Tutaj można śledzić Wojtka na żywo:
http://app.trackmate.pl/event.aspx?EventKey=BBT

 

Trek Fuel EX 9 27,5″

Obrazek

Przyszła paczka, wyjąłem zawartość z pudełka, złożyłem, postawiłem na koła, wygląda ładnie, jest czysty i błyszczący. Kto miałby go rozdziewiczyć jeśli nie ja?
Trek Fuel EX 9 27,5″
DSC_1876
Dużo nowości, nie tylko w Treku ale także i dla mnie.

  • Napęd Sram X1 1×11 z kasetą 10-42 i przednim blatem bez napinacza,
  • Koła 27,5″
  • Damper Foxa z nowym patentem Re:Aktiv
  • Regulowana sztyca Rock Shox Reverb

Najpierw trochę o napędzie.
Kaseta jest już zakładana na nowy bębenek dzięki któremu możemy mieć najmniejszą koronkę 10z, największa koronka ma 42z czyli… jak największa zębatka w korbie większości rowerów. 11 rzędów o takiej rozpiętości w połączeniu z jednym blatem to naprawdę sporo. Ten napęd daje nam najcięższe przełożenie 3.20, a najlżejsze 0.76.
Porównując to z 10 rzędowym napędem 26/38, 11-36 które ma 3.45 / 0.72 możemy łatwo wywnioskować po co 2×10? jak 1×11 daje nam to samo, chociaż dość „słabe” najcięższe przełożenie daje się we znaki, dobrze że mamy tą koronkę 10z, bo przy 11 trzeba było by zmienić blat na 34 lub 36T a wtedy stracilibyśmy nasze 0,72 na hardkorowe podjazdy.

DSC_1900
DSC_1871
Manetka X1 zdecydowanie nie przypadła mi do gustu, potrafi jednym ruchem dźwigni wrzucić 5! biegów, ale zrzucanie jest tylko o 1. Gdy zaczynamy jechać w dół i szybko zwiększamy prędkość… trzeba się sporo na klikać. Wrzucanie o 5 jest fajne, ale tylko wtedy gdy tego naprawdę potrzebujemy, przez rozpiętość kasety zmiana o kilka biegów zdecydowanie nie jest płynna i przyjemna.
Przerzutka X1 jest mała, zgrabna, lekka, ładna i ma mocną sprężynę. Super!
Jeśli chodzi o korbę X1 to długość ramienia 175mm to chyba żart? Tyle że nie śmieszny.
Blacik który działa bez napinacza, budzi obawy i strach przed hopą, ale w tego typie roweru spełnia swoją funkcję w 100%.

DSC_1905 DSC_1903

Teraz coś o zawieszeniu, Fox 32 z serii performance, najlepsza wersja FIT.
Jedno co muszę przyznać że każdy fox jest ładny i lekki, to jest koniec zalet.
Amortyzator tłumi odpowiednio podczas jazdy, ale sama charakterystyka pracy typowa dla foxa nigdy mi nie odpowiadała. Regulacje CTD uważam trochę za bez sens, nie lepiej płynna regulacja kompresji z blokadą? 32ka jest w miarę sztywna, ma oś 15mm, łatwo było ustawić pod siebie, dość mocno progresywny, ciężko dobić.  Niestety brak Kashimy.
Teraz czas na tył, o ile praca amortyzatorów Foxa to kwestia gustu to powietrzne dampery tej marki to była zawsze masakra. Powietrze jest mniej czułe niż sprężyna, do tego foxy były bardzo mało progresywne, ustawiało się SAG 10% a co chwilę się dobijało. Zbyt mała puszka. Więc wszystkie RP23, dhxy air itp… zło!
Ale tutaj mamy DRCV czyli taki dual air, w dodatku Re:Aktiv.
I przyznam szczerze że jestem w szoku, ustawiłem sobie 25% sagu, zawieszenie jest bardzo ale to bardzo czułe, rzeczywiście jak sprężyna, nowe systemy działają, jest progresywny czyli taki jaki powinien być damper powietrzny, niestety tylko do połowy skoku. Gdy przekroczymy tą magiczną granicę, Fox robi się liniowy i łatwo go dobić.
Tutaj „plus” dla Foxa, jest zdecydowanie lepiej niż było,zrobili duży progres w swoim sprzęcie, ale ja i tak zostanę przy Rock Shoxie.

DSC_1940 DSC_1934

Apropo Rock Shoxa i regulowanej sztycy Reverb w wersji stealth czyli z wewnętrznym prowadzeniem. Sztyca do roweru dołączona oddzielnie, trzeba było odkręcić przewód, poprowadzić go przez ramę, dobrać dobrą długość, dociąć, przykręcić, przelać płynem i odpowietrzyć, dopompować i dopiero założyć siodło. Sporo roboty, ale miło że od razu dołączają strzykawki, płyn – pełen zestaw serwisowy. Zamontowana już sztyca cieszy oko, i jest naprawdę przydatna zwłaszcza w takim rowerze, mimo tego że waży ponad 500g to nie zamienił bym jej na sztywny karbonowy kij. Niestety co dobre ma też wady, jak każda regulowana sztyca ma wkurzające luzy… ale co zrobisz? Nic nie zrobisz…

DSC_1929 DSC_1653

Kokpit, kierownica oczywiście Bontrager, model Race Lite. Aluminiowa, 720mm szerokości, świetne gięcie do góry 4º, do tyłu 9º. Spodobała mi się, bardzo wygodna, idealnie szeroka. Mostek tej samej marki, długość 70mm – odpowiednio. Do tego chwyty Bontrager Rhythm z 1 obejmą, kocham te gripy, mam je w zjazdówce, są najlepsze.
Tak więc kokpit w fuelu dostaje ode mnie najwyższą ocenę 🙂

DSC_1731 DSC_1668
Hamulce XT M785, na organicznych klockach, bez radiatorów. No trudno, taka seria, ale klocki szybko się skończą i można założyć ICE TECH, wielki plus za to że tarcze to XT RT86 Ice Tech, nie oszczędzali na tym i dobrze, bo zazwyczaj spotkamy dobre hamulce z kiepskimi tarczami, tutaj jest… wszystko dobre. Sama praca XTków, co kto lubi, hamują dobrze, modulacja odpowiednia, klamka wygodna ale miękka… nie każdy to lubi. Oczywiście XTki to jedne z lżejszych hamulców więc są prawidłowym wyborem w tym rowerze, chociaż ja zdecydowanie wolał bym np Elixira 7 Trail.

DSC_1789

Teraz czas na koła, co tu dużo mówić… chociaż no, jednak jest co mówić.
Przejechałem się kiedyś na EX też chyba 9 ale na kołach 29″… zdecydowanie to nie dla mnie. Nie jeżdżę XC, nie jeżdżę enduro, nie ścigam się w maratonach, nie gole nóg.
Dla mnie wszystkie koła po za 26″ mogły by nie istnieć.
– jeszcze parę dni temu tak myślałem 😉
DSC_1846
DSC_1835
29″ faktycznie mogło by zniknąć ale 27,5″… głupio się przyznać… no spodobało mi się.
Nie wyobrażam sobie tego typu roweru, fulla 120mm skoku na kołach 26″
Na pewno jest to zasługa odpowiedniej geometrii, krótkiego chainstay, fuel jest naprawdę zwinny i skoczny, na manuala rwie się łatwiej niż mój session, w ciasnych bandach też czułem się dobrze, już nie będę mówił jak dobrze się czułem jadąc płaskim odcinkiem.
Problem zaczynał się dopiero po wybiciu z hopy, wtedy dopiero trafiało do mnie to że jadę na dużych kołach, cięższy do opanowania, jakoś mniej pewny, może to kwestia tylko przyzwyczajenia bo całe życie jeżdżę na 26″. Nie mniej jednak, mówię TAK dla 27,5″!
Nawet w zjazdówkach, 27,5″ mają większy sens. Ale freeride to zawsze twentysix!
W fuelu wpakowane są Bontrager Rhythm na osiach 142×12 i 15mm, lekkie, sztywne, dobrze się kręcą. Naprawdę dobre koła i strasznie ładne! A to, że po paru nieodkręconych whipach tylna obręcz kręci się jakby wypiła za dużo whisky i miota się od lewej do prawej części wahacza? Wybaczam….

DSC_1866 DSC_1636

Pora na główny element tego setu czyli ramę.
Jest genialna, system zawieszenia ten sam co w sessionie, sprawdzony, działający.
Sztywny wahacz, naprawdę idealne kąty! I to co każda rama powinna mieć zawsze.
Mocowanie ICSG, mocowanie direct mount na przednią przerzutkę, nie wiem po co ale fajnie że jest. Główka tapered. Oś 142×12, ładny wygląd i ładny kolor.
Porządna ładnie komponująca się osłona pod łańcuch i na dolną rurę.

DSC_1617

Podsumujmy cały rower, bo każdy powyższy element składa się w jego całość, prawie każdy powyższy element to przeciwność tego co lubię. Nie przepadam za zawieszeniem Foxa, za kołami 27,5″, nie lubię Srama jak i hamulców Shimano. Ale w całości, wszystko odpowiednio ze sobą współpracuje, chciałbym mieć taki rower do jazdy na co dzień.
Jest lekki, ma na prawdę czułe zawieszenie, jeździ szybko, jest uniwersalny, dał radę na kazurze, da radę w górach, da radę zrobić nim długą wyprawę na asfalcie.
EX 9 daję na prawdę sporo frajdy!

DSC_1683

Tekst: Wojciech Mynarski
Zdjęcia: Dominik Czarnecki

 

Tatry Tour 2014

Na Tatry Tour wybrałem się z kolegami z SSC oraz rodzicami, którzy nas wspomagali na trasie. Chcę im za to podziękować.

tatry t1Wiedziałem, co mnie czeka. To jest jeden z tych wyścigów, na które czekam cały rok.

Tempo od początku było bardzo mocne. W ciągu ostatnich dwóch wyścigów, w których brałem udział, cały peleton dojeżdżał aż do Liptovskiego.

Tym razem nie. Dwie „hopy”, a ja już zostaję w drugiej grupie. Niezbyt się tym martwię, bo jest zjazd, który ciśniemy niemal na maxa. Przed końcem zjazdu dojeżdżamy do peletonu i im bliżej Liptovskiego tym liczba osób w peletonie się powiększa. Atmosfera się trochę rozluźnia. Postanawiam więc dołożyć do pieca to, co sobie wcześniej zapakowałem do kieszonek.
Oszczędzam siły, bo zaraz będzie decydujący podjazd pod Huty. To tu wszystko się zaczyna, wychodzą te ciasteczka jedzone po treningu 😛 34 stopnie nie ułatwiają zadania… Proszę o wodę z ‘samochodu technicznego’. Kręcę swoje. Szybki zjazd do Zuberca. Tworzy się grupa, a współpraca nawet się układa. Mijamy dość szybko Sucha Hore, wcześniej  był tatry t2bufet. Przy takiej temperaturze należy pamiętać o częstym piciu, którego na szczęście mi nie brakuje. Nogi są coraz słabsze, ale nie odpuszczam.

ZĄB i oberwanie chmury. To już standard, że na tym wyścigu pada. Podjazd jadę jeszcze z grupą, ale ostatecznie zostaję. Deszcz, a w zasadzie ściana wody trochę mnie orzeźwia. Na zjazd próbuję założyć kamizelkę, ale się nie udaje. To nie zmienia faktu, że i tak jestem cały mokry. tatry t3
Podjazd pod Bukowinę jadę już sam. Całe szczęście, że jest jeszcze ciepło, a woda z nieba już nie leci.
Mozolnie się wtaczam, dłuży mi się. Nie chce mi się patrzeć nawet na prędkość czy tętno. Samochód powoli znika za zakrętami.
Zjazd z Bukowiny do Łysej Polany to mój ulubiony z całego wyścigu. Są tam 3 patelnie które trzeba ściąć, modląc się, żeby zza zakrętu nie wyłonił się samochód lub co gorsze autobus. Tym razem było mokro więc i prędkość jest trochę niższa, ale frajda zawsze duża.
Przed Łysą Polaną dostaję drugą porcję deszczu, tym razem z gratisem w postaci gradu. Uderzenia powodują u mnie uśmiech na twarzy. Jedynie co przychodzitatry t4 mi do głowy, to że ludzie myślą o mnie jak muszę być nieźle popier.. . żeby jechać w taką ‘apokalipsę’.

Co ciekawe dwa dni wcześniej padało i wychodziłem na treningi z taką  myślą o wyścigu. Z resztą zasada Velominati mówi, że tylko nieźli skurwiele trenują w deszczu, albo w złych warunkach. Czasem zdarza mi się więc jeździć w deszczu. A co, lubię się dowartościować 😛

Reszta wyścigu to już z górki: bufet, podjazd, meta. Ale nie tak od razu. Deszcz zaczął lać po raz trzeci na ok 170 km. Tym razem nie widać było nawet drugiej strony drogi. Jezdnia powoli zamienia się w rzekę. Jedyne pocieszenie, że jest podjazd i nie marznę. Wreszcie ostatni 12 kilometrowy podjazd. Asfalt jest suchy – po tej stronie Tatr nie padało. Za każdym razem kiedy się tędy jedzie to wydaje się, że go nie będzie. Ale jest i trzyma się całkiem dobrze… W tym momencie już jadę na 110% do mety. Finisz pod Grand Hotel i koniec, koniec na ten rok.

 

A tak było naptatry t5rawdę…

To jest wyścig, który polecam wielu osobom. Owszem łatwy nie jest, ale zupełnie inny od Pętli Beskidzkiej. Przyjemniejszy, jeżeli wyścig można uznać za coś, co jest przyjemne. Organizacja jest zawsze na bardzo wysokim poziomie. Pozytywne  jest to, że jeśli utworzy się duża grupa, często pojawia się samochód organizatora albo motocykl, który prowadzi.

Pozostaje teraz tylko usiąść i powspominać co się działo na trasie, czy w samochodzie. Czas poprawiłem w stosunku do ubiegłego roku, ale nieznacznie 5h 47min 30sec.

Krótki filmik z podróży i przejażdżki następnego dnia. Dzięki Marcinowi, który nas ciągnął przez 100 km, daliśmy radę 😛

 

 

Wszystkie materiały foto/wideo zawdzięczam Michałowi Gałczyńskiemu i są jego prawną własnością.

 

 

To na co wszyscy czekali czyli Nowiny

W dzień dziecka, zapaleńcy ścigania się na rowerach górskich mieli otrzymać nie lada prezent. Trasa mająca zaliczać się do śmietanki tras na Świętokrzyskiej Lidze Rowerowej. Trasa, która mogłaby konkurować z prawdziwie górskimi maratonami. Już na starcie w Sandomierzu słychać było szepty o Nowinach…Gdy pojawiły się profile tras bardzo się ucieszyłem. Rzeczywiście wyglądało na to, że czeka nas świetny maraton. Trasa Master miała liczyć 74 km z 1826 metrami przewyższeń, trasa FAN to 43 km i 1140 metrów przewyższenia. Natomiast trasa Family, licząca 18 km miała mieć 324 m przewyższenia. Poniżej profile tras.

Nowiny dystants Family

Nowiny dystans Family

Nowiny dystans Fan

Nowiny dystans Fan

Nowiny dystans Master

Nowiny dystans Master

Na liście startowej znalazło się 8 zawodników z naszej drużyny. 6 na dystansie Master oraz dwójka na dystansie Fan. Tydzień przed wyścigiem był bardzo mokry, co potęgowało emocje związane z trasą. Pogoda nie dopisywała, gdy ruszałem z Warszawy. Zbliżając się do Nowin widzieliśmy przechodzące w okolicy deszcze. Kultowy maraton zapowiadał się jeszcze bardziej kultowo. Na miejscu byliśmy sporo przed czasem, więc mieliśmy czas na spokojne przygotowanie siebie oraz rowerów.

Nowiny 2014, uśmiechnięty Konrad
Rozgrzewka, siczek nerwowy i do sektorów. Wiatr był bardzo zimny, więc bluzę zdjąłem w ostatniej chwili, mając nadzieję, że nie będzie jednak potrzebna na trasie.

3,2,1… Poszli, na początku bardzo fajny podjazd.
Nowiny 2014, Michał na pierwszym podjeździe. Fot. Karol Wołczyk

Nowiny 2014, Michał na pierwszym podjeździe. Fot. Karol Wołczyk

Co prawda na krótszym dystansie poniosło ludzi bez wyobraźni. Co jak co, ale przecież wyścig w Nowinach wchodzi w skład pucharu świata, więc jest o co walczyć… Efektem ułańskiej fantazji była kałuża krwi i hospitalizowana osoba. Żałosne, że ludzie nie potrafią zrozumieć o co chodzi w amatorskim ściganiu. Wracając jednak do trasy – na początku nie było za dużo błota.
Nowiny 2014 - za rzeczką, opodal krzaczka

Nowiny 2014 – za rzeczką, opodal krzaczka. Fot. Karol Wołczyk.

Podjazdy bardzo przyjemne, zjazdy również. Dopiero później zrobiło się mniej ciekawie i pojawiło się błoto na podjazdach utrudniające bardzo jazdę. Szkoda, bo błoto na podjazdach i zjazdach niespecjalnie uatrakcyjnia jazdę, spowalniając ją jedynie. Niemniej najfajniejsze techniczne momenty nie były obłocone.
Nowiny 2014 - Z górki.. Fot. Nasportoworowerowo

Nowiny 2014 – Z górki.. Fot. Nasportoworowerowo

Wyścig nie był dla mnie najlepszy z powodu obluzowanego bloku w pedale. Skutkowało to tym, że co 10 kilometrów musiałem stanąć i wkręcić sobie blok. Straciłem na to dużo czasu. Co więcej w dwóch miejscach „uprzejmi ludzie” pozrywali oznakowanie trasy przez co błądziłem z grupką ludzi w poszukiwaniu trasy.
Nowiny 2014 - Ładowanie energii. Fot. Karol Wołczyk

Nowiny 2014 – Ładowanie energii. Fot. Karol Wołczyk

Niestety nie tylko dla mnie wyścig był pechowy. Z jazdy zrezygnował Paweł Partyka. Michał razem ze mną zgubił trasę, a Monika zaliczyła  upadek. Niemniej poza Pawłem wszyscy ukończyli swoje dystanse.
Nowiny 2014 szybka zmiana gumy

Nowiny 2014 szybka zmiana gumy

Wyścig okazał się bardzo fajny i mam nadzieję, że za rok będę mógł się zmierzyć z tą trasą raz jeszcze, zakładając bardziej terenowe opony, oraz nakładając podwójną warstwę Loctite na śruby bloków ;))

Dla drużyny punktowali Monika, Radek, Przemek oraz Kuba.
FAN
M. Open   M.Kat.      Zawodnik              Czas
9             3             OKŁA JAKUB         02:15:49
125         42            GRĘDA KONRAD    03:01:10
Czas zwycięzcy na dystansie Fan 02:04:17.

MASTER
M. Open   M.Kat.      Zawodnik                           Czas
26            10           JUREK RADEK                     04:52:05
47            10           KIESIO PRZEMYSŁAW          05:12:52
52            12           ŻUREK MICHAŁ                   05:17:53
56            2             WRONA MONIKA                05:26:44
77            3             KACA ELŻBIETA                  07:06:06
Czas zwycięzcy na dystansie Master 03:58:00.
Teraz prawie miesiąc odpoczynku i ścigamy się w Łącznej. Do zobaczenia !