Zgrupowanie Chorwacja’16

Zgrupowanie Chorwacja’16

Zima w Polsce – nie ma, co ukrywać to ciężka1i okres dlaa2 każdego kolarza. Treningi w mrozie, deszczu i śniegu mają od czasu do czasu pewien urok – szczególnie w lesie. Jednak, gdy codziennie trzeba opatulać się w kilka warstw ubrań i kręcić coraz dłużej w takich warunkach, to nawet mi czasami nie było do śmiechu ;). W tym roku postanowiłam więc znaleźć miejsce, gdzie łatwiej będzie mi się przygotować do zbliżającego się już sezonu. Przeglądając różne oferty zgrupowań trafiłam na facebookowy profil przemekgierczak.pl, gdzie znalazłam info o zgrupowaniu w Chorwacji. W pierwszej chwili myślałam raczej o Calpe, ale po chwili namysłu, stwierdziłam, że w sumie, czemu nie Chorwacja? Na stronie znaa3lazłam słoneczne zdjęcia z poprzednich lat, szybki kontakt z Przemkiem i załatwione – namówiłam moją teamową koleżankę Kasię – jedziemy.

Wyjazd zaplanowany był z Jedliny Zdrój – koło Wałbra4zycha na 28 lutego o 5. Postanowiłyśmy dotrzeć na miejsce dzień wcześniej, żeby lepiej znieść kilkanaście godzin podróży. W niedzielę wieczorem byliśmy już na miejscu – Okrug Gorji (wyspa Ciovo). Pierwsze wrażenie po wyjściu z autokaru: „Wow, jest ciepło!” J Szybko rozpakowałyśmy się i od razu poszłyśmy na spacer wzdłuż morza. Co prawda a5widać było tylko oświetlone w oddali miasta, ale i tak było pięknie.

Pierwszego dnia miałam na spokojnie zapoznać się z okolicą i delikatnie rozkręcić nogę. Wybrałam więc wspólny ta6a7rening, po jeszcze w miarę płaskim terenie. Góry, morze, góry, morze i tak przez całą drogę – po prostu pięknie!a8

Okolice Trogiru zrobiły na mnie naprawdę duże wrażenie. Nie mogłam się doczekać następnego treningu, więc popołudniu kolejna spokojna przejażdżka i odkrywanie nowych pięknych miejsc na wyspie.

MyBike.pl Team!a11

a9

Śniadanie, trening, obiad, trening – dzień, jak co dzień J. Każdego dnia poznawałam mnóstwo świetnych tras. Widoki były tak piękne, ża10e musiałam ciągle robić zdjęcia J Pogoda okazała się wbrew temu, co pokazywały prognozy, bardzo ładna. Codziennie około 15 stopni, ale było kilka dni z full lampą, więc można się było nawet opalać J.

                Pierwsze podjazdy pokonywałam na malowniczo położonej górze – Malaska. Takie podjeżdżanie to naprawdę czysta przyjemność – im wyżej tym piękniejsze widoczki.

Po drodze mnóstwo serpentyn – tyle radości na zjazdach J

A na szczycie takie widoczki:

 

Popołudniu kręciliśmy głównie po naszej pięknej wyspie:

Niektóre poranki były naprawdę piękne, słoneczne – trzeba było wykorzystać więc czas pomiędzy treningami na świeżym powietrzu – rozciąganie, rolowanie, ćwiczenia stabilizacyjne na plaży – coś pięknego:

Nie mogłam oczywiście nie wykorzystać okazji by wejść do morza, po pewnym słonecznym treningu – najlepsza regeneracja! Piękny port w Rogoznicy.

a13a12

 

 

 

a14

 

Jest full lampa – jest szczęście! J

Nie obyło się oczywiście bez niespodzianek – pod koniec pewnego treningu moje koło odmówiło posłuszeństwa. Okazało się, że bębenek jest do wymiany. Chłopaki próbowali mi pomóc J

Niestety na miejscu się nie udało, więc następnego dnia rano nasz najlepszy kierowca – Adrian zawiózł mnie do Splitu- dzięki Adi!! , gdzie spędziliśmy pół dnia na poszukiwaniu a15serwisu, który zajmie się moim kołem lub części bym mogła złożyć koło. Okazało się, że Chorwaci, to bardzo spokojni ludzie, którym nigdy się nigdzie nie śpieszy – nikt nawet nie wykazał odrobiny zainteresowania problemem 😉 Postanowiłam więc kupić koło, co również nie było łatwe. W ostatnim sklepie na naszej drodze udało mi się to jednak, więc mogłam spokojnie wrócić na trening Ja16

W planie nie zabrakło też długich treningów po górach. Widoków w małych górskich wioskach nie zapomnę chyba nigdy.

 

Wolne popołudnia – a19zdarzały się rzadko, ale była to dobra okazja do spacerów J

Ostatni dzień – czas robienia wspólnych zdjęć J

Każdy z dni pobytu miałam świetnie zaplanowany przez moją a20trenerkę – Magdę Sadłecką. Jak zobaczyłam plan miałam obawy, czy ja dam radę. Okazało się jednak, że Magda ułożyła wszystko tak, że z każdym dniem czułam się na rowerze coraz lepiej. Nawet po ciężkich treningach następnego dnia nogi zawsze chciały ze mną współpracować. To było naprawdę cudowne uczucie – dziękuję Magda i za stały kontakt! Ja21

Miała być relacja wyszła oczywiście fotorelacja. Myślę, że zdjęcia oddają wszystko, pokazują jak właściwie było.

Podsumowując – ponad 40h w siodle, ponad 1000km i ponad 13000 a22przewyższeń – to było 11 intensywnych dni J

Dziękuję całej ekipie – dzięki Wam to było naprawdę mega udane zgrupowanie i widzimy się za rok! J

Aga                a17a18      a23 a24 a25  a26a27 a29a28  a30

Ceteń MTBOpoczno

Zimowe maratony mtb stają się coraz bardziej popularne i coraz więcej firm organizujących letnie edycje stawia na zimowe ściganie. Ja w tym roku w ramach przygotowań startowych postawiłem na dwie edycje organizowane przez MTB opocz_MG_8750no. Ostatnia z nich odbyła się w Osadzie Łowieckiej Ceteń koło Inowłodza 6 marca.

Przed startem miałem mieszane oczekiwania. Z jednej strony wiedziałem, że przygotowania do sezonu idą z _MG_8824grubsza zgodnie z planem, ale w minionym tygodniu byłem w delegacji gdzie pozostało mi tylko wczesno poranne kręcenie na hotelowym spinningowym rowerze, do tego doszło jeszcze jakieś lekkie zatrucie albo wirus żołądkowy który trochę mi pokrzyżował plany, a na koniec spóźnienie na osatni piatkowy samolot do Polski i dodatkowa nocka w hotelu lotniskowym. Tak czy inaczej chciałem zobaczyć w którym miejscu przygotowań jestem i czy mam szansę wrócić do poziomu sportowego który pozwalał mi walczyć o wysokie lokaty do 2011 roku po którym miałem przerwę od regularnego ścigania.

Budzik zadzownił o 7:15 jedna drzemka, toaleta, śniadanie i w drogę. Na szczęscie dojazd na maratony MTBopoczno jest bardzo sprawny z Warszawy. Na miejscu pogoda była raczej wiosenna niż zimowa dzięki czemu przy dodatku nogawek, rękawek i czapki z daszkiem ( żeby deszcz nie padał na okulary) można było sprawdzić nowe stroje klubowe w boju. Na minus kropił tro_MG_8749chę deszcz, który raz wracał a raz znikał.

Start odbył się punktualnie bez falstartów i innych niezwykłych rzeczy. Od początku chciałem trzymać się przodu, bo wiem, że wszyscy są wygłodniali ścigania po zimie przez co jadą bardzo po trzepacku. Pierwsze 5 kilometrów szły mi świetnie, trzymałem się pierwszej grupki, ale niestety na hopkach złapał mnie dziwny kryzys który trzymał przez parenaście minut. Spowodawał że minęła m_MG_8827nie druga grupka, która zacząłem gonić, ale niestety na płaskiej trasie samotna jazda była zbyt męczaca i postanowiłem na chwilę odpuścić, dać się dojść trzeciej grupie i razem z nią dociągnąć do drugiej grupy, która wyraźnie zwalniała. Plan się udał i w zmniejszającym się składzie pokonywaliśmy kolejne kilometry. Trasa giga miała 3×1_MG_88785.5 km a mega 2x, więc jak zawodnicy z mega od nas odjechali zostalismy w 5 z czego 3 pracujących. Plan na finisz miałem jeden-być przed dawnym kolegą klubowym Wojtkiem. Nie był łatwy do zrealizowania zwłaszcza że jeden z konkurentów zaczął długi i niestety udany finisz, który kosztował mnie sporo sił, ale na szczęście rywalizację z Wojtkiem zakończyłem na zwycięzkim sprincie na ostatniej prostej.

_MG_8882

Wynik końcowy to 5 open i 1 w M2.

Marcin Jabłoński był 2 open i 1 M4.

Podsumowując: start udany. Dzięki temu, że startował Wojtek mogłem zobaczyć czy wracam do sił i tak jest. Trochę inne niż wcześniej metody treningowe przynoszą pozytywne rezultaty, a braki które jeszcze są – w końcu to dopiero początek marca- będą eliminowane bardziej specjalistycznymi treningami w marcu i kwietniu.

 

Mateusz

foto: jurekrybak.com

Jazda na torze.

Już od miesiąca wiele osób ruszyło na tor. Ale jak tu iść na tor jak można do lasu. A jesień nas rozpieściła w tym roku. Ciekawe jaka będzie zima. Póki co wylądowała.. Więc udało się (choć z problemami) dotrzeć na tor.

Tutaj film z zeszłego roku.


Po co to robić jak można tłuc kilometry na trenażerze?

-dla towarzystwa bo razem jest łatwiej się zmotywować do wysiłku.

-dla poprawy techniki jazdy (ostre koło uczy jak nic innego równego pedałowania)

-dla doskonalenia jazdy na kole

-dla poprawiania średnich prędkości

Tor jest udostępniany wieczorami. Zwykle są 2, 3 sesje po 1.5h .Można też jeździć w weekendy w porannych godzinach.

W celu rezerwacji toru najlepiej dzwonić do pana Jerzego B. 602394385

Osobiście uważam, że jeśli ktoś chce chodzić systematycznie to powinien pomyśleć o własnym rowerze, który będzie miał nabite mniej kilometrów i będzie wszystko działać. Siodełko będzie ustawione na właściwej wysokości..i będzie to Twoje siodełko.

Ponieważ ostatnio nie przygotowałem się najlepiej do wyjścia na tor.. o to CZEK LISTA

– zrobić rezerwacje toru

– strój kolarski, kask, rękawiczki okulary z przezroczysta szyba

– rower lub pedały, ewentualnie sztyca 27.2 z własnym siodełkiem

– licznik rowerowy z czujnikiem prędkości (aby wiedzieć ile km zrobiłeś)

– pasek HR (trening to treninig)

– woda(izotonik)

-kasa (gotówka najlepiej odliczona bo karta sie nie zapłaci 40pln)

Na koniec

W Mybike dla osób z tea31-3341-BR-SIDEmu jest dostępny rower na tor w rozmiarze 52cm czyli raczej dla maluchów i dziewczyn

(na torze mówili, że ładny).

Polandbike Wawer FINAŁ

O lesie wawerski, rowerowa miłości ty moja

Ile Cię trzeba cenić ten tylko się dowie, kto się tu ścigał.

Dziś piękność Twą w całej Twej ozdobie,

Widzę i opisuję, bo tęsknię po Tobie.

Często wracam myślą od Twych tras zielonych

Szeroko od Anina do Otwocka rozciągnionych.

Te pagórki te ścieżki, których masz bez mała

Gdzie za każdym zakrętem dzięcielina pała.

Te techniczne single nad Świdrem nad Mienią

Wnet każdego kolarza w twardziela zamienią.

Chociaż gór tu nie masz, gdy maraton rusza   

Raduje się zawsze ma kolarska dusza.

Kiedy brać z Mazowsza siada na rowery,     

Niech się pochowają wszystkie SLRy.

Jedna myśl niemiła stawia mnie do pionu,

Że to już ostatni maraton sezonu……………………;)

 

No dobra koniec tej grafomanii, przejdźmy do konkretów. Faktycznie bardzo lubię lasy MPK, nie tylko dla tego, że mieszkam w okolicy i mogę tam jeździć, na co dzień. Uważam, że z punktu widzenia MTB jest to najlepsze, co Mazowsze może nam zaoferować. Ktoś się nie zgodzi OK nie ma sprawy. Chętnie poznam inne równie ciekawe tereny. Moim zdaniem nie było w tej edycji PolandBike lepszej trasy, no może ta z Otwocka na początku sezonu, ale to też przecież MPK.

Co można powiedzieć na pewno o tym maratonie? Że było zimno. Garmin pokazał średnio niecałe 5°C. Mieszkając nie dalej jak 500 metrów od miasteczka PolandBike pojawiłem się w sektorzebp4 na 15 minut przed startem, a i tak zmarzłem porządnie. Z podziwem patrzyłem na uczestników w krótkich spodenkach – twardziele.

W sektorach widzę kilka zielonych koszulek. Niektórzy maskują teamowe stroje pod czymś cieplejszym, ale rozpoznaję znajome twarze. Na starcie niemal 750 zawodników, co zwarzywszy pogodę można uznać za wynik więcej niż przyzwoity.

1, 2,3………………….pooooszli. Na oczątku jak zwykle szeroko i szybko, nawet bardzo, bo wszyscy byli zmarznięci. Jechałem w czubie sektora i na dłuższych prostych widzieliśmy uciekający sektor szósty, co tyko dodawało mobilizacji. Na mniej więcej piątym kilometrze zauważyłem człowieka dającego z daleka sygnały żeby go mijać z prawej. Na dojeździe zobaczyłem leżącego na ziemi zawodnika, rower i kilku innych próbujących mu pomóc. Sprawbp2a wyglądała na kolizję po startową, jakie zdarzają się dość często, ale okazała się być daleko bardziej poważna.

Tymczasem zakończyła się szeroka droga i zaczęły się ścieżki. Wyprzedzanie w takich warunkach nie jest proste, ale znajomość terenu pozwoliła mi ominąć kilka razy zatory na nielicznych podjazdach, gdzie tworzyły się prawdziwe kolejki, a zdarzało się, że ktoś zsiadał, a za nim cała reszta. Zadowolony z siebie leciałem w kierunku rozjazdu MINI/MAX na trzynastym kilometrze pamiętając, że organizator wyznaczył limit czasu 45 min na dotarcie do tego punktu. Po drodze kilkukrotnie widzę ludzi zbierających się z pobocza po niegroźnej wywrotce na piachu lub naprawiających rowery. Nikt nie wygląda na potrzebującego pomocy. Wskakują na rowery i wracają na trasę, co samo w sobie jest niebezpieczne, bo natężenie ruchu duże i tempo solidne.

Nareszcie jest rozjazd. Jak zwykle robi się prawie pusto. Zostaje kilku zawodników z przodu i ktoś z tyłu. Kończy się szarżowanie i wyprzedzanie w niebezpiecznych miejscach. Nie ma takiej potrzeby miejsca jest dość, a każdy zaczyna liczyć i rozkładać siły.

Na dwudziestym kilometrze dogania mnie Ela z obstawą. Trzy zawodniczki idą jak burza. Widać, że napędza je rywalizacja. Wsiadam do tego pociągu i tak we czwórkę dojeżdżamy nad Świder. Cudowny singiel tuż nad rzeką, kręty wąski i nieprzewidywalny. W pewnym momencie Ela sprytnie nurkuje pod konarem zwisającym tuż nad ścieżką. Ja jadąc tuż za nią i nie chcąc być gorszy próbuję zrobić to samo ignorując własne rozmiary i większy rower. Skutek jest takpb3i, że zaliczam solidnego dzwona w kask, który o mało nie ściąga mnie z roweru. Jeszcze kilometr dalej huczy mi w głowie.

Tymczasem dojeżdżamy do bufetu na dwudziestym piątym kilometrze. Łapię banana i próbuję gonić Elę. To najtrudniejszy odcinek trasy. Długa kilkukilometrowa prosta szutrówka w odkrytym terenie. Nieźle wieje. W tej temperaturze to spora różnica, zaczynam marznąć i zwalniać. A Ela zaczyna się oddalać.

Nareszcie koniec męczarni. Kolejny singiel nad Świdrem przynosi ulgę od wiatru, a i widoki daleko bardziej przyjemne. Jeszcze tylko kawałek asfaltu, trochę po płytach, krzyżówka z drogą nr 721 i znów jesteśmy w lesie.

Wspominałem o najtrudniejszym odcinku? Teraz czas na najgorszy. Przez dłuższą chwilę jedziemy przecinką przeciwpożarową równolegle dziesięć metrów od drogi 721. Jest na niej nieprawdopodobny syf. Butelki, kanistry po oleju, reklamówki, puszki, nawet prezerwatywy – zużyte. W pewnej chwili dochodzi mnie delikatny zapach świeżego szamba. To dobry znak. Dojeżdżamy do oczyszczalni zaraz zacznie się najlepszy fragment trasy. Singiel nad Mienią. Kto nie był i nie widział musi przyjechać i zobaczyć. Cud miód i malina.

W pewnej chwili widzę Elę jadącą w moim tzn. w przeciwnym kierunku. Przez chwilę myślę, że to z troski o moją skromną osobę, ale nie. Ela nie jest pewna czy nie zgubiła trasy. Rzeczywiście na dłuższym odcinku nie ma ani jednej strzałki. Znam trasę, więc pamiętam, że zaraz będzie przeprawa przez most na zwalonym drzewie, a mostu raczej nie da się przeoczyć. Jedziemy, więc pewnie dalej. Tuż za przeprawą Ela postanawia porzucić mnie po raz drugi. Ach te kobiety, kto za nimi nadąży?

Ostatnie dwadzieścia kilometrów to prawdziwa perełka MPK. Najpierw wspinaczka na niezbyt strome, ale długie wzniesienie z ruinami bunkrów na szczycie, potem ostry zjazd i dalej w kierunku singli w okolicach lotniska Góraszka. Gdy tam dojeżdżam niemal nie poznaję miejsca, w którym niedawno jeszcze byłem. Wszystko totalnie zryte. Jak po galopadzie. Po singlu ani śladu.

Teraz w głowie już tylko jedna myśl jak najszybciej do mety. Trasa łagodnieje, ale i tak kilkukrotnie trzeba jeszcze zdobywać mniejsze lub większe wzniesienia lub przeprawiać się przez łachy piachu. Niemal ostatkiem sił na finiszu udaje mi się wyprzedzić jeszcze dwie osoby. Ale rozpoczpb1ąłem finisz trochę za wcześnie. Tuż przed metą oddaję jedną lokatę. Zabrakło sił.

Wynik 2,42 Garmin pokazał niecałe 50 km. Do awansu do szóstego sektora zabrakło trzech punktów. Niby niewiele, ale to ostatni maraton. W 2016 trzeba będzie zaczynać od nowa. Mimo to jestem zadowolony. Trasa była super, a kondycja pozwoliła się nią nacieszyć i podziwiać widoki, a nie walczyć o przeżycie.

Wspominałem o wypadku na piątym kilometrze. Znam to miejsce bardzo dobrze. To ścieżka przy wyschniętym stawie Czarniak. Rosną ram trzy solidne brzozy. Można je ominąć z prawej lub lewej strony. Z lewej piach z prawej twardo. Zaraz dalej ścieżka się zwęża na jeden rower. Pierwszy sektor wpadł tam rozpędzony. Poszkodowany twierdził, że ktoś zepchnął go z trasy. Nie zmieścił się. Uderzył na pełnej prędkości w jedną ze stojących brzóz. Na filmie zamieszczonym na forum nie widać zdarzenia, ale widać jak mijają go kolejni zawodnicy lecą 30 km/h. Dopiero po chwili ktoś się zatrzymuje i rozpoczyna się akcja ratunkowa. Karetka dociera podobno dopiero po 45 min. Gość ląduje na Szaserów. Złamana łopatka, kilka żeber i coś z kręgosłupem. Podobno doświadczony zawodnik. Na forum PolandBike jatka.

Oj smutno się zakończył ten sezon.

Piotr „Buczek” Buczyński

Wyniki Mybike team Wawer

Nr Nazwisko Imię Rocz. Kat. M. open M. kat. Dystans Team   Czas Punkty
2923 Żyżyńska-Galeńska Krystyna 1983 K3 7 4 MAX MYBIKE.PL     2:27:15 547.44
1839 Kaca Elżbieta 1983 K3 13 8 MAX MYBIKE.PL     2:40:36 501.93
523 Kuchniewski Tomasz 1966 M4 144 30 MAX MYBIKE.PL     2:27:29 463.10
89 Buczyński Piotr 1973 M4 197 49 MAX MYBIKE.PL     2:42:50 419.45
671 Dzięcioł Justyna 1979 K3 21 12 MINI MYBIKE.PL     1:26:33 336.61
247 Witkowski Mikołaj 1983 M3 106 38 MINI MYBIKE.PL     1:11:52 325.32
441 Czapski Andrzej 1975 M3 245 105 MINI MYBIKE.PL     1:19:54 292.62
522 Kuchniewska Beata 1966 K4 57 8 MINI MYBIKE.PL     1:39:39 292.36
691 Sawicki Karol 1976 M3 263 113 MINI MYBIKE.PL     1:21:19 287.52
248 Sarnecki Marek 1983 M3 369 163 MINI MYBIKE.PL     1:33:07 251.08
785 Galeńska Anna 1946 K5 74 7 MINI MYBIKE.PL     2:06:02 231.16
355 Wołoszczuk Bogdan 1950 M6 401 19 MINI MYBIKE.PL     1:45:37 221.37

 

SLR Checiny FINAŁ

To na początku może tak. TO BYŁ NAJFAJNIESZY MARATON W TYM SEZONIE.
Piękna pogoda, super trasa naprawdę ciekawa, dość trudna techniczna, wymagająca. Dobra organizacja, miła atmosfera – no super. Wpiszcie sobie to w kalendarz za rok.
Zamek w Chęcinach będzie mi się pewnie śnił gdy będę tęsknił za prawdziwym MTB. Ależ to było meczące.pudlo

Ten maraton dodatkowo był uwieńczeniem naszych starań w  klasyfikacji generalnej i obronienie II pozycji jako drużyna.

Dla mnie nie było to szczęśliwy maraton bo na karkołomnym zjeździe rozszczelniłem oponę. I na trasę wróciłem dopiero po kwadransie.

Jechałem dystans FUN 45km, 1160m różnicy wzniesień. Trasa zaczynała się od razu pod górkę najpierw chwile po asfalcie, a później po luźnych kamieniach aż do linii lasu. Podjazd w grupie gęsiego, pzamekóźniej szybki zjazd z przejazdem pod S7 i znowu pod górę tym razem dużo wyżej i dłużej. Miejsca do wyprzedzania było mało albo można powiedzieć wcale. Ja nie szarżowałem bo wiedziałem że będzie jeszcze okazja naciskać mocniej na pedały. Nareście pierwszy zjazd, a w zasadzie dwa pod rząd. Duże kamienie, wymyte rozpadliny, liście maskujące przeszkody kawałki gałęzi – po prostu było wszystko. Również pierwsze katapulty. Ktoś krzyczy za mną „prawa wolna”, ustępuje drogi a on wyprzedza i od razu lot przez kierownicę. Chwile później znowu taka sama sytuacja. Zawodnik bliżej mi nie znany w sposób iście samobójczy zjechał ze zbocza, a na końcu koło wpadło mu w rozpadlinę deszczowa i fruuu z roweru. Na szczęście bez uszczerbku na zdrowiu. To idealne miejsce dla fotografów. Stawka się rozluźniła doganiam jakąś dziewczynę, ale znowu wąsko dużo krzaków nie ma jak wyprzedzać. Jedzie mi się świetnie koła się nie ślizgają bo założyłem większe kapcie BONTRAGER XR1 w wersji z mleczkiem. Kontrola na zjazdach dużo lepsza, a i pod górę dobrze się ktomekslrlei do podłoża – nic się nie ślizga. Znowu zaczęły się podjazdy i to takie że niestety jadąc komuś na kole w grupie zawsze kończy się to tak samo. Czyli zgrzyt łańcucha przy zmianie biegów, biegi się nie zmieniają … teraz padają nie cenzuralne słowa J i grupa staje pod górę bez możliwości wskoczenia na rower bo za stromo.

Wole zsiadać z roweru gdy już nie daje rade, niż gdy mnie zatrzymują ale pewnie nie jestem odosobniony w tej kwestii. Później trawers i znowu pod górę. I tak można powiedzieć cały czas. Trochę na dół, trochę na górę. Trasa zaciera się w pamięci. Koło 20km dogoniłem kogoś kto miał głośnik w plecaku. Niby lepiej bo ma kontakt z przyrodą, a nie słuchawki w uchu i to pewnie mobilizuje do pedałowania, ale dla kogoś obok – jak dla mnie to ja wole delektować się uderzeniami kamieni o ramę lub słuchaniem strumyka. Niestety po lesie jeździli moto – croskrysia slrsowcy, jeden nawet mnie wyprzedzał na podjeździe co nie było fajne. Zdegustowany repertuarem kolegi z plecakiem przy najbliższym spadku postanowiłem odjechać. Leciałem jak wariat, zjazd był piękny… ale uszkodziłem koło i po zawodach.

Wymiana dętki nie była szybka bo skrzywiłem wentyl i nie mogłem go zdjąć, ale udało się – cieszyłem się jak dziecko. Ruszając po 15minutowej przerwie chce mi się znów gonić, jak zawsze w takiej sytuacji.
To są te chwile kiedy wyprzedzasz z taka łatwością. Po przymusowej przerwie, czułem się jak bym zatrzymał się na obiad. Niestety euforia szybko minęła kilka podjazdów i znowu wróciłem do pedałowania ekonomicznego. Pamiętam świetny zjazd (podobno ten sam jest na trasie w NowkaskaSLR1inach) tak zwany przy pomnikach. Bardzo stromy. Ale schodząc z rowerem pod pacha a raczej skacząc z rowerem na plecach widziałem jak chyba zawodnik z top1 Masters zjechał zakosami w taki sposób ze mi szczęka opadła. To się nazywa znajomość trasy.

Mnie jeszcze czekała przygoda. Gdy dogoniłem dziewczynę krzyczę prawa wolna i jadę. Jak bardzo się zdziwiłem gdy mi odkrzyknęła „Nie Lewa” i w tej samej chwili uderzyłem w jej tylne koło i FRUU… w krzaki. Nic się nie stało ale chwile się zbierałem. Gdy ja dogoniłem chwile później już się dogadaliśmy.

Pamiętam też moment gdy zjeżdżam sobie szutrówką a tu kolega z Masters wyprzedza mnie jadąc co najmniej 45km/h może i dał bym rade tak jechać ale nie wiedziałem co mnie czeka za zakrętem.

W głowie mam też swkaskaslr2ój wjazd na asfalt z zakrętem o 90stopni. Na asfalcie był piasek a ja jechałem dość szybko i uślizg był potężny już widziałem siebie w rowie… ale opony odzyskały przyczepność i skręciłem w ostatniej chwili. Adrenalina tak mi skoczyła ze sił starczyło na następna górę.

Nadszedł ten moment gdy Twój Garmin pokazuje Ci do mety 2km czas finiszować.

Wtedy zamek pojawił się w pięknej krasie. Do tego na zboczu góry były piękne budynki. Później się dowiedziałem ze to wydział Geologii w kamieniołomach. W dobrym humorze i pozytywnym nastawieniu cisnę mocno na pedały asfaltem pod górę. Nawet do głowy mi nie przyszło że czeka mnie jeszcze „ściana płaczu” tzn. z asfaltu skręcało się w lewo, patrzęwidok dalej w górę i dostrzegłem małych ludzików na rowerach – tam na szczycie. Z tego wszystkiego płakać się chciało J
Pomimo wszystko na górze czekała nagroda był to widok jak marzenie (wracam tam na 100%, bo było miejsce na ognisko) te ostatnie 500m to chyba jechałem z 15minut, pamiętam widok prędkości 4km/h i szybciej już nie dawałem rady potem już tylko zjazd był krótki. W Chęcinach jeszcze kilka zakrętów z górki po asfalcie i wjazd na metę. Uff koniec sezonu. Było pięknie.

Póki co nie jestem wstanie sobie wyobrazić sobie żeby przejechał 72km i 2000m przewyższenia… ale jeśli gdzieś spróbuje to w Chęcinach.

Wyniki:

Master
6 MARCIN JABŁOŃSKI 4050 MYBIKE.PL M4 M4 \ 1 03:40:16
9 PAWEŁ PARTYKA 3109 MYBIKE.PL M3 M3 \ 5 03:53:57
32 PIOTR BERNER 3237 MYBIKE.PL M3 M3 \ 14 04:25:22
45 JAKUB OKŁA 1012 MYBIKE.PL M1 M1 \ 2 04:40:32
53 KRZYSZTOF DZIEDZIC 3205 MYBIKE.PL M3 M3 \ 25 04:51:41
3 ELŻBIETA KACA 3204 MYBIKE.PL K3 K3 \ 2 05:51:57
Fun
47 MICHAŁ CZAJKOWSKI 3263 MYBIKE.PL M1 M1 \ 6 02:38:50
2 KRYSTYNA ŻYŻYŃSKA-GALEŃSKA 2299 MYBIKE.PL K3 K3 \ 1 02:58:30
129 TOMASZ KUCHNIEWSKI 2300 MYBIKE.PL M4 M4 \ 25 03:08:32
149 PIOTR SZLĄZAK 4071 MYBIKE.PL M4 M4 \ 34 03:16:56
8 KATARZYNA BUREK 2136 MYBIKE.PL K2 K2 \ 4 03:25:41
Family
25 BEATA KUCHNIEWSKA 8033 MYBIKE.PL FK4 FK4 \ 2 01:37:48