…czyli to, bez czego wyścig XC staje się nudną wycieczką po szutrach.
Tekst: Adrian Socho
Jadąc w stronę Kielc mijamy Skarżysko-Kamienną, nieco dalej jest Suchedniów. W tym miejscu droga S7 przebiega między dwoma zespołami terenów zielonych – na zachodzie Suchedniowsko-Oblęgorski Park Krajobrazowy, na wschodzi Sieradowicki Park Krajobrazowy, jeden i drugi wchodzi w skład Gór Świętokrzyskich, jednakże tereny te nie zostały wypiętrzone aż w tak znacznym stopniu. Natomiast doskonale nadają się do jazdy rowerowej i znalazły upodobanie wśród osób, które podczas jazdy w terenie lubią odrobinę wyzwań. Teren jest dość specyficzny i niektórym osobom się może nie podobać. Mi bardzo odpowiada i okolice Suchedniowa to jeden z moich ulubionych kierunków wycieczek rowerowych. Trzy lata temu także organizatorzy cyklu Poland Bike uznali, że teren się do jazdy, a nawet do ścigania nadaje dobrze jak żaden inny. Pierwszy Poland Bike w Wąchocku miał miejsce podczas obfitych ulew, ale kolejne edycje na pewno zostały zapamiętane przez rzesze zawodników. Ja po raz pierwszy brałem udział w wąchockim maratonie, dlatego byłem ciekaw, ile z charakterystycznego ukształtowania tego pasma uda się organizatorom wcielić do trasy. Powiem krótko: nie zawiodłem się.
Podążąjąc za instyktem i ciekawością zdecydowałem się zostawić w domu wyścigowego TREKa na kołach 29”. Tym razem także mój rower Enduro o skromnym jak na ten teren skoku zawieszenia 160/150 mm został w domu, a do Wąchocka pojechał fatbike mojej konstrukcji – ważący 18,5 kg rower na najtrudniejsze trasy nazwany „Grubcio”. Ponieważ moja dotychczas najdłuższa wycieczka na Grubciu miała 40 km prawie po płaskim a tutaj organizator przygotował 50 km i 750 m przewyższeń (później wydłużone do 59 km), przez 3/4 trasy przyświecała mi idea oszczędzania energii na to, żeby do mety doczłapać się z prędkością rozsądną, czyli wyższą niż 12 km/h.
Naszą drużynę reprezentowało łącznie 10 osób, w tym zarówno najszybsi w swoich kategoriach zawodnicy tacy jak Piotrek Berner i Joasia Kur, jak i amatorzy ciekawych tras ze mną na czele, oraz osoby jeżdżące bardziej dla przyjemności, które też w tym wymagającym terenie doskonale sobie poradziły.
Pierwsze metry wyścigu wyglądały ciekawie, gdyż po kilkuset metrach zaczynał się podjazd. Jeśli ktoś nie wykonał wcześniej rozgrzewki, to miała ona miejsce właśnie teraz. Następnie podjazd przechodził w podjazd terenowy i jazdę wśród pól – cały czas wokół było mnóstwo osób wysilających się na szybszą jazdę w celu dogonienia innych uciekających do przodu zawodników, podczas gdy ja utrzymuję spokojne tempo. A potem się zaczęło. Pierwszy podjazd oznacza, że za jakiś czas będzie zjazd, te metry w górę przecież się nie marnują. I zjazdy faktycznie były. Podjazdy też (łatwiejsze i trudniejsze, Grubcio pozwolił wszystkie pokonać z siodła), przeszkody wodne, mniejsze lub większe kałuże błotne, nierówności we wszelakiej formie. Był też piasek, w jednym takowym miejscu wyprzedziłem pięcioro zawodników, ale to tylko dlatego, że oni mnie wcześniej wyprzedzili gdy walczyłem z zaklinowanym łańcuchem. Były przewalone gałęzie a nawet pnie mniejszych drzew leżące w poprzek trasy. Były podjazdy po piachu (nie uznałem za stosowne zsiadać z roweru), i cała mieszanka miejsc, gdzie można się zmęczyć. Na takim wyścigu pracują nie tylko nogi. Grubcio ma sztywny widelec, więc na zjazdach ręce pracowały jak szalone. Plecy też nie wróciły do domu wypoczęte, gdyż rzekoma amortyzacja przez czterocalowe opony starcza jedynie na wytłumianie wstrząsów. Szutrowe podjazdy natomiast były miejscem, gdzie wielu zawodników mnie wyprzedzało, mi natomiast raz się zdarzyło, że na takim podjeździe wyprzedziłem zawodnika na rowerze Enduro. W dotrzymywaniu tempa innym zawodnikom na łatwiejszych i trudniejszych odcinkach pomogło to, że Grubcia przystosowałem do warunków maratonowych – założyłem dłuższy mostek i sztycę z zerowym offsetem. Wydaje mi się, że oprócz początkowego i końcowego odcinka trasa miała zaledwie kilkanaście, może kilkadziesiąt metrów asfaltu. Jakże inaczej niż w przypadku wielu innych zawodów na bardziej nizinnych terenach – brawo Poland Bike! Różne niespodzianki czekały prawie że za każdym zakrętem. Organizator oznaczał znakami „!!!” szczególnie ciekawe miejsca i wszystkie były niesamowicie fajne. Moja żona, która jechała jakiś czas za mną zauważyła, że na widok tych tabliczek „!!!” zawodnicy z dalszych sektorów zaczynali niepotrzebnie hamować, podczas gdy najczęściej takie miejsca wymagały jedynie wcześniejszego zredukowania biegu.
Również atmosfera podczas jazdy była właściwa, nikt z tyłu na mnie nie krzyczał, domagając się w niekulturalny sposób „lewej”. Cała trasa bardzo mi się podobała. Jeśli uważacie, że typowe wyścigi w obrębie 50 km od Warszawy są nudne, płaskie, a tempo za bardzo szosowe i uzależnione od jazdy w „pociągach”, to wybierzcie się na maraton nieco dalej. Dodam jeszcze, że trasa krótkiego dystansu MINI zawierała wiele ciekawych miejsc i w Wąchocku nie było tak, że jadąc krótki dystans traciło się całą esencję danego terenu. Mimo wszystko jednak polecam dystans MAX.
Co do przebiegu jazdy – jadąc taką trasę nie nastawiałem się na wynik, a na dojechanie do końca zachowując jednostajne tempo. Odpowiednio manipulując siłą naciskania na pedały pozwalałem, żeby co jakiś czas jakiś zawodnik mnie wyprzedził – ale często doganiałem takie osoby na trudniejszych odcinkach. Rower z szerokimi oponami daje nieco więcej niezależności w doborze linii przejazdu i nie trzeba aż tak bardzo przejmować się piachem, kamieniami, błotem, patykami itp. Ostatecznie dojechałem wśród innych zawodników i względem mojego typowego ratingu wynik był niższy o8-10 punktów procentowych – a to moim zdaniem nieźle.
Koledzy i koleżanki z drużyny zajęli się zdobywaniem punktów dla teamu. Należy też podkreślić udział w wyścigu naszej koleżanki Grażyny Czerniakowskiej, która startuje na dystansie MAX. Tym razem Organizator nie zamknął jej możliwości przejazdu trasy MAX i Grażynka wróciła do domu z pucharkiem za 3. miejsce w kategorii K4! Ja jak zwykle na piątym miejscu:
[table id=9 /]
Podsumowując jeszcze raz, trasę w Wąchocku polecam każdemu, ale lepiej tam pojechać mając jakieś centymetry amortyzacji tylnego koła.