Poland Bike Wąchock – góry, dziury, piach i nierówności…

…czyli to, bez czego wyścig XC staje się nudną wycieczką po szutrach.

Tekst: Adrian Socho

Jadąc w stronę Kielc mijamy Skarżysko-Kamienną, nieco dalej jest Suchedniów. W tym miejscu droga S7 przebiega między dwoma zespołami terenów zielonych – na zachodzie Suchedniowsko-Oblęgorski Park Krajobrazowy, na wschodzi Sieradowicki Park Krajobrazowy, jeden i drugi wchodzi w skład Gór Świętokrzyskich, jednakże tereny te nie zostały wypiętrzone aż w tak znacznym stopniu. Natomiast doskonale nadają się do jazdy rowerowej i znalazły upodobanie wśród osób, które podczas jazdy w terenie lubią odrobinę wyzwań. Teren jest dość specyficzny i niektórym osobom się może nie podobać. Mi bardzo odpowiada i okolice Suchedniowa to jeden z moich ulubionych kierunków wycieczek rowerowych. Trzy lata temu także organizatorzy cyklu Poland Bike uznali, że teren się do jazdy, a nawet do ścigania nadaje dobrze jak żaden inny. Pierwszy Poland Bike w Wąchocku miał miejsce podczas obfitych ulew, ale kolejne edycje na pewno zostały zapamiętane przez rzesze zawodników. Ja po raz pierwszy brałem udział w wąchockim maratonie, dlatego byłem ciekaw, ile z charakterystycznego ukształtowania tego pasma uda się organizatorom wcielić do trasy. Powiem krótko: nie zawiodłem się.

 

start            Podążąjąc za instyktem i ciekawością zdecydowałem się zostawić w domu wyścigowego TREKa na kołach 29”. Tym razem także mój rower Enduro o skromnym jak na ten teren skoku zawieszenia 160/150 mm został w domu, a do Wąchocka pojechał fatbike mojej konstrukcji – ważący 18,5 kg rower na wachock_1najtrudniejsze trasy nazwany „Grubcio”. Ponieważ moja dotychczas najdłuższa wycieczka na Grubciu miała 40 km prawie po płaskim a tutaj organizator przygotował 50 km i 750 m przewyższeń (później wydłużone do 59 km), przez 3/4 trasy przyświecała mi idea oszczędzania energii na to, żeby do mety doczłapać się z prędkością rozsądną, czyli wyższą niż 12 km/h.

 

Naszą drużynę reprezentowało łącznie 10 osób, w tym zarówno najszybsi w swoich kategoriach zawodnicy tacy jak Piotrek Berner i Joasia Kur, jak i amatorzy ciekawych tras ze mną na czele, oraz osoby jeżdżące bardziej dla przyjemności, które też w tym wymagającym terenie doskonale sobie poradziły.

 

13568841_1221010197949817_3300111289939268057_o        Pierwsze metry wyścigu wyglądały ciekawie, gdyż po kilkuset metrach zaczynał się podjazd. Jeśli ktoś nie wykonał wcześniej rozgrzewki, to miała ona miejsce właśnie teraz. Następnie podjazd przechodził w podjazd terenowy i jazdę wśród pól – cały czas wokół było mnóstwo osób wysilających się na szybszą jazdę w celu dogonienia innych uciekających do przodu zawodników, podczas gdy ja utrzymuję spokojne tempo. A potem się zaczęło. Pierwszy podjazd oznacza, że za jakiś czas będzie zjazd, te metry w górę przecież się nie marnują. I zjazdy faktycznie były. Podjazdy też (łatwiejsze i trudniejsze, Grubcio pozwolił wszystkie pokonać z siodła), przeszkody wodne, mniejsze lub większe kałuże błotne, nierówności we wszelakiej formie. Był też piasek, w jednym takowym miejscu wyprzedziłem pięcioro zawodników, ale to tylko dlatego, że oni mnie wcześniej wyprzedzili gdy walczyłem z zaklinowanym łańcuchem. Były przewalone gałęzie a nawet pnie mniejszych drzew leżące w poprzek trasy. Były podjazdy po piachu (nie uznałem za stosowne zsiadać z roweru), i cała mieszanka miejsc, gdzie można się zmęczyć. Na takim wyścigu pracują nie tylko nogi. Grubcio ma sztywny widelec, więc na zjazdach ręce pracowały jak szalone. Plecy też nie wróciły do domu wypoczęte, gdyż rzekoma amortyzacja przez czterocalowe opony starcza jedynie na wytłumianie wstrząsów. Szutrowe podjazdy natomiast były miejscem, gdzie wielu zawodników mnie wyprzedzało, mi natomiast raz się zdarzyło, że na takim podjeździe wyprzedziłem zawodnika na rowerze Enduro. W dotrzymywaniu tempa innym zawodnikom na łatwiejszych i trudniejszych odcinkach pomogło to, że Grubcia przystosowałem do warunków maratonowych – założyłem dłuższy mostek i sztycę z zerowym offsetem. Wydaje mi się, że oprócz początkowego i końcowego odcinka trasa miała zaledwie kilkanaście, może kilkadziesiąt metrów asfaltu. Jakże inaczej niż w przypadku wielu innych zawodów na bardziej nizinnych terenach – brawo Poland Bike! Różne niespodzianki czekały prawie że za każdym zakrętem. Organizator oznaczał znakami „!!!” szczególnie ciekawe miejsca i wszystkie były niesamowicie fajne. Moja żona, która jechała jakiś czas za mną zauważyła, że na widok tych tabliczek „!!!” zawodnicy z dalszych sektorów zaczynali niepotrzebnie hamować, podczas gdy najczęściej takie miejsca wymagały jedynie wcześniejszego 13710592_1221012044616299_3797207943928319374_ozredukowania biegu.

 

Również atmosfera podczas jazdy była właściwa, nikt z tyłu na mnie nie krzyczał, domagając się w niekulturalny sposób „lewej”. Cała trasa bardzo mi się podobała. Jeśli uważacie, że typowe wyścigi w obrębie 50 km od Warszawy są nudne, płaskie, a tempo za bardzo szosowe i uzależnione od jazdy w „pociągach”, to wybierzcie się na maraton nieco dalej. Dodam jeszcze, że trasa krótkiego dystansu MINI zawierała wiele ciekawych miejsc i w Wąchocku nie było tak, że jadąc krótki dystans traciło się całą esencję danego terenu. Mimo wszystko jednak polecam dystans MAX.

 

Co do przebiegu jazdy – jadąc taką trasę nie nastawiałem się na wynik, a na dojechanie do końca zachowując jednostajne tempo. Odpowiednio manipulując siłą naciskania na pedały pozwalałem, żeby co jakiś czas jakiś zawodnik mnie wyprzedził – ale często doganiałem takie osoby na trudniejszych odcinkach. Rower z szerokimi oponami daje nieco więcej niezależności w doborze linii przejazdu i nie trzeba aż tak bardzo przejmować się piachem, kamieniami, błotem, patykami itp. Ostatecznie dojechałem wśród innych zawodników i względem mojego typowego ratingu wynik był niższy o8-10 punktów procentowych – a to moim zdaniem nieźle.

grazyna_1

Koledzy i koleżanki z drużyny zajęli się zdobywaniem punktów dla teamu. Należy też podkreślić udział w wyścigu naszej koleżanki Grażyny Czerniakowskiej, która startuje na dystansie MAX. Tym razem Organizator nie zamknął jej możliwości przejazdu trasy MAX i Grażynka wróciła do domu z pucharkiem za 3. miejsce w kategorii K4! Ja jak zwykle na piątym miejscu:

 

[table id=9 /]

 

Podsumowując jeszcze raz, trasę w Wąchocku polecam każdemu, ale lepiej tam pojechać mając jakieś centymetry amortyzacji tylnego koła.

 

 

Świętokrzyskie Błotnisko w Pińczowie

W minioną niedzielę 17 lipca nasza drużKrysia trasayna pojawiła się na starcie kolejnego już maratonu organizowanego w ramach cyklu Świętokrzyskiej Ligi Rowerowej. Tym razem edycja miała miejsce w Pińczowie i pośród naszych zawodników budziła trochę kontrowersji. Głównym argumentem przeciwko tej edycji była z pozoru nudna trasa rozgrywana na rundach. Dystans fan miał do pokonania 2 identyczne rundy, masters zaś 3. Dawało to odpowiednio 50km / 860metrów w pionie oraz 73 i 1260. Drugim argumentem marudzących kolegów była pogoda. Rano nie było w prawdzie przesadnie zimno, ale chmury i deszczowa prognoza nie podnosiła morale w zespole.

Start najdłuższego dystansu przełożono o kilkanaście minut, tak aby nie dkaska trasaoganiać za szybko dystansów fan i family które startowały w odstępach ok 15 minutowych. Na starcie Mastersa stanęliśmy w następującym składzie: Krysia, Karol, Michał, Wojtek i ja (Mateusz). Start przebiegał dość leniwie i przez pierwsze 5 km jechaliśmy zwartą grupą, tak naprawdę do pierwszego ostrego podjazdu,gdzie się łączyliśmy z pętlą XC z poprzedniego roku. Niestety moja dyspozycja tego dnia była trochę osłabiona uczestniczeniem w wieczorze kawalerskim kolegi w piątek – wyborowe trunki nie działają izotonicznie, a gra w Zorbal w sobotę sprawiła, że zakwasiłem trochę mięśnie. Dlatego przez pierwsze 15 km pierwszej pętli czułem się jak drewniany Pinokio. Mięśnie nie działały jak powinnyAdrian trasa, a na zjazdach brakowało mi trochę flow. Odbiło i się to trochę na mojej pozycji, bo wypadłem poza pierwszą dziesiątką.

Obudziłem się dopiero około 15 kilometra po pierwszym bufecie, gdzie był około 10 km odcinek dość płaski po polach. Był to też odcinek na którym po raz kolejny opony Bontrager XR2 zdały egzamin celująco. Padający deszcz sprawił, że musieliśmy jechać po glinianym polu, które oblepiało wszystko co się dało. Ci zawodnicy, którzy mieli trochę agresywniejsze opony kończyli z zapchanymi kołami które musieli oczyszcGrazyna dekozać. Gumy od Bontragera dzięki dość rzadkiemu bieżnikowi szybko się czyściły i zapewniały dobrą przyczepność. Po płaskim odcinku nastąpił kolejny wjazd na drugą pętle, która znów rozpoczynała się od trasy XC. Przydały się tutaj poty wylewane na podjazdach i zjazdach na kazurce, bo udało mi się odskoczyć od grupki którą minąłem na błotnym odcinku.  Kolejne półtora kółka spędziłem na jechaniu swoim równym mocnym tempem, tak aby nie strzelić na pięć kilometrów przed metą.

Cel udało się osiągnąć i metę minąłem jako 10 zawodnik open i 3 w swojej kategorii. Wynik z jednej strony dobry, chociaż wiem, że w zawodnicy z którymi jechałem w Kielcach dojechali około 5-8 minut przede mną. Trasę ogólnie oceniłbym na 3.5 w skali 1-6. Nudy nie było, ale szału też nie – pierwsza część trasy była super – ciężka, kręta, techniczna, ale nie niebezpieczna; druga nudna i błotnista przez co wiele osób się wycofało.

 

Wyniki MyBike.pl

 

Dystans Masters:

 

Krysia – 1open / 1 w kategorii

Mateusz – 10 open/ 3M2

Karol – 15 open / 7M2

Wojtka i Michała niestety warunki na trasie zmusiły do wycofania się z wyścigu

 

Dystans Fun:

Kasia 7open / 4 K3

Grażyna 10 open 1 K4

Adrian 65open / 22 M3

Podsumowując: jako team pojechaliśmy dobry równy wyścig. Mieliśmy 3 dekoracje i zdobyliśmy sporo punktów do klasyfikacji drużynowej.

Świętokrzyskie Błotnisko w Pińczowie

Tekst: Mateusz Rybak

rybak start 2Wminioną niedzielę 17 lipca nasza drużyna pojawiła się na starcie kolejnego już maratonu organizowanego w ramach cyklu Świętokrzyskiej Ligi Rowerowej. Tym razem edycja miała miejsce w Pińczowie i pośród naszych zawodników budziła trochę kontrowersji. Głównym argumentem przeciwko tej edycji była z pozoru nudna trasa rozgrywana na rundach. Dystans fan miał do pokonania 2 identyczne rundy, Masters zaś 3. Dawało to odpowiednio 50 km / 860 metrów w pionie oraz 73 km i 1260 m w pionie. Drugim argumentem marudzących kolegów była pogoda. Rano nie było wprawdzie przesadnie zimno, ale chmury i deszczowa prognoza nie podnosiła morale w zespole.

Krysia trasaStart najdłuższego dystansu przełożono o kilkanaście minut, tak aby nie doganiać za szybko dystansów fan i family, które startowały w odstępach ok 15 minutowych. Na starcie Mastersa stanęliśmy w następującym składzie: Krysia, Karol, Michał, Wojtek i ja (Mateusz). Start przebiegał dość leniwie i przez pierwsze 5 km jechaliśmy zwartą grupą, tak naprawdę do pierwszego ostrego podjazdu, gdzie się łączyliśmy z pętlą XC z poprzedniego roku. Niestety moja Adrian trasadyspozycja tego dnia była trochę osłabiona uczestniczeniem w wieczorze kawalerskim kolegi w piątek – wyborowe trunki nie działają izotonicznie, a gra w Zorbal w sobotę sprawiła, że zakwasiłem trochę mięśnie. Dlatego przez pierwsze 15 km pierwszej pętli czułem się jak drewniany Pinokio. Mięśnie nie działały jak powinny, a na zjazdach brakowało mi trochę flow. Odbiło się to trochę na mojej pozycji, bo wypadłem poza pierwszą dziesiątką.

kaska trasaObudziłem się dopiero około 15 kilometra po pierwszym bufecie, gdzie zaczynał się około 10-kilometrowy dość płaski odcinek po polach. Był to też odcinek, na którym po raz kolejny opony Bontrager XR2 zdały egzamin celująco. Padający deszcz sprawił, że musieliśmy jechać po glinianym polu, które oblepiało wszystko co się dało. To nie było żadne typowe głębokie błoto jakie sobie wyobrażamy, odcinek ten wyglądał mniej więcej tak jak na zdjęciu obok. Zawodnicy mający trochę agresywniejsze opony kończyli z zapchanymi kołami i koniecznością zatrzymania się w celu odklejenia brył błota zebranych przez podkowę widelca. Gumy od Bontragera dzięki dość rzadkiemu bieżnikowi szybko się czyściły i zapewniały dobrą przyczepność. Po płaskim odcinku nastąpił kolejny wjazd na drugą pętle, która znów rozpoczynała się od trasy XC. Przydały się tutaj poty wylewane na podjazdach i zjazdach na Kazurce, bo udało mi się odskoczyć od grupki którą minąłem na błotnym odcinku. Kolejne półtora kółka spędziłem na jechaniu swoim równym mocnym tempem, tak aby nie strzelić na pięć kilometrów przed metą.

Cel udało się osiągnąć i metę minąłem jako 10 zawodnik open i 3 w swojej kategorii. Wynik z jednej strony dobry, chociaż wiem, że zawodnicy z którymi jechałem w Kielcach dojechali około 5-8 minut przede mną. Trasę w skali 1-6 ogólnie oceniłbym na 3,5. Nudy nie było, ale szału też nie – pierwsza część trasy była super – ciężka, kręta, techniczna, ale nie niebezpieczna; druga nudna i błotnista przez co wiele osób się wycofało.

 

IMG_1052

 

kaska deko

Grazyna deko

 

Wyniki MyBike.pl

Dystans Masters:

  1. Krysia – 1 open / 1 w kategorii
  2. Mateusz – 10 open/ 3 M2
  3. Karol – 15 open / 7 M2
  4. Wojtka i Michała niestety warunki na trasie zmusiły do wycofania się z wyścigu

Dystans Fan:

  1. Kasia – 7 open / 4 K3
  2. Grażyna – 10 open 1 K4
  3. Adrian – 65 open / 22 M3

Podsumowując: jako team pojechaliśmy dobry równy wyścig. Mieliśmy 3 dekoracje i zdobyliśmy sporo punktów do klasyfikacji drużynowej.

Bike Maraton Szklarska Poręba

VI edycja Bike Maratonu – jednego z najpopularniejszych cykli maratonów MTB – odbyła się w ubiegły weekend w Szklarskiej Porębie. Zapowiadało się prawdziwe górskie ściganie – nie mogło nas więc tam zszklarska6abraknąć. Trasę w Szklarskiej pamiętałam z ubiegłego roku, jako najciekawszą z całego cyklu

                Do Szklarskiej przyjechaliśmy w 6-osobowym składzie – ja, Kasia i Monika wybrałyśmy dystans Mega – około 40km i 1500m przewyższeń, a Karol, Mateusszklarska5z i Michał – dystans Giga – 70km, 2600m przewyższeń. Od startu na trasie było bardzo ciasno – na pierwszym wymagającym zjeździe, który był fragmenteszklarska4m jednego z OSów enduro właściwie nie dało się jechać. Na szczęście kolejne podjazdy już rozciągnęły stawkę i miałam możliwość sprawdzić się na zjazdach. Większość z nich była dla mnie bardzo ciekawa i wymagała ciągłego skupienia – pierwszy raz po wypadku udało mi się odblokować i zjeżdżałam w miarę sprawnie, bez upadków. Do około 30km jechało mi się całkiem nieźle – nawet większość sztywnych podjazdów pokonywałam w siodle. Od startu jednak miałam problem ze sztycą – z czasem opadała ona coraz bardziej – podjazdy były coraz mniej komfortowe, a później zaczęły łapać mnie skurcze. Postanowiłam jedszklarska3jpgnak tak już dojechać do mety, bo majstrowanie przy mojej wykręconej śrubie przy zacisku mogło się źle skończyć.  Po około 3,5h udało mi się dojechać na metę z wielkim uśmiechem na ustach, mimo dużej straty do pierwszej dziewczyny, którą tym razem była Ola Dawidowicz.  Trasa podobnie jak w ubiegłym roku była bardzo wymagająca, ale jednocześnie tak ciekawa, że warto było dla niej spędzić trochę czasu w aucie.

Jak na mazowiecką drużynę poszło nam bardzo dobrze – zajęliśmy 8 miejsce spośród 62 startujących drużyn!szklarska2

A następnego dnia w ramach rozjazdu – pojechaliśmy do Świeradowa, żeby poczuć jeszcze trochę flow na singlach!
Agnieszka Tkaczykszklarska1

Korona Świętokrzyska, edycja 1 – Poland Bike Nowiny 10.07.2016

W Nowinach startowałem po raz pierwszy w 2013 roku na maratonie ŚLR. Był to jeden z bardziej męczących wyścigów, ale też jedna z najpiękniejszych i najciekawszych tras. Ciekawe co na tym samym terenie przyszykuje nam warszawski Poland Bike

Adrian Socho, drużyna MyBike.pl

Tekst: Małgorzata Kloka

Sezon rowerowy przekroczył półmetek i na krótką chwilę cykl Wajsa przeniósł się w Góry Świętokrzyskie. Nowiny w zeszłym roku były drugą ulubioną trasą PolandBikersów, przegrywając w plebiscycie z Wawrem o kilkadziesiąt głosów, mimo że frekwencja na wyścigach ‘nie-mazowieckich’ jest zawsze istotnie niższa. Zapowiadał się super dzień – fajna trasa, słoneczna, ale nie upalna pogoda oraz jak zawsze mocna ekipa Mybike.pl! Po niezbyt udanym dla mnie maratonie w Płocku, mimo że tygodnie przed nim solidnie przejeździłam, do Nowin podeszłam bez napinki, z nastawieniem na fajdę z jazdy i próbę nie-pękania na zjazdach…

Wyścig ruszył o 12:35. Jako, że w Nowinach było jakieś 500 osób, sektory startowe nie bnowiny1yły przepełnione. W moim ‘topowym’ siódmym sektorze było na oko dwadzieścia kilka osób, hula wiatr normalnie i jak podjeżdżamy pod kreske, to spiker wywołuje moje imię. Hi hi hi, co jak co, ale po takie wyróżnienie warto było przyjechać do Nowin 🙂

No to ruszamy… Najpierw kawałek asfaltem, łagodny podjazd, po chwili wjeżdżamy w osiedle domków i nachylenie się trochę zwiększa. Nie mija kilka minut i… robi się korek na wjeździe do lasu… Na szczęście zator nie jest duży i już po chwili sukcesywnie zaczynamy telepać się w górę… No właśnie w górę… Góra to jest to coś, czego moja mazowiecka noga nie zaznaje na co dzień, a to niestety oznacza problemy. Pierwszych kilka kilometrów dewastuje wręcz zapasy moich sił.

Jest może trzeci albo czwarty kilometr a ja zsiadnowiny2am z roweru i zaliczam ‘walk of shame’, co nawet nie byłoby takie złe, gdyby nie to, że wszystko się dzieje przed okiem obiektywu… Już mam powiedzieć coś w stylu ‘panie Zbyszku weź pan z tą pstrykawką stąd’, ale płuca nie współpracują, więc po prostu się uśmiecham i robię minę pod tytułem ‘tak, tak, to jest element taktyki…zmyłka przeciwnika’.

Mam wrażenie, że cały czas jest pod górę. Podchodzę, podjeżdżam, podchodzę, podjeżdżam. Widzę przed oczami małe czarne obłoczki, które raczej nie istnieją (no chyba, że ktoś też widział, to dajcie znać 😉 ); z przodu, z tyłu i z boku słyszę dyszenie – one jest już jak najbardziej realne… Co dziwne, ja dyszę dość umiarkowanie, ale moje nogi są z ołowiu, i choć mózg wysyła do nich sygnał – kręcić, kręcić, to na synapsach coś nie styka i niewiele z tego wychodzi. Jadę woooooolno, bardzo wolno… Mam wrażenie, że wyprzedzają mnie wszyscy i że zaraz objadą mnie kobiety w ciąży, emeryci i renciści, dzieci do lat trzech oraz zawodnicy startujący w przyszłym roku.

Niby wiem, że to Górynowiny3 Świętokrzyskie i że dla niektórych kolarzy to nawet nie do końca są prawdziwe góry, ale mam wrażenie, że wjechałam już taaaaaak wysoko, ze zaraz będzie granica wiecznego śniegu, a moja styrana już lekko podświadomość flirtuje z myślą czy bezdech to jeszcze brak kondycji czy już choroba wysokościowa…

 

I nagle wszystko się zmienia. Niby ciągle pod górę, ale jakoś rower zaczyna lepiej jechać. Trochę łapię oddech, nogi przestają boleć i wraca  pozytywne myślenie. I wtedy zaczyna się coś, po co wszyscy tu przyjechaliśmy – zaczyna się flow. Odcinek niekoniecznie tylko w dół, na którym bez większego wysiłku można utrzymać prędkość, albo przyzwoitą prędkość. Wjeżdżam na interwałową cześć trasy, która jest po prostu świetna. Potem sekcja ‘pumptrackowa’, które na początku trochę wybija z rytmu, ale dość szybko ogarniam jak trzeba ją jechać. Z każdym kilometrem jedzie mi się coraz lepiej i chyba coraz szybciej. Zaczynam doganiać tych, którzy mnie objechali albo obeszli na podjeździe. Na zjazdach daje po hamulcach, ale, jak na mnie, umiarkowanie, i, co jest mega zaskoczeniem, też doganiam. Na podjazdach trochę dyszę, ale wszyscy inni dysza, charczą i rzężą, także jest ok. Nie, nie jest ok, jest super, bo jest flow, prawdziwe MTB, czuje się jak dziecko w sklepie ze słodyczami. Albo z rowerami.

 

Wnowiny4 pewnym momencie na szutrowym odcinku doganiam innego zawodnika, jego tempo mi pasuje więc jadę za nim, i nagle jemu dzwoni telefon. On, o dziwo, odbiera (!!!) i słyszę coś w stylu: Niuniaaaaaa, maraton jadeee… (…) taaaak, jaaaaaaaaadddeeeeeeeee jaaadeee, jaaaddeeeee. Oddzwonieeee… „. Rozbawia mnie to na maksa.

 

W dobrym humorze dojeżdżam do podjazdu, na którego szczycie jest rozjazd mini i max. Znowu robi się wolno… bardzo wolno… uślizguje mi się koło i ląduje na tyłku… na szczęście już po chwili dokładnie w takim samym stylu spotyka się z glebą zawodnik za mną i przede mną. Jak nic jestem trendsetterka… 🙂 Podnoszę się, chwilę podchodzę, dalej jadę; wolno, ale jednak minimalnie szybciej niż cała reszta… Podbudowana, dojeżdżam do rozjazdu mini i maksa, który… jest już zamknięty… Rozczarowanie i smuteczek, bo fajnie by było sobie jeszcze trochę pojechać… Ale, taki lajf – wiem, że na pierwszych kilometrach straciłam za dużo, cudów nie ma. Skręcam w kierunku mety, ale kątem oka widzę dwóch gości za mną, którzy zjeżdżają na pętlę max. Spoglądam się pytająco na pana pilnującego rozjazdu, który krzyczy, że max zamknięty, i że tamci to przebierańcy i że jadą bez numerków…. Nie no, co za czasy! Przebierańcy na PolandBike! Ale panowie przynajmniej machają mi i krzyczą powodzenia.

nowiny5No to jadę do mety. Jest cały czas w dół. Deniwelacja jest gwałtowna, szybka i jak na moje nizinne standardy lekko dramatyczna. Trochę myślę o tym, jak tu się nie rozwalić, a trochę odliczam ile metrów dzieli mnie od arbuza w miasteczku Poland Bike. Początek maratonu wlókł się niemiłosiernie, ale końcówka jest jak pstrykniecie. Meta. Koniec. Już? Szkoda, że tak krótko, chociaż, co tu kryć, te 25 km dało mi w kość. Nowiny – już za wami tęsknie!

 

Drużnowiny6yna Mybike.pl w Nowinach zajęła czwarte miejsce. Brawa dla Krysi i Asi, które ‘pociągnęły’ generalkę. Co więcej, Asia to prawdopodobnie jedyna osoba z całego peletonu, która na każdym zdjęciu z Nowin ma taaaakiego banana na twarzy! Yeah! Tak trzymać!

 

Małgorzata Kloka, nr 1337.

[table id=8 /]