Nadszedł czas na najtrudniejszy maraton w naszym kraju. Niestety nie mogłem być w Złotym Stoku, aby się rozgrzać przed królewską edycją w Karpaczu. Ten rok to zniknięcie tras Giga, które różniły się od dystansu Mega. Wprowadzono dodatkową pętlę. Na forum i w kuluarach płaczu co nie miara (łącznie ze łzami autora). Organizatorzy podkreślali jednak, że wynagrodzą nam tą pętlę zamiast osobnego szlaku. Wszyscy wyczekiwali zatem na profile tras wyznaczone przez Kowala.
Poniżej one:
Trasy miały odpowiednio: 78 km (wjazd na drugą pętlę na 48 km), 52 km oraz 16 km.
Suma przewyższeń: 2836 m, 1857 m, 601 m.
Cyferki oraz opis trasy wskazywał na soczysty maraton na trasie, którego będzie można się znowu zmierzyć ze swoimi słabościami. Wyjątkowo, maraton odbywał się w niedzielę. Zamiast więc zaraz po pracy ładować się w auto i gnać przed siebie umówiliśmy się z Michałem i Bartkiem w sobotę o 14. Krótko po tym jak ruszyliśmy uświadomiłem sobie, że zapomniałem pedałów, więc po drodze odwiedziliśmy znajomego, który pożyczył mi ten jakże kluczowy element. Pedałów zapomniałem, bo chciałem skorzystać z oferty testowej Speca i zobaczyć czy Epic rzeczywiście sam jeździ 😉 Opuszaliśmy sprażoną słońcem Warszawę, aby w połowie drogi wpaść w burzę i gęsty deszcz. Humory jednak dopisywały, bo wiedzieliśmy, że trasa jest deszczoodporna, a w niedzielę ma być słońce. Bez większych problemów dotarliśmy do Karpacza o 22, zameldowaliśmy się w pensjonacie przy samym stadionie (na którym był start i meta). Padliśmy zmęczeni, aby nabrać sił.
Rano standardzik, czyli test ortostatyczny, koryto makaronu, banany i wycieczka do biura zawodów. Przy okazji odebrałem rower i zamontowałem licznik. Niestety odległość zrobiła swoje i miasteczko było skromne. Zapomniałem zabrać ze sobą dętki i okazało się, że nie mam gdzie jej kupić. Zapakowałem do plecaka bukłak, narzędzia, żele, telefon, kurtkę i ruszyłem na start. Chłopaki jechali Mega, więc mieli jeszcze godzinę. Zrobiłem kilka podjazdów w ramach rozgrzewki i ustawiłem się w sektorze. Ku mojemu zaskoczeniu okazało się, że nie jestem jedynym mybikowcem. Odnaleźli mnie Monika i Michał, którzy jechali Mega. Potem, patrząc w listę wyników, odnalazłem jeszcze Łukasza.
Pogoda iście idealna, nieco chmurek, przyjemne słońce i nieduży wiatr. Bajeczka. Na ziemię sprowadziło mnie odliczanie. 3,2,1… Poooszli. Ok, ok, a gdzie Fragma?? =( Ruszyliśmy w niewielkim 100 osobowym stadku. Przejazd asfaltem przez Karpacz, i za świątynią Wang uciekamy w teren. Trzymałem się w drugiej połowie grupy. Nieprzespana noc z piątku na sobotę, nieznany mi rower to nie są elementy na ryzykowanie. Potrzebowałem się zapoznać chociażby z oponami. Okazało się, że są szybkie, ale nie do końca dobrze trzymają na ostrych zakrętach. Po kilku próbach wiedziałem już mniej więcej czego można się po nich spodziewać. Po chwili wypłaszczenia zaczął się też pierwszy ostry zjazd. Charakterystyczne kamienie i korzenie wymagały mocnego skupienia. Zawodnik przede mną zapragnął romansu z głazem i postanowił się doń przytulić czule. Na szczęście nic mu się nie stało. Nie było kiedy odpocząć, bo zaraz znowu zaczynał się zjazd. Pierwsza godzina wlokła się w nieskończoność. Jechało mi się bardzo źle, podejrzewam, że był to efekt zarwanej nocy i długiej podróży. Dopiero po godzinie rozkręciłem się, a w drugiej zacząłem mieć mega frajdę z jazdy.
To właśnie na początku zaliczyłem dwa uślizgnięcia przedniego koła. Przyznam szczerze, że ilość wykrzykników przywodziła na myśl Mazovię, choć tutaj wiedziałem, że to nie są żarty. Kilkukrotnie trafiłem na miejsca, które bałem się pokonać na rowerze, wobec czego sprowadzałem rower. Wyprzedali mnie wtedy niestety zawodnicy za mną, ale doganiałem ich na podjazdach.
Niezwykle fajnie było odwiedzić Przesiekę. Przypomniały mi się AMP-y sprzed 4 lat. Wtedy ledwo podjeżdżałem pod górę 😉 Teraz nie bardzo wiedziałem, co sprawiło mi wtedy tyle trudności. Na końcu Przesieki zlokalizowany był drugi bufet na trasie (gigowcy odwiedzali go dwa razy), był to 31 kilometr. Na dzisiejszy wyścig obrałem taktykę, aby nie napełniać bidonu na maksa, tylko uzupełniać go. Dzięki temu miałem 1,5 kg do wwiezienia na podjazdach. Obsługa wesoła i pomocna,szybko zatankowałem i ruszyłem dalej. Przede mną był główny podjazd tego etapu czyli Droga Chomontowa (3 km długości, 300 m wzniesienia). Następnie odbieramy nagrodę na pięknych singalch. Na 44 km czeka nas znowu bufet. Chwilę za nim znajduje się rozjazd Mega/Giga. O ile miałem myśli, aby zjechać z pętli Giga na Mega podczas podjazdu Drogą Chomontową, to tutaj nie mam wątpliwości, że chce tą pętlę przejechać jeszcze raz! =) Ból głowy z pierwszej godziny ustąpił, noga się rozkręciła, pogoda jest piękna. Po prostu szkoda by zjeżdżać.
Przy jednym ze strumieni widzę, że komuś wypadała dętka. Niestety nie zatrzymałem się po nią, co zemściło się później. Zaraz za 4 bufetem (tym w Przesiece) łapie laczka na tyle. Muszę niestety poczekać aż ktoś podrzuci mi pomoc. Na szczęście w końcu mam dętkę. Raz, dwa zmieniam oponę, bo na czekanie straciłem 10 minut. Pompka Lezyne okazuje się rewelacyjna. Mam ją prawie rok, a dopiero teraz przyszło mi jej użyć. Mija mnie masa osób, które potem wyprzedzam na słynnym podjeździe. Czuje się już nieco zmęczony, widzę też, że nie uda mi się zmieścić w 6 godzinach. Średnia spadła mi z 12,5 do 11,5 km/h.
Zjeżdżam z pętli w kierunku mety, do mety pozostaje 10 km. Czeka na mnie jednak jeszcze wiele atrakcji. Aby móc zjechać kultowymi agrafakmi najpierw trzeba się znowu wspiąć 😉 Po agrafkach droga do mety to łatwizna. Wjeżdżając na stadion staję w korbach. Nikt mnie nie goni, nikogo nie dogonię, ale chcę sobie pokazać, że nadal jeszcze mam siłę na kończący akcent. Wpadam na metę. Jechałem 6:49:29, wyszło mi 78 km. Suma przewyższeń to 2829 m. Pięknie =) Niestety nie spotkałem już nikogo z naszej drużyny.
Chłopaki jechali Mega, więc czekali na mnie prawie 2 godziny. Po szybkim obiedzie ruszamy w kierunku domu. Jest godzina 18, czyli do domu dojedziemy po północy. Jest to jedyny minus tego rewelacyjnego maratonu. Należałoby by tu przyjechać na 3-4 dni, aby tak długa podróż miała więcej sensu.
W drodze powrotnej sprawdzam wyniki reszty drużyny. Łukasz zjechał z Giga na Mega i przez jakiś błąd został sklasyfikowany jakby ukończył Giga co dało mu 3 miejsce 😉 Później to sprostowano. Monika i Michał ukończyli dystans Mega z bardzo dobrymi czasami. Monika, tak jak ja, zaliczyła laczka. Najważniejsze jednak, że cali i zdrowi wracamy do domu. Za tydzień Nowiny!
Link do podsumowań oraz śladu: ->>> GARMIN CONNECT
Wyniki:
MEGA
Nazwisko Imię Czas M. Kat M. Op.
WRONA MONIKA 04:36:11,96 5 176
ŻUREK MICHAŁ 04:18:34,72 58 143
GIGA
Nazwisko Imię Czas M. Kat M. Op.
KIESIO PRZEMYSŁAW 06:49:36,11 19 71