MTB o jakim myślał wujek Gary: Karpacz 2014

Nadszedł czas na najtrudniejszy maraton w naszym kraju. Niestety nie mogłem być w Złotym Stoku, aby się rozgrzać przed królewską edycją w Karpaczu. Ten rok to zniknięcie tras Giga, które różniły się od dystansu Mega. Wprowadzono dodatkową pętlę. Na forum i w kuluarach płaczu co nie miara (łącznie ze łzami autora). Organizatorzy podkreślali jednak, że wynagrodzą nam tą pętlę zamiast osobnego szlaku. Wszyscy wyczekiwali zatem na profile tras wyznaczone przez Kowala.

Poniżej one:

GigaMTBMARATHON_2014_Karpacz_GIGA

Mega
MTBMARATHON_2014_Karpacz_MEGAMini
MTBMARATHON_2014_Karpacz_Profil_FUN

Trasy miały odpowiednio: 78 km (wjazd na drugą pętlę na 48 km), 52 km oraz 16 km.
Suma przewyższeń: 2836 m, 1857 m, 601 m.

Cyferki oraz opis trasy wskazywał na soczysty maraton na trasie, którego będzie można się znowu zmierzyć ze swoimi słabościami. Wyjątkowo, maraton odbywał się w niedzielę. Zamiast więc zaraz po pracy ładować się w auto i gnać przed siebie umówiliśmy się z Michałem i Bartkiem w sobotę o 14. Krótko po tym jak ruszyliśmy uświadomiłem sobie, że zapomniałem pedałów, więc po drodze odwiedziliśmy znajomego, który pożyczył mi ten jakże kluczowy element. Pedałów zapomniałem, bo chciałem skorzystać z oferty testowej Speca i zobaczyć czy Epic rzeczywiście sam jeździ 😉 Opuszaliśmy sprażoną słońcem Warszawę, aby w połowie drogi wpaść w burzę i gęsty deszcz.  Humory jednak dopisywały, bo wiedzieliśmy, że trasa jest deszczoodporna, a w niedzielę ma być słońce. Bez większych problemów dotarliśmy do Karpacza o 22, zameldowaliśmy się w pensjonacie przy samym stadionie (na którym był start i meta). Padliśmy zmęczeni, aby nabrać sił.

Rano standardzik, czyli test ortostatyczny, koryto makaronu, banany i wycieczka do biura zawodów. Przy okazji odebrałem rower i zamontowałem licznik. Niestety odległość zrobiła swoje i miasteczko było skromne. Zapomniałem zabrać ze sobą dętki i okazało się, że nie mam gdzie jej kupić. Zapakowałem do plecaka bukłak, narzędzia, żele, telefon, kurtkę i ruszyłem na start. Chłopaki jechali Mega, więc mieli jeszcze godzinę. Zrobiłem kilka podjazdów w ramach rozgrzewki i ustawiłem się w sektorze. Ku mojemu zaskoczeniu okazało się, że nie jestem jedynym mybikowcem. Odnaleźli mnie Monika i Michał, którzy jechali Mega. Potem, patrząc w listę wyników, odnalazłem jeszcze Łukasza.

Pogoda iście idealna, nieco chmurek, przyjemne słońce i nieduży wiatr. Bajeczka. Na ziemię sprowadziło mnie odliczanie. 3,2,1… Poooszli. Ok, ok, a gdzie Fragma?? =( Ruszyliśmy w niewielkim 100 osobowym stadku. Przejazd asfaltem przez Karpacz, i za świątynią Wang uciekamy w teren. Trzymałem się w drugiej połowie grupy. Nieprzespana noc z piątku na sobotę, nieznany mi rower to nie są elementy na ryzykowanie. Potrzebowałem się zapoznać chociażby z oponami. Okazało się, że są szybkie, ale nie do końca dobrze trzymają na ostrych zakrętach. Po kilku próbach wiedziałem już mniej więcej czego można się po nich spodziewać. Po chwili wypłaszczenia zaczął się też pierwszy ostry zjazd. Charakterystyczne kamienie i korzenie wymagały mocnego skupienia. Zawodnik przede mną zapragnął romansu z głazem i postanowił się doń przytulić czule. Na szczęście nic mu się nie stało. Nie było kiedy odpocząć, bo zaraz znowu zaczynał się zjazd. Pierwsza godzina wlokła się w nieskończoność. Jechało mi się bardzo źle, podejrzewam, że był to efekt zarwanej nocy i długiej podróży. Dopiero po godzinie rozkręciłem się, a w drugiej zacząłem mieć mega frajdę z jazdy.

Panowie wiedzą doskonale, że tej Pani lepiej nie wchodzić pod koła =)

Panowie wiedzą doskonale, że tej Pani lepiej nie wchodzić pod koła =) fot. Krystian Maciejczyk/BikeLife.pl

To właśnie na początku zaliczyłem dwa uślizgnięcia przedniego koła. Przyznam szczerze, że ilość wykrzykników przywodziła na myśl Mazovię, choć tutaj wiedziałem, że to nie są żarty. Kilkukrotnie trafiłem na miejsca, które bałem się pokonać na rowerze, wobec czego sprowadzałem rower. Wyprzedali mnie wtedy niestety zawodnicy za mną, ale doganiałem ich na podjazdach.

Nieco szaleńśtwa na zjazdach.  fot. Robert Urbaniak/BikeLife.pl

Nieco szaleńśtwa na zjazdach. fot. Robert Urbaniak/BikeLife.pl

Niezwykle fajnie było odwiedzić Przesiekę. Przypomniały mi się AMP-y sprzed 4 lat. Wtedy ledwo podjeżdżałem pod górę 😉 Teraz nie bardzo wiedziałem, co sprawiło mi wtedy tyle trudności. Na końcu Przesieki zlokalizowany był drugi bufet na trasie (gigowcy odwiedzali go dwa razy), był to 31 kilometr. Na dzisiejszy wyścig obrałem taktykę, aby nie napełniać bidonu na maksa, tylko uzupełniać go. Dzięki temu miałem 1,5 kg do wwiezienia na podjazdach. Obsługa wesoła i pomocna,szybko zatankowałem i ruszyłem dalej. Przede mną był główny podjazd tego etapu czyli Droga Chomontowa (3 km długości, 300 m wzniesienia). Następnie odbieramy nagrodę na pięknych singalch. Na 44 km czeka nas znowu bufet. Chwilę za nim znajduje się rozjazd Mega/Giga. O ile miałem myśli, aby zjechać z pętli Giga na Mega podczas podjazdu Drogą Chomontową, to tutaj nie mam wątpliwości, że chce tą pętlę przejechać jeszcze raz! =) Ból głowy z pierwszej godziny ustąpił, noga się rozkręciła, pogoda jest piękna. Po prostu szkoda by zjeżdżać.

Nie ma taryfy ulgowej! =) for. BikeLife

Nie ma taryfy ulgowej! =) for. BikeLife

W takich warunkach czuć różnicę między full a HT... fot. BikeLife

W takich warunkach czuć różnicę między full a HT…
fot. BikeLife

Przy jednym ze strumieni widzę, że komuś wypadała dętka. Niestety nie zatrzymałem się po nią, co zemściło się później. Zaraz za 4 bufetem (tym w Przesiece) łapie laczka na tyle. Muszę niestety poczekać aż ktoś podrzuci mi pomoc. Na szczęście w końcu mam dętkę. Raz, dwa zmieniam oponę, bo na czekanie straciłem 10 minut. Pompka Lezyne okazuje się rewelacyjna. Mam ją prawie rok, a dopiero teraz przyszło mi jej użyć. Mija mnie masa osób, które potem wyprzedzam na słynnym podjeździe. Czuje się już nieco zmęczony, widzę też, że nie uda mi się zmieścić w 6 godzinach. Średnia spadła mi z 12,5 do 11,5 km/h.

I kolejny łyknięty zawodnik. for. BikeLife

I kolejny łyknięty zawodnik.
for. BikeLife

Dla takich zjazdów warto przejechać pół Polski. fot. BikeLife

Dla takich zjazdów warto przejechać pół Polski. fot. BikeLife

Zjeżdżam z pętli w kierunku mety, do mety pozostaje 10 km. Czeka na mnie jednak jeszcze wiele atrakcji. Aby móc zjechać kultowymi agrafakmi najpierw trzeba się znowu wspiąć 😉 Po agrafkach droga do mety to łatwizna. Wjeżdżając na stadion staję w korbach. Nikt mnie nie goni, nikogo nie dogonię, ale chcę sobie pokazać, że nadal jeszcze mam siłę na kończący akcent. Wpadam na metę. Jechałem 6:49:29, wyszło mi 78 km. Suma przewyższeń to 2829 m. Pięknie =) Niestety nie spotkałem już nikogo z naszej drużyny.

Koooooonieecccccc =))))) fot. bikelife

Koooooonieecccccc =)))))
fot. bikelife

Chłopaki jechali Mega, więc czekali na mnie prawie 2 godziny. Po szybkim obiedzie ruszamy w kierunku domu. Jest godzina 18, czyli do domu dojedziemy po północy. Jest to jedyny minus tego rewelacyjnego maratonu. Należałoby by tu przyjechać na 3-4 dni, aby tak długa podróż miała więcej sensu.

W drodze powrotnej sprawdzam wyniki reszty drużyny. Łukasz zjechał z Giga na Mega i przez jakiś błąd został sklasyfikowany jakby ukończył Giga co dało mu 3 miejsce 😉 Później to sprostowano. Monika i Michał ukończyli dystans Mega z bardzo dobrymi czasami. Monika, tak jak ja, zaliczyła laczka. Najważniejsze jednak,  że cali i zdrowi wracamy do domu. Za tydzień Nowiny!

Link do podsumowań oraz śladu: ->>> GARMIN CONNECT

Wyniki:
MEGA
Nazwisko      Imię                          Czas                  M. Kat          M. Op.

WRONA         MONIKA                04:36:11,96       5                176
ŻUREK           MICHAŁ                 04:18:34,72       58              143

GIGA
Nazwisko      Imię                          Czas                  M. Kat          M. Op.

KIESIO          PRZEMYSŁAW         06:49:36,11        19              71

Trzeba mieć przyjemność: Supraśl 2014

Zazwyczaj wydaje nam się, że tak wiele stoi za tym, co niepoznane. Kombinujemy, stajemy na głowie, wymyślamy, idziemy naookoło. A sprawa jest prosta.

Komu nie marzy się stanąć na pudle, objechać nieobjechanego od trzech sezonów kolegę, robić postęp względem swoich „punktów odniesienia”. Zwyczajne kolarskie chuci.

Recepta jest prosta. Żeby być dobrym, amatorskim kolarzem górskim nie trzeba wcale realizować morderczych rozpisek odstawiając na bok przyjemności życia doczesnego, dawkować drżącą ręką białko i węglowodany w mezurce, szukać po nocach lżejszego sprzętu w Internecie zastanawiając się, czy waga osiągnęła masę krytyczną a rower po ujeżdżeniu nie załamie się pod Twoją masą, zimę spędzać na trenażerze wałkując kolejny amerykański serial.

dsc_6299bialystokdsc_6314bialystok

Fot. Zbyszek Kowalski. Rodzinna atmosfera w lesie w okolicach Białegostoku:)

Trzeba spełnić podstawowy warunek.

„Trzeba mieć z tego przyjemność” odpowiedziała Zosia Sołtys z drużyny Velmar, zawodniczka z K5, która niezmiennie od kilku sezonów przyjeżdża w czołówce open dziewczyn na dystansie mega. Zosia od wielu lat używa roweru jako jedynego środka komunikacji miejskiej, śmiejąc się, że zimą ubiera dziwne stroje, żeby odstraszyć niebezpiecznych kierowców „metodą na dziwaka”. Zapytajcie Zosi co nosi;-) A w szafie ma tylko jedną wizytową, wąską spódnicę, bo reszta jest szyta na rower. Do tego przejechała wiele świata na wyprawach rowerowych, w tym, z grupą przyjaciół zrobiła niedawno trasę maratonu Transkarpatii w 6 dni (czego serdecznie zazdroszczę! i może skopiuję;-)
dsc_6295_zosia

Aut. Zbyszek Kowalski. Zosia Sołtys, której obecność w sektorze 3  budzi do życia niejedną zawodniczkę i zawodnika;-)

Podobnie Krysia Żyżyńska podpisała się pod tą opinią. Krysia nie wyobraża sobie nie jeździć na rowerze. Od lat skutecznie walczy o prawa rowerzystów w Warszawie, w czym obecnie wtóruje jej Wojtek. Z resztą z Krysią poznałyśmy się trzy lata temu na spontanicznej wycieczce znajomych do Czerska.

dsc_7399_krysia

Aut. Zbyszek Kowalski. Krysia po przejechaniu giga. I czego chcieć od życia więcej?:)

I ja (zdecydowanie najsłabsze ogniwo w tym trójkobiecym łancuchu, ale badania wydolnościowe mówią, że lepiej jest przestawić się na grę w szachy,  kto by w to wierzył;-). Po prostu lubię dojeżdżać rowerem do miejsc, w których diabeł mówi dobranoc. Do tej pory pamiętam tundrowe pustkowia w północnej Finlandii, gdzie renifer był jedynym rozmówcą, czy wzburzony ocean rozbijający we mgle klify zachodniej Portugalii.

dsc_6352nieudana czasowka

Aut. Zbyszek Kowalski. Trochę zmarnowana po czasówce. Podobnie jak kilkanaście osób 1km przed metą pojechałam w dół fajnym piaszczystym zjazdem i hen hen po piachu przed siebie. W duchu myślałam – „Rewelacja, wreszcie Cezary wykazał się ułańską fantazją, co za selekcja na podium. Tiaaa:D

I właśnie, żeby mieć przyjemność ja, Krysia i Zosia pojechałyśmy na maraton do Supraśla. Od lat to najlepsza trasa Mazovii z ciekawymi singlami o wżynających się podjazdach i niecierpiących zwłoki zjazdach.

Supraśl  to też magiczne miejsce, Podlasie, wpływy wschodnie, muzeum ikon, chóry prawosławne, urokliwa architektura  niewielkich drewniaków,  kartacze, babki ziemniaczane, litewskie piwo, kąpielisko, piękne oświetlenie spacerując ciepłym wieczorem.

Ale oprócz walorów kulturowych chodzi przecież o rower. Od razu ustaliłyśmy, że nakręca nas wiele:  poczucie wolności, rywalizacja, wyprawy rowerem, jazda w górach, walka z samym sobą. Można by z tego ustalić jakiś wspólny profil psychologiczny;-)

Wspólny mianownik tego profilu psychologicznego jest przynajmniej taki, że zawodnik nie zauważa ekstremalnej aury, po prostu jedzie przed siebie, bo to lubi:) Nie na poziomie fejsbukowego lajka, tylko totalnie.

A Supraśl od lat ma tę cechę, że zawsze jest upał. I nie było lekko.

Kompot w bukłaku, sól na twarzy, pył w oczach.

dsc_6395_krysia podium

Aut. Zbyszek Kowalski. Krysia pierwsza na czasówce.

Trasa nas nie zawiodła. Lasu i singli było w nadmiarze, kilka prostych po polach, cały czas interwał utrzymywał ciało w napięciu. Każdy z nas kiedyś przecież przeżył zmaganie się z tymi krótkimi podjazdami;-)

Ja i Krysia jechałyśmy dystans giga. Krysia próbowała zawalczyć na tym dystansie z Ulą Luboińską, która na początku wyścigu złapała gumę. Przez 30 km dzielnie uciekała, ale zdeterminowana Ula ją doszła. Ale też nic dziwnego, w tym tygodniu Krysia ma wesele i ostatnio nie ma czasu na treningi. W końcu kiedyś musiała zmieścić do grafika treningowego własny ślub i jego organizację;-)

Ja jechałam z 6 sektora i na rozjazd z giga na 50 km dojechałam z 5. Ale potem to równia pochyła i wyjechałam z drugiej pętli na poziomie 8 sektora…. Brak dłuższych treningów ewidentnie odbił się na wyniku. Ale też brak punktów do ścigania  w moim przypadku powodują spadek motywacji. I tak był to świetne przygotowanie przed wyścigami górskimi, i wytrzymałościowo i technicznie.

dsc_7499_ela podium

Aut. Zbyszek Kowalski. Tak czy siak, wystartowało tak mało osób, ze odpowiednie miejsce się znalazło;-)

Byłam tylko zawiedziona, bo na pierwszej pętli bardzo dużo osób wykazało się kompletnym brakiem prognozowania swoich reakcji względem singla. Polecałabym jednak trenowanie od czasu do czasu na pętlach xc. Dodając, że na prawdę niektóre zjazdy nie wymagają wcale hamowania do zera i to tylko kwestia głowy. A dojeżdżałam na zjazdach Panów operując kierownicę kontuzjowanym nadgarstkiem, czyli wolno…:) A podjechać też dało radę 95% tych górek odpowiednio ustawiając pozycję na rowerze. To może złośliwe… ale są otwarte kobiece treningi rowerowe Magdy Sadłeckiej, gdzie niejedna osoba bez względu na płeć mogłaby się przełamać:)

Zosia jechała dystans mega i była druga open. Miała ostry wyścig na finishu z pierwszą Renatą Supryk, który udało się wygrać o sekundy. Ale różnica wynikająca ze startu z innych sektorów dała drugie miejsce. Obie jak usiadły na ławce po, śmiały się, że każda myślała o drugiej, że ma tyle siły i nie ma szans w tym pojedynku. A każda z nich była u progu wytrzymałości i zmęczenia:) Taka nauczka na finish;-)

Bardzo dobrze, właściwie rewelacyjnie poszło dwóm nowym chłopakom z naszego zespołu: Pawłowi Partyce i Piotrowi Bernerowi, którzy punktowali dla drużyny. Niestety jechali tak szybko, że żaden fotograf ich nie złapał. Chłopaki zwalniajcie przy fleshu aparatu!:D Paweł otarł się o pudło, co biorąc pod uwagę mocną konkurencję u mężczyzn w M3 jest nie lada wyczynem.

DSC_Edyta lesiak

Aut.Edyta Lesiak Piotr Berner raz zwolnił i załapał się na fotkę:) ale chyba dlatego że zdjęcie robiła dziewczyna;-)

Wojtek Wołoszczuk i Piotr Szlązak pojechali też swoje:)Obaj inwestują też energię ostatnio w swoje pociechy i ich kolarski rozwój, a jest w co:) Małe mybiki rosną jak grzyby po deszczu:)

dsc_7297_wojtek

Aut. Zbyszek Kowalski. Wojtek Wołoszczuk jak zwykle rewelacyjnie pozuje;)

Hubert Lis ćwiczył udanie sprinty na fanie.

A to globalne wyniki:
Dystans giga, 80 km (na ten dystans wjechało tylko 40 zawodników i 3
zawodniczki)
Krysia Żyżyńska 03:51:05, 2 open (czas zwycięzcy 03:35:15)
Ela Kaca 04:30:23, 3 open
Paweł Partyka 03:20:52, 7 open a 4 (!!!) w kategorii, (czas zwycięzcy 02:54:39)
Piotr Szlązak 04:06:37, 31 open, 9 w kategorii

Dystans mega, 52 km:
Piotr Berner, 02:09:28 24 open  a 9 w kategorii (czas zwycięzcy  02:00:05)
Wojciech Wołoszczuk 02:42:20, 152 open  59 w kategorii

Dystans fit:

Hubert Lis 01:06:18        00:53:08        78 w open a 7 w kategorii

Relacja: Ela Kaca

Ścigać trzeba się do końca!

Tym razem czekało nas coś nowego, pierwszy raz Poland Bike Marathon zawitał w Rembertowie. Z opisu trasy wynikało, że ma być ciekawie, bo czeka nas jazda po poligonie, czyli m.in. las, tzw. drogi czołgowe i przejazd przez rzeczkę. Mimo wszystko trasa była dla mnie pewną niewiadomą, bo tamtych terenów od strony rowerowej nie znam.

Początek maratonu to jazda po płaskim, utrudnieniami były raczej zakręty i po paru kilometrach odcinek błota, który wielu osobom sprawił niemałe kłopoty. Większość dało się objechać bokiem, ale była to jazda wolna i konieczna była uwaga, żeby obrać właściwy tor jazdy.

Rembertów 1fot. Piotr Scholl

Kolejne kilometry nadal płaskie, chociaż pojawiły się odcinki piaszczyste, ale całkiem łatwe do przejechania oraz obiecywane przez wszystkich fałdy terenu. Mój rower na dużych kołach zupełnie nie miał problemu z jazdą po takim terenie, raczej ja zastanawiałam się, ile jeszcze trzeba jechać non stop na wysokim tętnie. Przyznam, że nie przepadam za płaskimi trasami, gdzie nie ma chwili na odpoczynek, o wiele bardziej lubię zmęczyć się na podjeździe, a potem mieć parę sekund odpoczynku na zjeździe. Jak się okazało, słusznie nie byłam do końca zadowolona ze swojej jazdy, bo mniej więcej w połowie pierwszej pętli z dużą grupą z trzeciego sektora dogoniła mnie Kasia Pakulska. To podziałało na mnie motywująco, bo oznaczało, że mam minutę straty i trzeba będzie popracować zdecydowanie mocniej. Udało mi się uciec i załapać się do mocno pracującej grupy kolegów, z którymi przejechałam całkiem długi szutrowy odcinek trasy. Na tym odcinku rzeczywiście ważne było, z jaką grupą się jedzie i jak układa się współpraca. Jak widać Wojtek chyba nieźle sobie z tym radził, a przynajmniej z prowadzeniem grupy, z jego opowieści wiem, że tym razem całkiem ładnie zmieniał się z Rafałem Myszkowskim.

Wojtek Galeńskifot. Maria Lipowiecka

Ta grupa, do której ja dołączyłam jechała rzeczywiście dobrze i chyba dla mnie trochę za mocno, bo kosztowało mnie to utratę części sił i konieczność zwolnienia. W pewnym momencie usłyszałam trzask łańcucha i okazało się, że pechowo spadł on na zewnątrz przedniej zębatki. W tym momencie przemknęła obok mnie Kasia, a ja przez prawie 2 minuty próbowałam ten łańcuch wyciągnąć spod ramienia korby. Kiedy to mi się w końcu udało, minęła mnie Monika Wrona, którą goniłam potem do końca pierwszej rundy.

Prawdziwe ściganie dla mnie zaczęło się na drugiej pętli. Wreszcie zrobiło się luźniej i przyjemniej, bez nerwowych sytuacji i kolegów przeklinających za moimi plecami (nie rozumiem, o co chodzi, jak kolega jedzie 7 czy 8 w pociągu i tak się denerwuje, że musi przeklinać, zamiast na przykład wyjść na początek grupy). Kiedy dogoniłam Monikę krzyknęłam jej, że trzeba gonić Kasię, dziewczyny obie są w kategorii K2 i warto powalczyć o dobre miejsce. Dzięki współpracy z Moniką i jeszcze jednym kolegą, zaczęliśmy jechać całkiem szybko. Nawet błota wydały się mniej straszne, kiedy nie było tłumu kolarzy. Niestety tam znów mi spadł łańcuch, tym razem do środka, dzięki czemu szybciej udało mi się tą usterkę naprawić, ale moja grupka odjechała. Nie liczyłam już za bardzo na to, że jeszcze z dziewczynami powalczę, ale trzeba było jechać, najmocniej, jak potrafię. Przejeżdżając przez rzekę znów zobaczyłam Monikę, która jak się okazało, złapała gumę. Nie było nad czym się zastanawiać, odwinęłam pracowicie doklejoną do ramy dętkę i rzuciłam koleżance z drużyny, a w tym momencie wyprzedził mnie kolega razem z jadącą za nim Kasią Różycką. Pomyślałam, że  to będzie bardzo nieudany dla mnie maraton, szczególnie, kiedy próba ucieczki przed tą parą się nie udała. Kolega jednak miał trochę pecha, bo nie zauważył skrętu pod górkę i zostałyśmy we dwie na (wreszcie!!!) pagórkowatym odcinku. Nie był to łatwy odcinek, bo oprócz pagórków było sporo piasku, ale właśnie takie trasy lubimy ja i mój rower. Udało mi się uciec, a po jakimś czasie zobaczyłam Michała Żurka i Kasię Pakulską.

Michał Żurek fot. Piotr Scholl

To była moja szansa, mimo bólu i skrajnego zmęczenia, dogoniłam ich i po krótkiej jeździe na kole Michała, pojechałam dalej i dogoniłam dwóch kolegów. Przyznam, że chyba tylko siłą woli trzymałam się na ich kole. Dopiero po pewnym czasie byłam w stanie dać zmianę i jak się okazało, zyskałam na tym dodatkowo, ponieważ niedługo potem zaczęły się ostatnie pagórki, czyli to, co lubię. Świadomość goniących mnie rywalek z trzeciego sektora dodatkowo motywowała mnie do mocnej jazdy, dzięki temu, że na końcowych kilometrach towarzyszył mi mocny kolega oraz pewnie dzięki finishowej adrenalinie, udało mi się trochę nadrobić, pozostały wątpliwości, czy wystarczy to, żeby pokonać rywalki z trzeciego sektora. Tutaj widać, że czasami nie jest tak dobrze startować ze zbyt wysokiego sektora. Na szczęście udało się, wygrałam z przewagą 6 i 14 sekund. Cieszę się z tej wygranej i z tego, że tym razem tyle się dla mnie działo na maratonie, chociaż mam nadzieję, że przed kolejnym wyścigiem, coś wymyślimy na kłopoty ze spadającym łańcuchem.

Niestety ekipa MyBike.pl miała tym razem trochę pecha. Wojtek Galeński ułamał siodełko, a Monika, jak się okazało złapała potem jeszcze drugi raz gumę, podobnie jak Mimi, który również musiał 2 razy zmieniać dętkę. Był to dla wielu osób pechowy maraton, podobno z powodu jakiegoś sabotażu, tzn. gwoździ znajdujących się na trasie. Na maratonie debiut zaliczyli najmłodsi zawodnicy na dystansie Fan: Kuba Nockowski i Dominik Cichoczewski, natomiast w Mini Cross wystartowali: Marcin i Dominik Szlązak, co oznacza, że w chwili obecnej przekrój wiekowy naszej drużyny zawiera się od kategorii CC1 do M6 i nieistniejącej na Poland Bike K6.

Ania Galeńskafot. Maria Lipowiecka

Ostatecznie MyBike.pl znalazło się na 4 miejscu Open i 5 miejscu Uniwersal. Wyniki poszczególnych zawodników są następujące:

Mini Cross:
Marcin Szlązak                     czas: 00:00:31, miejsce 19 CC2
Dominik Szlązak                   czas: 00:00:31, miejsce 2 CC1

Dystans FAN:
Jakub Nockowski                  czas: 00:39:04, miejsce 68 Open, 18 C1 (DEBIUT!!!)
Dominik Cichoczewski         czas: 00:40:36, miejsce 89 Open, 19 C1 (DEBIUT!!!)
Brawo!!!

Dystans MINI:
Hubert Lis                             czas: 01:06:44, miejce 99 Open, 4 MJ
Robert Rola-Janicki              czas: 01:14:43, miejce 204 Open, 18 M5
Beata Kuchniewska             czas: 01:30:24, miejsce 52 Open, 8 K4
Bogdan Wołoszczuk            czas: 01:35:58, miejce 352 Open, 17 M6
Ania Galeńska                      czas: 01:46:19, miejsce 69 Open, 7 K5
Brawo!

Dystans MAX:
Piotr Berner                          czas: 02:09:46, miejsce 28 Open, 16 M3
Rafał Nockowski                   czas: 02:10:45, miejsce 31 Open, 18 M3
Wojtek Galeński                    czas: 02:14:47, miejsce 39 Open, 21 M3 (złamane siodełko)
Krysia Żyżyńska                    czas: 02:21:17, miejsce 1 Open, 1 K3
Michał Żurek                          czas: 02:24:19, miejsce 74 Open, 36 M3
Wojtek Wołoszczuk              czas: 02:26:15, miejsce 81 Open, 38 M3
Monika Wrona                       czas: 02:45:39, miejsce 8 Open, 4 K2 (2 kapcie)
Tomek Kuchniewski              czas: 02:46:49, miejsce 140 Open, 32 M4
Ela Kaca                                czas: 02:52:44, miejsce 9 Open, 4 K3
Piotr Szlązak                         czas: 02:54:14, miejsce 166 Open, 40 M4 (2 kapcie)
Brawo (szczególnie za wytrwałość pechowców)!

Sandomierz – MTB z przymrużeniem oka

Do Sandomierza pojechaliśmy dzień wcześniej- w sobotę, ale nie dane nam było zakosztować uroków tego urokliwego miasteczka. Przez całą drogę lał deszcz, a po wyjściu z samochodu leciała para z ust, także odpuściliśmy wszelkie objazdy trasy, przejażdżki, czy nawet szukanie Ojca Mateusza. W takiej sytuacji udaliśmy się do miejsca noclegu, zasiedliśmy do piwka i kolacji, a Wojtek tradycyjnie poszedł naprawiać rower. Kolacja przebiegła bez większych przeszkód, udało się nam nawet skosztować domowych ciast Dominiki (były super!), a w pewnym momencie dołączył do nas nawet umorusany smarem Wojtek. Ze startu niestety wycofała się Ela, która była mocno pokiereszowana po zgrupowaniu w Chorwacji.
Ela oczywiście chciała jechać (twarda dziewczyna!) ale odradzaliśmy jej to ponieważ zaliczyła naprawdę mocny upadek na szosie i występ w maratonie byłby bardzo ryzykowny. Pomimo panujących warunków pogodowych moje nastawienie było optymistyczne, prognozy były dobre- miało się wypogodzić i przestać padać. W pamięci miałem zeszłoroczny maraton który także poprzedzały deszczowe dni, natomiast w samym dniu maratonu świeciło słońce, a woda z trasy w cudowny sposób zniknęła.

IMG_3007

fot. Ela Kaca

IMG_3016

fot. Ela Kaca

No i stało się, otworzyłem oczy rano i za oknem przywitało mnie piękne słońce! Było dość zimno i mocno wiało, ale to dobrze – pomyślałem – wiatr osuszy trasę. Nie pozostawało nic innego jak udać się na start. Dla mnie był to pierwszy maraton w tym roku i miał być odpowiedzią: co dalej? Pod koniec poprzedniego sezonu zaczęły mocno doskwierać mi kolana i ostatnie maratony dojeżdżałem do mety właściwie siłą woli i z ogromnym bólem. Zimą zmagałem się z wszelkiej maści lekarzami, a w kwietniu przeszedłem rehabilitację.

IMG_3020

fot. Ela Kaca

Rynek, słońce, bijące dzwony, wystartowali! Najpierw MASTER z lekki opóźnieniem, potem FAN. Start za „samochodem bezpieczeństwa” wydaje się bardzo rozsądnym wyjściem i aż strach pomyśleć co by się działo na Sandomierskim rynku gdyby od razu zaczęło się ściganie- dodam że na dystansie FAN jechało ponad 300 osób. Początek trasy to objazd rynku, potem zjazd po bruku, podjazd po bruku, kawałek asfaltu i … jedyna w swoim rodzaju trasa MTB. Gdyby spytać kogoś: z czym kojarzą Ci się góry? Gdyby to był kolarz powiedziałby pewnie że z podjazdami i zjazdami, ale gdyby to nie był kolarz? Góry to lasy, strumyki, wodospady, skały, niedźwiedzie i tego absolutnie nie ma w Sandomierzu. Jest za to szybka interwałowa trasa, z całą masą dość krótkich podjazdów wiodąca przez piękne Sandomierskie sady. Trasa mogła by się też nazywać „postrach alergików”, szczególnie że maraton organizowany jest na początku maja a w powietrzu aż gęsto jest od pyłków . Suma przewyższeń na dystansie FAN to 933 m i 1302 na dystansie MASTER. To niemało i na trasie można się mocno ujechać, jednak do kolarstwa górskiego czegoś tu brakuje (przynajmniej mi). Warunki na trasie były dobre, zgodnie z moimi przewidywaniami woda cudownie wyparowała, błota było mało i śmiało można było rozkoszować się mknięciem po szutrach, trawach i gdzieniegdzie asfaltach.

IMG_3515

fot. Ela Kaca

IMG_3494

fot. Ela Kaca

IMG_3534

fot. Ela Kaca

Start miałem dobry, wyprzedziłem trochę osób na pierwszych podjazdach i …urwałem łańcuch na 6 kilometrze. Po jakimś czasie dobry człowiek pożyczył mi skuwacz, naprawiłem łańcuch, przejechałem około kilometr i spotkałem takiego samego nieszczęśnika z urwanym łańcuchem. Naprawiliśmy i jego łańcuch i grubo za ostatnim zawodnikiem ruszyliśmy do mety. Po pewnym czasie zaczęliśmy doganiać końcowych zawodników FAN-a a nas zaczęła doganiać czołówka MASTER-a. Jako pierwszy z drużyny dogonił mnie Wojtek Galeński i to na całkiem niezłej pozycji (miałem cały przekrój czołówki, ponieważ cały MASTER wyprzedzał mnie po kolei). Jechałem chwilę z nim i gdy zaczął mi odjeżdżać krzyknąłem: „Dawaj Wojtek! Masz niezłe miejsce!” – odpowiedział coś ale nie usłyszałem dokładnie co… Po jakimś czasie dogonił mnie i wyprzedził Przemek- to była czołówka MASTERA z naszej drużyny. Spokojnie dojechałem do mety i zaliczyłem cały dystans FAN, sprawdziłem na liczniku że moje postoje związane z naprawami trwały 38 minut, a i tak nie byłem ostatni- więc nieźle. Wiem, że Monika pomyliła trasę i miała dużą stratę, natomiast pozostali w miarę bez problemów dotarli do mety.

IMG_3334

fot. Ela Kaca

IMG_3354

fot. Ela Kaca

IMG_3427

fot. Ela Kaca

Drużyna Mybike.pl wypadła dobrze, nawet bardzo dobrze, a w klasyfikacji drużynowej zajmujemy 2 miejsce!

fot. Tomasz Latański

fot. Tomasz Latański

Wyniki:

FAMILY
Czas zwycięzcy   0:41:32   92 startujących

79 Beata Kuchniewska   1:12:27   79 open FK4 (4 kat.)

FAN
Czas zwycięzcy   1:54:30   311 startujących

Jakub Okła   2:09:38   31 open M1 (4 kat.)
Rafał Nockowski   2:12:04   46 open M3 (15 kat.)
Kamil Lenard   2:35:37   145 open M2 (39 kat.)
Tomasz Kuchniewski   2:59:46   232 open M4 (35 kat.)
Piotr Mazurek   3:18:25   245 open M2 (60 kat.)

 

 

MASTER
Czas zwycięzcy   3:01:00   92 startujących

Wojciech Galeński   3:32:10   28 open M3 (6 kat.)
Przemysław Kiesio   3:34:56   33 open M2 (9 kat.)
Krystyna Żyżyńska   3:52:22   61 open K3 (2 kat.)
Michał Żurek   3:57:32   64 open M2 (16 kat.)
Monika Wrona   4:57:37   87 open K2 (4 kat.)

Ciekawym podsumowaniem Sandomierskiej trasy były słowa Przemka, który po wyścigu powiedział: „Gdyby nie to że wszyscy mnie uprzedzali jak tu jest i wiedziałem, że trasę trzeba traktować trochę z przymrużeniem oka, to bym chyba był trochę zawiedziony że tu przyjechałem”. Gdy opadł już kurz i emocje zaczepił mnie Wojtek i powiedział że był nieco zaskoczony tym co mu mówiłem na trasie, dowiedziałem się też wreszcie co mi odpowiedział. Z jego perspektywy wyglądało to tak:
– Dawaj Wojtek, masz niezłe mięśnie!
– Spoko, jak chcesz to ci pokażę w pokoju!

Piotrek

Jak po sznurku

Poland Bike Marathon Otwock, 27 kwietnia 2014r.

Przygotowania

Moje przygotowania do maratonu w Otwocku trwały jak zwykle do północy – smarowanie łańcuchów i ostanie testy nowego systemu zapobiegającemu uciekaniu powietrza z dętek. Ostatnie 5 czy nawet 6 kapci po kolei jak w zegarku, w tym jeden podwójny, bo w pożyczonym na trasie kole, zmusiły mnie do radykalnych działań, jak się okazało skutecznych: wywaliłem z obręczy01 przesuwające się w trakcie jazdy opaski, co powodowało odsłanianie otworów na nyple, które ostrymi krawędziami przecinały dętki. Następnie delikatnie zeszlifowałem krawędzie otworów i pracowicie zakleiłem każdy z nich podwójnym kawałkiem szarej taśmy 🙂

Karbonowe siodło, łyse (fabrycznie) opony, najnowsze pedały XTR i waga roweru zbliżająca się do psychologicznej bariery 10000 gramów – wszystko nie ważne, ważne, żeby wreszcie ukończyć!

Pogoda

prognozy z dnia na dzień coraz gorsze, w sobotę wieczorem Meteo.pl zapowiadało na niedzielę przelotne opady o intensywności… powyżej skali. Na całe szczęście opady te owszem pojawiły się, ale dopiero podczas tomboli, o czym jeszcze napiszę.

Maraton

Jednym słowem: błoto.

Co do samej trasy to zgodnie z obietnicą Organizatora było całkiem ciekawie – sporo podjazdów, których nie dałem rady podjechać z blatu, było też kilka krętych singli między drzewami, do tego najwyżej 500 metrów asfaltu zaraz za starem i jeden dłuższy odcinek szerokiej, bitej “lasostrady”, na którym miałem wątpliwą przyjemność przydybać na gorącym uczynku kolarza-śmieciarza. Trasa przecinała kilka strumyków i jeden szerszy strumień, znam takich, którzy próbując je przejechać zaliczyli małą kąpiel i bezpośredni kontakt z Matką Ziemią. Na otwockiej trasie nie mogło zabraknąć “kultowego” odcinka z wąską, połamaną kładką i jazdą wyczynową wzdłuż płotu z siatki.

Było tez jedno miejsce, gdzie z niewielka grupka skręciliśmy za bardzo w lewo i musieliśmy wracać jakieś 100m ale wydaje mi się, że to przez czyjeś gapiostwo, bo oprócz naszych nie było tam śladów kół, a droga była gładka jak stół i grząska jak masło – świeżo zbronowana 😉

Był mały problem z lokalizacją bufetów, podobno drugi był przy jakimś szybkim zjeździe, ja np. w cale go nie zauważyłem 🙂

Karbonowe siodło, mimo prawie dwukrotnie krótszego czasu jazdy niż w Daleszycach, dało się trochę we znaki w połączeniu z błotem, które praktycznie bez oporu przedostawało się wszędzie. W zamian za to nowa teamowa (znowu parafrazując “Dzień Świra”) – “bezuciskowa koszulka, zdrowa, bezuciskowa” sprawowała się znakomicie 🙂

Tytułowy sznurek, taki od snopowiązałki, ukrył się w jednej z najgłębszych kałuż w okolicach Otwocka. Rower zanurzył się powyżej osi i zupełnie przestał jechać. Po wydostaniu go na suchy ląd okazało się, że w tylnej przerzutce siedzi kłębek sznurka wielkości sporej pięści – wyciągając go straciłem kilkadziesiąt cennych sekund, kilka miejsc na mecie oraz pewną dozę motywacji do dalszego ścigania. Co ciekawsze okazało się, że ten sam sznurek w tej samej kałuży wkręcił się w napęd mojej osobistej Narzeczonej oraz w napęd naszego osobistego Szefa drużyny Mimiego…

02

Miasteczko

Bufet w miasteczku jak zwykle na najwyższym poziomie – pyszna kawa, obfita porcja makaronu, pomarańcze, banany i cała masa wszelkiego rodzaju ciastek, cały czas musiałem sobie po cichu cytować współpasażerkę Adasia Miauczyńskiego (“mm, ostatni…. mmm, ooostatni”).

Przyjemności gastronomiczne zbladły jednak całkowicie przy innej przyjemności cielesnej, jaką był niesamowicie gorący prysznic, którego można było zażywać do woli w budynku obok stadionu. To jest właśnie to, czego pragnie umęczone ciało kolarza, pokryte solidną warstwą błota, kurzu i potu!

Bardzo miło i wręcz rodzinnie zrobiło się podczas tomboli, kiedy deszcz tak mocno dał o sobie znać, że nasz niezastąpiony, znający każdego zawodnika z twarzy lub sylwetki, imienia, nazwiska, cech szczególnych oraz stanu cywilnego Bogdan, stłoczył wszystkich oczekujących na szczęśliwy los na scenie pod daszkiem. Wtedy właśnie na mecie pojawił się kolejny (choć nie ostatni!) zawodnik, który spędził na trasie maratonu ponad 4 godziny.

03

Wyniki (wg kolejności punktowania dla drużyny w klasyfikacji UNIWERSAL)

  • 1. Krysia Żyzyńska MAX – K3 1, open 1
  • 2. Paweł Partyka MAX – M3 6, open 10
  • 3. Bartek Błażewski MAX – M4 12, open 74
  • 4. Robert Rola-Janicki MINI – M5 17, open 202
  • 5. Wojtek Galeński MAX – M3 14, open 30
  • 5. Piotrek Mimi Szlązak MAX – M4 15, open 86
  • 5. Tomek Kuchniewski MAX – M4 22, open 112
  • 5. Beata Kuchniewska MINI – K4 9, open 39
  • 5. Bogdan Wołoszczuk MINI M6 – 14, open 283
  • 5. Dominik Szlązak MNI CROSS – CC1 4
  • 5. Marcin Szlązak MINI CROSS – CC2 10

I na koniec najlepsze: w Otwocku jako drużyna zajęliśmy 3. miejsce w klasyfikacji UNIVERSAL oraz 2. miejsce w klasyfikacji OPEN 🙂