Łomianki – moje pierwsze pudło – pozwoliłem sobie na dość osobisty tekst
Moją relację z Łomianek pragnę zacząć od podziękowań za każdą najdrobniejszą pomoc, bez której jednak wszystko mogło obrócić się w nic (w kolejności pojawiania się postaci):
– Crazy Racing Team za zorganizowanie pit-stopu w najlepszym z możliwych miejsc, sprawdzanie wyników i doping
– Agacie za pożyczenie czołówki
– MyBike.pl za pożyczenie stojaka serwisowego, pompki serwisowej i namiotu (nieserwisowego)
– Piotrkowi za pożyczenie latarki
– Konradowi za przymocowanie koszyka na bidon i doping w miasteczku
– Małgosi za napełnianie i podawanie bidonów
– Darkowi za doskonałą suplementację na ostatnie okrążenie
– Szymonowi za postawę Fair Play
Rozpisałem się z tymi podziękowaniami, jakbym wygrał Tour de France, ale powiem Wam, że tak się czułem. 🙂
No więc o 12:00 starujemy. Zaraz po starcie lekkie błotko. Po 3-4 km mam pewność, że mój tyłek będzie cierpiał, ale póki co ogień. Trasa fajna, zgodnie z zapowiedzią brak nudy – praktycznie tylko jeden monotonny odcinek wzdłuż wału, za to przed podjazdem na wał fajny singielek z wyprofilowanymi zakrętami. Trasa składała się z bardzo różnych odcinków – odcinek asfaltowy, drogi szutrowe przeróżnej kondycji, łąki, błotniste ścieżki leśne, na których można było sobie podriftować albo nieźle fiknąć.
Do 6. okrążenia nikt mnie nie wyprzedza – być może robi to w trakcie moje wymiany bidonu lub pochłaniania przepysznego Krysiowego ciastka, ale na trasie ani razu, co daje dobrą motywację. Do tego jeszcze wydaje mi się, że na którymś słyszę jak wypoczywająca nad wodą młodzież (o której będzie pod koniec) mówi do siebie “ten to dobry jest” – ale pewnie mi się przesłyszało. W pit stopie Paweł informuje mnie, że mam 11 minut przewagi. Z początku nie rozumiem, ale po kolejnym sam podjeżdżam do komputera w miasteczku i nie wierzę oczom: prowadzę w M3 🙂 to teraz tylko utrzymać przewagę…
Po 4h jazdy nie mogę już normalnie usiąść na siodle – muszę się za każdym razem delikatnie i dokładnie wpasowywać. Do tego fatalny błąd żywieniowy – makaron z jogurtem… Kolejne okrążenie robię w mękach i lekko wysiada psychika, do tego ten upał… Podczas kolejnego zatrzymuję się nad wodą i mimo braku wygodnego zejścia udaje mi się jakoś ochlapać głowę i ręce. Ulga jest natychmiastowa, moc wraca i kolejne kółka jakoś idą 🙂
Po 6h nie mogę już wcale siedzieć. Moje myśli: “dałeś radę 28 kilometrów ze złamana sztycą – przejedziesz i te pozostałe 6h bez siodełka”. I tak też się stało 🙂 Pomógł mi też w tym inny zawodnik, który stwierdził, że na stojąco zaraz padnę. Nie padłem 🙂
Po 9h próbuję usiąść, choć na chwilkę… Niestety – okazuje się, że już wiem co to jest „jesień średniowiecza”. Na szczęście, o dziwo, w nogach czuję nadal siłę, nic nie dokucza oprócz oczywistych skurczów przy wykonywaniu jakiegokolwiek nietypowego ruchu. Najgorzej ręce – brak amortyzatora nie pomaga w mojej sytuacji.
Zaczyna się ściemniać, chłodna woda z jeziorka przestaje być potrzebna, w zamian za to uzupełniając płyny na chwilowym postoju na wale (od 9. okrążenia i tak podchodzę, szkoda kolan) ryzykuję utratę cennej hemoglobiny wraz z resztkami krwi…
Młodzież, o której pisałem wcześniej odjeżdża bez pożegnania, za to zostawia po sobie miłą pamiątkę – stosy butelek i opakowań po czipsach 🙁
Przedostatnie okrążenie zajmuje mi prawie 50 minut a na zegarze jakieś 45 minut do końca, nie mam czasu sprawdzać jak radzi sobie rywal. Pochłaniam żel, od Darka znanego szerzej jako Elninjo dostaję jakąś tajemną fiolkę z instrukcją kiedy ją odpieczętować i ruszam. Po chwili doganiam zawodnika, który walczy o 3. miejsce w M4, chwilę analizujemy szanse na dokończenie tego okrążenia. Po 2 kilometrach nadjeżdża ktoś z tyłu i pyta:
– które kółko robisz?
– osiemnaste….yyy… Szymon?
– tak
– a Ty które?
– też osiemnaste.
– o skubany, no to ja w takim razie … uciekam (chyba inaczej się wyraziłem)
W nogach nadal czuję moc, jednak staram się jechać ostrożnie na trudniejszych odcinkach, żeby wszystkiego nie zmarnować jednym głupim błędem, ale na każdej prostej wrzucam twarde przełożenie i dzida. Ostatnie okrążenie udaje mi się pokonać prawie 10 minut przed końcem czasu. Ukończenie 18 dwunastokilometrowych okrążeń 28 sekund szybciej od rywala daje mi I miejsce w kategorii M3 🙂
Oprócz mnie z naszej drużyny dwunastogodzinne wyzwanie podjęła także Krysia, zwyciężając w kategorii Open ze sporym zapasem po pokonaniu 15 okrążeń – gratuluję!
zdjęcia: CRT