Zagnańsk w samo południe

Ten post nie jest pisany dla mamony, ani też z wielkich emocji wywołanych trasą. Ze zwykłej przyzwoitości, aby promować wyścigi mtb wśród osób z mazowieckich maratonów, które boją się technicznie  trudnych kawałków i z tego względu nie jeżdżą na bardziej wymagające cykle mtb. Ja do nich nie należę, ale wykon mam na razie charakteryzujący się częstymi lotami przez kierownicę z lądowaniami w coraz ciekawszych konfiguracjach… powiedzmy, że w trakcie udoskonalania 😀 Pracuję nad tym na trasach XC. W pocie czoła.

Zagnańsk to idealny maraton dla nowicjuszy mtb, którzy chcą zmierzyć się z trasą, która ma podaną (w przeciwieństwie do Mazovii) liczbę przewyższeń i to całkiem godną (dystans fan ok 800, master ok 1200). Nawet jeśli w większości są to szutry (przy czym można nabrać niecierpliwej prędkości), to pikanterii dodaje kilka urokliwych i technicznych singli leśnych wymagających wzroku węża. Dobra pogoda, miasteczko ulokowane w ruinach zamku, czy też starej huty i szeroki asortyment piwa (nie wymieniam ulubionych marek MyBike.pl, bo to zakrawa o product placement) po maratonie sprawił, że będzie to jeden z milej wspominanych maratonów. Zwłaszcza te lokalne nabytki zachomikowane z poprzedniego maratonu w Nałęczowie były smaczne.

1075679_659143980781767_501984842_n

Nowiny i Daleszyce pozostają bezapelacyjnie numer JEDEN, to było prawdziwe MTB!

Oczywiście nie chcę obrazić żadnych wycinaków, którzy przyjechali do Zagnańska – przejechanie dystansu MASTER w 2.34 h (w pierwszej chwili  pomyślałam, że to wynik z fana…) i w ogóle fakt, że większość moich  współzawodników przejechała to w ok. 3 h dał mi do myślenia nad własną kondycją i wywołał wiele egzystencjonalnych pytań, które dręczą mnie cały dzień. Dlaczego łydka nie współpracuje z mózgiem? Mózg krzyczy ciśnij a łydka na to, że się już sprała. I tak coraz gorzej im idzie wymiana zdań a relacja się ściera z każdym kolejnym podjazdem.

I to by było na tyle, gdybym nie pisała tego na blogu teamowym i powinnam była dodać coś z historii drużyny MYBIKE.PL.

Otóż ja, Krysia, Maja i Wojtek postanowiliśmy zaatakować Zagnańsk, a  właściwie Samsonów dzień wcześniej. Niestety nie chodzi o to, że  ambitnie objeżdżamy połowę trasy dzień wcześniej obserwując każdą niekonsekwencję terenu i rozmyślamy cały wieczór o oponach. To się zdarza tylko jak występuje tandem Konrad – Czerwony Diabeł i Maja – Pędząca Strzała. Po prostu trzy czwarte naszej zagnańskowej ekipy uwielbia oddać się na dłużej w ramiona Morfeusza, a pobudki rano o 5 powodują ogólne osłabienie formy, zniechęcenie do życia a tym bardziej maratonu, a ponadto w moim przypadku masakryczny spadek koncentracji. Natomiast dla kontrastu co się dzieje jak ekipa jest wypoczęta ;D

Rano nieopodal miasteczka w wyśmienitych humorach przywitaliśmy drugą część drużyny – tzn. rano serwisując rower zauważyłam, że na tej samej kwaterze, wybierające opcję bliżej natury – czyli przyczepę campingową nad jeziorem – przebywał Bartek. A nieopodal miasteczka koczował Mimi, Monika (którzy pierwszy raz startowali na ŚLR), Zamil i chyba tata Zamila.

971544_658431000853065_949629297_n

Oczywiście JAK ZWYKLE królowały profesjonalne rozmowy o sprzęcie, formie i planach na przyszłość. Po tej krótkiej pogawędce z pełną werwą ruszyliśmy na start mastersa – Wojtek jak zwykle zostawił  nas i pobiegł ochoczo do sektora półbogów, czyli sektora pierwszego. No ale ćwiczył na ten zaszczyt przez całą zimę na spinningu, zaświadczam.

I zaczął się maraton, długie proste szutry poprzeplatane singlami, które bardzo miło wspominam. Zwłaszcza jeden ostatni podjazd po kamieniach i trawie na ostatnich kilometrach mastera był okazją do zmierzenia się z własnymi umiejętnościami. Szkoda, że podjazdy mi lepiej wychodzą niż zjazdy. Moją ambicją było jak najpóźniej spotkać się z dublującymi mnie znajomymi osobami z fana… Ale niestety ci sami znajomi raźnie wymieniali uprzejmości mijając mnie po drodze, może tylko trochę później. Nóż w plecy wbił mi Jacek przed rozjazdem na mastera, który po raz pierwszy mnie zdublował (za dużo trenuje..:) i  niestety nie pogawędziliśmy sobie za długo. A wcześniej ok. 25 km na długim, trawiastym podjeździe z daleka już usłyszałam wesoło pokrzykującą Maję Busmę, która walczyła (jak okazało się z sukcesem) o pierwsze miejsce na fanie.

1004649_659158210780344_891069173_n

Maja, nezwykle utalentowana rehabilitantka postanowiła zastosować wobec mnie motywujące, pobudzające zabiegi fizjoterapeutyczne i klepnęła fachowo z sześć razy w pośladki. Złote ręce, ale tym razem to nie ten mięsień miał problem :)..tylko łydeczki. Gdyby były męskie to przynajmniej ze złości miałabym kogo gonić 😀 Minutę później był Mimi. To był wewnątrzmybikowy pojedynek, bo jak później ustaliłam, chwilę wcześniej Maja wyprzedziła Mimiego. Ale Piotr uporczywie twierdził, żebym nie zwalniała mu miejsca na singlu, damy radę. Potem pojawił się Bartek i tyle pamiętam mybików 🙂

Pozostali mieli własne historie na trasie. Krysia goniąc zgubiła trasę i wracała pod górę.

1069246_659157177447114_645036687_n

Wojtek chyba wziął do serca historię, że Cezary Zamana rozmawia przez telefon w pierwszym peletonie giga i sam też uciął sobie pogawędkę z  komisariatem policji, a co!

969559_659157180780447_1211245901_n

Zamil jak zwykle zwinął żagle szybko, ale zdjęcia pokazuję ogrom samozadowolenia. Monika chwaliła zalety hamulców XT, które pozwoliły jej przeżyć na szybkich zjazdach. Mimi i Bartek chyba też nie narzekali na wyniki.

1070033_658429764186522_181010173_n1069967_658431087519723_896081376_n

A to nasze globalne wyniki poniżej. Maja pierwsza na fanie a Krysia czwarta na mastersie, Monika ósma, debiut na takiej trasie – brawo, bo przeskok z mazoviovego fita!!! chłopaki no cóż 😉 zwycięstwa moralne.

1004886_659178724111626_406446302_n

1069855_659144124115086_2048404308_n59419_659143944115104_1278950820_n

Do zobaczenia na etapówce ŚLR! hehe

1070051_659143767448455_1968994685_n

Mazovia MTB Puławy, 13.07.2013

Na rowerowy weekend wybrałem się w piątek z Piotrkiem i jego bratem. Tego samego dnia wyjechał też Wojtek z Krysią i mamą. Pierwszym etapem naszej podróży był Kazimierz Dolny, jednak nie braliśmy udziału w odbywającej się tam jeździe indywidualnej na czas. Po dotarciu na miejsce pokibicowaliśmy trochę startującym zawodnikom, po czym zaczęliśmy się oglądać za czymś do zjedzenia. W czasówce miała startować Krysia. Robiło się już późno, startowały ostatnie grupy zawodników, a Wojtka z ekipą wciąż nie było. Udało się w ostatniej chwili. Krysia praktycznie prosto z samochodu trafiła na start. Ruszyła jako ostatnia i mimo braku rozgrzewki i innych problemów, zajęła drugie miejsce. Po wszystkim wszyscy razem udaliśmy się do Puław na nocleg i wielką porcję makaronu.

dsc06176

Pogoda w sobotę rano była niezbyt obiecująca, było zimno i trochę padało. Po dotarciu do miasteczka zlokalizowanego nad Wisłą głównym problemem było to, czy lepiej pojechać ubranym na krótko czy na długo. Zdecydowałem, że lepiej jednak na krótko i po maratonie stwierdziłem, że ten kto tak pojechał wygrał życie;) Przed startem zdążyliśmy jeszcze uświadomić Majkę, że wzięła numer startowy z Ślr zamiast z Mazovii, po czym ustawiliśmy się w sektorach. Start i ogień. Szybki początek po asfalcie i betonowych płytach, po czym wymagający skupienia wyboisty kawałek wzdłuż wału wiślanego. Trasa wiodła głównie polnymi i leśnymi drogami oraz wąwozami będącymi razem z  podjazdem pod wyciąg narciarski głównymi atrakcjami trasy. Była to, jak na razie, najbardziej atrakcyjna trasa na Mazovii w tym roku. Dość strome podjazdy, szybkie zjazdy i błoto na niektórych z nich sprawiało, że można było się wykazać zarówno brutalną siłą jak i techniką jazdy. Niedaleko za pierwszym bufetem na wybojach spadł mi łańcuch. Straciłem trochę czasu i uciekł mi szybko jadący pociąg. Dalej prawie całą trasę jechałem już sam, lub sporadycznie łapiąc się jakiejś grupy. Na kilka kilometrów przed metą popatrzyłem za siebie i zobaczyłem zbliżającą się z kimś Krysię. Wcześniej jadąc samemu trudno było mi się zmusić żeby jechać w trupa, jednak gorący oddech koleżanki z drużyny na plecach dodał mi skrzydeł. Wciągnąłem żela, zrzuciłem bieg i zacząłem mocniej kręcić. W efekcie przed samą metą udało mi się wyprzedzić jeszcze jednego zawodnika.
Był to chyba pierwszy maraton w tym roku, z którego byłem naprawdę zadowolony. Obyło się bez poważnej kraksy, czy innych problemów. Być może gdyby nie spadł mi łańcuch i nie uciekł pociąg, to wynik mógłby być wyraźnie lepszy. To jednak nie jest ważne. Ważne jest, że w końcu „zażarło”.

Następnego dnia czekał na nas Nałęczów, ale to już zupełnie inna historia.

7.07.2013 czyli LOTTO Poland Bike Maraton – Góra Kalwaria

7.07.2013
czyli LOTTO Poland Bike Maraton – Góra Kalwaria według KRZYŚKA

Ściganie blisko Warszawy i ładna pogoda zapewniły frekwencje sięgającą blisko 650 uczestników. Miło i przyjemnie jak przystało na wakacyjny wyścig, dlatego nasza drużyna również stawiła się w dość solidnym składzie.

Trasa płaska jak stół, lecz miała kilka malowniczych smaczków. Przewagę mieli zwolennicy jazdy na rowerach górskich z „dużymi kołami”. Początek wyścigu poprowadzony po asfalcie co pozwoliło na rozciągniecie stawki. Na pierwszych zwężeniu w terenie zrobiło się trochę niebezpiecznie i niestety nasz zawodnik Michał Wielecki uczestniczył w małej kraksie, ale jak przystało na prawdziwego mężczyznę ukończył maraton.

 Nie brakowało kurzu, leśnych single tracków oraz długich prostych.. Techniką mogliśmy wykazać się dopiero na odcinku prowadzącym po skarpie. Kilka małych podjazdów i wąskich zjazdów po trawie. Kolejny odcinek prowadził wzdłuż wałów Wisły, gdzie oznakowanie trasy trochę kulało. Mało ciekawy fragment trasy wynagrodził nam podjazd od strony fosy i przejazd przez Zamek Książąt Mazowieckich w Czersku. Szybki asfaltowy zjazd i odcinek wzdłuż sadów doprowadził nas w okolice startu. Wisienkę na torcie stanowił brukowy podjazd tuż przed metą. Po przekroczeniu mety czekała na nas kurtyna wodna przygotowana przez strażaków.

 Do wyboru mieliśmy dwa dystanse: MINI – 34 km i nieco dłuższy lecz niewiele trudniejszy MAX – 54 km.

 MINI KOBIETY (czas zwyciężczyni: 01:26:46)

Nr

Nazwisko Imię

Czas

Kat.

M. open

M. kat.

Dystans

436

Kuchniewska Beata

02:03:37

K4

40

4

MINI

271

Galeńska Anna

02:22:15

K5

44

5

MINI

MAX KOBIETY (czas zwyciężczyni: 01:58:51)

Nr

Nazwisko Imię

Czas

Kat.

M. open

M. kat.

Dystans

18

Żyżyńska Krystyna

02:10:44

K2

3

2

MAX

 MINI MĘŻCZYŹNI (czas zwycięzcy: 01:09:32 )

Nr

Nazwisko Imię

Czas

Kat.

M. open

M. kat.

Dystans

319

Gręda Konrad

01:18:31

M3

33

10

MINI

745

Paulanis Cyprian

01:21:53

M2

63

17

MINI

383

Inglot Paweł

01:24:20

M3

86

23

MINI

50

Borowiecki Tomasz

01:39:47

M3

204

69

MINI

 

MAX MĘŻCZYŹNI (czas zwycięzcy: 01:49:24)

Nr

Nazwisko Imię

Czas

Kat.

M. open

M. kat.

Dystans

607

Galeński Wojciech

02:04:23

M3

32

11

MAX

404

Rurka Krzysztof

02:07:03

M2

40

16

MAX

422

Czapski Andrzej

02:12:16

M3

55

21

MAX

48

Wielecki Michał

02:15:20

M5

65

4

MAX

435

Kuchniewski Tomasz

02:23:51

M4

104

23

MAX

637

Zamilski Paweł

02:25:43

M3

116

47

MAX

 

MYBIKE.PL

DRUŻYNOWO: 6 miejsce

PUNKTY: 2086.1

 Do zobaczenia na kolejnym maratonie!

Pozdrawiam,
Krzysiek

Czy warto było jechać tak daleko? – Olsztyn 29-30 czerwca 2013

ol04W pierwszy weekend wakacji drużyna Mybike.pl udała się na Warmię, do Olsztyna. Pojechaliśmy już w sobotę, niektórzy na czasówkę, inni (w tym ja) w celach wypoczynkowych i po to by uniknąć rannego wstawania, aczkolwiek trasę czasówkową objechałem również, lecz nie „na punkty”. Miała ona niecałe 7 km, ale potrafiła dać w kość. Początkowe kilometry wiodły przez trasy rowerowe w Olsztyńskim Lesie Miejskim nad rzeką Łyną. Był to bardzo techniczny kawałek prowadzony krętymi leśnymi ścieżkami  o dużych pochyleniach, na skraju rzeki Łyny. Jestem pewien, że wcześniejsze poznanie trasy znacznie polepszyłoby osiągnięty wynik. Trasa zaskakiwała, można było jechać szybko, ale skarpa z rzeką na dole dawała do myślenia. Druga połowa to już kocie łby i łagodna leśna ścieżka, gdzie bardziej liczyła się siła. W końcu trasa dobijała stromym zjazdem z powrotem do Stadionu Leśnego skąd i startowała. Nasza Krysia nie zawiodła i tym razem, gratuluję zwycięstwa!

Rozbiliśmy namioty właściwie w samym miasteczku Mazovii i postanowiliśmy wybrać się nad jezioro. Nie ukrywam, że to głównie ja chciałem tam jechać, ale nie mogłem oprzeć się pokusie wskoczenia do czystego i chłodnego jeziorka po całym ciężkim tygodniu pracy. Mieliśmy już jechać, ale jeszcze to, jeszcze tamto. Jeszcze tylko Wojtek musiał wsadzić do dwuosobowego namiotu napompowany na kamień, dwuosobowy materac (żałuję, że tego nie nagrałem- myślę że na You Tubie do filmów „Ale urwał” i „Amelinum” dołączyłby „Wojtek wkłada materac do namiotu”). W końcu, gdy zaczynało już zmierzchać, byliśmy gotowi. Pojechaliśmy w 5 osób i mieliśmy tylko jedną przednią lampkę, no bo przecież planowanie wyprawy odbywało się za dnia i nikt nie wpadł na pomysł, że wszystko co dobre szybko się kończy, światło dzienne też. Jezioro miało być blisko… Gdy wjechaliśmy do lasu dopadły nas ciemności. Trasy wiodące nad jezioro to ścieżki rowerowe takie jak na czasówce, można sobie tylko wyobrażać jak przez takie coś jedzie się w zupełnych ciemnościach. W pewnym momencie wyprawa nad jezioro zamieniła się w objazd trasy, bo na drzewach pojawiły się strzałki z maratonu. Potem zniknęły, ale szczerze mówiąc nikt nie panował nad tym jak my jedziemy. No ale udało się dostać nad jezioro! A jak cudownie było wskoczyć do niego! Czysta rozkosz… No ale przyszedł czas powrotu, obejrzeliśmy dokładnie mapę, zaplanowaliśmy trasę tak, żeby pojechać częściowo przez miasto, a w lesie tylko kawałek prostą drogą i żeby tylko znów nie trafić na strome zjazdy . Oczywiście już na samym wstępie zboczyliśmy z zaplanowanej trasy i znów zaczęły się korzenie, podjazdy, zjazdy, błoto, już nawet nie chcę mi się pisać… Do namiotów wróciliśmy trochę przed północą. Po takich atrakcjach spało się bardzo dobrze.

No i wreszcie maraton! Dzień przywitał nas deszczem i chłodem, wszyscy z niepokojem spoglądali w niebo i telefony komórkowe z prognozą pogody. Pojawiło się nawet złowrogie słowo „front”. Ale przed startem przestało padać i później wcale nie było tak źle. Nie było, typowego dla Mazovii, startu po szosie lecz trasa zaczynała się od stromego podjazdu po korzeniach i od razu wiodła do tras Olsztyńskiego Lasu Miejskiego. Niestety stałem z tyłu sektora i na początkowych kilometrach zostałem nieco przyblokowany, ale strata nie była duża. Później o dziwo las się skończył i zaczęły się szutry, które towarzyszyły przez większość trasy. Była ona szybka, lasów i typowych dla MTB singli było stosunkowo mało, teren owszem, pofałdowany, ale bez przesady. Kilka dłuższych podjazdów (ja podjechałem prawie wszystkie). Takie Kozienice, tyle że nie po płaskim, większość jechało się na blacie. Końcowe kilometry pokrywały się z trasą czasówki, były dość trudne i wymagające dużego skupienia, a po ostatnim stromym zjeździe wpadało się na stadion. I koniec. Jestem bardzo zadowolony ze swojego startu, udawało mi się utrzymywać tempo grupek w których jechałem, razem z 2 kolegami doganialiśmy coraz to nowych zawodników i dojechaliśmy w komplecie już do samego końca.

Czy warto było jechać tak daleko? (To pytanie usłyszałem w rozmowie telefonicznej z Mimim). Okolice piękne, trasa ciekawa i zróżnicowana. Dla prawdziwych górali pewnie trochę za łatwa. Dla Warszawskich „streetfighterów” pewnie trochę trudna. Ale takich tras nie ma w okolicach Warszawy. Warto było!

Wyniki:

Giga kobiety (czas zwycięzcy: 03:20:59)
Krysia 03:53:55   3/4 open   3/4 kat.

Giga mężczyźni (czas zwycięzcy: 02:59:36)
Wojtek 03:32:53   32/64 open   15/20 kat.

Mega kobiety (czas zwycięzcy: 02:22:47)
Ela 03:18:07   17/26 open   8/11 kat.

Mega mężczyźni (czas zwycięzcy: 02:03:53)
Piotrek 02:30:22   105/329 open   22/44 kat.
Marek 02:37:35   145/329 open   26/44 kat.

Fit kobiety (czas zwycięzcy: 01:20:55)
Ania 02:25:00   59/62 open   3/3 kat.

Pozdrawiam gorąco!
Piotrek

W Suchedniowie sucho nie było … ŚLR 23.06.2013

Jak to zwykle bywa, po całym tygodniu upałów i mega słonecznej pogody, w dniu wyścigu pogoda odmieniła się o 180 stopni i rozpadało się na dobre.  Po pamiętnym maratonie w sąsiednim Wąchocku budziło to pewne obawy co do warunków na trasie i postawiło pod znakiem zapytania sens startowania. W krótkiej rozmowie telefonicznej organizator ŚLR poinformował, że w Suchedniowie tylko lekko kropi i się wypogadza. Ostateczna decyzja – STARTUJEMY !!!
Na miejsce dojechaliśmy o godzinie 9.30. W okolicach miasteczka ŚLR do startu przygotowywały się dziesiątki zawodników – wśród nich spotkałem Elę i Tomka z naszego teamu. Dzisiaj tylko nasza trójka miała pojawić się na starcie – reszta drużyna leczyła kontuzje lub odpoczywała po 12 godzinach ścigania na Mazovii (gratulacje dla Krysi i Wojtka za zwycięstwo w swoich kategoriach SOLO !!! ).
Po szybkim ogarnięciu sprzętu i przebraniu należało rozpocząć rozgrzewkę. Po krótkiej przejażdżce po okolicy wiedziałem, że warunki na trasie nie będą należały do łatwych – było sporo kałuż i błota po niedawnych opadach. Ale my w Mybike.pl z cukru nie jesteśmy …

ela
Tradycyjnie o godzinie 10.30 startowali zawodnicy na dystansie Master. Ela jak zwykle liczyła na dobrą zabawę i z lekceważeniem wypowiadała się o trasie, a Tomek wykazywał największe skupienie. Przed nimi było do przejechania ponad 80km i prawie 1900m przewyższeń !!! Chylę czoła przed Elą i Tomkiem oraz pozostałymi zawodnikami z tego dystansu …

tomek
Na mnie natomiast czekał dystans Fan – 53km i prawie 1100m przewyższeń.  Biorąc pod uwagę te wartości oraz panujące warunki założyłem sobie dojechanie do mety w czasie poniżej 3,5h. Rozgrzewkę prowadziłem do ostatnich minut przed startem i niestety musiałem ustawić się w końcówce sektora.
Start był punktualny jak japońska kolej – o godzinie 11.00 kolumna prowadzona przez radiowozy i pilotów na motorach wyruszyła przez miasto w kierunku lasu. Pierwsze kilometry trasy przebiegały po dosyć szerokich szutrach usianych dziesiątkami kałuż.  Można sobie wyobrazić jak wygląda stado rowerzystów pędzących po takiej trasie z prędkością 30-40km/h – twarze mało rozpoznawalne, rowery rzężące, a ciuchy mokre …
Po 10km szybkiej jazdy w górę i w dół wjechałem na wąskie, leśne ścieżki. A tam już czekało na mnie rozjeżdżone błoto.  Tradycyjnie na kołach miałem założone Continentale Race King, które w błocie spisują się średnio. Z lekkimi uślizgami udawało mi się wyprzedzać co jakiś czas wolniejszych zawodników.  Jakie to szczęście , że dzień wcześniej nasmarowałem łańcuch finish linem na mokre warunki 🙂  Wielu zawodników stawało wzdłuż trasy i wyciągało pozaciągane łańcuchy – mnie na szczęście nic takiego nie spotkało i mogłem z względnie cichym napędem gnać przed siebie. Kolejne kilometry trasy to na przemian lżejsze technicznie odcinki szutrowe i błotno-wodne przeprawy przez las.
W końcu na trasie pojawiły się tabliczki z trzema wykrzyknikami !!! Teraz trasa miała oddzielić chłopców od mężczyzn i dziewice od kobiet 😉  Przede mną był zjazd przy Michniowskiej Skale – miejsce charakterystyczne dla suchedniowskiej trasy. Gdy dojechałem do pierwszego zjazdu kilka osób schodziło środkiem, więc krzyknąłem niczym Mojżesz żeby się rozstąpili jak Morze Czerwone 🙂 Grzecznie mnie przepuścili, a ja mogłem dzięki temu zyskać kilka pozycji.
Kolejne kilometry trasy prowadziły po trawiastych wzgórzach. Nie należę do kolarzy strachliwych, ale zjazdy 30-40km/h w wysokiej trawie, gdzie ślad był wyjeżdżony jedynie na szerokość koła roweru trochę mnie przerażały. No ale przecież walczę o punkty dla drużyny … Na tych samych wzgórzach czekały mnie najcięższe tego dnia podjazdy – na grząskiej podmokłej trawie co jakiś czas były około 1-metrowe stopnie. Większość z nich trzeba było podchodzić. Na tym fragmencie trasy spotkałem uśmiechniętą Elę – krótka wymiana pozdrowień i dalej ogień.
A teraz gwóźdź programu, czyli bufet nr.2 na ok. 30km trasy. Zwolniłem do 5km/h i w prawą ręką złapałem kubek z izotonikiem. Kątem oka zobaczyłem na stole czerwoniutkie kawałki arbuza i postanowiłem się na chwilę zatrzymać i ich skosztować. Prawa ręka trzymała izo, więc lewa zacisnęła przedni hamulec. Niestety solidnie zabłocone pedały i bloki nie dały się wypiąć i skończyło się wywrotką. Upadłem na prawą dłoń, która w ciągu kilku sekund zaczęła solidnie puchnąć i boleć. Przede mną było jeszcze 23km trasy, ale przecież nie mogłem się poddać. Czym innym mógłbym się pochwalić w opisie wyscigu na naszym teamowym blogu jak nie swoją heroiczną walką z bólem ręki przez pozostałe 1,5h jazdy 🙂 Ręką bolała coraz bardziej, a jazda po dziurach i bruku nie poprawiała komfortu. Próbowałem różnych dziwnych chwytów kierownicy i chyba pierwszy raz żałowałem, że nie mam założonej lemondki …

ostatnie kilometry
Kolejne kilometry to jazda w mniejszych i większych grupach – trochę szutrów i błotnistych odcinków leśnych. I wtedy pojawił się on … zawodnik z czarnymi compressami na łydkach. Doskonale pamiętałem go z wyscigu z Nowin. Wtedy uciekł mi w końcówce i ostatecznie włożył ponad 2 minuty. To się nie mogło powtórzyć !!! Trzymałem się na jego kole przez dłuższy czas, ale odszedł mi na 50m na jednym z podjazdów. Jednak los mi sprzyjał, bo był to podjazd pod Michniowską Skałę, z której po raz drugi mieliśmy pokonać stromy zjazd. Cała nasza grupa zaczęła sprowadzać rowery, tylko oczywiście ja z uszkodzoną ręką zjechałem jak wariat i uciekłem im na tym szybkim zjeździe.
Przez kilkanaście minut zawodnik w compressach był sporo za mną, ale na 2km przed metą wyprzedził mnie na szybkim szutrowym odcinku (ach te 29 cali !!!). Trzymałem się za nim w odległości około 15m do samego końca i zaatakowałem na ostatnim zakręcie kilkanaście metrów przed metą. Chyba nie spodziewał się takiego sprintu z mojej strony (ach te 26 cali !!!).

finisz
Po przejechaniu mety i złapaniu oddechu udałem się do bufetu. A tam niczym w egipskim hotelu z 5 gwiazdkami – izo, woda, arbuzy, pomarańcze, ciastka, wafelki i oczywiście makaron. Troszkę pojadłem i poszedłem umyć siebie i rower. A ręka puchła i puchła … Gdy adrenalina ze mnie zeszła to dopiero poczułem, że to coś więcej niż stłuczona dłoń. Ledwo ruszałem ręką, nie mówiąc o zmianie biegów w samochodzie. Na szczęście był kierowca zmiennik …

Podsumowując wyścig w Suchedniowie:
Ela Kaca 7:35:08  miejsce 4 w K2 (66 open Master)
Tomek Kuchniewski 6:38:21  miesce 6 w M4 (62 open Master)
Konrad Gręda 3:29:48  miejsce 26 w M2 (62 open Fan) – TUTAJ zapis z Garmina 810
Wspólnie zdobylismy 874 pkt do klasyfikacji druzynowej. Po tym wyścigu Mybike.pl jest na 7. miejscu drużynowo. A to napewno nie jest nasze ostatnie słowo …