Od kilku lat w kalendarzu cyklu PolandBike znajdują się Drużynowe Mistrzostwa Polski Amatorów MTB. Justyna próbowała zebrać kobiecą drużynę, jednak nie było odzewu ze strony koleżanek.
Piekło Północy czyli Tauron Race Krokowa 5 lipca
Grzechem było by nie pojechać, skoro urlop spędzałem tak blisko. Ponad to już trochę poznałem pobliskie trasy rowerowe, bo to już moje drugie zawody szosowe. Choć nadal uważam, że w MTB jest więcej adrenaliny, to w szosie podoba mi się, że wszystko jest dla mnie nowe. Taktyka, rozprowadzanie, współpraca. Długie podjazdy na których następuje odsiew „plew od ziarna”.
Ja niestety na razie zaliczam się do tych pierwszych.
Prognoza pogody była piękna. Bezchmurne niebo 30stopni a w słońcu do 38C czyli jak we Włoszech.
Trasę właściwe znałem, choć głownie z samochodu. Jedynie podjazd w Gniewnie miałem objechany, bo to kultowe miejsce. Organizacja odbiorów pakietów startowych była wzorowa. Byli wstanie obsłużyć kilka osób na minutę. Dzięki odpowiedniemu podziałowi: tu zgłoszenie, tu płatność, tu odbiór numeru. Miasteczko Korkowa było opanowane przez balony reklamowe oraz flagi. Czułem się jak na wielkim turze. Start w sektorach był podzielony wg dystansu i rocznika. Ja startowałem z 8(przedostatniego) sektora. Taki podział jest dość fajny, bo jedzie się z rówieśnikami i można jeśli noga podaje, kontrolować stawkę. Opowiadał mi również ten podział, bo łatwiej było mi się utrzymać w peletonie. Zawody były przeprowadzone przy zamkniętym ruchu, wiec wielu kierowców utknęło i na początku nie było zbyt szeroko. Peleton się wiec rozciągnął a następnie rozerwał. Ja też zostałem z tyłu peletonu i nieustanie goniłem. Początek dał w kość bo było lekko pod górkę i to spory kawałek. Choć wypadłem z peletonu to trzymałem się kilku osobowej grupy, która co rusz doganiała samotne wilki. Na 15km dogonił nas peleton 50latków. Kątem oka odnotowałem prędkość w grupie, gdzie nie było miejsca na najmniejszy ruch-63km/h. Musiałem trochę odpuścić. W takiej bardzo mocnej grupie (około 60 kolarzy) dojechaliśmy do pierwszego podjazdu. Wiedziałem ze to długi i stromy podjazd i nie ma co stawać na pedały. Wybrałem swoje tempo. Niestety choć wyprzedziłem kilka osób to mnie wyprzedziło ich ponad 30. Na szczycie był bufet. Z peletonem już nawet nie miałem kontaktu wzrokowego. I znowu było zbieranie maruderów i tworzenie grupy. Nawet kilka razy zostałem wypchnięty na początek, ale zbyt długo nie dawałem rady. Przed Lisewem był krótki podjazd i niestety sił nie starczyło. Grupa odjechał niedaleko, ale ja nie miałem już siły ich gonić. Jeszcze liczyłem ze razem z drugim zawodnikiem spróbujemy, ale było za późno. Jechaliśmy wiec we dwóch tempem żółwia. Zaliczyliśmy fajny zjazd z góry w samotności bez rozpychania się łokciami. I wreszcie nadjechał ostatni peleton „Dziadków” i młodych dziewczyn. Mieliśmy tempo jazdy umiarkowane. Bez szarpania. Spokojnie. Lecz odpoczynek nie trwał długo, bo przed nami kolejny dość długi podjazd. I znowu grupa dojechała… ale co tam do mety 4km wiec samotnie doleciałem, tym bardziej ze było już głownie z góry. Nawet tuż przed meta dogoniłem jakąś dziewczynę. Tyle że ona zbierała siły na drugie kółko. 1.45h srednia 32.45km/h 15minut straty do pierwszego. Niby nie tak źle jak dla mnie, ale została frustracja ze nogi pod górę nie dały rady. Kolega na mecie stwierdził 6kg mniej i dasz rade.
SLR Kielce 2015
W ostatni weekend czerwca Kielce gościły 3 edycję cyklu MTBCross Maraton. W przeciwieństwie do zeszłych lat, gdy Kielce wieńczyły cały cykl, a start i meta były zlokalizowane w centrum Expo, w tym roku przeniesiono trasę na południe.
Profile tras wyglądały interesująco, na standardowym dystansie Fan organizatorzy wykrzesali 780 metrów przewyższenia na 41 km. Na Masterze było 1400 metrów na 66 km. Wisienką na torcie miał być zjazd po stoku narciarskim, a zaraz potem podjazd pod ten sam stok. Zapowiadano także smaczne single.
Po doświadczeniach z zeszłego (mokrego) sezonu, przygotowywałem się mentalnie na ciężkie błotne brodzenie. Założyłem odpowiednio grube opony, aby móc się bawić, a w buty wkręciłem kołki, aby można było sensownie podchodzić.
Do Kielc wybraliśmy się dzień wcześniej, aby móc się na spokojnie wyspać i przygotować do startu. Intrygująco zapowiadał się start z centrum handlowego. Śmiesznie było widzieć jak masa ludzi w strojach kolarskich je opanowała 😉
Pogoda była prawie idealna. Temperatura 20 stopni, częściowe zachmurzenie, mały wietrzyk, brak opadów.
Start zarówno Mastera, jak i Fana odbył się punktualnie. W asyście Policji i pilota ruszyliśmy w miasto. Na początku wolno, później coraz bardziej przyśpieszając, aż nastąpił start ostry. Niestety było strasznie dużo kurzu i widzialność drastycznie spadła. Na szczęście nie było spektakularnych kraks. Chwilę później pierwsze orzeźwienie w postaci przejazdu przez strumyk. Zgrzyt łańcucha towarzyszył tylko przez chwilę. Później zniknęliśmy w leśnych zaroślach. Początek trasy dawał dużo możliwości na przetasowanie się zawodników, dzięki czemu po dotarciu do pierwszego singla można się nim było nacieszyć. Ciągle nie widziałem błota, te krótkie sekcje, przez które przejeżdżaliśmy, były niczym w porównaniu do zeszłych lat.
Na całe szczęście się ich nie doczekałem. Co prawda jeszcze kilka razy trzeba się było przeprawiać przez wodę, więc napęd nieco dostał wciry, ale akceptowalnie 😉
Dodać trzeba, że organizatorzy dotrzymali słowa i stosowali często zakręty 90 stopni tak, aby po szybkich sekcjach zredukować prędkość. W ¾ dystansu dotarliśmy do stoku. Szybki zjazd w dół, a następnie pomalutku, powolutku, pogadując sobie, wjechaliśmy na górę. Nieco później była bardzo ciekawa przeprawa przez strumyk Lubrzanka wysoką i wąską kładką z jedną barierką. Zdecydowałem się nie ryzykować i ją przejść. Lepiej nie prowokować upadku z kilku metrów do płyciutkiej wody. Potem już rura do mety. Z jeszcze jednym przekroczeniem tej rzeczki.
Powiem szczerze, że się zdziwiłem jak szybka była to trasa. Wydawało mi się, się że będę jechał około 3 godzin, jednak piękna pogoda i sucha trasa sprawiły, że na metę wpadłem po 2:19 godziny. Zwycięzca ukończył trasę fan po 1:50 h…
Mam mieszane uczucia, bo długo się wahałem czy nie jechać Mastersa. Ale koniec końców chyba jeszcze nie jestem do tego gotowy. Wciąż brak snu uniemożliwia porządną regenerację.
Jak pisałem wcześniej, meta była na obrzeżach miasta, w ośrodku sportowym. Bardzo mi się podobało, że oprócz myjek ciśnieniowych były także dwa zwykłe węże, dzięki czemu doprowadziłem szybko rower do akceptowalnego wyglądu. Zjadłem pomarańcze, porozmawiałem z kolegami i wróciłem do pokoju, aby się ogarnąć przed powrotem do domu.
Ten wyścig był dla nas bardzo udany. Na podium Master był nasz niezawodny duet Paweł i Kuba. Także Beata zajęła 2 pozycję na dystansie Family. Kasia, Przemek i Tomek także ukończyli wyścig z bananem na twarzy. Niestety Ela i Marek z powodów kontuzji nie mogli wystartować w tej edycji. Następny wyścig na początku sierpnia, do zobaczenia na trasie!
[table id=4 /]
Płaskie góry czyli Nadarzyn Poland Bike.
Płaskie góry czyli Nadarzyn Poland Bike.
Na SLR w Sandomierzu zrozumiałem, że tak jak żeglarze dzielą się na pełnomorskich i śródlądowych, czyli szuwarowo – bagiennych tak i kolarze dzielą się na górskich i nizinnych. Lekcja pokory, którą wtedy odebrałem uświadomiła mi, że jestem zdecydowanie szuwarowo– bagienny. Z tego też powodu, być może jako jeden z niewielu nie narzekałem gdy Poland Bike w Nadarzynie z góry okrzyknięto najłatwiejszym maratonem w sezonie. Zawsze to jakaś odmiana. Zresztą lubię cykl Waisa, być może z sentymentu bo właśnie w nim wystartowałem po raz pierwszy.
Ale do rzeczy.
Start i meta były pięknie położone w pałacowym parku w Młochowie. Wszystkie okoliczne drogi zastawione samochodami i pełno rozgrzewających się zawodników. Niedziela, piękna pogoda, blisko Warszawy nic dziwnego, że na starcie zameldowało się blisko osiemset osób, a dokładnie 776.
W sektorze ósmym Justyna, Karol i ja w sektorach z przodu i z tyłu jeszcze kilka zielonych koszulek. Chyba miało nas być więcej? Jestem zdecydowany jechać dystans MAX, ale nigdy nie wiadomo co się wydarzy po trasie więc zostawiam sobie w głowie furtkę na wcześniejszy zjazd do mety.
1…2…3 START.
Poland Bike Marathon Nadarzyn 2015 ruszył. Sektory startują co jedną minutę. Mam wrażenie, że zawsze startowały co dwie minuty. Sugestia jest oczywista, będzie szybko. I rzeczywiście pierwsze kilka kilometrów to najpierw asfalt, potem szuter, a na koniec polna droga. Kurzy się niemiłosiernie. Tuż przed wjazdem do lasu pierwsze wąskie gardło, lekko zakręcony „podjazd” z kilkoma korzeniami i wystającym pieńkiem. Niby nic, ale peleton staje zsiada z rowerów i kilkanaście metrów „z buta”. Wtedy dopada nas awangarda dziesiątego sektora. Konsekwencja jednominutowych odstępów między sektorami. Robi się ciasno.
Następny odcinek to bardzo wąski i zakrzaczony singiel. Niektórzy na upartego próbują jednak wyprzedzać, lewa moja, prawa wolna, trzeba uważać, żeby nie dostać z liścia. Kolejne kilometry to naprzemiennie wąskie leśnie ścieżki, szutrówki i krótkie odcinki asfaltowe. Płasko. Ale lekko nie jest.
Wtedy rozlegają się strzały. Naprawdę blisko i to nie pojedyncze tylko z broni powtarzalnej. OK widziałem po drodze myśliwskie ambony, ale to już przesada. Ktoś, w peletonie, żartuje, że zaczął się sezon polowań na rowerzystów, i że najpierw będą ci w czerwonych koszulkach. To jawna sugestia w kierunku gościa, który go właśnie wyprzedził. Pocieszam się, że Mybike ma zielone koszulki. To zwiększa szanse na przeżycie w lesie.
Ukształtowanie trasy powoduje, że tempo jest solidne. Nie ma chwili wytchnienia. Nasuwa mi się sugestia, że to jak pływanie kajakiem po jeziorze. Trzeba wiosłować cały czas. Prąd nie niesie, nie ma z górki. Chwili odpoczynku. Zdecydowanie najgorsze są powtarzające się sekcje z uciążliwymi muldami. Ni to kretowiska, ni „dzikowiska”. Komuś spadł łańcuch, ktoś łata dętkę, dwóch zawodników wygrzebuje się z rowu po kolizji.
W sekundę miga mi koszulka Mybike na poboczu, ale kolega z teamu nie wygląda na potrzebującego pomocy więc lecę dalej. Na szerokiej szutrowej drodze wysypanej drobnymi kamyczkami osiągam swoją prędkość maksymalną w tym wyścigu. Niestety nie doceniłem, zacieśniającego się zakrętu w prawo co skutkuje najpierw uślizgiem tylnego koła potem przedniego, a na koniec zwiedzaniem pobocza. Uff utrzymałem się w siodle, a w niedalekiej perspektywie były już trzciny i błotnisty staw. Na drugim kółku byłem w tym miejscu zdecydowanie ostrożniejszy.
Na uwagę zasługuje sekcja w żwirowni, kilka stromych zjazdów i jeden podjazd, wszystko na luźnym piasku o konsystencji mąki. Niby nic wielkiego, ale zawsze jakaś atrakcja.
Cały czas jest dość ciasno. Rozjazd MINI i MAX dopiero na 25 kilometrze. MINI prosto MAX w prawo. Robi się luźno, wręcz pusto. Tylko 239 zawodników pojechało drugą rundę.
Szybko przeliczyłem czas okrążenia i wyszło, że zmieszczę się w 2.05h no może 2.10h. Nieźle więc napieram dalej. Optymista. Organizatorzy zadbali, żeby drugie okrążenie dystansu MAX nie było nudne. Na początek naprawdę wąski i mocno pofałdowany singiel. Co chwila na drzewach tabliczki UWAGA, UWAGA. Nie wierzę, że ktoś z kierownicą powyżej 70 cm mógł tędy przejechać swobodnie. Singiel urywa się gwałtownie tuż za kolejną czerwoną tabliczką. Bardzo stromy zjazd, właściwie uskok. Chwytam rower pod pachę i w dwóch skokach jestem na dole. Miejsce jest nieprawdopodobnie zryte. Ktoś próbował nawet tędy zjechać, ślady lądowanie są widoczne na dole. Kolej na powtórkę ze żwirowni tym razem bardziej rozbudowaną. Potem już do mety.
W międzyczasie rozwiązuje się zagadka kanonady, która towarzyszy nam przez cały czas. Przez chwilę trasa prowadzi wzdłuż betonowego muru za którym jest strzelnica. Co za ulga.
Od dłuższego czasu jadę sam. Niby ktoś jest z przodu i słyszę kogoś z tyłu, ale generalnie tempo mi spada. Kiedy mijam tabliczkę z napisem 10 km, zjadam i wypijam to co mi zostało i próbuję się zmobilizować. Okrążenia miały być dwa, ale trzy razy mijam pomalowany na pomarańczowo kamień i trzy razy przeskakuję przez to samo drzewo. Tuż przed metą dość trudna, kręta sekcja w jakimś parowie. Młode drzewka na skraju ścieżki mają pozdzieraną korę na wysokości kierownicy roweru. Każde. Widać, że przetoczyło się tędy kilkuset zawodników.
Wreszcie finisz. Niby szybki, ale wcale nie najłatwiejszy. Dość wąskie żwirkowe alejki w parku, nad jeziorkiem. Pięknie, ale nad stawem siedzą ludzie i łowią ryby, dzieci spacerują na poboczu, a w newralgicznych miejscach stoją solidne żeliwne ławki. Oczami wyobraźni widzę siebie „wmontowanego” w jedną z nich. Albo w śmietnik. To ogranicza prędkość. Dopiero ostatnia prosta pozwala na redukcję o kilka tarcz i wyciśniecie z siebie ostatnich sił. Wynik 2.22h Garmin pokazał 48,75 km. W sumie jestem zadowolony ze startu. Pojechałem MAXa i awansowałem o dwa sektory.
Mniej więcej na 35 kilometrze miałem lekki kryzys. Niby pedałowałem, ale rower nie jechał. Wtedy pojawił się ON. Starszy Pan, na rowerze z bagażnikiem, lampką z przodu i dzwonkiem. Na nogach zwykłe sportowe buty. Siwa broda na oko 60+. Zaczął mnie wyprzedzać, walczyłem, ale mu się udało. Zaczął się oddalać, walczyłem, ale i tak zniknął mi za kolejnym zakrętem. Pan Andrzej, Wieliszew Heron Team, nr 575, rocznik 1949. Mój czas gorszy o 42 sekundy. Panie Andrzeju jeżeli przeczyta Pan kiedyś te słowa SZACUNEK, RESPECT i CHAPEAUX BAS. Za dwadzieścia lat chcę być taki jak Pan.
Piotr „Buczek” Buczyński
Wyniki Mybike Team Nadarzyn:
Nr | Nazwisko Imię | Rocz. | Kat. | M. open | M. kat. | Dystans | Team | Czas | Punkty |
181 | Berner Piotr | 1982 | M3 | 26 | 13 | MAX | MYBIKE.PL | 1:47:07 | 562.66 |
523 | Kuchniewski Tomasz | 1966 | M4 | 135 | 34 | MAX | MYBIKE.PL | 2:04:43 | 483.26 |
89 | Buczyński Piotr | 1973 | M4 | 202 | 54 | MAX | MYBIKE.PL | 2:22:45 | 422.21 |
522 | Kuchniewska Beata | 1966 | K4 | 27 | 7 | MAX | MYBIKE.PL | 2:46:51 | 420.14 |
671 | Dzięcioł Justyna | 1979 | K3 | 21 | 11 | MINI | MYBIKE.PL | 1:18:17 | 344.22 |
175 | Rola-Janicki Robert | 1961 | M5 | 288 | 23 | MINI | MYBIKE.PL | 1:18:27 | 292.76 |
691 | Sawicki Karol | 1976 | M3 | 321 | 129 | MINI | MYBIKE.PL | 1:20:16 | 286.13 |
248 | Sarnecki Marek | 1983 | M3 | 394 | 167 | MINI | MYBIKE.PL | 1:28:15 | 260.25 |
„Gdzie ukradli błoto” Radzymin
„Gdzie ukradli błoto” Radzymin
Radzymin powrócił jako miejscówka po trzech latach w kalendarzu PolandBike. Frekwencja po mimo nie pewnej pogody była dość wysoka bo prawie 800 osób. Choć z drugiej strony nie całe 200 osób na dystansie Maks. Pogoda zresztą była łaskawa bo deszcz tylko padał tuż przed startem.
Spodziewałem się powtórki z Piaseczna bo przecież „górek” tu nie ma. A jednak kilka było.
To był mój pierwszy start w tym roku w PolandBike, więc po nie zbyt długiej dyskusji udało się nie startować z 10 sektora. Przydzielono mnie do 6. W sektorze nastroje były bojowe. Ale po starcie nie było „ognia” jak to zwykle bywa w wyższych sektorach. Pierwsze 4km to miał być asfalt. Nie było to prawdą bo 1km to były płyt betonowe ale było szybko. Peleton nie chciał ruszyć w pościg za 5sektorem. Dla mnie była to nowość bo te 4km potraktowałem jako rozgrzewkę. Na szutrze wreście dojechało kilku ścigaczy i rzucili hasło „gonimy sektor 5 kto może na kołog”. Wskoczyłem więc nawet dałem krótka zmianę i rzeczywiście zobaczyliśmy 5 sektor. Chwile później był rozjazd Maks-Fun i zrobiło się luźno. W sumie przyjemnie bo można było wyprzedzać cały czas. I prawie cały czas był kontakt wzrokowy za kimś. Ja jestem z tych co goni. Uwielbiam te momenty gdy widzę kogoś na horyzoncie i kilka minut później już odpoczywam mu na kole zbierając siły i czekając na okazję do kolejnego wyprzedania. Miałem sporo szczęścia bo kilka razy wpadało się na krótkie odcinki asfaltowe ale zawsze jechałem w małej lub dużej grupie. A jak się jedzie samemu to szybko tempo jest zbyt słabe by być zadowolonym z wyniku na mecie. Na trasie było całkiem sporo piaskowych sekcji. Najbardziej pamiętam piaskowy podjazd który zakończył się wąwozem i nie było ucieczki na bok a koło się nie dawało przyczepności. Był też jeden podjazd to był 32km gdzie po prostu było za stromo by podjechać. Choć pewnie z pierwszego sektora dali rade J W sumie mój Garmin naliczył 160m różnicy wzniesień. Nie brzmi imponująco ale zabawy było sporo. Co na pewno może potwierdzić nasz nowy kolega Michał który dosiada rasowego „Enduraka”. Jedynym miejscem gdzie robił się korek to był przejazd przez kanał w Borkach. Zjazd z wału był stromy i śliski a mostek tylko na jedno koło.
Pech spotkał naszego kolegę Piotra Bernera który zaliczył awarie już na 7km i wrócił z buta na metę.
Naszym najmocniejszym zawodnikiem był Czajkowski Michał.
Mi się w Radzyminie podobało uważam że, Wajs postarał się aby trasa była ciekawa i bezpieczna zarazem polecam ta miejscówkę bo pewnie będzie okazja jeszcze tam pojeździć.
W Radzyminie prowokacyjnie jeden zawodnik wystartował na elektrycznym rowerze. Zawodów co prawda nie wygrał ale wzbudził spore zamieszanie na forum. Poprawił swój wynik o 80miejsc w generalce gdy mnie mijał nie wiedziałem że był na elektrycznym rowerze ale przez chwilę pomyślałem ze chyba słabnę bo minął mnie jak dziecko. W od jakiegoś czasu posiadamy dwa Powerfly w sklepie i zachęcam Teamowców by wypróbowali z ciekawości tą nowość. Bo jazda na elektryku w terenie daje dużo radości i chyba o to chodzi. Nie spodziewam się takiej kategorii za szybko w Polsce ale w Austrii już takie zawody się odbywają. Więc warto mieć własne zdanie.
Tutaj w częściach film od Michał Paz. Piotr Berner na pechowym starcie.
Wyniki:
Nr | Nazwisko Imie | Open | Kategoria | Dystans | Pkt | Czas | |
874 | Czajkowski Michał | M2 | 41 | 10 | MAX | 529.62 | 01:51:15 |
1815 | Szlązak Piotr | M4 | 92 | 20 | MAX | 490.59 | 02:00:06 |
523 | Kuchniewski Tomasz | M4 | 115 | 27 | MAX | 468.42 | 02:05:47 |
60 | Panas Michał | M3 | 142 | 64 | MAX | 453.11 | 02:10:02 |
522 | Kuchniewska Beata | K4 | 23 | 4 | MAX | 400.41 | 02:52:12 |
671 | Dzięcioł Justyna | K3 | 26 | 12 | MINI | 348.24 | 01:09:18 |
1028 | Burek Katarzyna | K2 | 27 | 9 | MINI | 343.29 | 01:10:18 |
175 | Rola-Janicki Robert | M5 | 227 | 22 | MINI | 286.29 | 01:07:29 |
355 | Wołoszczuk Bogdan | M6 | 319 | 15 | MINI | 223.96 | 01:26:16 |