Poprzedniego wieczora miałem wielki dylemat. Wstać rano na rozruch czy po raz ostatni się wyspać. Wygrała opcja spania, to jednak wielki luksus móc spać kilka godzin
bez przerwy. Wcześniej umówiłem się z Basią, Agatą i Bartkiem (triatlonowcami), którzy wracali ze mną do Polski, że zaraz po śniadaniu ruszamy na pożegnalną kawkę.
bez przerwy. Wcześniej umówiłem się z Basią, Agatą i Bartkiem (triatlonowcami), którzy wracali ze mną do Polski, że zaraz po śniadaniu ruszamy na pożegnalną kawkę.
Niestety przy śniadaniu dowiedzieliśmy się o śmierci Marka. Co ciekawe do smutnego nastroju dołączyły się pobliskie góry, w których także trenował Marek. Mgła była taka, że z okien nie buło widać morza, a to przecież raptem 50 metrów.
Osoby, które także dzisiaj wracały, skupiły się na pakowaniu, reszta postanowiła poczekać na poprawę pogody. Z mgły wyjeżdżaliśmy na wzniesieniach i ogrzewaliśmy się słońcem, aby za chwilę znowu zanurzyć się w wilgotnej mgle. Po dojechaniu do kawiarenki zamówiliśmy sobie kawy i czekolady. Początkowo chcieliśmy się szybko zwijać, ale na szczęście zostaliśmy i podziwialiśmy jak mgła przemieszcza się nad morze, odsłaniając wybrzeże.
Był to piękny widok, szczególnie na pożegnanie. Chciałoby się jeszcze siedzieć i cieszyć chwilą, ale musieliśmy się zawinąć do Calpe. W końcu trzeba jeszcze spakować rowery i siebie, zrobić zakupy do Polski, a o 14 być gotowym do podróży.
Udało się na szczęście wszystko spakować na czas, Marta przygotowała dla nas pożegnalny obiadek i deserek. Pozostało spakować się do busika i ruszyć w stronę Alicante. Lot do Polski odbył się bez problemów. Ciekawostką był polski pilot, który bardzo dokładnie opisywał trasę jaką pokonamy do domu. Byłem pod dużym wrażeniem, bo rzadko trafia się na takich pasjonatów. W Krakowie szybki bieg na terminal krajowy, żeby zdążyć na samolot do Warszawy. Pomimo utrudnień związanych z przebudową terminali, zdążyliśmy. Celniczki miały ochotę na ser i hummus, ale udało mi się przebłagać, żeby ich nie zabierały. I tak w towarzystwie największego śledczego w kraju, Antosia, udało nam się wylądować. choć mieliśmy nieco stracha czy jakaś zagubiona brzoza lub rakieta nie pokrzyżuje nam planów… 😉