Prolog:
Trzy lata temu wyścig był w sobotę… niestety tego dnia wygrała praca i zła pogoda, więc nie udało mi się dotrzeć na start. Dwa lata temu również aura nie sprzyjała mojemu startowi w wyścigu. Rok temu znowu powódź i też nie dotarłem… I wreszcie w tym roku udało się. Piaseczno ma słabą opinie. Chyba najgorszą ze wszystkich miejsc w Mazowi. Ja nie rozumiem narzekania na brak wzniesień, bo przecież Mazowsze choć pagórki ma to jednak nigdy nie będą się one równać górskiemu ukształtowaniu. Jeśli komuś brakuje gór, to musisz ruszyć na SLR. Nie wiele brakowało abym wybrał się na pojazdówkę z Michałem, ale wygrała odległość (do Piaseczna miałem bliżej)J. Byłem naprawdę ciekaw jak ta trasa wygląda.
„Nagle – gwizd!
Nagle – świst!
Para – buch!
Koła – w ruch!”
Tym razem udało się wystartować z właściwego sektora. Choć bywało lepiej, to 4 sektor prezentuje sporo ambitnych zawodników. Starty sektorowe tym razem były co 45sek. Planowana trasa 48km, dystans Mega. Udało mi się ruszyć z czołówka, chodź tempo było szalone od pierwszych metrów. Na rozgrzewce objechałem początek trasy i wiedziałem gdzie trzeba się ustawiać na zakrętach aby nie tracić.
Pierwsze trzy zakręty pokonałem idealnie. Choć tempo było bardzo wysokie to na horyzoncie wcale nie było widać trzeciego sektora. Chyba większość zakrętów jakie były na trasie wynosiła 90stopni. Trochę dziwne uczucie, ale nabrałem już sporej wprawy. Po 15minutach jazdy w zbyt szybkim tempie zaczynałem odpuszczać, bo przecież to było dla mnie nie do wytrzymania. I dobrze się stało bo chwile później na przewężeniu ktoś kogoś wyprzedzał następnie popchnął i wyszła piękna kraksa. Nawet teraz mam to przed oczami. Człowiek spada z roweru, robi fikołka, rower się przewraca i to wszystko 2m przed mną. Zdążyłem za hamować i wyminąć rower oraz rowerzystę, który błyskawicznie chciał doskoczyć do roweru. Udało mi się śmignąć miedzy nim i jego „rumakiem”. Z tyłu słyszałem tylko jak kilka osób wpada na siebie. W ten sposób po raz drugi znalazłem się w czołówce. Pojawiło się kilka krótkich singli z błotnistym podłożem. Czołówka się rozrywała coraz bardziej. Ja znowu zostałem z tyłu. Z czasem byłem coraz częściej wyprzedzany. Czasami próbowałem łapać się na koło, ale zwykle nie trwało to długo. Wreszcie rozjazd Fit w prawo Mega w Lewo. Ale się dziwiłem że zostałem sam. I to na asfalcie. Nie dopuszczalna sprawa. 100m przed mną była mała grupka, wiec ruszyłem w pościg. Po 500m doszedłem ich z językiem wywieszonym jak pies. Asfalt był krótki wiec nie zdążyłem odpocząć. Nagle dostrzegam spore zamieszanie przed sobą przy szlabanie. Ktoś próbował jechać z lewej i wpadł do rowu. Jakoś tak mało widoczny był ten rów. Udało mi się minąć grzecznie z prawej. Przez chwile to ja prowadziłem grupę. Niestety sił zaczynało brakować, więc musiałem przepuścić po kolei „kolegów”. Jechałem tak trochę na pół gwizdka. Nagle mija mnie dwóch kolarzy z „SK” widać że współpracują. Wsiadam wiec do „pociągu”, bo jest szybko.
„A skądże to, jakże to, czemu tak gna?
A co to to, co to to, kto to tak pcha,”
Ich tempo udało mi się utrzymać z 5minut. I bardzo żałuje, że nie dałem rady wytrzymać jeszcze 5min… bo oto wjechałem na asfalt samotnie. Z tyłu nie było nikogo. SK widziałem 500m przede mną, jak się oddalają. Jechali co najmniej 38km, a ja ledwo 30km (na więcej nie miałem już siły) Po odcinku asfaltu, znowu szutry i las. Atrakcja w postaci przeprawy pod wiaduktem. Na środku dwie duże płyty. Przeskoczyłem z rowerem na plecach jak baletnica. Kątem oka jeszcze zobaczyłem jak ktoś pięknie wbija się w przeprawę przednim kołem i staje dęba na środku przeprawy. Ciekawe jak bym wyglądał gdyby kamienie były śliskie.
Wyprzedziłem kilka osób. Trasa biegła teraz przez łąki. Siodełko wbijało mi się w tyłek. Stając na nogi szybko sztywniałem. Wiec siadałem i wstawałem i tak w kółko. Dogoniłem za to trzy osobową grupę i to w momencie wjazdu na asfalt. Na asfalcie rozpędziłem się do 34km i tak jechałem ze 2km. Później znowu wjazd do lasu. Do mety zostało 12km. Czyli nie daleko. Z moich wyliczeń wyszło ze na metę powinienem dojechać w 20 minut. Zacząłem myśleć o finiszu. Końcówkę znam z rozgrzewki wiec wiedziałem, że znowu będzie bardzo szybko. Gdy zobaczyłem tabliczkę 5km do mety, urywałem się z małej grupy i zacząłem jechać w „trupa”. Na chwile zastopowała mnie jedna osoba. Tuż przed samą metą, jechałem grzecznie na kole 500m. Dojechałem do stadionu. I ogień! Wyprzedziłem dwie osoby. Na mecie obraz czarno biały czyli odcięło mnie. Dałem z siebie wszystko. Przyjechałem 22minuty po pierwszym na tym dystansie. Choć w sumie 96. Zmieściłem się w pierwszej setce. Najwyższa w życiu średnia 25km na wyścigu MTB robi na mnie wrażenie. Policzyłem w głowie średnią wygranego. Wyszło prawie 27.5km -„szacun”.
Czy warto tu startować? Wg mnie to jest idealny wyścig żeby spróbować się na Giga. To dobry wyścig żeby współpracować i w grupie dojechać do mety. Ale Ci co nie lubią jeździć w „pociągu” i marzą im się podjazdy to powinni wybrać inny wyścig, a na pewno inne miejsce. W tym roku można było dzień wcześniej pościgać się w konkurencyjnej edycji, którą zresztą wybrała większość naszego teamu.
Wyniki:
Piotr Szlązak 01:54:47 (427,84pkt) Mega
Hubert Lis 00:51:37 (359,44pkt) Fit