Koniec sezonu za mną, został tylko jeden wyścig XC – dla przyjemności, a więc przyszedł czas na inne ciekawe zajęcia, na przykład testowanie rowerów. Nie jeździłam do tej pory rowerem szosowym, ale ze względu na dość dużą odległość do pracy (32 km) pomyślałam, że przyszedł czas spróbować. Do tej pory przez całe lato starałam się przynajmniej raz w tygodniu przyjechać do pracy rowerem, jednak czas dojazdu przy idealnych warunkach wynoszący 1h19min, a przy niekorzystnym wietrze nawet 1h25min nie był zbyt konkurencyjny wobec samochodu (ok. 45 minut). Do testu dostałam super lekki karbonowy TREK DOMANE 5.2.
Pierwsze wrażenie – jest rzeczywiście lekki, waga z pedałami to 7,8 kg, czyli o wiele mniej, niż mój (górski) rower wyścigowy. Z takim rowerem to można wszędzie iść, wnieść go do mieszkania na 3 piętro, albo po dowolnych schodach. Tylko czy mój kręgosłup wytrzyma to pochylenie – już przy pierwszym krótkim przejeździe czułam lekki ból w środkowej części pleców. Być może jednak rozmiar ramy 50 (męska), to trochę za dużo, bo kobiety mają proporcjonalnie krótszy tułów, a dłuższe nogi. Przesunięcie siodełka nieco do przodu pomogło, chociaż przydałoby się jeszcze nieco je podwyższyć – no właśnie – długość nóg u kobiet jest inna.
Droga do pracy – 32 km, kierunek na południowy zachód
Mój rekord na tej trasie rowerem górskim, wyścigowym, to 1h15min, ale przy prawie bezwietrznej pogodzie i w czasie, kiedy byłam w środku sezonu wyścigów, czyli w najlepszej formie. Ostatnio jesienią przy wiatrach z kierunków zachodnich i północnozachodnich, było już znacznie gorzej, nawet 1h23. No więc sprawdziłam pogodę na dzisiaj – ma być ładnie, słonecznie i ciepło, jest tylko jeden problem: wiatr z kierunku SSW, czyli dokładnie z takiego, w jakim jadę. Łatwo nie będzie, ale spróbujemy, w końcu dużo już pięknej jesieni nam nie zostało. Moja trasa zaczyna się od podjazdu pod skarpę ulicą Idzikowskiego – i to tam poczułam prawdziwą różnicę, jechało się naprawdę lekko. Dalej ul. Puławską po równym asfalcie, ale pod wiatr osiągałam naprawdę dobre prędkości, z maksymalną (podkręślę – pod wiatr) – 37.3 km/h. Niestety po skręcie w mniejsze ulice nie było już tak wygodnie, bo jednak nierówny asfalt trochę utrudnia jazdę, chociaż nie było tak źle, jak się obawiałam. Karbonowa rama chyba jednak trochę amortyzuje. Tylko, że z czasem wiatr był coraz silniejszy, na odcinkach na południe było to coraz bardziej odczuwalne, a na odcinku ul. Słonecznej, jadąc na zachód, bałam się, że zostanę zdmuchnięta. Jazda Aleją Krakowską byłaby na pewno przyjemniejsza, gdyby nie wiatr. Mimo wszystko udało mi się osiągnąć jeden z najlepszych czasów na tym dystansie: 1h18min. Tutaj można zobaczyć zapis mojej trasy.
Mimo moich problemów z kręgosłupem, jazda rowerem szosowym naprawdę mi się spodobała. Na pewno spróbuję jeszcze raz się przejechać przy korzystniejszych warunkach, a być może spróbowałabym porównać ten rower z innym, o mniejszej ramie. Przede wszystkim jestem wdzięczna MyBike.pl za to, że miałam okazję przetestować jazdę rowerem szosowym, i to jakim :).
Powrót
Nie zdecydowałam się na przejechanie całej trasy rowerem tylko z jednego powodu: o tej porze, po zmianie czasu na zimowy szybko robi się ciemno, a jazda po nieoświetlonej drodze, tuż obok pędzących ciężarówek i innych samochodów, do przyjemnych nie należy. Już pierwszy odcinek dojazdu do autobusu pokazał, jakie możliwości daje ten rower przy jeździe z wiatrem. Jazdę do domu zaczęłam w Magdalence, oczywiście w większości bocznymi drogami, aż do Warszawy, dalej Puławską i Idzikowskiego w dół. Prędkości mówią same za siebie. Na odcinku 22 km prędkość średnia ponad 30 km, na Puławskiej prędkości ok. 40 km/h (i więcej), w dół Idzikowskiego prędkość maksymalna 51,11 km/h. Najważniejsze, że podczas jazdy po asfalcie czuję, jakbym płynęła, a nie jechała. Jazda po kostce też nie stanowi dużego problemu, może tylko nierówny asfalt pełen dziur sprawiał mi kłopot. Na pewno da się jeszcze więcej wycisnąć z tego roweru, jak ktoś potrafi. Ja na razie mimo wszystko jechałam trochę asekuracyjnie, w paru miejscach mogłam się bardziej rozpędzić, ale jeszcze trochę się bałam. Zdecydowanie zachęcam wszystkich, którzy mają do pracy ponad 20 km. Zachęcam też do testowania rowerów w sklepie MyBike.pl, bo warto. Przy okazji podzielę się jedną obserwacją: jadący z przeciwka, ciemną ulicą rowerzysta bez lampek, za to w wielkiej odblaskowej kamizelce naprawdę nie jest widoczny. Warto mieć lampki. I odblaski.
Trek Lexa Blue /2014, czyli coś w nieco bardziej przystępnej cenie
Jazda rowerem Trek Domane 5.2 naprawdę nastawiła mnie pozytywnie do rowerów szosowych. Po nim trudno mi będzie myśleć o dojazdach do pracy rowerem górskim. Jest lekko, szybko i wygodnie, pytanie tylko, czy to samo będzie w przypadku tańszych modeli. Chciałam również upewnić się, który rozmiar ramy jest dla mnie odpowiedni, bo jednak po długiej jeździe mój kręgosłup nieco to odczuł. Tym razem do testowania dostałam rower Trek Lexa Blue/2014, w rozmiarze 47 cm. Waga tego roweru to 10 kg, w więc ponad 2 kg więcej, niż karbonowy Trek Domane, ale nadal sporo mniej, niż mój rower górski. Mimo większej wagi, nadal jazda tym rowerem była przyjemna, lekka, a noszenie go po schodach niezbyt uciążliwe. Tym razem nie jestem w stanie ocenić, jaki wpływ na szybkość jazdy miał wybór tego roweru, bo przede wszystkim trzeba było się zmagać z jeszcze silniejszym wiatrem (16,7 km/h zamiast 6,7 km/h), z kierunku SSW. Na pewno przekonałam się na własnej skórze, że jednak rama 50 cm jest dla mnie lepsza. Wiem już, że warto mieć rower szosowy, bo jazda na nim po asfalcie jest o wiele wygodniejsza i mimo niekorzystnych warunków, maksymalne prędkości osiągane na tym rowerze sugerują, że naprawdę jest szybciej.