Piotr „Buczek” Buczyński
Rocznik: 1973
Wzrost: 183 cm
Waga: 86 kg
Ilość km w sezonie : do tej pory niewiele ponad 1000 km, ale to się zmienia na lepsze
Cyklopedia : 20178
Mój pierwszy rower : pierwszego rowerku nie pamiętam, nie wiem też na czym uczyły się jeździć dzieciaki w połowie lat siedemdziesiątych. Pewnie miał boczne kółka, a potem ojciec latał za mną z kijem. Standard. Potem byłem skazany na wytwory rodzimego przemysłu rowerowego czyli produkty Romet. Najpierw był Pelikan najmniejszy rometowy składak. Pamiętam, że był niebieski, miał czerwoną torbę transportową i poróżował ze mną w
wakacje od dziadków do dziadków za pomocą PKP. Potem był rower komunijny. Chyba nieźle wyrosłem bo ominąłem etap Wigry 2 i 3 przesiadając cię na „dorosłego” Rometa Jubilata. Rower był przyduży, ale maksymalnie opuszczone siodełko i kierownica pozwalały mi szaleć po okolicy. Jednak w szczytowym okresie popularności Wyścigu Pokoju, kiedy każde dziecko na podwórku wiedziało kim jest Zenon Jaskóła, Uwe Raab i Uwe Ludwig marzeniem była
kolarka. Nie wiem skąd ojciec ją wytrzasnął, ale kiedyś dostałem ślicznego niebieskiego Rometa Passata. Nie był to rower wyścigowy, raczej turystyczny z manetkami przy ramie. Pierwszego dnia odkręciłem, błotniki, lampki, dynamo, bagażnik i nigdy już tam nie wróciły. Został w schowku u rodziców. Kiedy po 20 latach przypomniałem sobie o jego istnieniu okazało, się, że ktoś uczynny posprzątał schowek i teraz stoją tam Treki, Gianty, Wheelery i
inne nowiutkie sprzęty. Po Passacie ani śladu. Szkoda miał dużą wartość sentymentalną. Pierwszy rower, który kupiłem za własne zarobione pieniądze w połowie lat dziewięćdziesiątych to Giant Granit. Prawdziwy „FULL” tzn. sztywny z przodu i z tyłu. Na nim podbijałem lasy w okolicach Warszawy i przekonałem się czym jest MTB. Nigdy mnie nie zawiódł i mam go do dziś.
Obecny rower: kiedy zacząłem myśleć o nowym rowerze wpadła mi w oko nowa moda na koła 29 cali. Nie było odwrotu musiałem takiego mieć. Szczęśliwym zbiegiem okoliczność wpadłem wtedy na Piotrka i tak pod moim dachem zagościł Trek Cobia 29’r by Gary Fisher z autografem wyżej wymienionego na ramie. Na nim ruszyłem na podbój MPK i bez fałszywej skromność mogę powiedzieć, że wawerskie trasy Mazovii i Polandbike nie mają dla mnie tajemnic. Ostatnio w moim garażu zagościł również rower przełajowy Boone z oferty Treka, który po zmianie opon skutecznie próbuję użytkować także na szosie.
Wymarzony rower: Cóż technika idzie do przodu, przyjdzie czas na zmiany, kto wie co wówczas będzie trendy i na topie. A tak na poważnie to lekki rower do ścigania. Prawdopodobnie karbonowy hardtail. Jak uzbieram. Cobia zostanie przerobiona na wygodny rower do rodzinnych wycieczek z dzieciakami.
Czym jest dla mnie rower: przede wszystkim to wolność, mogę siłą własnych mięśni pojechać dokąd chcę, uwielbiam wymknąć się z domu bladym świtem gdy dzieciaki jeszcze śpią i przejechać nawet tylko kilkanaście, kilkadziesiąt kilometrów. To dla mnie środek do zachowania zdrowia fizycznego i psychicznego.
MTB na poważnie : historia jest krótka. Pierwszy start to Wawer 2014. Wcześniej nie brałem pod uwagę, żadnych świadomych treningów, ani budowania kondycji. Za sprawą teamu MYBIKE to się zmienia.
Dlaczego jeżdżę w drużynie MYBIKE: Kiedy Piotrek przekonał mnie do pierwszego startu, a potem zaproponował przejście na „zawodowstowo” nie mogłem odmówić ;). Starty w teamie dają mi większą mobilizację i determinację do poprawiania wyników. W końcu nie reprezentuję tylko siebie. Trzeba równać w górę. Przykładów nie brakuje.
Najważniejsze osiągnięcia: sportowych na razie brak. Prywatnie to chyba tyle, że facetowi w średnim wieku, siedzącemu w pracy po 10 godzin na d……..przed komputerem chciało się ruszyć i zrobić coś dla siebie.
Zainteresowania poza rowerem: wszystko co związana z byciem outdoor, nienawidzę siedzenia w domu. Od spaceru z psem po wyprawy w góry. Prawdziwa pasja to podróże motocyklowe. Jestem członkiem Stowarzyszenie Podróżników Motocyklowych Strangers Polska. Objechałem motocyklem kawał Europy, ale też trochę Azji i Afryki.
Ulubiona trasa: jak dotąd to ścieżki MPK i to nawet mimo tego, że można się tam natknąć na oponę, lodówkę, kibel, albo zderzak samochodowy. Wierzę naiwnie, że naród kiedyś się ucywilizuje. Powoli odkrywam uroki tras szosowych.