Miesięczne archiwum: kwiecień 2016
Kalendarz startów 2016
W tym sezonie będziemy się ściągać w :
Bike Maraton:
07.05 – Polanica Zdrój
21.05 – Zdzieszowice
18.06 – Wisła
09.07 – Szklarska Poręba
23.07 – Bielawa
20.08 – Myślenice
11.09 – Jelenia Góra
08.10 – Świeradów Zdrój
MTBCrossMaraton:
17.04 – Daleszyce
05.06 – Piekoszów
26.06 – Kielce-Geopark
17.07 – Pińczów
07.08 – Morawica
28.08 – Bodzentyn
18.09 – Masłów-Ciekoty
02.10 – Chęciny
PolandBike:
02.04 – Otwock
24.04 – Nowy Dwór Mazowiecki
01.05 – Legionowo
08.05 – Radzymin
22.05 – Nadarzyn
19.06 – Góra Kalwaria
03.07 – Płock
10.07 – Nowiny (Korona Świętokrzyska)
24.07 – Wąchock (Korona Świętokrzyska)
14.08 – Stężyca
03.09 – Marki
24.09 – Warszawa-Wawer (Centrum Zdrowia Dziecka w Międzylesiu)
Błotnista Miękinia na rozpoczęcie sezonu
W weekend 16-17 kwietnia odbywały się dwa maratony inaugurujące dwa ważne cykle dla naszej drużyny: w sobotę Miękinia Bikemaratonu, a w niedziele Daleszyce ze Świętokrzyskiej Ligi Rowerowej. W związku z tym że upatruje wysokiego miejsca w klasyfikacji generalnej Bikmaratonu zdecydowałem się pojechać na oba wyścigi. Miękinia była o tyle istotna, żeby złapać pierwszy sektor na kolejne wyścigi oraz więcej punktów z okazji płaskiego maratonu.
Wyjazd do Miękini rozpoczął się niezbyt udanie bo A2 i DK8 były blokowane przez mieszkańców w związku z budową jakiejś linii wysokiego napięcia. Nie będę na forum komentować tego co przychodziło mi do głowy stojąc w turbo korku. Niestety spowodowało to, że nie zdążyłem odebrać numeru startowego w piątek. Na szczęście w sobotę biuro działało mega sprawnie i w kwadrans wszystko było ogarnięte.
Z dodatkowych pechowych wydarzeń przedstartowych było to że jak już się ogarniałem do startu to zaczęło schodzić powietrze z koła… w samochodzie. Przynajmniej moja narzeczona się nie nudziła jak się ścigałem 😉
Startowałem niestety z połowy drugiego sektora który ruszył 2.5 minuty po pierwszym. Niby miałem zaliczony czas netto ale jednak strata do pierwszej grupy i brak możliwości złapania się w pociąg powoduje też straty w ostatecznym wyniku.
Start przebiegł względnie ok dla mnie chociaż na początku nie mogłem wkręcić się na najwyższe obroty. Do pierwszych górek jechaliśmy względnie stałą grupą, a jak już się hopki pojawiły to zacząłem przechodzić do przodu wyprzedzając sporo osób. W okolicach 35km zaczęły się przepiękne single ok 6km (giga powtarzało tę część drugi raz). Był to odcinek na którym znów nadrabiałem straty ze startu i przedzierałem się do przodu. Tutaj chciałbym zaapelować do wszystkich zawodników – Odstawcie czasem szosy w kąt i idźcie na rundkę MTB potrenować. Nawet w Warszawie się da, trzeba tylko chcieć. Jak patrzyłem na niektórych to był dramat jak oni jechali po tych signalch i robili tylko zatory.
Niestety na trasie była przeraźliwa ilość błota która mocno spowolniła czasy przejazdów. Wszystko szło dobrze gdzieś do około 60km kiedy złapał mnie kryzys, ale do mety się dotoczyłem na ostatecznie 36 miejscu open (10 M2) co uznaję za bardzo przyzwoity wynik jak na pierwszą edycję w ramach której rozgrywany był Puchar Polski w maratonach MTB, a wszyscy zawodnicy są wygłodniali po zimie.
Po starcie w Miękini musiałem się szybko zregenerować tak aby względnie móc powalczyć w Daleszycach również na Giga w niedziele – pisząc tę relację jestem już po drugim wyścigu i udało się ukończyć; wynik raczej słabszy ale punkty zostały zdobyte 😉
MTBCrossMaraton Daleszyce 2016 – Rozpoczynamy cykl ŚLR!
Od trzech lat sezon zaczynam Daleszycami. Już dawno zapomniałem o porażce oragnizacyjnej sprzed 5 lat gdy stary opóźnił sie grudbo ponad dwie godziny…
W przeciwieństwie do zeszłego roku, na weekend otwierający cykl MTB zapowiadana była miła wiosna. Znana bardziej z Sandomierza 😉
Krótkie porównanie temeratury na starcie 18 stopni w tym roku i 4 stopnie w zeszłym roku ukazuje jak bardzo różniła się aura. Zdecydowałem się dojechać na maraton w dniu zawodów razem z Michałem czajkowskim.
Zdziwiła mnie mała ilość aut z rowerami na dachach. Pamiętam, że widywałem zawsze wiele aut, może nie pielgrzymka jak na Mazi. Teraz dopiero za Radomiem zaczęły sie pojawiać pierwsze autka z bolidami na dachach.
Bałem się, że będzie mało ludzi ale na szczęście się myliłem. Trasa minęła szybko i sporo przed 10 byliśmy na miejscu.
Odbiór pakietów startowych, potem zbiórka przy centrum dowodzenia MyBike. Ustawienie rowerów i rozgrzewka. Michał ruszał na dystans Master ja miałem jeszcze 30 minut na pogaduchy ze znajomymi.
Na starcie w Daleszycach z naszej drużyny stanęli
Master:
Ela Kaca
Krysia Żyżyńska-Galeńska
Piotr Berner
Michał Czajkowski
Krzysztof Dziedzic
Michał Nawotka
Matuesz Rybak
Fan:
Katarzyna Kuźma
Monika Mrozowska
Agnieszka Tkaczyk
Przemysław Kiesio
Jakub Okła
Piotr Szlązak
Wszystkie dystanse ruszyły bez opóźnienia =) Jako, że się zagadałem to jechałem z końca stawki. Chwilę mi zajęło przebijanie się na asfalcie. Na szczęście udało mi się wyminąć sporą liczbę osób przed pierwszym błotem.
Sprawdzając pogodę w tygodniu przed maratonem spodziewałem się raczej srogich kąpieli błotnych. Na szczęście było ich w idealnej dawce, choć wiadomo, że słysząc skrzypiący napęd zawsze jest za dużo błota 😉
Dzięki przepięknej pogodzie, w zasadzie wszystko było do podjechania, no chyba, że ktoś postanowił nagle iść z buta i nie było już go ominąć. Także zjazdy pozwalały nacieszyć się tym co ma do zaoferowania pełne zawieszenie.
Jak zawsze wisienką na torcie były singielek po grzebiecie w połowie trasy.
Charakterystyczny długi prosty podjazd zebrał w tym roku sporo grupę kibiców. Nie tylko świetnie dopingowali ale także oferowali bufet niczym w Czechach 9 ;))
Zresztą obsługa na bufetach firmowych także dawała radę i nie było problemów z odebraniem wody i banana w locie.
Fajnie było się ścigać do samej linii mety. Nie zawsze trafia się na fajnych ludzi którzy chcą powalczyć na poziomie.
Koleżanki z drużyny jak zawsze pokazały klasę i obstawiły pudło zarówno na dystansie Fan jak i Master. Męska część ekipy wzięła na siebie ciężar defektów – Kuba zerwał łańcuch na 7mym kilometrze. Koledzy na Masterze także mieli mniejsze przygody przez co wyjątkowo zabrakło ich na pudle.
TREK Superfly 9.8 refleksje
Z zakupem nowego roweru nosiłem się gdzieś od połowy ubiegłego sezonu. Mój leciwy Cube Ltd na 26 calowych coraz bardziej odstawał od rowerów innych maratończyków, a kolejne nieprzewidziane naprawy podważały sens dalszego dokładania do interesu. Po konsultacjach z kolegami, poradach Mimiego i zespołu sklepu MyBike oraz testowej przejażdżce na rowerze kolegi z teamu Piotrka Buczyńskiego, wybór padł na niebieskiego Treka Superfly 9.8 w rozmiarze 18,5 cala.
Za poważne testowanie Treka wziąłem się na początku marca. To, co od początku zwróciło moją uwagę, to bardzo wygodna pozycja, którą rower oferował. Jeden z moich kolegów nawet skomentował: „Niezła kanapa z tego Twojego Treka”. Co, jak co, ale nazywanie mojego nowego ścigacza kanapą to było zdecydowanie za wiele… Wyjęcie dwóch podkładek spod mostka poprawiło sytuację i zajmowana za kierownicą pozycja stała się znacznie bardziej sportowa. Na podjazdach przednie koło bardzo dobrze się trzyma podłoża, nie ma szans na myszkowanie. Nie oznacza to jednak, że rower stał się mniej komfortowy. Przeciwnie – nawet po długich jazdach nie bolą mnie plecy, co wcześniej było standardem. Nie wiem czy to zasługa karbonowej ramy i kierownicy, czy dużych kół, jednak pewne jest, że Trek niesamowicie wybiera nierówności. Przekłada się to nie tylko na komfort, ale też na efektywność jazdy – średnie osiągane przeze mnie prędkości w nierównym terenie są teraz znacznie wyższe niż wcześniej.
Wspomniane duże koła, robią niesamowitą robotę. Przy przesiadce na 29era najbardziej obawiałem się utraty zwrotności i „mułowatości” w porównaniu do rowerów na małych kołach, które niektórzy odczuwają. Obawy okazały się jednak w moim przypadku zupełnie nieuzasadnione. Choć według Treka mój wzrost jest graniczny dla rozmiaru 18,5, to cieszę się, że się na niego zdecydowałem – dzięki temu rower jest skrętny i zwinny – chyba nawet bardziej niż poprzedni. Jazda po kampinoskich i kabackich singlach to czysta przyjemność. Trek świetnie składa się w skręty, a dzięki dużej sztywności trzyma się zadanej linii. Duże koła oferują także pokłady przyczepności i to pomimo zamontowanych opon Bontrager XR1, które mają raczej oszczędny bieżnik. W zasadzie jedyna wada dużych kół, jaką widzę, to konieczność włożenia większej siły w początkowe rozpędzenie roweru. Jednak późniejsze ułatwione utrzymanie wysokiej prędkości, szczególnie w terenie, z nawiązka to rekompensuje.
Muszę jeszcze wspomnieć o tym, że rower jest wyposażony w pełną grupę Shimano XT 2×11. W poprzednim rowerze też miałem pełną grupę XT, więc nie spodziewałem się po nowym produkcie Shimano rewolucji. Niesłusznie… Shimano wniosło zupełnie nową jakość w tegoroczny osprzęt XT. Biegi nie wchodzą już tak miękko jak w poprzednim wcieleniu XT, jednak szybkość i precyzja zmiany się zdecydowanie poprawiła. Krokiem naprzód są też manetki, szczególnie prawa – przy jednokrotnym naciśnięciu jesteśmy w stanie zrzucić łańcuch o dwie zębatki na kasecie, co wcześniej nie było możliwe. Hamulce XT już wcześniej były bardzo dobre, ale nawet tu Shimano udało się coś poprawić – klamki zostały pokryte małymi wgłębieniami, które poprawiają czucie klamki i zapobiegają ślizganiu się palców.
To co na pewno należy zwrócić uwagę, to fakt, że decydując się na Treka Superfly 9.8 dostajemy maszynę gotową do ścigania, w której Trek nie starał się na niczym przyoszczędzić. Opony? Najwyższa linia Bontragera. Siodełko? Na tytanowych drążonych prętach. Kierownica? Karbon od Bontragera. Chwyty? Esi, na których jeździ większość prosów. Jedyną rzeczą, która mi się nie podoba jest zewnętrzne prowadzenie linek – w tym segmencie prowadzenie linek wewnątrz jest u konkurencji standardem. Być może w kolejnych latach Trek przeniesie do Superfly’a technologię wewnętrznego prowadzenia linek z topowego Procalibra.
Początkowe testy Trek przeszedł śpiewająco. Do zaliczenia pozostają jeszcze dwa sprawdziany –warunki bojowe, czyli zawody; oraz góry. Jestem jednak pewien, że w jednym i drugim otoczeniu rower sprawdzi się wyśmienicie. Test w zawodach już 2 kwietnia w Otwocku, a debiut w górach – mam nadzieję – niewiele później J