Jasienica – „zagubiony na zakręcie”

Jasienica to debiut w tym cyklu naszych nowych członków – Adriana i Ewy. Udało nam zebrać do wesołego autobusu. Tam ustaliśmy, że Jasienice są dwie i ta nasza to ta dalsza, więc trzeba się sprężać.

To miał być szybki wyścig. Z opisu trasy nic nie zapowiadało tego, co spotka nas na trasie. Osobiście nie jestem z tego powodu rozżalony. W końcu zgubienie trasy z powodu złego oznaczenia to nie jest tragedia życiowa.

Start zaczynał się nawrotką przez łąkę i 3 km odcinkiem asfaltowym. Nawrotka rozciągnęła peleton, a ostre tempo na asfalcie rozciągnęło grupę. Startowałem z 3 sektora i tempo był dobre, bo chyba wszyscy chcieli awansować do 2 sektora. Na 7 km niestety nastąpiło zbiorowe zgubienie trasy.

jasienicamikolaj

Źle zinterpretowana strzałka spowodowała, że drugi, trzeci, czwarty sektor się pogubił. Cała strata to 5 minut. Ale gdy dołączy się do tego fakt, że 6 sektorów razem wbija się na wąską leśną ścieżkę i nikt ani lewa, ani prawa strona nie jedzie szybciej to śmiało można doliczyć kilka następnych minut. Wiele osób przestało się ścigać. Czego ja osobiście nie rozumiem, bo co to jest 5 czy 8 minut, gdy ma się przejechać 60 km. Po interpretacji wyników wcale nie jestem pewien czy te pierwsze 10 osób nieświadomie zaliczyło skrótu… bo gdyby się pojechało jeszcze 2 km złą drogą, to by się wróciło na trasę… ale kto to mógł wiedzieć jak Wajs nie udostępnił GPXa. Tak chwilami myślę, że trasa jest zmieniana tak dynamicznie, że oni nie chcą wrzucać trasy, żeby właśnie nie było takich pomysłów lub nieporozumień z tytułu, że GPX był nieaktualny.

jasienicaAdrian

W takim ścisku jechaliśmy aż do 23 km, gdzie był rozjazd. Oczywiście nagle na trasie zostałem sam, a tuż przed rozjazdem dogoniłem Mateusza z teamu. Jednak jechał tak ostro, że nie dałem rady się utrzymać mu na kole. I widać było, że takie tempo to raczej na krótszy dystans. Po rozjedzie dogoniła mnie kilkuosobowa grupa i starałem się jej trzymać. Ale te momenty trasy, które najlepiej opisze nasze „siedzenie” jako do dupy, czyli jazda po kępach traw przez łąkę, było udręką. Nawet duże koła nie pomagały. Po prostu potrzebne było zawieszenie. Jazda w tempie 8–10 km/h była bardzo frustrująca. Dobrze pamiętam też ten odcinek trasy w puszczy, gdy myślałem, że złapałem gumę, a tak naprawdę po prostu koło się zapadało w miękkim podłożu i było lekko pod górkę. Tego dnia było bardzo gorąco i okazało się, że na 33 km już nie mam wody, a bufet dopiero na 52 km. Umierałem z pragnienia, każda dłuższa jazda na słońcu była nie do zniesienia. Ale jakiego kopa dostałem po bufecie to trudno opisać. Na końcowy asfalt wjechałem również z małą grupką. Od razu prędkość skoczyła do 40 km/h, a na finiszu jedna osoba urwała łańcuch. Byłem pod wrażeniem tego odgłosu i  pełen podziwu, że jadąc tak szybko, można tak mocno nacisnąć na pedały.

jasienica Mimi

Podsumowując, nie było łatwo, ale satysfakcja tym większa, że sektor utrzymany. Jestem też pod wrażeniem jak dobrze Adrian (17/50 w M3 czas 2:34:55) sobie poradził, jadąc z 10 sektora. Awansował do 3 sektora. Niestety ciągle sprawa nie wyprostowana na stronie wyników.

[table id=5 /]

Na elektrycznym DOPINGU.

Wstęp

Jako pracownikowi Mybike.pl zdarza mi się testować wiele różnych rowerów. Czasami testy odbywają się w niesamowitych miejscach. Z testem naszego PowerFly+ jakoś zwlekałem. Może dlatego że, ogólnie minął mi zapał do takich rowerów. Gdyż niestety są one zbyt drogie w stosunku do naszych zarobków. Czekałem więc, aż rower będzie odblokowany. Fabrycznie jest montowany ogranicznik prędkości przy której rower przestaje nas wspomagać. Trochę czasu to zajęło.

Tydzień temu, wreszcie trafiła się ku temu okazja.

Jazda do domu wywołała mu u mnie taką euforie, że nie pamiętam jaki inny rower (i czy w ogóle) wywołał taką ekscytacje.

Powerfly Consumer MY’16 from 2nd-level VIDEO WORKS GmbH on Vimeo.

Dlaczego?

To super sprawa jechać na rowerze 40km/h i męczyć się w sposób umiarkowany.

Linia Powerlfy+ została stworzona z myślą o wspomaganiu w górach. Na podjazdach wsparcie jest ogromne. Pod ul. Dolna pojechałem ze średnią 32km/h, gdy normalnie jest to raczej 18km/h.

Rekord do domu pobity o 7minut na odcinku 14.5km, średnia 33.5km/h.

Z czasów gdy byłem motocyklistą pamiętam jaką radochę miałem zawsze gdy inny motocyklista dał się podpuścić na światłach. Teraz taka sama radość sprawiło mi dogonienie jakiegoś Triathlonisty na treningu. Zrównanie się rowerami, wymiana spojrzeń, a później powrót do przelotowej prędkości 42km/h. Ponieważ rowery elektryczne nie są powszechne, to takie odjechanie komuś kto uważa się za najszybszego na ścieżce jest dla niego nie wątpliwie dsilnikużym przeżyciem. Raz spotkałem chłopaka, który chyba był na treningu i to on mnie dogonił. Ja akurat turlałem się tylko cos koło 30km/h więc szybko postanowiłem się urwać w sposób w jaki nigdy nikt koledze nie odjechał. No niestety nie widziałem miny… Trzeba gopro zamontować pod siodełkiem to przynajmniej będzie co oglądać później J

Wady takiego roweru według mnie są dwie:

Pierwsza wada… taki rower jednak jest porostu niebezpieczny. I prawdopodobieństwo dzwonu jest wg mnie pewne.

Druga wada to niestety zasięg akumulatorów. Tu przy każdej okazji trzeba się ładować, co może prowadzić do sytuacji ze po prostu trzeba będzie jeździć z ładowarką, która zresztą jest bardzo lekka. W opcji Turbo bateria umożliwia przejechanie tylko 35km, Sport 45km, Tour 65km i Eco 105km tyle ze opcja Eko to w praktyce pomaga tylko pod górkę i przy ruszaniu.

Do wagi roweru nie będę się czepiał, bo po prostu rower jest ciężki. 22kg to i tak nie jest dużo w tego typu rowerach.

Jazda w terenie.

Ruszyłem na swoja ulubioną ścieżkę, gdzie jest kilka górek, kilka łach z piachem i jest dość kręta.

Wrażenia… na krętej ścieżce nie wykorzystuje się prawie w ogólę wspomagania. Podjazdy pod górki to „szok”. Łachy z piachem to łatwizna. Ogólnie bardzo pozytywnie.

Testy szły mi tak dobrze, że nie chciałem zwracać roweru. Na niedzielnej wyciecze zamieniłem się z żona na rowery. Odjechała bo nie byłem wstanie utrzymać jej koła.

Innego dnia nie podładpowerflyowałem się i wydawało mi się, że dojadę do celu. Niestety tuż przed podjazdem na ul. Dolnej rozładowałem się do zera. Przez pierwsze 100m uczucie jakbym ciągnął kotwicę. Na górę wjechałem. Zakres przerzutek dał rade, ale było ciężko.

Na pytanie czy kupiłbym sobie taki rower odpowiadam tak, zdecydowanie. Jednak byłby to rower tylko na miasto w stylu DualSport lub Powerly+ zawieszony. Ale to jeszcze nie jest czas dla mnie. Natomiast jestem przekonany, że każdy powinien spróbować nawet jeśli uważa się za zawodnika amatora i brzydzi się wspomaganiem.

Nie ukrywam.. powrót na „swój” rower był szokiem. Pierwszego dnia czułem się jak bym był „przetrenowany”… no a koła wogóle się nie „kręciły”. Na szczęście ten efekt już minął i nie mogę się doczekać najbliższego wyścigu MTBJ

Drużnowe Mistrzostwa Polski Amatorów MTB 2015

Od kilku lat w kalendarzu cyklu PolandBike znajdują się Drużynowe Mistrzostwa Polski Amatorów MTB. Justyna próbowała zebrać kobiecą drużynę, jednak nie było odzewu ze strony koleżanek.

Od paru dni zastanawiałem się czy może jednak spróbować swojego startu w kategorii OpenMix, w związku z czym w piątek zapadła decyzja, żeby spróbować stworzyć z Justyną i Mikołajem drużynę.
Po paru chwilach wszystko było dograne i ustalone. Widzimy się w Otwocku na parkingu przy stadionie o 10.
Załatwienie wszelkich formalności i drużyna została oficjalnie zgłoszona do udziału. Do startu pozostawały jeszcze prawie 3 godziny, w związku z czym udaliśmy się na objechanie chociaż części trasy. Ustalenie paru szczegółów jak jechać, na co uważać. Po rozgrzewce wróciliśmy do miasteczka zawodów. Chwila rozmowy z Robertem, który w tym dniu również startował w kategorii MixOpen a także ze względu na start z córką i synem był klasyfikowany w kategorii rodzinnej.
Po par minutach ustawiliśmy się na linii startu i jako ósma drużyna, mogliśmy przystąpić do rywalizacji. Start drużyn odbywał się w minutowych odstępach.
Trasa zawodów była bardzo podobno do tej znanej z normalnej trasy cyklu PolandBike, z małymi korektami. Start zawodów to była odwrócona końcówka tego co było w marcu, natomiast finisz poprowadzony w dość interesujący sposób, przejazd przez wąską furtkę, następnie płyty chodnikowe, zakręt 90 stopni wjazd na koronę stadionu, trzeba było wjechać po 2-3 stopniach a następnie po trawie, 10 metrów po koronie stadionu i  zjazd , dwa szybkie zakręty, następnie nawrotka połączona z wjazdem na bieżnię stadionu mi bardzo krótki finisz. Reszta trasy to naprawdę kosmetyczne zmiany, czyli parę krótkich dość stromych podjazdów, krótkie zjazdy, parę singli i dwie lub trzy bardzo długie szerokie proste.
Ze względu na to, że byłem najsłabszym zawodnikiem w naszej drużynie, drużyna musiała dostosować tempo do mnie, lub prawie. Mikołaj przed zawodami stwierdził że ustawi na Garminie Virtual Partnera z taką średnią jak uzyskałem w Otwocku w zeszłym roku, żeby wiedzieć jak możemy jechać, a właściwie jak powinniśmy.
Podczas zawodów miałem lekką chwilę słabości, organizm zaczynał się buntować, mięśnie zaczynały boleć, ale w pewnym momencie udało się przezwyciężyć słabości. Większość trasy na pierwszej zmianie jechała Justyna, Mikołaj jechał tuż przede mną, lub obok mnie sprawdzając czy wszystko ze mną ok, czy daję radę a monetami nawet motywując do szybszej jazdy.
Na jednej z ostaniach prostych i na ostatnim singlu stwierdziłem, ze spróbuję dać zmianę na sam koniec. Mikołaj dalej pokrzykiwał, Justyna również. Były to oczywiście motywujące okrzyki mówiące, że jedziemy ponad 3 minuty szybciej od tego co było zakładane.
Na metę wpadliśmy jednocześnie tak jak było to zakładane od początku, ważne żeby trzymać się razem, skoro liczył się czas trzeciego zawodnika, to nie warto było zostawiać najsłabszego.
Po finiszu wszyscy padliśmy, ale chyba tylko ja wyglądałem jakbym miał zaraz wyzionąć ducha. Podziękowałem Justynie i Mikołajowi za wspólną jazdę i za doprowadzenie mnie do mety. Efekt był taki, że zakładany czas został poprawiony o 4,5min. czas drużyny to 01:17:32. Czas ten dał nam dopiero 24 miejsce na 30 zespołów.
Chciałbym ogromnie podziękować jeszcze raz zarówo Justynie jak i Mikołajowi za całą pracę związaną z przejechaniem tych zawodów, dyby nie wy, to po pierwsze nie ukończyłbym, albo zdecydowanie nie uzyskałbym takiego czasu. Dzięki za wszystko.
W tym momencie należą się jeszcze gratulacje dla Roberta Roli-Janickiego i jego córki oraz syna, którzy uzyskali czas 01:13:33 co pozwoliło im zająć 19 miejsce oraz 3. miejsce w kategorii Rodzinnej.
Autor: Marek Sarnecki

Piekło Północy czyli Tauron Race Krokowa 5 lipca

 

Grzechem było by nie pojechać, skoro urlop spędzałem tak blisko. Ponad to już trochę poznałem pobliskie trasy rowerowe, bo to już moje drugie zawody szosowe. Choć nadal uważam, że w MTB jest więcej adrenaliny, to w szosie podoba mi się, że wszystko jest dla mnie nowe. Taktyka, rozprowadzanie, współpraca. Długie podjazdy na których następuje odsiew „plew od ziarna”.

Ja niestety na razie zaliczam się do tych pierwszych.

Prognoza pogody była tarun1piękna. Bezchmurne niebo 30stopni a w słońcu do 38C czyli jak we Włoszech.

Trasę właściwe znałem, choć głownie z samochodu. Jedynie podjazd w Gniewnie miałem objechany, bo to kultowe miejsce. Organizacja odbiorów pakietów startowych była wzorowa. Byli wstanie obsłużyć kilka osób na minutę. Dzięki odpowiedniemu podziałowi: tu zgłoszenie, tu płatność, tu odbiór numeru. Miasteczko Korkowa było opanowane przez balony reklamowe oraz flagi. Czułem się jak na wielkim turze. Start w sektorach był podzielony wg dystansu i rocznika. Ja startowałem z 8(przedostatniego) sektora. Taki podział jest dość fajny, bo jedzie się z rówieśnikami i można jeśli noga podaje, kontrolować stawkę. Opowiadał mi również ten podział, bo łatwiej było mi się utrzymać w peletonie. Zawody były przeprowadzone przy zamkniętym ruchu, wiec wielu kierowców utknęło i na początku nie było zbyt szeroko. Peleton się wiec rozciągnął a następnie tarun3rozerwał. Ja też zostałem z tyłu peletonu i nieustanie goniłem. Początek dał w kość bo było lekko pod górkę i to spory kawałek. Choć wypadłem z peletonu to trzymałem się kilku osobowej grupy, która co rusz doganiała samotne wilki. Na 15km dogonił nas peleton 50latków. Kątem oka odnotowałem prędkość w grupie, gdzie nie było miejsca na najmniejszy ruch-63km/h. Musiałem trochę odpuścić. W takiej bardzo mocnej grupie (około 60 kolarzy) dojechaliśmy do pierwszego podjazdu. Wiedziałem ze to długi i stromy podjazd i nie ma co stawać na pedały. Wybrałem swoje tempo. Niestety choć wyprzedziłem kilka osób to mnie wyprzedziło ich ponad 30. Na szczycie był bufet. Z peletonem już nawet nie miałem kontaktu wzrokowego. I znowu było zbieranie maruderów i tworzenie grupy. Nawet kilka rtarun2azy zostałem wypchnięty na początek, ale zbyt długo nie dawałem rady. Przed Lisewem był krótki podjazd i niestety sił nie starczyło. Grupa odjechał niedaleko, ale ja nie miałem już siły ich gonić. Jeszcze liczyłem ze razem z drugim zawodnikiem spróbujemy, ale było za późno. Jechaliśmy wiec we dwóch tempem żółwia. Zaliczyliśmy fajny zjazd z góry w samotności bez rozpychania się łokciami. I wreszcie nadjechał ostatni peleton „Dziadków” i młodych dziewczyn. Mieliśmy tempo jazdy umiarkowane. Bez szarpania. Spokojnie. Lecz odpoczynTLTR_etap_Krokowa1429040349014865400ek nie trwał długo, bo przed nami kolejny dość długi podjazd. I znowu grupa dojechała… ale co tam do mety 4km wiec samotnie doleciałem, tym bardziej ze było już głownie z góry. Nawet tuż przed meta dogoniłem jakąś dziewczynę. Tyle że ona zbierała siły na drugie kółko. 1.45h srednia 32.45km/h 15minut straty do pierwszego. Niby nie tak źle jak dla mnie, ale została frustracja ze nogi pod górę nie dały rady. Kolega na mecie stwierdził 6kg mniej i dasz rade.