MyBike.pl startuje w Czechach – Kolo pro Život – Mladá Boleslav Tour

Podczas urlopu, który spędzamy w Świeradowie na Singltrek pod Smrkem podjęliśmy decyzję, aby wystartować w zawodach w Czechach. Jako, że dwa lata spędziłem w Pradze zapadła decyzja żeby wystartować w jednym z największych cykli zawodów rozgrywanych w Czechach – Kolo pro Život na edycji rozgrywanej w Mladá Boleslav.

Jest to małe miasto w którym znajduje się fabryka Skody, a ze Świeradowa jest to odległość około 80km. Zawody zaplanowane były sobotę 16 maja 2015r. Po dotarciu na miejsce udaliśmy się do biura zawodów, wypełniliśmy formularz rejestracyjny i odebraliśmy pakiety startowe, cena za całość 650 czk czyli około 95zł, oczywiście przy rejestracji przez internet z dużym wyprzedzeniem ceny są niższe.

W skład pakietu wchodzi oczywiście numerek, kupon na jedzenie i picie po zawodach (można wziąć piwo albo Kofole – taką czeską cole), pakiety reklamowe, katalogi ulotki i co ciekawe profil trasy z sugestiami sponsora kiedy jakie żele i odżywki brać na którym kilometrze.

Przy wypełnianiu formularza trzeba zaznaczyć jaką trasę chce się przejechać. W przypadku tych zawodów do wyboru były 3 długości tras. Trasa B – 56km, Trasa C – 34km i trasa D – 20km. My zdecydowaliśmy się na trasę C – 34km. Zawodnicy startujący na dłuższym dystansie wystartowali 30 min przed zawodnikami z trasy C i D.

My startowaliśmy z ostatniego, szóstego sektora. Za nami ustawili się zawodnicy z trasy D, jednak po chwili taśmy oddzielające sektory zostały zdjęte i zawodnicy obu tras wymieszali się. Trochę to dziwne, no ale cóż Czechów ciężko zrozumieć.

Start usytuowany był na wielkiej łące, po kilkuset metrach wyjechaliśmy na asfalt i od razu zaczął się około 2km podjazd, zaczynają mnie wyprzedzać kolejni zawodnicy, ale wolę jechać swoim tempem, niż spinać się od początku. Na szczycie wzniesienia chwila wytchnienia, następnie zjazd, i wjazd do lasu w którym kolejny podjazd widać, że dla dużej ilości zawodników dość wymagający bo niestety większość szła, co niestety również spotkało i mnie na tym kawałku. Na szczęście po chwili można było wrócić do normalnej jazdy, leśnymi ścieżkami. Po chwili wjazd do wąwozu i bardzo szybki singiel w dół zakończony zakrętem 180 i bardzo stromym zjazdem. Część zawodników wolała zejść, ja natomiast podjąłem żeby zjechać najbardziej stromy odcinek trasy, krzycząc tylko co chwilę „Pozor! z leva”, po zjeździe chwila wytchnienia. Na polno-leśnej ścieżce udało się dojść kolejnych zawodników, chwila jazdy na kole dwójki zawodników, ale tempo było minimalnie za wolne, więc jak tylko nadarzyła się okazja to wyprzedziłem. i kolejny podjazd w lesie, dość ciekawy bo po kamieniach i korzeniach, więc udaje się wyprzedzić kilka osób, dalej długi odcinek po polach, pozwala na złapanie oddechu, i kolejny zjazd po dość dużych kamieniach, po wyjeździe z lasu, mała wioska, w której usytuowany został punkt żywieniowy, łapię kubek z wodą wylewam na siebie żeby się schłodzić i jadę dalej, udaje się wyprzedzić kolejnych zawodników, jednak radość z wyprzedzania nie trwa długo, zaczyna się kolejny zjazd po singlu w wąwozie, zjazd może niezbyt stromy ale jednak dość trudny ze względu na nawierzchnię (jedyny odcinek gdzie pojawiło się błoto na trasie) i stromą przepaść po lewej stronie.

Udaje się przejechać ten kawałek bez przygód, do mety zostaje 7km próbuję przyspieszyć na płaskim i dogonić kilka osób, jednak czuję, że zaczyna mnie odcinać, w związku z czym trzeba chwilę odpuścić, zakręt w prawo i widzę, że jednak łatwiej będzie podejść niż podjechać, na końcu podejścia, wsiadam na rower i o dziwo siły zaczynają wracać, człowiek z obsługi zawodów krzyczy, że to ostatni podjazd udaje się dogonić kilka osób jednak patrząc na numery startowe widzę, że to osoby startujące na dłuższym dystansie.

Koniec wzniesienia, teraz już wiem, że został tylko zjazd przejazd przez most i ostatni kilometr po łące. Na asfaltowym zjeździe dogania mnie zawodnik z żółtym numerem, czyli jadący ten sam dystans, w związku z czym trzeba będzie rozegrać finisz. Siadam na kole, wjazd na łąkę i pojawiają się tabliczki 500m cíl, ścieżka robi się szersza kolejna tabliczka 400m cíl, więc zaczynam finisz, na 150m przed metą wiedziałem już że z tym zawodnikiem nie przegram. Za metą podszedł i podziękował za walkę.

Poř. Poř./Kat  St. č. Jméno                      Ročník Země Klub Cílový čas Zpoždění

116. 39./M23  2333  WITKOWSKI Mikołaj 1983 POL 01:38:57.8 00:29:41.6

249. 82./M23  2332  SARNECKI Marek   1983 POL 02:07:45.8 00:58:29.6

Zwyciężył chłopiec który ma 16 lat. W kategorii Polaków i obcokrajowców zajęliśmy odpowiednio pierwsze i drugie miejsce.

Podsumowując trasę bardzo interesująca, interwałowa z długimi podjazdami, momentami wymagająca uwagi zwłaszcza na zjazdach, Warto spróbować startu za granicą, żeby porównać co inni mają do zaoferowania. A Czesi jednak potrafią zrobić fajne zawody. Z ciekawostek, 2 lata temu na tych samych zawodach startował między innymi mistrz olimpijski z Londynu w XCO – Jaroslav Kulhavy. W lipcu prawdopodobnie wystartuję w kolejnej edycji cyklu Kolo pro Život, tym razem w malowniczej czeskiej Pradze.

Marek Sarnecki

Zaszufladkowano do kategorii Inne

San Domingo AD 2015

Jak co roku, gdy sady toną w kwiatach czas wyruszyć do miasta która słynie zarówno z bezwzględnych przestępców jak i rodzimego Sherlocka.
Tak, tak mowa o San Domingo!

Jako, że dojazd nie jest zbyt szybki część drużyny wybrała się na miejsce już dzień wcześniej. Wizyta w biurze zawodów po pakiety dla tych których czekał pierwszy start.

Na kilka dni przed startem prognozy nie wyglądały optymistycznie. Pakująć ciuchy zabrałem zestaw na powtórkę z Daleszyc jak i wersję wiosenną. Pomimo zimnego, mocnego wiatru wystarczyła na szczęscia wersja wiosenna.

W tym roku do wyboru mieliśmy :
– Master 80 km, 1302 m przewyższeń
– Fan 50 km, 933 m przewyższeń
– Family 16,4 km, 347 m przewyższeń
Trasa tak naprawdę była powtórką z zeszłego roku, z kilkoma kosmetycznymi poprawkami. Niestety zrezygnowano z ostrego podjazdu na samej końcówce.

Dzien przed startem Kasia zaliczyła małą przygodę i trzeba było organizować pedały spd dla niej ;). Na szczęście udało się i Kasia pojawiła się na starcie. Nasz zespół reprezentowały 4 osoby na dystansie Master, 5 osób na dystansie Fan oraz jedna na dystansie Family.Pierwsi na trasę wjechali mastersi, pół godziny po nich uczestnicy dystansu Fan a na koniec Family. Początek to stromy zjazd, ostry zakręt w prawo, zjazd a następnie pierwszy dłuższy podjazd. To wszystko po kostce
brukowej i kocich łbach. Trzeba więc było uważać bo przy tej prędkości, nawierzchni i ilości osób na jednym metrze kwadratowym o wypadek nietrudno.

Chwilę po podjeździe pilot skręcił w prawo a peleton skręcił w lewo ku sadom. Do przejechania były dwa strumienie na których były kładki także nie było na szczęście wąskich gardeł. Trasa w Sandomierzu jest wybitnie interwałowa.

Przypomina trasę wyścigu XC który zamiast na wielu pętlach ułożony jest na jednej. Na szczęście wiatr nam sprzyjał i wiał w twarz przez pierwszą połową trasy, pomagając w kręceniu w drugiej połowie. Organizator przygotował na trasie Fan 3 a na Master 5 bufetów. Oznaczenia były bardzo dobre, zabezpieczenie trasy przez służby także mnie
satysfakcjonowało.

Tak jak pisałem na początku zrezygnowano z charakterystycznego podjazdu na końcówce trasy. Nie wiedziałem o tym i bardzo mnie to zaskoczyło bo wydawało mi się to miłym rodzynkiem na Maratonie który nie ma podjazdów z pazurem.

Szkoda było go nie zaliczyć, zatem gdy kilka osób skręciło w prawo aby objechać górkę u podnóża ja sobie postanowiłem na nią wjechać. Nie udało się co prawda do końca ale radość była ( Gdyby była publiczność jak rok temu i gorący doping na pewno było by lepiej ;))). Potem szybki zjazd po kocich łbach i ostatnia wspinaczka. Tutaj miła niespodzianka w postaci dopingu od moich dziewczyn. Dzięi temu udało mi się jeszcze podgonić dwóch zawodników.

Wracając do pokoju aby się odświeżyć spotkałem Kubę który niestety musiał się wycofać z trasy Master. Na szczęście reszta dojechała i wyniki prezentują się następująco:

[table id=1 /]

[table id=2 /]

[table id=3 /]