Zagnańsk w samo południe

Ten post nie jest pisany dla mamony, ani też z wielkich emocji wywołanych trasą. Ze zwykłej przyzwoitości, aby promować wyścigi mtb wśród osób z mazowieckich maratonów, które boją się technicznie  trudnych kawałków i z tego względu nie jeżdżą na bardziej wymagające cykle mtb. Ja do nich nie należę, ale wykon mam na razie charakteryzujący się częstymi lotami przez kierownicę z lądowaniami w coraz ciekawszych konfiguracjach… powiedzmy, że w trakcie udoskonalania 😀 Pracuję nad tym na trasach XC. W pocie czoła.

Zagnańsk to idealny maraton dla nowicjuszy mtb, którzy chcą zmierzyć się z trasą, która ma podaną (w przeciwieństwie do Mazovii) liczbę przewyższeń i to całkiem godną (dystans fan ok 800, master ok 1200). Nawet jeśli w większości są to szutry (przy czym można nabrać niecierpliwej prędkości), to pikanterii dodaje kilka urokliwych i technicznych singli leśnych wymagających wzroku węża. Dobra pogoda, miasteczko ulokowane w ruinach zamku, czy też starej huty i szeroki asortyment piwa (nie wymieniam ulubionych marek MyBike.pl, bo to zakrawa o product placement) po maratonie sprawił, że będzie to jeden z milej wspominanych maratonów. Zwłaszcza te lokalne nabytki zachomikowane z poprzedniego maratonu w Nałęczowie były smaczne.

1075679_659143980781767_501984842_n

Nowiny i Daleszyce pozostają bezapelacyjnie numer JEDEN, to było prawdziwe MTB!

Oczywiście nie chcę obrazić żadnych wycinaków, którzy przyjechali do Zagnańska – przejechanie dystansu MASTER w 2.34 h (w pierwszej chwili  pomyślałam, że to wynik z fana…) i w ogóle fakt, że większość moich  współzawodników przejechała to w ok. 3 h dał mi do myślenia nad własną kondycją i wywołał wiele egzystencjonalnych pytań, które dręczą mnie cały dzień. Dlaczego łydka nie współpracuje z mózgiem? Mózg krzyczy ciśnij a łydka na to, że się już sprała. I tak coraz gorzej im idzie wymiana zdań a relacja się ściera z każdym kolejnym podjazdem.

I to by było na tyle, gdybym nie pisała tego na blogu teamowym i powinnam była dodać coś z historii drużyny MYBIKE.PL.

Otóż ja, Krysia, Maja i Wojtek postanowiliśmy zaatakować Zagnańsk, a  właściwie Samsonów dzień wcześniej. Niestety nie chodzi o to, że  ambitnie objeżdżamy połowę trasy dzień wcześniej obserwując każdą niekonsekwencję terenu i rozmyślamy cały wieczór o oponach. To się zdarza tylko jak występuje tandem Konrad – Czerwony Diabeł i Maja – Pędząca Strzała. Po prostu trzy czwarte naszej zagnańskowej ekipy uwielbia oddać się na dłużej w ramiona Morfeusza, a pobudki rano o 5 powodują ogólne osłabienie formy, zniechęcenie do życia a tym bardziej maratonu, a ponadto w moim przypadku masakryczny spadek koncentracji. Natomiast dla kontrastu co się dzieje jak ekipa jest wypoczęta ;D

Rano nieopodal miasteczka w wyśmienitych humorach przywitaliśmy drugą część drużyny – tzn. rano serwisując rower zauważyłam, że na tej samej kwaterze, wybierające opcję bliżej natury – czyli przyczepę campingową nad jeziorem – przebywał Bartek. A nieopodal miasteczka koczował Mimi, Monika (którzy pierwszy raz startowali na ŚLR), Zamil i chyba tata Zamila.

971544_658431000853065_949629297_n

Oczywiście JAK ZWYKLE królowały profesjonalne rozmowy o sprzęcie, formie i planach na przyszłość. Po tej krótkiej pogawędce z pełną werwą ruszyliśmy na start mastersa – Wojtek jak zwykle zostawił  nas i pobiegł ochoczo do sektora półbogów, czyli sektora pierwszego. No ale ćwiczył na ten zaszczyt przez całą zimę na spinningu, zaświadczam.

I zaczął się maraton, długie proste szutry poprzeplatane singlami, które bardzo miło wspominam. Zwłaszcza jeden ostatni podjazd po kamieniach i trawie na ostatnich kilometrach mastera był okazją do zmierzenia się z własnymi umiejętnościami. Szkoda, że podjazdy mi lepiej wychodzą niż zjazdy. Moją ambicją było jak najpóźniej spotkać się z dublującymi mnie znajomymi osobami z fana… Ale niestety ci sami znajomi raźnie wymieniali uprzejmości mijając mnie po drodze, może tylko trochę później. Nóż w plecy wbił mi Jacek przed rozjazdem na mastera, który po raz pierwszy mnie zdublował (za dużo trenuje..:) i  niestety nie pogawędziliśmy sobie za długo. A wcześniej ok. 25 km na długim, trawiastym podjeździe z daleka już usłyszałam wesoło pokrzykującą Maję Busmę, która walczyła (jak okazało się z sukcesem) o pierwsze miejsce na fanie.

1004649_659158210780344_891069173_n

Maja, nezwykle utalentowana rehabilitantka postanowiła zastosować wobec mnie motywujące, pobudzające zabiegi fizjoterapeutyczne i klepnęła fachowo z sześć razy w pośladki. Złote ręce, ale tym razem to nie ten mięsień miał problem :)..tylko łydeczki. Gdyby były męskie to przynajmniej ze złości miałabym kogo gonić 😀 Minutę później był Mimi. To był wewnątrzmybikowy pojedynek, bo jak później ustaliłam, chwilę wcześniej Maja wyprzedziła Mimiego. Ale Piotr uporczywie twierdził, żebym nie zwalniała mu miejsca na singlu, damy radę. Potem pojawił się Bartek i tyle pamiętam mybików 🙂

Pozostali mieli własne historie na trasie. Krysia goniąc zgubiła trasę i wracała pod górę.

1069246_659157177447114_645036687_n

Wojtek chyba wziął do serca historię, że Cezary Zamana rozmawia przez telefon w pierwszym peletonie giga i sam też uciął sobie pogawędkę z  komisariatem policji, a co!

969559_659157180780447_1211245901_n

Zamil jak zwykle zwinął żagle szybko, ale zdjęcia pokazuję ogrom samozadowolenia. Monika chwaliła zalety hamulców XT, które pozwoliły jej przeżyć na szybkich zjazdach. Mimi i Bartek chyba też nie narzekali na wyniki.

1070033_658429764186522_181010173_n1069967_658431087519723_896081376_n

A to nasze globalne wyniki poniżej. Maja pierwsza na fanie a Krysia czwarta na mastersie, Monika ósma, debiut na takiej trasie – brawo, bo przeskok z mazoviovego fita!!! chłopaki no cóż 😉 zwycięstwa moralne.

1004886_659178724111626_406446302_n

1069855_659144124115086_2048404308_n59419_659143944115104_1278950820_n

Do zobaczenia na etapówce ŚLR! hehe

1070051_659143767448455_1968994685_n

Mazovia MTB Puławy, 13.07.2013

Na rowerowy weekend wybrałem się w piątek z Piotrkiem i jego bratem. Tego samego dnia wyjechał też Wojtek z Krysią i mamą. Pierwszym etapem naszej podróży był Kazimierz Dolny, jednak nie braliśmy udziału w odbywającej się tam jeździe indywidualnej na czas. Po dotarciu na miejsce pokibicowaliśmy trochę startującym zawodnikom, po czym zaczęliśmy się oglądać za czymś do zjedzenia. W czasówce miała startować Krysia. Robiło się już późno, startowały ostatnie grupy zawodników, a Wojtka z ekipą wciąż nie było. Udało się w ostatniej chwili. Krysia praktycznie prosto z samochodu trafiła na start. Ruszyła jako ostatnia i mimo braku rozgrzewki i innych problemów, zajęła drugie miejsce. Po wszystkim wszyscy razem udaliśmy się do Puław na nocleg i wielką porcję makaronu.

dsc06176

Pogoda w sobotę rano była niezbyt obiecująca, było zimno i trochę padało. Po dotarciu do miasteczka zlokalizowanego nad Wisłą głównym problemem było to, czy lepiej pojechać ubranym na krótko czy na długo. Zdecydowałem, że lepiej jednak na krótko i po maratonie stwierdziłem, że ten kto tak pojechał wygrał życie;) Przed startem zdążyliśmy jeszcze uświadomić Majkę, że wzięła numer startowy z Ślr zamiast z Mazovii, po czym ustawiliśmy się w sektorach. Start i ogień. Szybki początek po asfalcie i betonowych płytach, po czym wymagający skupienia wyboisty kawałek wzdłuż wału wiślanego. Trasa wiodła głównie polnymi i leśnymi drogami oraz wąwozami będącymi razem z  podjazdem pod wyciąg narciarski głównymi atrakcjami trasy. Była to, jak na razie, najbardziej atrakcyjna trasa na Mazovii w tym roku. Dość strome podjazdy, szybkie zjazdy i błoto na niektórych z nich sprawiało, że można było się wykazać zarówno brutalną siłą jak i techniką jazdy. Niedaleko za pierwszym bufetem na wybojach spadł mi łańcuch. Straciłem trochę czasu i uciekł mi szybko jadący pociąg. Dalej prawie całą trasę jechałem już sam, lub sporadycznie łapiąc się jakiejś grupy. Na kilka kilometrów przed metą popatrzyłem za siebie i zobaczyłem zbliżającą się z kimś Krysię. Wcześniej jadąc samemu trudno było mi się zmusić żeby jechać w trupa, jednak gorący oddech koleżanki z drużyny na plecach dodał mi skrzydeł. Wciągnąłem żela, zrzuciłem bieg i zacząłem mocniej kręcić. W efekcie przed samą metą udało mi się wyprzedzić jeszcze jednego zawodnika.
Był to chyba pierwszy maraton w tym roku, z którego byłem naprawdę zadowolony. Obyło się bez poważnej kraksy, czy innych problemów. Być może gdyby nie spadł mi łańcuch i nie uciekł pociąg, to wynik mógłby być wyraźnie lepszy. To jednak nie jest ważne. Ważne jest, że w końcu „zażarło”.

Następnego dnia czekał na nas Nałęczów, ale to już zupełnie inna historia.