Tym razem już zacząłem na poważnie rozważać pomysł wyjazdu na maraton z cyklu MTBCross w ramach ŚLR, który miał się odbyć w Nowinach, jednak po kolejnej wizycie na wadze wybór padł jednak na niedzielny maraton z cyklu Poland Bike Marathon w Legionowie. Z informacji uzyskanych na forum wynikało, że wszyscy z teamu MYBIKE poza kontuzjowanymi wybierają się do Nowin, więc tylko ja i mama Wojtka – Ania mieliśmy reprezentować zielone barwy teamu. Dwa dni przed zawodami bezustannie padał deszcz, co zaczęło budzić moje obawy o stan trasy oraz o samą pogodę w czasie wyścigu. Jednak moje obawy były bezpodstawne i niedziela przywitała nas pięknym słońcem, dlatego postanowiliśmy w Legionowie stawić się całą rodziną.
Z opisu trasy wynikało że wcale tak łatwo nie będzie, ponieważ zapowiadana suma przewyższeń miał wynosić 300 m. co jak na mazowieckie warunki to bardzo dobry wynik. Moje obawy budziła też moja forma, ponieważ w tygodniu poprzedzającym start przejechałem sporo kilometrów i miałem obawy czy oby nie przesadziłem i czy zdołam się zregenerować siły do niedzieli.
Postanowiliśmy wcześniej wyjechać, aby mieć możliwość zapisania starszej córki Weroniki na jej pierwszy w życiu maraton na dystansie mini cross. Po dojechaniu na miejsce sprawny wyładunek bagażu – 2 małe osóbki, jedna do wózka, druga na rowerek (kask już kazała sobie założyć w domu więc była przygotowana:)), szybkie załatwienie zgłoszenia mojego i Werki, powrót do samochodu szybka zmiana garderoby na „zieloną”, korekta ciśnienia w oponach na 2,1 i krótka ale intensywna rozgrzewka na drodze wzdłuż torów.
Start z sektora 4 (czyli ten w którym spotyka się sporo osób z brzuszkami), sporo znajomych twarzy, zwłaszcza z ostatniej gonitwy po „górach” Piaseczna i nawet propozycja od jednego z kolegów z grupy BDC wspólnej jazdy, z którym wspólnie przejechaliśmy na Mazovii ostatnie 20 km z znakomitym skutkiem. Atmosfera w miasteczku jak również organizacja startu sektorów jak zwykle bardzo dobra, nawet w celu utrzymania kolejności startu poszczególnych sektorów zamiast tradycyjnych taśm wykorzystano łańcuch co dosyć skutecznie powstrzymywało zawodników przed przedwczesnym przemieszczaniem się. Jednak zaraz po starcie na pierwszych 2-3 km rozjazdówki po asfaltowych ulicach tracimy kontakt ze sobą i juz tak pozostaje do mety. Pierwsze kilometry jadę bardzo spokojnie, ponieważ jednak odczuwam skutki treningów, a do tego pomimo słońca jest dosyć chłodno mięśnie potrzebują więcej czasu aby się rozgrzać, co w moim przypadku jest bardzo ważne.
Po zjechaniu z asfaltu wjeżdżamy w las i kierujemy się w kierunki Choszczówki, szeroka droga, ale ze spora ilością kałuż które bez problemu można omijać. Na 7 kilometrze pierwsza wspinaczka, czyli przejazd wiaduktem nad torami następnie wskakujemy do lasu, seria singli przebiegających przez pagórkowaty teren, który zmusza do wysiłku interwałowego, tętno dochodzące do 170 i oczywiście pospieszne rozsuwanie zamka w koszulce kolarskiej w celu poprawienia wentylacji i obniżenia temperatury „silnika”. Dla mnie to bardzo trudny technicznie odcinek ze względu na moje gabaryty, duże koła w rowerze i rozmiar ramy, co ogranicza moje możliwości manewrowe, pogarsza hamowanie a do tego wszystkiego ze względu na szerokość kierownicy nie mieszczę się w dwóch bramkach utworzonych przez rosnące blisko siebie drzewa. Jednak pomimo tych ograniczeń dosyć sprawnie pokonują ten odcinek i nie odpadam od grupy, ale przerzutki i manetki są rozgrzane do czerwoności. Na 16 kilometrze rozjazd dystansów min i max i ku mojemu zdziwieniu większość osób z grupy, z którą jechałem skręca w lewo, czyli na mini. Krótki asfaltowy odcinek, czas na żela i sporą dawkę isotonica i dalej powtórka z rozrywki czyli single na przemian z piaszczystymi drogami, która są jednak zagęszczone przez opady deszczu i nie ma problemu z ich pokonaniem. Na trasie jest spora ilość kibiców ponieważ trasa przebiega przez dosyć gęsto zamieszkane tereny. Niestety w tej części trasy zabrakło znaków ostrzegawczych w niebezpiecznych miejscach. W mojej ocenie każde miejsce z korzeniem, dołem bądź inną „atrakcją” powinno być oznakowane sprayem lub tabliczką z !!! a dzisiaj z kilkoma zawodnikami przelecieliśmy kilka cm od głębokiego dołu schowanego w trawie… jeżeli ktoś tam wpadł to współczuję. Po kilku kilometrach ostry zakręt w prawo i długi odcinek drogi wzdłuż torów w kierunku Nieporętu, następnie zawrotka o 180 stopni pod wiaduktem kolejowym prawie przy samym jeziorze Zegrzyńskim (aż się chciało odwiedzić znajomych w porcie ) i ponowna podróż wzdłuż torów, ale już w kierunku Legionowa. Po przejechaniu ok. 40 km dochodzę do wniosku, że może nie będzie tak źle z moją formą i mocniej naciskam na pedały mijając kolejnych przeciwników, którzy mają chęć usiąść mi na kole jednak bardzo szybko odpadają. Jeszcze kilku kilometrowa sekcja singli przez dosyć gęsto zarośnięty las i dopadam do drogi asfaltowej wiodącej, gdzie po prawej stronie znajdowało się przejście podziemne po kolejnymi torami tego dnia, szybki bieg w dół i górę schodów, zostawiam tory po prawej stronie wjeżdżając w las, gdzie po pewnym czasie widzę tabliczkę 5 km do mety, od tego momentu daję już wszystko z siebie, nie oszczędzając się, droga jest dosyć szeroka, jednak sporą trudność sprawiają sekcje kałuż, których ominięcie „suchą stopą” jest raczej niemożliwe. Ostatnie 2 km to znowu single, po drodze mijam stado dzików, co podświadomie zmusza mnie do jeszcze mocniejszego naciśnięcia na pedały. Ku mojemu zdziwieniu mam jeszcze siły na ostry finisz, czyli jednak miałem jeszcze rezerwę i mogłem przycisnąć już ok. 35 kilometra.
Kończę rywalizację w dobrym humorze, jestem z siebie zadowolony, zwłaszcza porównując mój wynik z niedawnym maratonem w Otwocku, który miał podobna skalę trudności, spadek masy oraz poprawa wydolności i mocy jest znaczna. Krótki rozjazd po wyścigu, powrót do miasteczka gdzie atmosfera jest znakomita a imprezę prowadził niezawodny Pan Bogdan. Niestety humor popsuła mi długa kolejka do myjek, ponieważ aż 3 z 4 padły i było czynne tylko jedno stanowisko, jednak czas w kolejce umilają nam przedstawiciele firm promujących nowe preparaty do mycia rowerów stosując ja na naszych maszynach, co praktycznie załatwiło sprawę odtłuszczenia ich z wszelkich zanieczyszczeń i pozostało tylko dobrze opłukać rower. W kolejce sporo osób narzekało na kiepskie oznakowanie trasy, jednak ja na szczęście tym razem nie miałem z tym problemów, co mi się niestety niejednokrotnie zdarzało na poprzednich zawodach. Szybkie pakowanie sprzętu, rower na dach i błyskawiczny powrót do domu, gdzie zgodnie z zaleceniami profesjonalistów z naszego teamu przyjmują zimne piwo.
Porównując oba mazowieckie cykle maratonów, dochodzę do wniosku że cykl Poland Bike Marathon stawia na przemyślany dobór tras, które są bardzo urozmaicone, przez co dają namiastkę typowych maratonów MTB ponieważ są trudne technicznie i maja sporo przewyższeń. Biorąc to pod uwagę skłaniam się do częstszego startowania w tym cyklu kosztem Mazovii, tym bardziej że następne zawody już za 2 tygodnie w Wąchocku który jest położony na północy Gór Świętokrzyskich, czyli zapowiada się naprawdę ciekawy wyścig z dużą ilością przewyższeń i jak znam organizatorów z bardzo malowniczą i trudną technicznie trasą. Myślą że to będzie dla mnie pierwszy poważny test w tym sezonie , do którego będę starał się dobrze przygotować.
ANDRZEJ CZAPSKI
Wynik: