3-4.08.2014 Unior Mazovia 24h

„GDY EMOCJE JUŻ OPADNĄ… JAK PO JEDNYM KÓŁKU KURZ”- chciałoby się zaśpiewać na rozpoczęcie tej relacji z Unior Mazovia 24h.

Pomysł na wystartowanie zapadł w bliżej nieokreślonych warunkach. Zarówno ja (Maja) jak i Konrad wspominamy to inaczej. Ja w zasadzie rzuciłam hasło w eter, znajomi myśleli że żartuję, a Konrad chyba wziął to na serio 😛 A było tak –
Tydzień wcześniej na maratonie w Supraślu Konradowi zabrakło 9 sekund do podium. Gdy to usłyszałam powiedziałam: „Wystartuj ze mną na 24h w MIXie to staniemy na podium”. Może zarozumiałe, ale wiadomo że przy odpowiednio włożonym wysiłku była to najprawdziwsza prawda 😀
Okazało się że 24h jest już za tydzień. Tego się nie spodziewałam. Rozmawialiśmy z Konradem w tygodniu, szukaliśmy jakiegoś znaku żeby startować bądź też nie.

IMG_3213

W czwartek uznaliśmy że objedziemy trasę wg mapki udostępnionej na stronie Mazovi. Niestety kurs z Garmina nie wystarczył i objazd pokładał się z rzeczywistą trasą może w połowie. Nasze wrażenia z objazdu: to chyba niemożliwe żeby było tyle piachu… Myślałam że udało mi się nas obydwoje zniechęcić tym objazdem – okazało się że nie. Czekaliśmy na ewentualny, dosłowny grom z jasnego nieba, bo obydwoje uznaliśmy że jak na damy przystało: w deszczu ścigać się nie będziemy 😉
Nadszedł piątek i nagle zdałam sobie sprawę że chyba sobie zbagatelizowałam sprawę, bo logistycznie nie jestem przygotowana do startu, a jeśli chce się choć trochę przyjemności z tego wyścigu, a na pewno jeśli chce się uchować zdrowia, bezpieczeństwa i względnego stanu używalności przez kolejne dni po maratonie – przygotowanie i zaplecze kulinarno/mechaniczne musi chodzić jak w zegarku szwajcarskim. Tutaj na pomoc ruszyła Jola (jedna z osób które myślały że żartuję mówiąc o starcie;). Pogoda w sobotę i niedzielę zapowiadała się wyśmienicie, a nawet za. Najważniejsze że żadnych opadów nie było w zapowiedzi.IMG_3232

IMG_3247

Rozbiliśmy się z namiotem KONA z Mybike’a i dwoma flagami obok Michała Wieleckiego, dość daleko od startu/mety, ale za to w chwilowym cieniu. Mimo początkowych wątpliwości, wybór panów okazał się jak najbardziej trafny, podczas całej rywalizacji mięliśmy względną ciszę, a podczas finiszu każdego kółka mięliśmy widok na wjeżdżających co dawało możliwość względnej komunikacji. Konrad pożyczył również Superfly 100 AL Elite z Mybike’a w razie w. Przed startem Jola objechała trasę, bo spodziewała się że potem może nie mieć takiej możliwości. Po powrocie powiedziała tylko: „Pamiętajcie: piasek – to tylko stan umysłu”. Taaaaak. Ale jak sobie to wmawiać przez dobę?

IMG_3242
Start 12:00.

Dżentelmeńskim gestem Konrad wystawił mnie na pierwszą zmianę. Czekał mnie bieg do roweru (chyba najdłuższy jak dotąd w Mazovi 24). Stanęliśmy w rzędzie, przywitałam się grzecznie z konkurencją, m.in. z Jarkiem Zielińskim i nagle ktoś krzyknął

IMG_3259

START! POOOOOSZLI! – bo ja niekoniecznie. Bieg w butach SPD z diabelnie twardą podeszwą i kilkoma gadgetami w tylnej kieszonce nie ułatwiał mi zadania. Kiedy doczłapałam do roweru, wpięłam Garmina i wystartowałam. Początek po asfalcie by zaraz wjechać w pierwszą „sekcję piachu”. Ciężko było to przejechać, ale na szerokich 29’ i niskim ciśnieniu udało mi się jako jednej z nielicznych przejechać. Za chwilę wśród kolejnych bluzgów kolejna sekcja piachu na łące. Wjazd do lasu. W lesie fajny singielek i sekcja piachu w lesie. Za zakrętem leśna ścieżka i ostry zjazd w dół oznaczony trupią czachą. Kilka skrętów w lesie i wyjazd na asfalt. Skręt w prawo na łąkę (wyjątkowo bez sekcji piachu;), skręt w lewo, łąka, skręt między działkami w prawo na piachu i uklepana droga obok jeziora Klucz, zakręt w prawo i proooosta. Przejazd przez matę kontrolną i dalej wśród łąk chyba najbardziej monotonny odcinek (jednocześnie mój ulubiony, gdyby nie pokrzywy po obu stronach obnażające moją głupią decyzję o wyrównywaniu opalenizny na dłoniach;). Jadę dość szybko bo z Michałem Wieleckim który startuje w kategorii solo. Ciśnie mi na ambicję, jednocześnie wypruwając ze mnie flaki, zastanawiam się czy to mądra taktyka, no ale zaraz przecież sobie odpocznę 😛 Po łąkowych, pokrzywowych doznaniach, wyskakujemy na szeroką szutrówkę, gdzie rzeczywiście można pocisnąć, potem polna, (jeszcze nie) piaszczysta łąka) i łąka z dziurami które wytelepały mnie aż mi ręce zdrętwiały (po asfalcie nie odblokowałam amortyzatora-za gapowe się płaci, postanawiam na następnym kółku nie cfaniaczyć i obiecuję sobie że na pewno założę rękawiczki). Trasa już znana z objazdu, wiem że już niedługo start-meta. Konrad już czeka, dobrze pomyślana sekcja zmian (z daleka widać nadjeżdżającego, jest spora i ma kilka zakrętów, więc nie wpada się na metę na pełnej prędkości) i jestem na mecie. Pętla ok. 14,6 km, średni czas pokonania okrążenia: 35-40 i wzwyż minut. Co kółko postanowiliśmy pisać wrażenia:
1 – Maja. „Bieg mnie tak wykończył że nie mogłam wpiąć się w SPD. Generalnie piach i trzęsie bardzo… Chyba spuszczę powietrze z opon. Mam mieszane uczucia co do 2 kółek.”kartka 1
Picie, arbuzik, nóżki do góry i relaksik przez ok. 30 min. GORĄC. Konrad walczy na trasie. Dojechał, ruszam ja. Tak tylko przez kolejne 23h…
2 – Konrad. „Początek denerwujący, potem już szybko i przyjemnie. Próbuję 29 cali na następnym kółku, a potem proponuję 2 kółka zrobić”.
3 – M „Znowu jechałam z Michałem Wieleckim, wykończy mnie w takim tempie. Są wyniki. Jesteśmy po 2 kółkach na 1 miejscu, ale o sekundy. Spróbuję teraz 2 kółka zrobić.”
4 – K „Na 29 fullu jest super wygodnie, ale wyprostowana pozycja nie pasuje do mojego image’u sprintera:) Następne 2 kółka jadę na 29 cali.” – i tak już zostało do końca 🙂
5 – M „Skończyło mi się picie. Uratowaliście mi życie”
6 – M „Całkiem spoko, jakoś tak przyjemnie, bez szarpania, wybierałam optymalny tor jazdy po piachu 😉 Ale mam wrażenie że jest go coraz więcej, jakoś przestałam czuć telepanie”.

Zawodnicy zaczęli rozjeżdżać piach i sytuacja zaczynała być coraz gorsza na trasie. Jechanie 2 kółek pod rząd dało nam możliwość zjedzenia obiadu, oczywiście w menu – kluchy 🙂

dsc00628

7 – K „Fajnie, przyjemnie.”

8 – K „2 kółka pod rząd w takiej temperaturze to chyba za dużo. Następne 2 kółka mogę zrobić w nocy”.

9 – M „Ale mnie wytelepało,, ciężko tak po godzinie wracać na piach i dziurska. Jadę jak zoombi, na autopilocie. Mam wrażenie że popełniam coraz więcej błędów.”
10 – K „Zaczynają boleć plecy i ręce, nie jest najgorzej na fullu. Piach chyba dowożą wywrotkami”.

11 – M „Piach, piach, piach i telepanie. Odblokowałam amortyzator na maksa i to chyba mnie uratowało. Nic nie widać jak słońce daje po oczach.”

Słońce zachodzi a jedziemy w środkowej części dystansu na zachód.

12 – K „Chłód, chłód, przyjemnie. Upał się kończy i jedzie się przyjemnie. W nocy będzie super przyjemnie :)”
13 – Amok, pogodziłam się ze swoim losem, kręcę prawa-lewa i jadę do przodu byle do końca 😛 Odblokowany amortyzator pomaga. Zmęczona…”.
14 – K … brak komenatrzadsc00884
15 – M „Pierwsze kółko po ciemku, świtełka świecą (a raczej nie świecą) ch..owo. Zaliczam glebę, bolało… całkiem fajnie jechało się oprócz tego że nic nie widziałam.
16 –K „Po ciemku trudniej pokonywać piach bo wszystko zlewa się w całość i nie widać gdzie twardo.”
17 – M „128 km, 14 stopni. Miałam zgona z głoda, pod koniec się ogarnęłam. Ja mam inne piaszczyste przemyślenia: jak nie widzę piachu to tak jakby go nie było. Niestety teraz mam dobre lampki ;)”.
18 – K … brak komentarza
19 – M … brak komentarza, jadę 2 kółka żeby Konrad mógł się zdrzemnąć.
20 – M … brak komentarza
21.22.23- K … brak komentarza.

Konrad miał jechać 2 kółka, ale zmarznięta, mokra i zaspana po 1 kółku poprosiłam poprzez mojego brata (który w międzyczasie przybył z odsieczą) czy Konrad nie pojechałby trzech bo umieram (głównie z zimna, wilgoci i zmęczenia), Konrad zgadza się i jedzie dalej spokojnie swoje.
24, 25– M „Zaczyna świtać”
Ledwo wygrzebuję się ze śpiwora, wszystko jest wilgotne/mokre, zimne i nieprzyjazne. Szczególnie opcja wracania na trasę w tych ciuchach. Ale miałam prawie 2h przerwy – pora się otrząsnąć i walczyć dalej.

Pociesza mnie perspektywa ezoterycznych doświadczeń ze wschodu słońca na trasie.dsc00510
26 – K „Tyłek boli, ręce bolą, jadę chyba silną wolą (lub: Ręce bolą, tyłek boli jadę chyba siłą woli). Te rymowanie wymyśliłem na ostatnim okrążeniu”
27 – M „Ja wolę nie myśleć co z moim tyłkiem się dzieje… Smaruję sudocremem. Myślałam o 2 kółkach, bo po przerwie bardzo ciężko mi się zebrać do kupy.”

W tym momencie największym problemem jest wychłodzenie organizmu, noc i poranek jest chłodny i wilgotny, tak jak nasze wszystkie ubrania które nie chcą w żaden sposób wyschnąć. Brat podejmuje próbę wysuszenia i ogrzania moich ubrań w samochodzie pod nawiewem.
28 – K „ Nadspodziewanie przyjemnie, ale tyłek daje o sobie znać. Robi się coraz cieplej i znów będzie gorąc :(„
Niespodziewanie do głowy przychodzi mi szatański plan: a może zrobić 2 kółka, namówić Konrada żeby zrobił też2 i tym zakończyć naszą rywalizację w Mazovii 24? Wyniki cały czas sprawdzamy on-line i mimo początkowego deptania nam konkurencji po piętach, mięliśmy 6-7 kółek przewagi, mogliśmy pozwolić sobie na komfort zakończenia rywalizacji przed czasem 🙂 Konrad się zgadza, a ja już nie mogę się doczekać kiedy wezmę prysznic i ubiorę się w suche ubrania.
29, 30 – M „ Jest ciepło, obawiam się Twojej decyzji ze względu na narastającą temperaturę. Wiem że zdążylibyśmy zrobić jeszcze jedno kółko, ale ja już zrobiłam pożegnanie z Afryką:)”
31, 32 – K …brak komentarza.

IMG_3417Witamy z Jolą Konrada na mecie z puszką zimnej coca-coli z napisem: „Mistrz” 🙂 Jesteśmy pierwsi, choć to jeszcze nie koniec zawodów. Pozostała jeszcze ponad godzina. Dla nas zawody się skończyły, ale nie dla Michała Wieleckiego który zażarcie walczy z konkurentami. Do ostatniego kółka, ostatniej chwili nie było wiadomo jak rywalizacja się skończy. Jak w dobrym filmie grozy napięcie narasta wraz z czasem. Na przedostatnim okrążeniu Michałowi gdzieś na trasie wybucha opona. Na ratunek rusza jego znajomy, pożyczając mu swój rower. Ostatnie, zwycięskie kółko, Michał robi na pożyczonym rowerze. Wszyscy są pod wrażeniem, a załoga Mybike pęka z dumy że ma takiego twardziela na pokładzie 🙂

Prysznic i dekoracje.

Zwijamy obóz by jak najszybciej zebrać się do domu. Pod podium bierzemy flagę Mybike. Jest bardzo gorąco, cienia brak, podziękowania dłużą się w nieskończoność. Ale już za chwilę będzie nam dane wejść na 1 miejsce podium 🙂 Dostajemy pudło słodyczy Nutrenda dla sportowców a potem Cezary Zamana goni nas z pucharkami 🙂 Wspólne zdjęcie, prysznic ze szlaucha straży pożarnej i pora jechać do domów… IMG_3465
Po co jechać maraton 24h? Na pewno nie dla celów treningowych (choć o dziwo wydaje mi się że takie odczuwam:), na pewno nie dla zdrowia czy przyjemności (bywa przyjemnie, ale bywa też paskudnie i ciężko). Wg mnie jest to niesamowity sprawdzian charakteru, próba sił z własnymi słabościami i niezwykła satysfakcja z dokonania takiego wyczynu. Pisząc to odczuwam pewne zmieszanie. Już 3 raz z rzędu jadę w Duo (z partnerem), a warunki klimatyczne nam sprzyjają (chłód, wilgoć czy chwilowe oberwanie chmury to nic, w porównaniu z tym co przeżywali uczestnicy 24h dwa lata temu, gdzie startował m.in. Tomasz Piotrowski wygrywając solo w swojej kategorii wiekowej mimo deszczu przez cały czas trwania zawodów), mam świetne wsparcie ze strony przyjaciół, rodziny czy choćby partnera z którym jadę. Co byłoby na solo? Przemknęło mi to kilka razy przez myśl. Może kiedyś, może nawet w tym życiu 🙂 W każdym razie Mazovia 24h na pewno nie jest dla mięczaków 😀IMG_3471

PORADNIK długodystansowca:
– bierz wszystkie ciuchy rowerowe (i nie tylko) jakie masz, przygotuj się na każdą opcję pogody
– rower przygotuj perfekcyjnie, weź ze sobą smary, klucze, dętki, spinki, pompki i jakiekolwiek części masz w domu (choćby drugi rower jak my, czy stare koła jak ja w razie rozszczelnienia tubelessów). Podczas maratonu jednemu z zawodników startujących na solo zepsuł się zacisk rury podsiodłowej, próbowaliśmy ratować, niestety średnica nie była odpowiednia :/ Zawsze pozostaje sposób „na dętkę”.
– zadbaj o ustawienie roweru – bikefitting albo może troszkę mniej agresywna pozycja na rowerze, taka w jakiej czujesz się komfortowo, gdzie punkty styczności z rowerem rozłożone są optymalnie, czyli nie siedzisz tylko na pupie albo nie opierasz się na gripach – można sprawić sobie ogromny ból i długotrwałe problemy nawet przy drobnych zaniedbaniach. Do tego dobre gripy (ja miałam Gripy doskonałe. a jednak nie obyło się bez konsekwencji, być może również z powodu pracy), siodełko (ostatnio testuję szersze siodło dające podparcie dla moich guzów kulszowych Specialized Jett Womens 155), buty (szeeeeroki wachlarz i upodobania, byle wygodne).

IMG_3343

 

– Podstawą jazdy w nocy jest dobre oświetlenie, przemyśl to dobrze, przetestuj wcześniej przed zawodami, weź zapasowe baterie. Będzie jechało się szybciej, bardziej komfortowo i bezpieczniej.
– pij, jedz, pij (mądrze i dobrze)– nawet jeśli nie czujesz głodu czy pragnienia, przy takich długotrwałych wysiłkach nasz organizm potrzebuje stałej dostawy minerałów, energii i nawadniania, a kiedy poczujesz pragnienie – jest już za późno.IMG_3290

– zadbaj o dobry wypoczynek – leżak z opcją nóg do góry to był strzał w dziesiątkę, nie mówiąc o pomocnej koleżance która czasami wręcz wpychała i wlewała nam pokarmy i napoje do ust, opatulała nóżki niczym mama kiedy była taka potrzeba, budziła, cuciła kiedy przyszła pora na zmianę.IMG_3286
– higiena – chodzi głównie o zachowanie we względnej suchości punktów styku z rowerem, w szczególności tego o której sporo w naszej relacji 😉 Zmiana spodenek, smarowanie nawet na kilka dni przed (są specjalne preparaty dla kolarzy choć niektórzy jak o goleniu nóg wstydzą się o tym mówić). Chodzi również o rękawiczki i obuwie. Lepiej zawczasu pomyśleć i zadbać niż potem borykać się z konsekwencjami zaniedbań.

To punkty które przyszły mi na szybko na myśl. Na pewno pojawi się więcej 🙂
Wyniki:
1. Miejsce: Maja + Konrad DUOmix: 32 okrążenia – 480 km (2 miejsce: AirBike-27 okrążeń, 3 miejsce: Wieliszew Heron Team Karolik: 25 okrążeń)
1. Michał: Michał Wielecki Solo: 29 okrążeń – 405 km (2 miejsce: Wojciech Łuszcz: 28 okrążeń)
Najszybsze okrążenie: Cezary Zamana: 31:15
Konrad Gręda: 33:40
Michał Wielecki: 33:52
Maja Busma: 34:52IMG_3478

Mój pierwszy raz w górach, czyli Powerade Volvo MTB Marathon – Korbielów 2013

Kilka dni przed startem…

O wyjeździe zadecydowaliśmy dosyć spontanicznie – Krysia szukała kompletu do wspólnej podróży, a że od jakiegoś czasu chcieliśmy spróbować z Michałem prawdziwego MTB, nie myśleliśmy długo. Dopiero po podjęciu decyzji zaczęłam zastanawiać się, czy – biorąc pod uwagę moje umiejętności, doświadczenie i sprzęt – to aby na pewno dobry pomysł. Obawy potęgowały opinie na temat trasy w Korbielowie, jej profil (ponad 2000 metrów w pionie w górę i tyle samo w dół na 49 km dystansu MEGA) profil megai sceptyczne podejście szefa teamu – Mimiego. Choć to ostatnie raczej mnie zmotywowało – na zasadzie „Ja nie dam rady?!” 😉 Moje obawy zmniejszyła Krysia twierdząc, że trasa jest do bezproblemowego przejechania – pod warunkiem, że nie będzie padać. No właśnie, że nie będzie padać…

12 godzin przed startem

Dojeżdżamy do Żywca, jesteśmy już prawie na miejscu. Okazuje się, że prognoza pogody tym razem chyba niestety się sprawdzi. Dookoła nas błyska, pada deszcz. Zaczynam zastanawiać się, czy dam radę przejechać w takich warunkach 49 km. Pytam resztę towarzystwa – Krysia twardo obstaje przy GIGA (63km, w tym ponad 2500m w pionie w górę i tyle samo w dół), Ela także nie ma zamiaru odpuścić MEGA, w tonie Michała zaczynam wyczuwać lekkie wahanie, ale jeszcze wmawiam sobie, że dam radę…

Poranek przed startem

Budzę się, za oknem mgła. Podobno padało całą noc. Zaczynam zastanawiać się na serio, czy w ogóle startować. Michał stanowczo twierdzi, że nie pojedzie MEGA. Ja wiem, że 49km w takich warunkach to dla mnie jeszcze za dużo. Po krótkim namyśle decydujemy na zmianę dystansu na MINI – 29km i „tylko” 1200m w górę i w dół. Tak, to będzie przyjemna przejażdżka – pomyślałam. Moje dobre samopoczucie zniknęło już w momencie dojazdu do biura zawodów. Trochę ponad kilometr asfaltu, z pozoru lekko pod górkę. W tym momencie przypomniałam sobie, że przecież ja nie lubię gór! To całe bezsensowne, mozolne podchodzenie i jeszcze cięższe schodzenie. A teraz mam to zrobić na rowerze, albo (co gorsze) z rowerem na plecach? Co ja tu robię?! Ale słowo się rzekło, numerek jest, ekipa na mnie liczy, Michał obiecał, że pojedzie ze mną turystycznie. Może nie będzie tak źle.

Godzina przed startem

Wychodzimy z Michałem z pokoju a tu kto? Krysia! Coś jest nie tak, od pół godziny powinna być już na trasie. Okazało się, że na pierwszym podjeździe urwała ramię korby. Dziś już niestety nie pojedzie.

Jedziemy!

Jako debiutanci ustawiliśmy się pokornie na końcu sektora – u Golonki każdy dystans startuje oddzielnie, a na dystansie MINI jest tylko jeden sektor. Przed nami samochód bezpieczeństwa. Przyda się, bo pierwsze 2km to szybki zjazd po asfalcie. Ruszamy, nikt się nie śpieszy, nie wyrywa jak na Mazovii ślepo do przodu. Wszyscy chyba już wiedzą, że ciśnięcie na samym początku nie ma sensu. Nie pedałując rozwijam zawrotną  prędkość ponad 40km/h. 😀 Grzecznie trzymam się na końcu, wszak jestem tu świeża. Michał krzyczy, żebyśmy trochę przycisnęli, z lekkimi obawami napieram więc na pedały. Niestety miły zjazd szybko się kończy. Samochód bezpieczeństwa zjeżdża na bok, a my wskakujemy do lasu. Wita nas lekko błotnisty podjazd. Wszyscy zsiadają z rowerów i karnie maszerują pchając je obok siebie. Fragment nie nadaje do podjechania, w każdym razie nie dla zawodników z MINI. Spacer pod górę kończy się po kilkunastu minutach. Można jechać, wciąż pod górę. Idzie mi całkiem dobrze, przednie koło nie odrywa się, tył też się nie ślizga. Jest ciężko. Wyprzedzam powoli pierwsze osoby. Staram się jechać równo, zachować siły na resztę pierwszego podjazdu (7 km non stop pod górę). Michał – zgodnie z obietnicą – jedzie tuż za mną. W pewnym momencie zrównuje się ze mną, rzuca „A kto tak ładnie pedałuje?!” i nie usłyszawszy odpowiedzi konsekwentnie sunie pod górę. Przez chwilę trzymam się za nim, jednak dosyć szybko mi odjeżdża. Pozostały dystans jadę sama.

_L3W8169

Większość podjazdów udało mi się wjechać, co podobno wcale nie było takie łatwe, udało mi się nawet dostać za któryś z nich gratulacje. Faktycznie, był ciekawy – jechaliśmy po śliskich drewnianych belkach ułożonych poziomo na stosunkowo stromym i długim podjeździe.

Hurra! W końcu zjazd. Radość nie trwa jednak długo, bo okazuje się, że zjazdy w górach nie są aż tak wielką przyjemnością jak mi się do tej pory wydawało. Dłonie marzną, a tricepsy w pewnym momencie odmawiają współpracy, palce sztywnieją i mam wrażenie, że za chwilę puszczę kierownicę. Adrenalina wywołana prędkością częściowo rekompensuje te niedogodności.

_O5B0174

Zaczyna się kolejny stromy, bardzo techniczny zjazd. Duże kamienie pokryte częściowo mokrą gminą i poziome drewniane belki ułożone co kilkadziesiąt metrów. Nieustraszenie mknę w dół zwalniając przed kłodami. Mijam 2 dziewczyny, jedna niedawno zebrała się po wywrotce. Narzeka, że chyba wybiła sobie palec. Po chwili ja też zaliczam wywrotkę. Chwila nieuwagi, niedostatecznie zwalniam przed belką i lecę przed rower. Na szczęście to był lot kontrolowany – ląduję na zielonej trawce pomiędzy kamieniami. Szybko zbieram się, jadę dalej. Teren trochę się wypłaszcza, wciąż jest z górki. W oddali widzę bufet. Zatrzymuję się, napełniam bidon, zjadam banana, ładuję walefki do kieszonki i daję się objechać zawodniczce, którą jakiś czas temu wyprzedziłam na zjeździe. Pędzę za nią, zagaduję widząc, że jedzie w barwach klubu z mojego rodzinnego miasta. Nie jest zbyt rozmowna (podjazd za bufetem był dosyć wyczerpujący), mozolnie ją wyprzedzam i sunę dalej.

Kolejna wspinaczka, kolejny zjazd, znów wspinaczka i zjazd, tym razem odrobinę dłuższy. Ostatni, jakieś 3 kilometry przed metą, zapamiętam szczególnie. Szybki zjazd po mokrej łące. Rower zupełnie nie chciał mnie słuchać. Hamowanie starałam się ograniczyć do minimum, bo łatwo było o uślizg i kompletną utratę kontroli. Efekt – zatrzymuję się w ostatniej chwili nad wielką gromadą drewna. Wbicie się w nią nie byłoby raczej przyjemnością. Michał postanowił jednak zjechać ten fragment ciekawiej. Dla odmiany zdecydował się użyć hamulców, czego efektem był kilkumetrowy drift i kilka koziołków przy dość znacznej prędkości. Podobno wrażenia niezapomniane! 😀

Uff! _O0C9878Wjeżdżam na asfalt, nie wiem skąd mam siły, ale ostatnie kilkaset metrów pod górę do mety podjedżam na stojąco.Przejeżdżam przez czujki, spiker mówi że dojechałam, czuję się jak gwiazda. 😉 Znajduję Michała, dojechał 12 minut przede mną. Sprawdzamy wyniki. Jestem pierwsza. Nie wierzę, przecież jechałam 29km prawie 3 godziny, co daje średnią prędkość ok. 9,7 km/h. A jednak to wystarczyło, cieszę się, mimo że to tylko MINI. Jak na pierwszy raz w górach całkiem nieźle. Wszyscy zgodnie potwierdzamy, że jeszcze wrócimy do Golonki.

Wyniki MYBIKE.PL:

GIGA (63km): Krysia Żyżyńska – DNF

MEGA (49km): Ela Kaca – K2: 7/7, open: 13/13 z czasem 06:45:29 (gratulacje za odwagę!)

MINI (29km): Michał Żurek – M3: 11/36, open: 25/89 z czasem 02:47:45

MINI (29km): Monika Wrona – K2 1/7 , open: 1/16 z czasem 02:59:05

 

 

Etapówka Łagów 2013, ŚLR-Mtbcross maraton. Im ciężej tym przyjemniej….;-)

Leżę w stanie nieważkości przed komputerem n-tą godzinę, a moja konsumpcja facebooka przekracza dozwoloną tygodniową normę – to jest namacalny rezultat ŚLR dzień po trasie mastera w Łagowie  i globalnie czterodniowej etapówki. Być może nie doczytałam o regeneracji kolarskiej – nadrobię zimą ten temat i przejrzę skład chemiczny BCA 🙂

Natura jest bardzo złośliwa dla kolarzy – jak nielubiana teściowa, która mieszka za blisko – naturalnie chcą oni więcej i więcej, więc poszukiwanie adrenaliny i endorfin pcha ich do coraz większych wyzwań. Tyle że powoduje to najczęściej poważne ścierwienie organizmu. Im ciężej, tym czuję, że żyję.

Stąd idea etapówki mtb, która mi zamajaczyła w głowie w tym roku. Wybór padł na Mtbcross maraton w Łagowie, 15-18 sierpnia. Bo to nie szutrowe mydlenie oczu, ale trasy mtb. I w zasięgu moich możliwości i ..przyjazne dla portfela:)

Impreza organizowana po raz pierwszy, stąd kameralna. Na linii startu pojawił się kwiat mazowieckiego kolarstwa, powiedziałabym same fiołki, 32 zawodników, w tym dwie kobiety –  ja i Ania Sawicka z Kielc. Ponieważ dokonałam dzień wcześniej analizy wyników moich ambitnych współzawodników, z góry pogodziłam się z myślą o częstym spotykaniu końca wyścigu.

IMG_5893

Postanowiłam też wdrożyć nierealną rekomendację ortopedy, żeby nie upadać na lekko kontuzjowany bark (łatwo mówić…). Hehe, nawet przezornie zaklepałam sobie termin prześwietlenia kontrolnego na po etapówce, żeby dwa razy nie chodzić:) W praniu wyszło tak, że przekombinowałam z jednym upadkiem i noszę teraz ciemne rajstopy do pracy.

Dzień pierwszy – czasówka. Nie bądź słoniem.

IMG_5916

30 km i 400 m przewyższeń na pierwszy dzień zapowiadało się na lekką przebieżkę, morską bryzę. Start spod szkoły w Łagowie, gdzie stał pomnik słonia przy mecie/starcie. Przez chwilę zastanawiałam się, czy to ma być ironiczne z lokalizacją startu przy tym słoniu… „Nie jedź jak słoń”, „nie trąć słoniem na trasie”, do głowy przyszło mi nawet określenie „nie słoń się na trasie”. W głowie nastawiłam się na sprint. Słoń okazał się jednak wyrocznią, bo trasa wcale nie była szybka – single leśne z wieloma skrętami z wymagającym wnikliwej uwagi podłożem, szybko ochrzczonym przez moich kolegów „kurwidołkami”, czy też podlegającymi własnej interpretacji przejazdami po niektórych górkach (free riding, nie było ścieżki), osączającymi łydkę jeżynami, trochę zbawiennego szutru. To wszystko sprawiło, że wykorzystałam nowo nabyte umiejętności techniczne z treningów, które prowadzi grupa „Na sportowo rowerowo” w W-wie. Więc na plus:) No mogłam bardziej uważać z dobrze oznaczoną trasą, bo i tak zjechałam hen hen daleko  z ostatniego asfaltowego podjazdu w dół a nie w bok, jadąc ambitnie na maxa… Kosztowało mnie to wspinanie się długim szutrem pod górę i dużą stratę czasu.

IMG_4295

I tak już było do końca, Ania pierwsza i ja starając się przyjeżdżać za nią z jak najmniejszą stratą.

IMG_5941

Organizacja idealna, wszyscy zwarci i gotowi.

A z chłopaków bezapelacyjnie liderami byli Michał Ficek i Grzegorz Piątkowski, ani razu nie dali się pozostałym. Napięcie budowała walka do ostatniego km o trzecie miejsce w generalce pomiędzy Kamilem Marczakiem a Michałem Wojciechowskim – cięli się w różnicach o długości koła;-)

1119862_541900515863842_1915157113_o

Dzień drugi – na Zamczysku nie straszy…

Około 50 km i 990 m przewyższeń – powtórka klasycznej, pięknej i wymagającej trasy z Daleszyc w odwróconej kolejności. Chyba każdy wrócił zadowolony, choć trasa mogła być o 10 km dłuższa. Zamczysko było łatwiej przejechać niż kwietniu, po zjeździe rynną stali ratownicy i słusznie:) Szybkie podjazdy i zjazdy, przyjazne podłoże (no może oprócz długiego trawiastego podjazdu, na którym się chce gryźć trawę:) Ponieważ nie opanowałam jeszcze techniki prowadzenia zaawansowanej konwersacji na maratonie (wymaga to zbyt krótkich i esencjonalnych zdań pomiędzy każdym sapnięciem) nie byłam najciekawszym towarzystwem dla jadącego ze mną kolarza, który pokonywał trasę treningowo i w przeciwieństwie do mnie kipiał dobrym humorem.

Dzień trzeci – relaks

52 km i 600 m przewyższeń, pola, lasy, asfalt, jednym słowem szansa na nadrobienie zaległości w krajoznawstwie regionu świętokrzyskiego. Piękne widoki, wiejska sielanka, żule pod sklepem (dziwne nikt mi piwa nie proponował tym razem..), babcie na ławkach. Też objazd ruin zamku Krzyżtopór, rezultatu ekscentryzmu polskiej arystokracji.

P8173407

Na tym etapie przydałby się kompan do zmian. Ponieważ jechałam sama i też na horyzoncie nie było żadnego Lucky Lucka szybko mi spadła motywacja i zamieniło się to w końcu w tempo wycieczkowe. Z letargu wyrwał mnie tylko przez chwilę szybki wjazd w wąwóz, gdzie rozłożył się na całej szerokości pan z taczkami i zbierał chyba kamienie. Bardzo lubię wszelkich kolekcjonerów, ale nie kiedy istnieje ryzyko, że rozbiję ich kolekcję w drobny mak. No ostro tam hamowałam… Przypomniała mi się od razu historia jak to ktoś w trakcie jednej z Mazovii wjechał w łosia w trakcie wyścigu i od razu stwierdziłam że wjazd w pana z taczkami to byłaby za słaba historia. Nie spotkałam jednak żadnego gryzzli, więc piszę o świętokrzyskich taczkach.

Jednak wolę trasy po lesie i bardziej mtb, bo przynajmniej się można skupić na trasie a nie na problemach egzystencjonalnych ludzkości. Z drugiej strony to była regeneracja przed perłą następnego dnia, która miała mi stanąć na koniec w gardle.

Łagów – dzikość serca

dsc_1062

Z dużym spokojem startowałam, profil trasy był nieodwracalny.

78 km i 1700 m przewyższeń. To hit tego sezonu. Maraton który pokazał, że można ułożyć trasę z długimi, typowo górsko – kamienistymi zjazdami i podjazdami, które mogą wychędożyć najwytrwalszych zawodników. Kilometry po Paśmie Jeleniowskim, pomimo zmęczonych nóg, były dla mnie pigułką ekstazy.

Proszę…

Nowy obraz2

Potem był pierwszy kryzys i walka ze sobą. Jechałam już chyba ostatnia aż do drugiego bufetu, kiedy dogoniłam przedostatniego zawodnika i postanowiłam narzucić mocniejsze tempo na znanej mi już pętli czasówki. Dało radę na kilkanaście km, bo Pan w koszulce mazovii się nie poddał i słusznie gonił. I byłoby raźne tempo do końca, gdyby nie kompletny zgon na przedostatnim podjeździe, pewnie wynikający z niejedzenia, i postój, żeby się reaktywować. Dobrnęłam do mety, ale po przyjechaniu nie powiedziałabym, że miałam logiczne wypowiedzi;-)

Ponieważ to był etap połączony ze zwykłym maratonem, pojawiły się ludki z mojej drużyny MYBIKE.PL. Każdy mocno „przeżył”  ten wyścig i inaczej patrzy na maratonowe życie.

Konrad – Czerwony Diabeł chyba ćwiczył w gorących krajach na jakimś zgrupowaniu, bo był 33 na fanie, a może to forma z gorących piekieł;-D. Brawo Kolego!

DSC_0803

Zaraz za nim Rafał, który wraca szybko do formy po zdrowotnej przerwie…

DSC_0839

i Pajacyk, gdzieś tam przybrykał w pierwszej setce

Wyzwanie mastera podjął niezłomny i wytrwały Tomek, z którym nie miałam okazji jeszcze porozmawiać, żeby porównać wrażenia. A jest co!

Nowy obraz

Wyniki Masters (czas zwycięzcy: 03:55:57)
06:53:55 Tomek Kuchniewski M4-11m, OPEN -69m
07:13:25 Ela Kaca M2-4m, OPEN-72m

Wyniki Fan (czas zwycięzcy: 02:25:10)
03:07:20 Konrad Gręda M2-16m, OPEN-33m
03:15:23 Rafał Nockowski M3-10m, OPEN-54m
03:38:58 Paweł Inglot M3-25m, OPEN-98m

Jesteśmy na 7 pozycji w generalnej klasyfikacji drużynowej!:)

Podsumowując etapówka godna polecenia.

1150653_541901975863696_67418753_o

Wracam za rok z podwójną mocą;-)

1175036_541899559197271_1868692258_n

PS. Podziękowania dla drużyny biketires.pl za przygarnięcie mnie na tej etapówce i podtrzymywanie dobrego samopoczucia!:D

W wolnej chwili pouzupełniam autorów zdjęć.

 

KOZIENICE 11SIERPNIA POLAND BIKE MARATON

Kozienice 11 sierpień

Przed zawodami martwiłem się trochę pogodą. W sumie deszcz mi nie przeszkadza wolę jednak jeździć po piasku niż po błocie. Na szczęście pogoda nie zawiodła. A te kilka kropel co spadło przydało się dla ochłody.

W zapowiedziach było wiadomo, że będzie to szybki maraton. Choć prawie 500 metrów przewyższenia nie oznacza że był to płaski maraton. W sumie potwierdziło się u mnie średnia 26km/h. U najlepszego z nas, Kamila 29.1km/h (respekt) na dystansie 63km.

Start był usytuowany na całkiem nowym stadionie lekkoatletycznym w samy centrum Kozienic. Nie było problemów z trafieniem. Na tą edycje przyciągnąłem całą rodzinę tzn swoją drugą połowę Katarzynę oraz naszych chłopaków Marcina (4lata) i Dominika (2lata), aby także się pościągali. Szkoda, że Wajs tak to wymyślił, że Ojciec nie może dopingować swoich synów ale jak wiadomo nie każdemu da się dogodzić. Z filmu i opowieści widać ze obcykanie rodzice popychają swoje pociechy aby nabrały prędkości. A te dzieciaki, które same ruszają nie maja już szans nikogo dogonić na 300m… ale przecież chodzi o zabawę. Tylko, obiecałem chłopakom, że każdy dostanie nagrodę. A ta w losowaniu przypadła tylko Marcinowi. Dominik był najmłodszym chłopcem i budził duże zainteresowanie innych. Marcin trochę zginął w tłumie ale ja jako ojciec uważam, że ma najszybsze buty (pomagaj pedałować).

Wracając do wyścigu dzisiaj startowałem z 4 sektora co nie jest satysfakcjonującym miejscem (zawody z sektora ukończyłem na 2 pozycji i powiem szczerze nie kojarzę tego pierwszego…. nawet nie wiem kiedy mi odjechał). W zapowiedziach było 4 km asfaltu nim nie wjedziemy w puszcze. Ruszyłem wiec ostro na bramie wyjazdowej stadionu byłem 4. Później nikt nie podjął próby grupowej ucieczki więc ruszyłem sam. Doprowadziło to do lekkiego zajechania się. Niby miało być pod górę ale ja tego nie zauważyłem. Widziałem za to dużo piachu więc skupiłem się na wybieraniu optymalnej linii jazdy. Nie było to łatwe. Na tym odcinku nikogo nie wyprzedziłem i nikt mnie nie dogonił, czyli niby ok. Trasa trochę mi się pomieszała w głowie ale po lesie chyba znowu zaczęły się szutry. Dogoniłem jakiś peleton i początkowo próbowałem w nim jechać ale szybko zauważyłem, że jedzie za wolno. Podjąłem więc ucieczkę krzycząc do mijanych zawodników „kto na koło zaprasza”. Dwie osoby podjęły wyzwanie. Niestety do zmiany leadera, czyli mnie nie było już tak łatwo namówić. Gdy sobie trochę odpocząłem „bujając” się z nie współpracującymi kolegami. Podjąłem kolejny sprint 40km/h ogon odpadł ja dogoniłem kolejną grupę. Tym razem na hasło na koło wskoczyły 3 osoby. Po minucie poprosiłem o zmianę i ją dostałem. Uff jadę 35km/h i sobie odpoczywam super. W takim mniej więcej składzie minęliśmy rozjazd i pierwszy Buffet. Chwile później dogoniłem Krysie, która zamulała z jakimś peletonem. Wyprzedziłem ją krzycząc, że się obija i trzeba jechać. Byłem tak rozpędzony, że nie wskoczyła mi bezpośrednio na koło. Nie mniej niż po 5 minutach gdy znowu zaczęła się jazda po piachu wyprzedziła mnie jak jakieś małe dziecko. Muszę przyznać, że się trochę zajechałem i nie dałem rady dotrzymać jej tempa. Widziałem jak dogoniła następna grupę i się jej trzymała ale ja już ich nie dogoniłem. Dogoniłem Krysie na asfalcie ale kosztowało mnie to dużo energii. Asfalt się szybko skończył, w lesie znowu piach. Później jeszcze więcej piachu. Wybór toru jazdy był bardzo ważny. Przez dłuższy czas jechałem sam aż dogoniłem dwóch zawodników na 26” kołach (29er są zdecydowanie lepsze na piach). Nie było ich jak wyprzedzić ale się tym nie przejmowałem grzecznie jechałem i odpoczywałem. Aż korzystając z okazji wyprzedziłem i zostawiłem. Jazda samemu ma sporo zalet. Linie przejazdu wybiera się samemu i ponosi się też samemu konsekwencje tej decyzji. Nikt Ci nie kurzy w twarz. Nikt Cie nie blokuje. Nie mniej łatwo zamulić i zacząć jechać za wolno. Mnie niby ktoś dogonił ale nie miałem zmienika tylko ogon. Na tym odcinku chyba straciłem najwięcej. Minęła połowa trasy i zaczęły się podjazdy. Wszystkie było w porządku tzn nie były za długie i nigdzie tętno nie skoczyło z min na HR max. Zjazdy za to były czystą przyjemnością. Trochę może krótkie bo po 20-40sek ale jakie przyjemne. Na podjazdach i zjazdach zgubiłem ogon. Choć był to sympatyczny ogon bo cały czas mnie zagadywał i mówił, że dobrze jadę a on zabłądzi bo miał jecha

Mini a jedzie Max i nie wie czy dojedzie. Dogoniłem kolejnych zawodników. Bardzo lubię kogoś dogonić, choć czasami trzeba włożyć w to trochę wysiłku. Pamiętam ze kolega był z Piaseczna i z nim jechało się super. Do czasu aż mi powiedział, że zmiany nie da bo jestem za szybki. Szkoda bo współpraca trwała prawie 10km i była wzorowa. Nie było wyboru ruszyłem szukać nowego kompana. I na dłużej już nikogo nie znalazłem. Były chyba jeszcze dwie osoby ale to były epizody, tak krótkie ze nawet nie pamiętam z jakiego teamu. Przed meta znowu dużo piachu i motywacja, bo widzę dwóch zawodników. Gonie ich ale prawie się nie zbliżam. Z dwóch robi się trzech bo oni dobrze jadą i też kogoś doganiają. Na stadion wpadamy w 4 ja na 3 pozycji. Do mety 400m cisnę na maxsa. Na trybunach dostrzegam swojego syna z żona. Dodaje mi to skrzydeł. Na metę wjeżdżam pierwszy.

Fajne uczucie satysfakcji. Obraz robi się czarno biały ze zmęcznia. Na mecie wita mnie jeszcze Wojtek i Krysia. Krysia przejawia oznaki zmęczenia, czyli nie dołożyła mi tak dużo a Wojtek już całkowicie zrelaksowany. Czyli nie nawiązałem bezpośredniej walki. Nie mnie okazało się, że najlepszy czas wykręcił Kamil, który już 20minut na nas czeka. Widać świeża krew więcej może.

Na otarcie „łez” w wynikach dostrzegam, że objechałem Andrzeja. Zawsze coś następnym razem będzie jeszcze lepiej. A Krysia jak się okazało przyjechała 2 w open a 1 w kategorii więc dobrzej cisnęła.

Do zobaczenia w Gołdapi. Piotrek „MIMI”

 

Międzyrzec Podlaski 04.08.2013

Międzyrzec  Podlaski – debiut Poland Bike.

Jest to małe miasto nad jeziorkami , przy jednym z nich znajduje się całoroczny stok narciarski gdzie znajdowało się miasteczko ze startem i metą.

W tą niedzielę nasz team podzielił się na różne cykle. Ja z Beatą pojechaliśmy do Międzyrzeca Podlaskiego na maraton PB. Jak się okazało byli jeszcze oprócz nas: Paweł Zamilski, Paweł Inglot, Andrzej Czapski, Tomek Borowiecki.

Trasa maratonu liczyła mini 27 km , max 54 km. Była to dość szybka trasa , łatwa technicznie, do przejechania dla każdego.

Było sporo szutru , trochę piaskownicy do przejechania ( co mniej wprawieni do przejścia ), trochę odcinków trawiastych, kilka singielków no  i najważniejsze na koniec dwa małe pagórki ( max połowa trasy) ale w miarę strome. Dla obydwóch dystansów przed metą był mały techniczny zjazd z kawałka stoku narciarskiego. Nie każdy dał radę zjechać.

Trudność sprawiał duży upał , tu gratuluje ” Czapie” maxa . Ja się nie zdecydowałem. Po maratonie można było pochlapać się w jeziorku – woda super szczególnie w taki upalny dzień.

Oto wypocone wyniki tych co startowali :

Kobiety;

Beata Kuchniewska    MINI    01;35;16       28 open     6 K4

Mężczyzni;

Paweł Inglot     MINI    01;11;36      68 open     22 M3

Tomek Kuchniewski    MINI    01;13;19     78 open     15 M4

Paweł Zamilski     MINI     01;13;29     79 open    26 M3

Tomek Borowiecki     MINI    01;21;19    135 open    52 M3

Andrzej Czapski    MAX    02;20;44   33  open    14 M3