ŚLR Pylypets (Ukraina) wg Adriana S.

Autor: Adrian Soho

Jak to jest wystartować na trasie, która „lekko” przekracza nasze możliwości? Czy 2500 m przewyższeń na odległości 68 km oznacza, że zjazdy będą strome? A co jeśli prognoza pogody się nie sprawdzi? Czy trzeba bać się Ukrainy?

Organizatorzy cyklu maratonów Świętokrzyska Liga Rowerowa postanowili spróbować czegoś nowego. Wierzymy, że dobrze znają tereny dookoła Kielc i nikt nie ma wątpliwości, że jeśli jest osoba będąca w stanie wyłuskać wszystkie lokalne „smaczki” terenowe, to tą osobą jest Bogdan Maziejuk. Nie chcąc popadać w rutynę państwo Maziejukowie postanowili urozmaicić swój cykl. Nawiązali kontakt z organizatorem maratonów „МТБ марафон” Nazarem Protsiv’em i maraton odbywający się w miejscowości Filipiec (Pylypets) na Ukrainie dopisali do listy edycji ŚLR. A my, jako zawsze głodni nowych wyzwań, nie mieliśmy wyjścia i na taką przynętę daliśmy się, jak można się domyślić, łatwo złapać. Wystawiliśmy cztery osoby: sprawdzona na długich dystansach Ela Kaca, której niestraszne wielogodzinne zjadanie długich kilometrów tras Masters/Giga, młoda i pełna energii Katarzyna Burek o bardzo pogodnym uśmiechu i dużym doświadczeniu w ściganiu się, a także Krzysztof Dziedzic – dotychczasowy zawodnik szosowy próbujący swoich sił w MTB oraz ja czyli Adrian Socho.

Dojazd na maraton nie był trywialny – czekała nas czterokrotnie większa odległość niż do Kielc i przekroczenie granicy kraju, a w zasadzie granicy strefy Schengen. Zarezerwowaliśmy na jazdę cały dzień, a przy rezerwacji noclegu zdaliśmy się na Nazara. Był on bardzo pomocny i informacje od niego rozwiały wiele wątpliwości i obaw. Jednakże zapas czasowy wykorzystaliśmy w całości, złożyło się na to opóźnienie wyjazdu z Warszawy, a drodze, już po zapadnięciu zmroku czekał nas deszcz – akurat na dość krętym odcinku prowadzącym przez pasmo gór. Ostatnie 30 km było typowo górskie i częściej korzystałem z „dwójki” niż z jakiegokolwiek innego biegu. Dojechaliśmy około północy i od razu zaczęliśmy się szykować do spania.

Następnego dnia idąc na śniadanie zauważamy, że wczorajszy deszcz objął również nasze okolice – w dodatku start odbywa się w mżawce. Nie można jednak marudzić, inni zawodnicy są gotowi to my też. Zaraz przekonamy się, jak to jest wystartować na trasie, która „lekko” przekracza nasze możliwości. Cieszymy się, że cały czas pada – nikt z nas przecież nie lubi się ścigać w unoszącym się z drogi pyle. Odrobina błota doda tylko do współczynnika hardkoru i uznania wśród osób, które na ten maratonie przyjechały. Ubieram się, zakładając prawie wszystko co mam – potówka, koszulka z długim rękawem, rękawki i nogawki, koszulka drużynowa. Ruszamy, testowy Trek Superfly śmiało wspina się pod górkę, a opony na 29-calowych kołach dobrze sobie radzą ze zdobiącymi podjazdy kamieniami. Trzeba pamiętać, że wiele współczesnych rowerów do XC, w szczególności tych na dużych kołach, ma kierownicę znacznie szerszą niż dominujący kilka lat temu standard 580 mm.

Bardzo to pomaga utrzymać równowagę na momentami śliskim podłożu. Zaczynają się pierwsze dłuższe podjazdy, na podłożu zaczyna dominować błoto w niezbyt lubianej odmianie zawierającej znaczną domieszkę gliny. Nie jest łatwo, podjazdy wyjadają siły, a trzeba przecież dotrwać do kolejnych podjazdów! Organizator na koniec zachował najciekawsze wyzwanie – podjazd o przewyższeniu 500 m zaczynający się 6 km przed metą. Z jednej strony trzeba zaoszczędzić sił, z drugiej – nie można zostać w tyle.

Łatwo nie jest, ale sił dodają piękne górskie widoki, czyste powietrze, a mgła i skrywające się w niej szczyty górskie wręcz proszą się o kilka choćby zdjęć komórką. Obsługa bufetów była bardzo pomocna, a panie mogły liczyć na wyczyszczenie szkieł okularów oraz …. (UWAGA!) przemycie twarzy! Dodatkowo panowie na trasie w ekspresowym wręcz tempie zajmowali się czyszczeniem łańcucha ORAZ kasety i smarowaniem łańcucha. Pełen szacunek!

Uprzejmi ludzie na bufetach oraz krzepiące ciasteczka i banany sprawiają, że jeszcze bardziej chce się kręcić do mety. Zauważam, że gdy na podjeździe nie mam siły pedałować na siedząco, to niesamowicie niska masa i pewnie też specyficzna geometria wyścigówki zaprojektowanej przy współudziale Garego Fishera sprawiają, że mogę jeszcze podjeżdżać na stojąco.

Są też zjazdy – niektóre to nachylone polne drogi, na których po dokręceniu możnaby pewnie przekroczyć 50 km/h. Inne to strome „ścianki”, które od deszczu wcale nie stały się łatwiejsze. Rower na kołach w dużym rozmiarze oraz zadziwiająco dobrze trzymające opony Bontrager XR1 pozwalają przejechać wszystkie zjazdy z jednym tylko kontaktem gleba-ciało.

Oponom należą się niezmierne słowa uznania, gdyż trzymały dość dobrze, a jednoczesnie ich zachowanie przy poślizgu było dość przewidywalne i dało się panować nad rowerem. Myślę nawet, że z górki rower prowadził się tak samo pewnie jak moja maszynka Enduro na kołach 26”.

Przeważnie jadę mając w polu widzenia jednego-dwóch innych zawodników. Licznik odlicza kilometry, a ja zerkam na miejsce na ramie, gdzie wcześniej naklejony był profil trasy. Deszcz i błoto jednak nie oszczędza nikogo ani niczego, mimo to napęd 2×10 w Treku spisuje się rewelacyjnie – zero zaciągnięć łańcucha, pewna i szybka zmiana biegów. O, jest kolejny zjazd, tuż przed nim wyprzedza mnie kolega z Kijowa w koszulce Rocky Mountain na amortyzowanym rowerze na małych kołach. Najbliższy zjazd jest po polach, przyklejam się do kolegi i nie odpuszczam. Pod koniec zjazdu jest króciutki błotnisto-kamienisty wąwóz, gdzie kolega na rowerze zatrzymuje się na ściance wąwozu, wtedy go wymijam. Mam już na liczniku ponad 40 km, ale powoli siły się kończą i wizje o mecie stają się coraz odleglejsze. Nie mogę jednak odpuścić, gdzieś tam zaraz za mną są kolejni zawodnicy i niech sobie nie myślą, że zawodnicy z Warszawy to słabeusze! Kolejny bufet i pyszne ciasteczka dodają sił. Po chwili wyjeżdżamy na asfalt, gdzie jest zero oznaczeń. Jedziemy tak 3 km zastanwiając się, czy tędy prowadzi trasa. Zero strzałek, zero taśm. A jednak jest skręt, pan z obsługi macha ręką wskazując dalszy kierunek jazdy. I w ten sposób dojechałem do ostatniego podjazdu. Początek jest stromy i urządzam sobie spacer. Zaraz jednak daje się jechać.

Wjeżdżam przecinając slalomem trasę wyciągu krzesełkowego, przez chwilę mam widok na zbocze i widzę, że chmury są nie tylko nade mną. Jest i szczyt, OSTATNI PODJAZD ZA MNĄ, pani na punkcie kontrolnym dokonuje rejestracji mojej obecności metodą analogową. I potwierdza, że odtąd będzie tylko w dół. I faktycznie jest, chociaż miejscami za stromo i ze względu na błoto i brak znajomości dalszego przebiegu trasy muszę nieco nadużywać hamulców. Nieprzesadnie mocarne tarcze 180/160 mm nie próbują jednak się przegrzewać i cały czas mam kontrolę nad rowerem. Krótki płaski odcinek i znowu zjazd – tym razem po korzeniach. A jak korzeni nie ma, to trzeba omijać pieńki i przewalone drzewa. Wszystko dobrze oznaczone, widać też, którędy przebiega optymalna trasa. Wyjeżdżam spośród drzew i już widzę metę! Dojeżdżam zmęczony i sprawdzam czas.

6 godzin na dystansie 68 km. Nigdy nie było tak wolno, nigdy nie było tyle podjazdów. Później okaże się, że w mojej kategorii startowało łącznie 17 zawodników, z czego 9 było szybszych, a 7 wolniejszych. Mam nadzieję, że dzięki temu startowi nasza drużyna podskoczy troszkę w klasyfikacji zespołowej cyklu ŚLR.

A teraz o samej organizacji maratonu. Chciałbym łatwo podać plusy i minusy, ale tych drugich za bardzo nie znalazłem. Świetna pomoc Organizatora (dziękujemy!!!!), szybka odprawa w biurze. W komplecie z numerkiem jest naklejka na ramę z profilem trasy. Oznakowanie i obstawienie trasy rewelacyjne, brak oznaczeń przy asfaltach organizator tłumaczył tym, że prawdopodobnie zostałyby one szybko zerwane przez cywili. Posiłku po wyścigu co prawda nie było, ale w pobliskiej pizzerii czekałem niecałe 10 minut na podanie mi tak potrzebnego dania z jedynego słusznego gatunku 🙂 Nawet nie zdążyłem wysłać SMSów do wszystkich zainteresowanych, a pachnąca pieczarkami pizza spoczęła na moim stoliku tuż obok kufla z piwem. Startujących było około setki, więc jeszcze tego samego dnia wyniki były na stronie. Nazar planuje kolejne edycje w okolicy Lwowa – o ponad 200 km bliżej niż Filipiec.

Trzeba też powiedzieć kilka słów o podróżowaniu po Ukrainie. Nie doświadczyliśmy żadnych z opisywanych przykrości. Nawet na próbę zatankowaliśmy nieco ukraińskiego paliwa i samochód nie wybuchł od tego. Stan dróg – jego kiepskość objawia się na dwa sposoby: a) drogi główne – starta farba wyznaczająca krawędzie jezdni i pasów, co jest uciążliwe po zmroku, a zwłaszcza po zmroku w deszczu, b) bardzo nierówna (pofałdowana) nawierzchnia drogi oznaczonej kolorem żółtym. Zwłaszcza podatne są auta o niskim zawieszeniu, takie jak mój Peugeot 407.

Poza tym: jedzenie dobre, ludzie przyjaźni. Mimo utrudnień związanych z przekraczaniem granicy (poniżej 30 minut w jedną stronę, ponad 3 godziny w drugą) odbieram okolice ukraińskich Karpat jako dobre miejsce na wyjazd wakacyjny na co najmniej tydzień. A cykl maratonów, w którym startowaliśmy mogę polecić każdemu, kto nie boi się spróbować „prawdziwych” gór.

CycloGdynia 2015

Czekałem na ten wyścig od września 2014- kiedy to skończyła się poprzednia edycja. Byłem zauroczony namiastką wielkiego wyścigu dostępnego dla amatorów. Wiedziałem, że tam wrócę. W życiu różnie bywa i ten rok był wyjątkowy. Wiele się w życiu zmieniło- wiosnę miałeraf6m totalnie straconą- 30 dni ciągłego antybiotyku. W maju wróciłem na rower myśląc, że mam jeszcze czas przygotować się do Cyklo Gdyni i to będzie mój główny wyścig. Tylko, że brak było odpowiedniej motywacji. Zamiast treningów wychodziły jazdy tlenowe. I tu z pomocą przyszedł We Ride, do którego należę od jakiegoś czasu ale dotychczas jeździłem z nimi okazjonalnie. W tym roku jeżdżą w każdy wtorek i czwartek wcześnie rano więc idealnie mi to pasowało. Okazało się że był to idealny motywator. Podjazdy pod Słomczyn i tempówki do GK. Podczas wyjazdu do Pucka bębniłem podobne podjazdy jak miały być na Cyklo Gdyni – w końcu wyścig był obok. W międzyczasie (w lipcu i sierpni) wystartowałem w ŻTC i okazało się, że nie jest tak źle z formraf2ą. Tydzień przed startem prognozy pogody mówiły o deszczu w weekend startowy- zaniepokojony tym faktem zacząłem mieć obawy. W trakcie przygotowań z wyjazdu rezygnują Szydło i Krzysiek z Moniką więc zostajemy sami z Kamilem- ale nic to- twardo jedziemy w okrojonym składzie.

W sobotę mieliśmy zrobić fajną przejażdżkę po trasie ale oczywiści zlało nas w połowie więc zapoznaliśmy się tylko z początkowymi i ostatnimi 10km trasy. Wieczór spędziliśmy z We Ride. Prognozy pogody były coraz gorsze. W niedzielę rano wszyscy mają nietęgie miny. 10 stopni, wieje porywiście a nad Gdynię nadciągają czarne chmury. Rozmawiamy z Kamilem i Arkiem, że jak zacznie padać przed startem do może nie wystartujemy…

W tym roku miał być start sektorowy ale wyszła z tego jednraf4a wielka kpina i w moim sektorze B

ustawiło się mnóstwo zawodników z sektora C. Nikt tego nie sprawdzał więc organizator powinien się zastanowić nad sensem wprowadzania sektorów. W momencie startu pogoda się ustabilizowała i zaczęło padać (jakby nie mogło 15 minut wcześniej- pewnie wrócilibyśmy do hostelu). Na starcie nie mogę się zapiąć w bloki i nawet Paweł Murak krzyczy mi abym się zbierał. Deszcz zbiera pierwsze żniwo na kostce na Skwerze Kościuszki- leży pierwszy a za 30 sek leży następny na pasach dla pieszych. Myślę sobie „będzie się działo”. Początek to niby start honorowy ale samochód prowadzący wolno nie jedzie i będąc kawałek z tyłu muszę się spinać aby dobić do czoła- ale jak to zrobić kiedy dookoła jest 300 zdenerwowanych i mocnraf1o niepewnych kolarzy -robi się nerwowo i niebezpiecznie. Pierwsza górka okazuje się łatwa i na niej dobijam do czoła.   To jest pierwsza weryfikacja i w tyle już zostaje sporo ludzi. Teraz będzie nerwowy pierwszy zjazd a potem przy stadionie Arki dłuższy ale lżejszy podjazd. Następne gleby- ktoś się pośliznął, ktoś przywalił w krawężnik. Generalnie horror. Na tym podjeździe przydał się powertap, jadę spokojnie w czubie patrząc tylko na moc- ma być równa od początku do końca podjazdu. Chyba to na tej górce potworzyły się grupki- jadę w pierwszej ekipie a jazda się uspokaja. Tu już nie ma przypadkowych ludzi, każdy uważa aby nie leżeć. Jadę na końcu grupy ale nie ma tragedii, jest zapas sił. W grupie jest kilku znajomych: Aleks, Łukasz i Kuba Okła, który w pewnym momencie na jakiejś interwałowej górce odpada. Słowem- zaczynają się spady a przód powoli topnieje. W ubiegłym roku odpadłem od czoła na 35km i potem była już tylko męczarnia. Teraz jest 50km i jestraf5 dobrze a średnia pokazuje 35,5km/h więc jak na te warunki jedziemy szybko. Nagle na zjeździe leży ktoś z Oski, tył hamuje i niestety zostajemy. Czub odjeżdża, a ja szybko liczę jest nas 12. Jednego znam z widzenia- to Krzysiek Kobiałka, który jeździł z nami tydzień wcześniej na treningu. On nadaje tempo naszej grupie, ja trzymam się chwilowo z tyłu nie dając zmian. Łapią mnie dreszcze i słabo mi (nie dowiem się jakby się jechało w kurtce, ale zdecydowanie za lekko się ubrałem jak na 8-9 stopni). Tempo robi się dla mnie za mocne ale przetrzymuje kryzys jakimś cudem i siły wracają. Ośkowiec z innym zawodnikiem dają mocne zmiany i widzę, że na każdej górce tempo rośnie aby rozerwać grupę więc przechodzę do przodu i sam też zaczynam jechać na zmianie. Przed 90km jest najtrudniejszy podjazd- tam uciekamy we trzech i na końcu podjazdu doganiamy następną grupę spadowiczów. Oni najwyraźniej mają już dość na dziś, jeszcze trochę się nas trzymają ale zaraz większość odpada. Teraz już z górki- 10km do mety to już Gdynia i w większości same zjazdy (co nie jest przyjemne w deszczu, chłodzie i 60km/h ale trzeba się jeszcze skupić). Do mety dojeżdżamy w 5-7osób. Na Świetojańskiej nie ma gonitwy- każdy ma tyle siły aby tylko skręcić w prawo ostrożnie na pasach. Zostaje tylko bruk do mety.

Wyścig kończę na 70m OPEN i 34 w kategorii 30-39 z czasem prawie identycznym co rok temu przy pięknej pogodzie. To powód do zadowolenia bo w ubiegłym roku duża grupa dogoniła nas na 90km- tym daliśmy radę więc moc była . Poprawiłem się mocno z miejscami. Za chwilę za nami dojeżdża druga duża grupa a w niej Kuba Okła i Paweł Partyka z mybike.pl. Ela kończy wyścig z czasem 4:19 i jest 6 w swojej kategorii i 8 OPEN. Kamil wycofał się na 38km.

 

Gdybym wiedział jaka nas czeka pogoda to na pewno bym nie pojechał. Nienawidzę deszczu na rowerze- a na szosie to już w ogóle „strach w oczach” i siedzę w domu. Ale dziś- na zimno- po kilku dniach uważam, że było fajnie i dużo mi to dało treningowo. Przezwyciężyłemraf8 lęk mokrego asfaltu- w końcu pewnie jeszcze nie raz złapie mnie deszcz na rowerze.

 

Za rok tu wrócę, na pewno gorszej pogody nie będzie :)………… więc może być tylko lepiej. Mam nadzieje, że w większym gronie.

raf7

Memoriał Królaka – Święto kolarstwa w Warszawie.

W tym roku pog11903588_10201169951969094_159447658_noda była perfekcyjna. Takiej bym sobie życzył na każdych zawodach. Ciepło koło 25C chwilami za chmurzenie. Jako wystawcy zdecydowaliśmy się w ostatniej chwili wiec pracy było sporo. Ale chyba było warto bo frekwencja na zawodach wysoka. A stoisko przy wsparciu Garmina i POC prezentowało się atrakcyjnie. Można było się sprawdzić ile ma się mocy w nogach na rowerze który przygotowaliśmy. Było dużo spacerowiczów i przypadkowych ludzi ale wiele osób dowiedziało się o naszym istnieniu.

Z rozmów z klientami.

Starszy pan pyta się mnie:

-Wie pan ile jeżdżę na rowerze?

-Ja nie wiem…

– A wie pan ile mam lat?

-Ja nie wiem…

-Pan 60 lat jeżdżę na rowerze a mam 88 lat.

-ja to późno pan zaczął

Nasze stois11920552_10201169952089097_1023831626_nko licznie odwiedzili nasi Teamowcy J Ci co nie startowali dokumentowali swoja obecność zdjęciami. Nasza frekwencja w wyścigu była niska. W sumie nie wiem czemu bo osobiście uważam ze to naprawdę fajnie ścigać się w sercu Warszawy. A ulica Bednaraska wcale nie jest tak straszna jak się wydaje za pierwszym razem…. Gorzej z Karowa która całkowicie zasługuje na miano tej która sprawdzi jak Twoja rama pochłania drgania… lub nie…

3km pętla (wg garmina nieco krótsza) była naprawdę szybka. Rok temu gdy Krysia z naszego teamu pojechała w deszczu oba wyścigi MTB i Szose byłem pewien podziwu. Teraz sam postanowiłem sprawdzić jak to jest… Tak sam zrobił nasz kolega Paweł.

Na MTB dałem z siebie wszystko. Mogłem sprawdzić czy lepiej mieć na płaskich wyścigach buty szosowe. Wg mnie tak J. Choć na Bednarskiej walczyłem jak lew a na szczycie HR był równy 100% to okazało się ze 11921644_10205941679853055_5665519383433697159_ntrzeba było taktycznie jechać „ściekiem” wzdłuż krawężnika. Najlepiej po prawej stronie. Ta taktykę wypróbowałem dopiero na ostatniej pętli. Żałuje bo na szosie już tylko prawa wyprzedzałem a przecież podjazdy to moja słabsza strona. Teraz po tych kilkunastu pętlach wiem też jak zjeżdżać Karowa bo jechałem za wieloma osobami i widziałem wiele wariantów i wiem który jest najszybszy…

Na MTB dostałem dubla na ostatnim okrążeniu sam dając w tym samy czasie dubla Karolowi. Za co go przepraszam i obiecuje że to ostatni raz. Wyścig skonczyłem na 13/71 miejscu z czego jestem bardzo zadowolony.

Na wyścig na szosie poszedłem bez napinki stanąłem ostatni w sektorze. Zdecydowałem się w ostatniej chwili bo m7nie wiedziałem czy 1h to wystarczający czas na wypoczynek i mogę śmiało powiedzieć, że nie bo Paweł tez pojechał chyba poniżej swoich oczekiwań. Ale Madone 9.2 nie można odmówić jest okazja trzeba korzystać. A swoja droga po prostu powinny być punkty za duatlon J MTB/Szosa. Na koniec chciałbym pogratulować naszej koleżance Kasi, która pomimo lekkiej nie dyspozycji zdecydowała się na start na szosie i to był jej tegoroczny debiut 11937425_718044558300435_4124850981266069464_nna szosie. Dała się ubrać przez POC i była najlepiej wyglądającą zawodniczka z daleka było widać ze nadjeżdża. Choć na pewno oczekiwała od siebie lepszego wyniku to uważam że powinna być zadowolona.

Pzdr też Pawła którem użyczyliśmy koła Alous5 które tak mu przypasowały że ich nie oddał po wyścigu.m3

Gdy porównacie czasy czołówki MTB vs Szosa to się okaże, że jednak słaby zjazd oznacz słaby czas na okrążeniu a pod górę MTB i Szosa równo dawała radę.

Pozdrawiam wszystkich uczestników. Do zobaczenia za rok. Dziękuje też kibicom szczególnie tym z Bednarskie pod wezwaniem „Cykliści z Warszawy”

MTB NR Rocznki I II III IV V VI VII VIII
Partyka Paweł 7 1053 1981 04:56 04:55 05:08 05:09 05:11 05:11 05:22
00:35:55
Szlązak Piotr 13 2912 1973 05:27 05:16 05:41 05:51 05:40 05:37 05:31 00:39:07
Czapski Andrzej 61 441 1975 06:17 05:56 06:17 06:31 06:29 06:34 06:41 00:44:48
Sawicki Karol 65 691 1976 06:10 06:19 06:34 06:43 06:47 06:47 06:43 00:46:05
Borowiecki Tomasz 69 50 1975 06:29 06:26 06:52 07:04 07:10 07:09 07:22 00:48:35

 

Szosa
Burek Katarzyna 9 408 1993 05:44 06:16 06:26 06:37 06:32 00:31:37
Partyka Paweł 24 241 1981 04:54 04:46 04:47 04:48 05:01 05:02 05:01 04:51 00:39:13
Szlązak Piotr 21 308 1973 05:48 05:28 05:29 05:34 05:38 05:38 05:36 05:46 00:45:02 D

 

 

m2  m1

Kolo pro Život – Praha

0882

0882

Tym razem będąc w Czechach postanowiliśmy wystartować w Pradze. W dniu zawodów koło 6 rano budzi nas burza i silne opady. Od razu przypominają mi się zawody w Czechach sprzed paru lat kiedy przeżyłem największą kąpiel błotną na rowerze. Jednak pogoda szybko się poprawia i z czasem robi idealna na zawody czyli sucho i 20 parę stopni.

Podczas rejestracji trzeba wybrać trasę i mamy do wyboru: C-37 km oraz B-53.

Marek wybiera krótszą ja waham się cały czas ale w końcu stawiam krzyżyk przy dłuższej. Z racji tego, że jadę z ostatniego sektora oraz startu wszystkich jednocześnie jest spory tłok na trasie. Jednak pierwsze kilometry od razu prowadzą do selekcji zawodników. Najpierw szybkie 3km po asfalcie, a potem 5km pod górę w lesie po nierównym betonie, który z czasem przechodzi w leśną ścieżkę z kamieniami. Chwile jedziemy szczytem góry, a resztę trasy pamiętam jako ciągłe zjazdy i podjazdy na zmianę co widać na profilu trasy.

Różnica wysokości na trasie 53 km wyniosła 1138m, a na 37 km 700m. Dodatkowo na trasie były wszystkie możliwe atrakcje MTB. Kamienie, żwir, trawa, korzenie. Kilka kilometrów krętych singli po lesie, czasem nad krawędzią urwiska. Zjazdy wąwozem z dużymi luźnymi kamieniami oraz korzeniami, które po opadach były śliskie, zdradliwe i zawsze ściągały w stronę stromego zbocza albo w sam środek rynny wyżłobionej po opadach. Pod sam koniec natomiast schody na których nieźle telepało i ostatnie kilometry po nierównej łące. Finisz za to po bieżni zrytej przez konie i ręce bolą bardziej niż nogi.

Był to mój pierwszy start na dłuższym dystansie no i wyszedł brak praktyki w rozłożeniu sił. Kryzys miałem koło 30 km czyli dystans do jakiego jestem przyzwyczajony. Ratowałem się ostatnim żelem jaki mi został i akurat okazało się, to tuż przed bufetem. Błąd, nie sprawdziłem jak rozłożone są bufety i resztę trasy jechałem tylko na resztkach picia.

Trasa zawodów bardzo ciekawa, urozmaicona ale też trudna. Sporo podjazdów, które okazały się podejściami. Nawet gdyby nie inni zawodnicy i zmęczenie na zawodach to podjazdy o nachyleniu 20-30% po błocie, luźnych kamieniach i patykach były dla mnie nie do pokonania. O trudności trasy świadczy też fakt, że 181 osób nie ukończyło zawodów.

Nasze wyniki:

Marek Sarnecki: 37 km – czas 2:43:33, miejsce open 343/411, 83/92 kategoria wiekowa

Mikołaj Witkowski: 53 km – czas 3:07:45, miejsce open 474/767, 172/250 kategoria wiekowa

 

Drużnowe Mistrzostwa Polski Amatorów MTB 2015

Od kilku lat w kalendarzu cyklu PolandBike znajdują się Drużynowe Mistrzostwa Polski Amatorów MTB. Justyna próbowała zebrać kobiecą drużynę, jednak nie było odzewu ze strony koleżanek.

Od paru dni zastanawiałem się czy może jednak spróbować swojego startu w kategorii OpenMix, w związku z czym w piątek zapadła decyzja, żeby spróbować stworzyć z Justyną i Mikołajem drużynę.
Po paru chwilach wszystko było dograne i ustalone. Widzimy się w Otwocku na parkingu przy stadionie o 10.
Załatwienie wszelkich formalności i drużyna została oficjalnie zgłoszona do udziału. Do startu pozostawały jeszcze prawie 3 godziny, w związku z czym udaliśmy się na objechanie chociaż części trasy. Ustalenie paru szczegółów jak jechać, na co uważać. Po rozgrzewce wróciliśmy do miasteczka zawodów. Chwila rozmowy z Robertem, który w tym dniu również startował w kategorii MixOpen a także ze względu na start z córką i synem był klasyfikowany w kategorii rodzinnej.
Po par minutach ustawiliśmy się na linii startu i jako ósma drużyna, mogliśmy przystąpić do rywalizacji. Start drużyn odbywał się w minutowych odstępach.
Trasa zawodów była bardzo podobno do tej znanej z normalnej trasy cyklu PolandBike, z małymi korektami. Start zawodów to była odwrócona końcówka tego co było w marcu, natomiast finisz poprowadzony w dość interesujący sposób, przejazd przez wąską furtkę, następnie płyty chodnikowe, zakręt 90 stopni wjazd na koronę stadionu, trzeba było wjechać po 2-3 stopniach a następnie po trawie, 10 metrów po koronie stadionu i  zjazd , dwa szybkie zakręty, następnie nawrotka połączona z wjazdem na bieżnię stadionu mi bardzo krótki finisz. Reszta trasy to naprawdę kosmetyczne zmiany, czyli parę krótkich dość stromych podjazdów, krótkie zjazdy, parę singli i dwie lub trzy bardzo długie szerokie proste.
Ze względu na to, że byłem najsłabszym zawodnikiem w naszej drużynie, drużyna musiała dostosować tempo do mnie, lub prawie. Mikołaj przed zawodami stwierdził że ustawi na Garminie Virtual Partnera z taką średnią jak uzyskałem w Otwocku w zeszłym roku, żeby wiedzieć jak możemy jechać, a właściwie jak powinniśmy.
Podczas zawodów miałem lekką chwilę słabości, organizm zaczynał się buntować, mięśnie zaczynały boleć, ale w pewnym momencie udało się przezwyciężyć słabości. Większość trasy na pierwszej zmianie jechała Justyna, Mikołaj jechał tuż przede mną, lub obok mnie sprawdzając czy wszystko ze mną ok, czy daję radę a monetami nawet motywując do szybszej jazdy.
Na jednej z ostaniach prostych i na ostatnim singlu stwierdziłem, ze spróbuję dać zmianę na sam koniec. Mikołaj dalej pokrzykiwał, Justyna również. Były to oczywiście motywujące okrzyki mówiące, że jedziemy ponad 3 minuty szybciej od tego co było zakładane.
Na metę wpadliśmy jednocześnie tak jak było to zakładane od początku, ważne żeby trzymać się razem, skoro liczył się czas trzeciego zawodnika, to nie warto było zostawiać najsłabszego.
Po finiszu wszyscy padliśmy, ale chyba tylko ja wyglądałem jakbym miał zaraz wyzionąć ducha. Podziękowałem Justynie i Mikołajowi za wspólną jazdę i za doprowadzenie mnie do mety. Efekt był taki, że zakładany czas został poprawiony o 4,5min. czas drużyny to 01:17:32. Czas ten dał nam dopiero 24 miejsce na 30 zespołów.
Chciałbym ogromnie podziękować jeszcze raz zarówo Justynie jak i Mikołajowi za całą pracę związaną z przejechaniem tych zawodów, dyby nie wy, to po pierwsze nie ukończyłbym, albo zdecydowanie nie uzyskałbym takiego czasu. Dzięki za wszystko.
W tym momencie należą się jeszcze gratulacje dla Roberta Roli-Janickiego i jego córki oraz syna, którzy uzyskali czas 01:13:33 co pozwoliło im zająć 19 miejsce oraz 3. miejsce w kategorii Rodzinnej.
Autor: Marek Sarnecki