Maraton w Bodzentynie na papierze wyglądał na dość łatwy. 73 km i nieco ponad 1300 m przewyższenia nie zapowiadało szczególnych trudności. Nic bardziej mylnego. Dystans Master w połączeniu z tropikalnymi warunkami na trasie naprawdę mógł dać w kość.
Start ulokowany został na Górnym Rynku w Bodzentynie. Niewidoczny z daleka, malutki rynek miał w sobie coś urokliwego. Odnowiony i zadbany zachęcał żeby zostać chwilę dłużej po maratonie i skorzystać z być może ostatniego ciepłego weekendu w tym roku.
Na trasę ruszyliśmy punktualnie o 10.30. Początkowo jechaliśmy tylko w dół (w końcu rynek był „górny”) i jak stwierdziliśmy wspólnie z kolegą z Baran Cycling – było całkiem chłodno i przyjemnie. Choć chyba się tylko pocieszaliśmy, bo w gruncie rzeczy obaj wiedzieliśmy, że to wrażenie po pierwszym podjeździe minie. I faktycznie, wystarczył wjazd na łąki, zmiana z jazdy w dół na jazdę pod górę i od razu zrobiło się bardzo ciepło. A nie wybiła jeszcze nawet 11.00.
Po około pół godziny jazdy pokonaliśmy prowadzącą asfaltami i szutrami dojazdówkę i wjechaliśmy na właściwą rundę, poprowadzoną głównie leśnymi drogami i wyrypami. Dobrze znane wszystkim miłośnikom świętokrzyskich maratonów koleiny były w tej edycji wyjątkowo liczne i to je chyba głównie zapamiętam… zapamiętam zaraz za świetnym zjazdem z Kamienia Michniowskiego, który zaczynał się wymagającym uwagi trawersem, a kończył naprawdę stromym, skalistym zboczem; oraz za dającym niesamowite uczucie satysfakcji z pokonania w siodle, stromym podjazdem pod koniec rundy. Oprócz tych dwóch fragmentów, na rundzie wytyczonej przez Maziego znalazło się prawie wszystko, czego potrzebuje dobry maraton terenowy. Był długi, pofałdowany szutrowy odcinek, na którym można było usiąść na koło i oszczędzić siły na leśne fragmenty; była wymagające, interwałowe fragmenty przeplatanych zjazdów i podjazdów; była także jazda po łąkach oraz błoto w odpowiednich ilościach.
O ile pierwsza runda w moim przypadku dawała naprawdę super zadowolenie z jazdy, o tyle druga była już trochę walką z samym sobą. Rosnący upał coraz bardziej utrudniał jazdę i powodował bardzo przyspieszone opróżnianie bidonów. Na tyle szybkie, że zatrzymanie się i dotankowanie tylko na bufecie po pokonaniu pierwszej rundy i niezatrzymanie się na bufecie w trakcie drugiej rundy spowodowało, że kończyłem ją dosłownie na oparach wody. Jednak o wycofaniu się nie było mowy – tego dnia z naszej drużyny z dystansem Master zdecydowały się zmierzyć jedynie 3 osoby, czyli wymagane przez organizatora minimum do klasyfikacji drużynowej.
Otóż oprócz mnie na dłuższym dystansie jechała nasza mistrzyni Krysia Żyżyńska-Galeńska oraz Adrian Socho – zawodnik startujący zazwyczaj w dystansie Fan, który tym razem zdecydował się na dłuższą trasę, pragnąc sprawdzić na tym wyścigu jeden z dostępnych w naszym sklepie rowerów testowych – Trek Top Fuel z amortyzacją obu kół i w kolorach będących idealnym odwzorowaniem barw drużynowych na koszulkach męskiej części naszego teamu. Było nas dokładnie troje, więc dojechać musiało każde z nas – i to najlepiej z jak najlepszym czasem.
Mając cały czas w głowie dobry wynik do klasyfikacji drużynowej udało mi się jakoś dojechać do ostatniego tego dnia bufetu i po szybkim napełnieniu bidonu ruszyć w kierunku mety – nieco skróconym dojazdem w ten sam deseń (asfalty, szutry i nieprzesadnie równe drogi polne), tyle że w odwrotnym kierunku. 6-8 kilometrów do mety, po suchych łąkach, w piekącym słońcu ciągnęło się w nieskończoność. Niezbyt strome podjazdy musiałem pokonywać na młynku, gdyż na przejazd z blatu zwyczajnie nie miałem już mocy. Sprawy nie ułatwiał wiejący w twarz wiatr oraz fakt, że jechałem zupełnie sam – nie było się za kim schować. Wcześniejsze trudności na trasie ustawiły każdego na odpowiednim miejscu w szeregu – szybsi koledzy odjechali, a kolejnych zawodników nie było widać. Podjazd pod rynek pokonany resztkami sił i upragniona meta.
A na mecie niemiła niespodzianka – totalnie wyczyszczony z owoców końcowy bufet. Wielki minus dla organizatorów, szczególnie że taka sytuacja nie zdarza się po raz pierwszy. Czy naprawdę jest to taki problem obronić trzy arbuzy i skrzynkę pomarańczy przed osobami kończącymi Family albo Fan?
Biorąc pod uwagę minimalną frekwencję na Masterze, z drużynowego punktu widzenia, MyBike.pl może zaliczyć start do udanych. Krysia jak zwykle pozamiatała wśród kobiet, zgarniając pełną pulę punktów, a ja i Adrian dojechaliśmy bez niespodzianek i na miarę naszych możliwości do mety. Organizator publikuje wyniki klasyfikacji zespołowej z opóźnieniem, ale tak wstępnie szacujemy, że nadal drużyna MyBike.pl zajmuje 2. miejsce zaraz za ambitnymi zawodnikami z grupy Kamaro Sport Line. Ale ale, zostały jeszcze dwa starty i wiele może się zmienić.
Wyniki:
Masters
- Michał Czajkowski czas 4:08:21 6 miejsce w M2
- Adrian Socho czas 4:37:42 11 miejsce w M3
- Krystyna Żyżyńska-Galeńska czas 4:50:47 1 miejsce K2
Fan
- Jakub Okła czas 02:24:46 7 miejsce w M2
- Piotr Szlązak czas 02:58:36 21 miejsce w M4
- Bartosz Błażewski czas 02:59:47 22 miejsce w M4
- Agnieszka Tkaczyk czas 03:10:33 2 miejsce w K2
- Przemysław Kiesio czas 03:28:53 31 miejsce w M2
- Grażyna Czerniakowska czas 04:05:47 2 miejsce w K4