W weekend 16-17 kwietnia wiele się działo w rowerowo – maratonowym świecie naszego teamu. Dwa ważne cykle miały w ten właśnie w/e swoją inaugurację. W sobotę w Miękini wystartował Bikemaraton, a w niedzielę w Daleszycach zmagania rozpoczęła Świętokrzyska Liga Rowerowa.
Niestety z przyczyn rodzinnych niedane mi było wziąć udziału w żadnej z tych imprez. Nie ma, co gadać nawet jak bym się wybrał pewnie bym zdychał na którymś z kolejnych podjazdów ;). Nie znam cyklu Bikemaraton, ale opowieści o trudnej trasie w Daleszycach zapowiadały taki właśnie scenariusz.
Pogoda zapowiadała się wspaniale. Nie chcąc wiec marnować tak pięknego w/e postanowiłem wziąć udział w imprezie o bardziej lokalnym charakterze. W niedzielę 17 kwietnia odbywał się maraton cyklu Mazovia w Józefowie.
Taka lokalizacja, miała wiele zalet i niemal żadnych wad. Start i meta na terenie hotelu Holiday Inn w Józefowie tuż nad brzegiem Świdra. Na miejscu wszystkie atrakcje, jakie tylko znudzone dzieci czekające na ojca mogą sobie wymarzyć. Plac zabaw, boisko, mini golf, park linowy, a do tego lody, frytki, kiełbaski z grilla i dużo miejsca do biegania. To pozwalało oczekiwać, że rodzina nie będzie się nudzić, a zawodnik będzie miał spokojną głowę, przed, w trakcie i po wyścigu. Tak też właśnie było. Dla zawodników z rodzinami miejsce idealne.
Nic dziwnego, że na starcie pojawiły się tłumy, a dokładnie 1284 zawodników. Trzy dystanse FIT 28, MEGA 56 i GIGA 84 sprawiały, że bez kłopotu każdy mógł wybrać coś dla siebie. Cała trasa nie licząc około 3 km asfaltowej dojazdówki to ścieżki MPK. Zapowiadało się pięknie.
Warto wspomnieć, że Mimi opisując zeszłoroczną trasę Mazovii wyrażał się o niej w bardzo pozytywnie, że była „bajkowa” i że zaliczyliśmy „każdy pagórek w tym lesie”. Uprzedzając fakty wspomnę tylko, że w tym roku było lepiej………………duuuużo lepiej.
W cyklu Mazovii startowałem tylko raz. Niesprawiedliwy los i niezbyt uprzejma pani z biura zawodów, rzuciły mnie, więc aż do 9 sektora. Ustawiłem się grzecznie i czekałem na swoją kolej.
1,2,3……………………pooooszliii.
Jakież było moje zdziwienie, gdy tuż po starcie nikt, ale to dosłownie nikt nie ruszył w pogoń za poprzednim sektorem. Pojechałem, więc sam i mówiąc szczerze bez trudu doszedłem ogon 8 sektora. Asfalt szybko się skończył i wjechaliśmy do lasu.
Mieszkam na linii otwockiej już 15 lat. Tyle też lat zwiedzam na rowerze ścieżki MPK, ale tego, co zaplanował organizator naprawdę się nie spodziewałem. Oczywiście były na trasie miejsca doskonale mi znane, takie jak Góra Lotników, singiel Góraszka, podjazd pod bunkry przy kolonii Emów czy wreszcie finałowy singiel nad Świdrem. Pomiędzy tymi atrakcjami organizator wyczarował REWELACYJNĄ trasę, która była prawdziwą orgią interwałowych singli i wąskich zakręconych jak włoskie spagetti ścieżek. Piach, leśne drogi i poprzeczne nierówności dawkowane był w rozsądnych ilościach. Jedyne, czego było zdecydowanie w nadmiarze to korzenie. Strasznie mnie wytrząsło. Ale cóż z Matką Naturą się nie wygra.
Na dystansie, który wybrałem tj. 56 km organizator zapowiedział dwie pętle. Kiedy na rozjeździe dystansów gdzieś około 20 km, Fit pojechał do mety, a Mega i Giga zawróciły w stronę lasu, poczułem lekkie rozczarowanie. Jeszcze ponad 30 kilometrów, a wszystkie atrakcje już za nami……szkoda. Co teraz będzie…….pewnie nuda.
Nic podobnego to było najbardziej pozytywne zaskoczenie tego wyścigu. Oczywiście część trasy się powtórzyła w tym podjazd pod Górę Lotników czy singiel Góraszka, ale pomiędzy nimi trasa wiodła w zupełnie inną stronę. Nic nie tracąc, ze swojej atrakcyjności. Żadnego sztucznego wydłużania dystansów, żadnych szutrów, asfaltu, czy kopnego piachu. Znam ten las, a mógłbym przysiąc, że w wielu miejscach byłem po raz pierwszy.
Jedyny zgrzyt to bufet zaplanowany na podjeździe……..tak na podjeździe i to wcale nie twardym ani przesadnie równym. Za pierwszym razem skutecznie go ominąłem. Na drugim kółku chciałem skorzystać, ale się nie dopchałem. Dokładnie tak. Była po prostu kolejka. Spragnieni zawodnicy celem konsumpcji zsiadali z rowerów. Chwyciłem Izo na drugim stanowisku, ale nie zdążyłem się nawet napić. Musiałem chwytać kierownicę, bo zaczynał się singiel. Dosłownie usiany, butelkami, kubkami i skórkami od bananów. Istny slalom. Jedyna rzecz do poprawy dla organizatora – lokalizacja bufetu.
Garminek pokazał niecałe 53 km i dokładnie 352 metry przewyższeń. Niewiele, ale jak na Mazowsze wynik godny naśladowania.
Moim zdaniem najlepsza trasa na Mazowszu. Ekipa Polandbike musi się jeszcze wiele nauczyć. Ich trasy z Wawra i Otwocka są dobre, ale Mazovia Józefów bije je na głowę.
Jeżeli, ktoś nigdy tu nie startował, to radzę się pośpieszyć. Niebawem planowana południowa obwodnica Warszawy przetnie Mazowiecki Park Krajobrazowy dokładnie na pół. Prawdopodobnie przez dwa lata nie da się przejechać przez teren budowy. A po jej zakończeniu……… cóż nie ma, co się łudzić MPK nigdy już nie będzie taki sam.
Ku mojemu zaskoczeniu okazało się też, że nie byłem jedynym reprezentantem teamu Mybike na tej imprezie. W sumie wystartowało nas trzech:
Fit Krzysztof Mrożewski 01,13,00 śr. 23 km/h 372,88 pkt
Maciej Demiańczuk 01,31,15 śr. 18,4 km/h 283,84 pkt
Mega Piotr Buczyński 03,10,17 śr. 17,7 km/h 340,63 pkt
Piotr „Buczek” Buczyński