Czekałem na ten wyścig od września 2014- kiedy to skończyła się poprzednia edycja. Byłem zauroczony namiastką wielkiego wyścigu dostępnego dla amatorów. Wiedziałem, że tam wrócę. W życiu różnie bywa i ten rok był wyjątkowy. Wiele się w życiu zmieniło- wiosnę miałem totalnie straconą- 30 dni ciągłego antybiotyku. W maju wróciłem na rower myśląc, że mam jeszcze czas przygotować się do Cyklo Gdyni i to będzie mój główny wyścig. Tylko, że brak było odpowiedniej motywacji. Zamiast treningów wychodziły jazdy tlenowe. I tu z pomocą przyszedł We Ride, do którego należę od jakiegoś czasu ale dotychczas jeździłem z nimi okazjonalnie. W tym roku jeżdżą w każdy wtorek i czwartek wcześnie rano więc idealnie mi to pasowało. Okazało się że był to idealny motywator. Podjazdy pod Słomczyn i tempówki do GK. Podczas wyjazdu do Pucka bębniłem podobne podjazdy jak miały być na Cyklo Gdyni – w końcu wyścig był obok. W międzyczasie (w lipcu i sierpni) wystartowałem w ŻTC i okazało się, że nie jest tak źle z formą. Tydzień przed startem prognozy pogody mówiły o deszczu w weekend startowy- zaniepokojony tym faktem zacząłem mieć obawy. W trakcie przygotowań z wyjazdu rezygnują Szydło i Krzysiek z Moniką więc zostajemy sami z Kamilem- ale nic to- twardo jedziemy w okrojonym składzie.
W sobotę mieliśmy zrobić fajną przejażdżkę po trasie ale oczywiści zlało nas w połowie więc zapoznaliśmy się tylko z początkowymi i ostatnimi 10km trasy. Wieczór spędziliśmy z We Ride. Prognozy pogody były coraz gorsze. W niedzielę rano wszyscy mają nietęgie miny. 10 stopni, wieje porywiście a nad Gdynię nadciągają czarne chmury. Rozmawiamy z Kamilem i Arkiem, że jak zacznie padać przed startem do może nie wystartujemy…
W tym roku miał być start sektorowy ale wyszła z tego jedna wielka kpina i w moim sektorze B
ustawiło się mnóstwo zawodników z sektora C. Nikt tego nie sprawdzał więc organizator powinien się zastanowić nad sensem wprowadzania sektorów. W momencie startu pogoda się ustabilizowała i zaczęło padać (jakby nie mogło 15 minut wcześniej- pewnie wrócilibyśmy do hostelu). Na starcie nie mogę się zapiąć w bloki i nawet Paweł Murak krzyczy mi abym się zbierał. Deszcz zbiera pierwsze żniwo na kostce na Skwerze Kościuszki- leży pierwszy a za 30 sek leży następny na pasach dla pieszych. Myślę sobie „będzie się działo”. Początek to niby start honorowy ale samochód prowadzący wolno nie jedzie i będąc kawałek z tyłu muszę się spinać aby dobić do czoła- ale jak to zrobić kiedy dookoła jest 300 zdenerwowanych i mocno niepewnych kolarzy -robi się nerwowo i niebezpiecznie. Pierwsza górka okazuje się łatwa i na niej dobijam do czoła. To jest pierwsza weryfikacja i w tyle już zostaje sporo ludzi. Teraz będzie nerwowy pierwszy zjazd a potem przy stadionie Arki dłuższy ale lżejszy podjazd. Następne gleby- ktoś się pośliznął, ktoś przywalił w krawężnik. Generalnie horror. Na tym podjeździe przydał się powertap, jadę spokojnie w czubie patrząc tylko na moc- ma być równa od początku do końca podjazdu. Chyba to na tej górce potworzyły się grupki- jadę w pierwszej ekipie a jazda się uspokaja. Tu już nie ma przypadkowych ludzi, każdy uważa aby nie leżeć. Jadę na końcu grupy ale nie ma tragedii, jest zapas sił. W grupie jest kilku znajomych: Aleks, Łukasz i Kuba Okła, który w pewnym momencie na jakiejś interwałowej górce odpada. Słowem- zaczynają się spady a przód powoli topnieje. W ubiegłym roku odpadłem od czoła na 35km i potem była już tylko męczarnia. Teraz jest 50km i jest dobrze a średnia pokazuje 35,5km/h więc jak na te warunki jedziemy szybko. Nagle na zjeździe leży ktoś z Oski, tył hamuje i niestety zostajemy. Czub odjeżdża, a ja szybko liczę jest nas 12. Jednego znam z widzenia- to Krzysiek Kobiałka, który jeździł z nami tydzień wcześniej na treningu. On nadaje tempo naszej grupie, ja trzymam się chwilowo z tyłu nie dając zmian. Łapią mnie dreszcze i słabo mi (nie dowiem się jakby się jechało w kurtce, ale zdecydowanie za lekko się ubrałem jak na 8-9 stopni). Tempo robi się dla mnie za mocne ale przetrzymuje kryzys jakimś cudem i siły wracają. Ośkowiec z innym zawodnikiem dają mocne zmiany i widzę, że na każdej górce tempo rośnie aby rozerwać grupę więc przechodzę do przodu i sam też zaczynam jechać na zmianie. Przed 90km jest najtrudniejszy podjazd- tam uciekamy we trzech i na końcu podjazdu doganiamy następną grupę spadowiczów. Oni najwyraźniej mają już dość na dziś, jeszcze trochę się nas trzymają ale zaraz większość odpada. Teraz już z górki- 10km do mety to już Gdynia i w większości same zjazdy (co nie jest przyjemne w deszczu, chłodzie i 60km/h ale trzeba się jeszcze skupić). Do mety dojeżdżamy w 5-7osób. Na Świetojańskiej nie ma gonitwy- każdy ma tyle siły aby tylko skręcić w prawo ostrożnie na pasach. Zostaje tylko bruk do mety.
Wyścig kończę na 70m OPEN i 34 w kategorii 30-39 z czasem prawie identycznym co rok temu przy pięknej pogodzie. To powód do zadowolenia bo w ubiegłym roku duża grupa dogoniła nas na 90km- tym daliśmy radę więc moc była . Poprawiłem się mocno z miejscami. Za chwilę za nami dojeżdża druga duża grupa a w niej Kuba Okła i Paweł Partyka z mybike.pl. Ela kończy wyścig z czasem 4:19 i jest 6 w swojej kategorii i 8 OPEN. Kamil wycofał się na 38km.
Gdybym wiedział jaka nas czeka pogoda to na pewno bym nie pojechał. Nienawidzę deszczu na rowerze- a na szosie to już w ogóle „strach w oczach” i siedzę w domu. Ale dziś- na zimno- po kilku dniach uważam, że było fajnie i dużo mi to dało treningowo. Przezwyciężyłem lęk mokrego asfaltu- w końcu pewnie jeszcze nie raz złapie mnie deszcz na rowerze.
Za rok tu wrócę, na pewno gorszej pogody nie będzie :)………… więc może być tylko lepiej. Mam nadzieje, że w większym gronie.