W czasie, gdy większość ekipy zaatakowała MTBCROSS Maraton w Daleszycach, ja przyciśnięty koniecznością bycia w weekend w domu, zadowoliłem się bardziej lokalnym Nowym Dworem.
Wstaję, jest przed 7:30.Pogoda jak na zamówienie, słońce mocno świeci i zapowiada się idealna wyścigowa temperatura. Szybkie śniadanko w postaci owsianki z owocami i do pakowania.
Koło 10 jeszcze jeden posiłek i wyjazd. Na miejsce dotarłem około 11. Byłem mile zaskoczony, gdy okazało się, że nie ma problemów z miejscem do parkowania.
Okolica zrobiła na mnie ogromne wrażenie, niska zabudowa w czerwonej cegle rozsiana pomiędzy drzewami – 100% moje klimaty.
Po obejściu parkingu w końcu ogarnąłem lokalizację miasteczka- szybkie sprawdzenie gdzie jest pierwszy sektor i wracam do auta.
Jakoś tak się złożyło,że zaparkowałem obok typowych amatorów i wyciągnięcie przeze mnie trenażera wywołało swego rodzaju sensację, wzbogacony o grono obserwatorów zacząłem się rozgrzewać…
Maraton wystartował z kilkuminutowym poślizgiem. W porównaniu z prawie dwiema godzinami w Legionowie można powiedzieć, że punktualnie.
Trasa „Max „ składała się z dwóch pętli i według organizatorów liczyła około 46km, niestety nie byłem w stanie tego sprawdzić z powodu braku licznika.
Oczywiście jak to w pierwszym sektorze bywa tempo od startu było naprawdę wysokie,pierwsze kilka kilometrów po asfalcie i utwardzonych drogach odsiało czołówkę od reszty, potem wjazd do lasu i kolejne przerzedzenie ekipy, na przodzie została niewielka rozciągnięta grupka około 15 osób (w tym ja). Kilka stromych zjazdów i podjazdów przerobiło to na trzy pociągi średnio po 3-4 osoby.
Na krótkich bardzo stromych podjazdach wyszły moje braki w mocy w stosunku do reszty – straty te musiałem nadrabiać na zjazdach. Robiła się taka szarpanka: pod górę w trupa i odstaję, w dół odpoczywam i nadrabiam.
Oczywiście nie mogę nie wspomnieć o słynnej „wajsgórze”, którą jak wszyscy musiałem pokonać z buta.
Pierwsze okrążenie zaliczyłem w drugim pociągu na 5-6 lokacie, czułem się całkiem nieźle więc w głowie szykowałem się na podium Open.
Seria podjazdów na następnym okrążeniu niestety zweryfikowała moje plany, zjechałem na koniec grupy i na moje nieszczęście przede mną znalazł się gość, który kompletnie nie radził sobie na technicznych odcinkach, niestety nie miałem jak go wyprzedzić i w efekcie czego odpadliśmy z grupy…i znowu mocna szarpanka żeby ich dogonić. Dało mi się to we znaki i w międzyczasie doszło nas 3 zawodników. Jakoś tak sobie razem jechaliśmy, a ja znowu znalazłem się na końcu pociągu,jest to najgorsza możliwa pozycja, bo najłatwiej odpaść (co też się stało). Wyszło na to,że zupełnie oderwali mnie jakieś 12-13km przed końcem. Były momenty,że miałem grupę w zasięgu wzroku, jednak każdy podjazd mnie od niej oddalał i około 7 km przed końcem byłem już zupełnie sam, nikogo z przodu ani z tyłu. Nie ma co ukrywać,było ciężko – typowa walka z samym sobą.
Na jednym z ostatnich podjazdów dorwałem gościa, który rozbawił mnie na kilka najbliższych godzin,dojeżdżamy do połowy wzniesienia i przed nami ledwo idą kompletnie zmordowane dwie dziewczynki z dystansu mini. Nagle za mną rozlega się głos:
„ej dziewczyny dajcie mi koło, proszę, bo ja walczę o o miejsce w generalce”
Wybuchnąłem śmiechem i kulturalnie odpowiedziałem: stary czy ciebie porąbało? Przecież one ledwo idą, widocznie jednak go to nie zniechęciło i zamiast utrzymać mi się na kole postanowił przekonywać je, żeby mu pomogły….
Jakoś dodało mi to sił i teraz zupełnie do oporu, co jakiś czas tylko oglądając się za siebie jechałem do mety. Finisz wyszedł jakoś bez emocji, nie miałem z kim walczyć, więc chociaż postanowiłem wyjść „pro” na zdjęciach.
Skończyło się na 11 miejscu open i 2 w kategorii.
Maraton uważam za jak najbardziej udany, aczkolwiek czuję pewien niedosyt, bo gdybym wybrał inną strategię pozycja mogłaby być wyższa.
Dostałem jednak kilka bardzo cennych informacji zwrotnych :
-zwiększyć moc
-wykorzystywać każdą szansę do ataku, bo taka może już się nie powtórzyć
-w końcu kupić nowe buty
-kupić mostek z potężnym skosem ujemnym
Na koniec dodam, iż trasa była wyśmienita, bardzo chętnie będę odwiedzał ją treningowo, szczególnie po to, by męczyć te wszystkie podjazdy.
Relacjonował wszem i wobec uwielbiany: Kamil Miśkiewicz