Po wczorajszym podjeździe na szczyt Col de Rates, poranne rozciąganie było jak zbawienie. Czułem każdy mięsień, który pomógł mi wczoraj
podziwiać piękne widoki ze szczytu. Skoro wczoraj był trening siłowy, to dziś należy się rozjechać. Dodatkowym motywatorem do płaskiej, spokojnej jazdy był
delikatny wiatr. Wczoraj zjadłem ewidentnie za mało na śniadanie, bo pod koniec czułem już duży głód. Zatem przed dzisiejszymi przynajmniej 4 godzinami
postanowiłem zatankować po korek. Zatem bomba owsiankowa, bruschetty i owoce. Przygotowałem sobie też 2l napoju oraz bakalie i banany na przekąske podczas jazdy.
O 11 spotykamy się na bulwarze i okazuje się, że jest około 10 osób chętnych na pokręcenie po płaskim. To super wiadomość, bo dzięki temu
podskoczy nam tempo. Ruszamy spokojnie w kierunku Morariry, skręcamy na Benissę i mkniemy dolinkami w kierunku Parcent. W Alacalali odbijamy na zachód i
kierujemy się w stronę Pedreguery, aby za La Xarą odbić na wschód w stronę Pego. Tutaj musimy nieco podjechać pod górę, ale nagrodą są piękne
serpentyny, na których bez problemu można się rozpędzić do znacznych prędkości. Ja staram się jechać spokojnie i nie przekraczać 65 km/h.
Po zjeździe kręcimy sobie wśród pomarańczowych gajów. Niektórzy powoli odczuwają zmęczenie, pojawiają się nieśmiałe pytania o kawę. Jesteśmy już prawie w Pego, więc postanawiamy zatrzymać się tam na przerwę. Nie przepadam za przerwami na kawę, bo trwają dosyć długo i się wyziębiam. Zanim wszyscy się zdecydują co chcą zjeść i wypić, zrobią to i zapłacą mija często godzina. Miło jest oczywiście pogrzać się w słońcu i porozmawiać, ale wolę najpierw skończyć trening. Po godzinie więc ruszamy dalej.
Jadąc wzdłuż sadów dojeżdżamy do Denii – miasta położonego przy charakterstycznej górze, wokół której rozciąga się park narodowy i piękny podjazd. Jednak
dzisiaj go omijamy i przejeżdżając znów przez La Xarę kierujemy się na Jesus Pobre i Gata de Gorgos. Stamtąd trasa prowadzi już jak pierwszego dnia przez Benitaxtell do Morairy. Jeszcze tylko kilka hopek, schłodzenie wzdłuż solanki i zjeżdżam na obiad. Wszystkie założenia treningowe zrobione, pogoda piękna, nogi zmęczone. Pozostaje zapisać się na masaż i zrelaksować. Podczas masażu dowiaduję się, że wieczorem mamy iść na Paelle do małego porciku.
Ruszamy tam o 20.30 i po 20-30 minutach jesteśmy na miejscu. Zamówienie złożone, winko polane. Dostajemy w ramach przystawki grzanki z pomidorem i anchua. Paella niestety zamiast podana na patelni zostaje podana na talerzu. Nie jest zła, choć w zeszłym roku w porcie była zdecydowanie lepsza. Za jakiś czas dowiem się też, że o połowę tańsza 😉 Po dłuugim oczekiwaniu dostajemy w końcu rachunek i wychodzi z niego, że trzeba się zrzucić po 25 eurasów. Smutek straszny, bo w porcie Paella jest za 11… W weekend nie popełnie błędu wybierając kanjpkę. Wracamy koło 24, więc szybko kładę się spać aby się zregenerować =)
Czuję, że nogi tego potrzebują =)
Link do treningu: Calpe 2014 – dzień 3