Kolejny piękny słoneczny dzień. Choć dzisiaj wietrzny. Rozruch pokazał kolejne zaniedbane partie mięśni. Dwadzieścia minut ćwiczeń rozciągających potem drugie dwadzieścia rozciągania dają w kość. A to dopiero początek dnia =D
Po rozgrzewce jest czas, aby zadbać o zapas energii na trening. Każdy stara się jeść pod kątem zaplanowanego wysiłku. Moją bazą są płatki owsiane i rożne bakalie. Jeśli wiem, że będzie mocniej to dodaję miodu. Dodatkowo staram się korzystać z dostępu do świeżych owoców i wkrawam sobie mango, banany i co tam się jeszcze nawinie pod rękę.
Popularne są tez jaja choć z racji tego, że jestem na nie uczulony, to ich unikam.
O 11 zbiórka, nadal niezła punktualność wśród ludzi. Dowiaduje się, że zorganizowane grupy jadą dziś płaskie treningi. Niedobrze, wieje naprawdę mocno, więc jak mam się siłować na płaskim to wolę pojechać w góry. Tym bardziej, że chcę sprawdzić trasę na szczyt Col de Rates, którą opisał niedawno Szymonbike. Okazuje się, że Kamil Lenard też ma chrapkę na wspinaczkę. Ruszamy więc razem z grupą i odłączamy się przed Moraria, skręcając na Benisse. Tutaj pierwszy podjazd, na którym można się rozgrzać. Na zjeździe mija nas Szymonbike z ekipą. Suniemy standardową płaską trasą przez Senię, Lliber, Xalo, Alcanali, aby dotrzeć do Parcent. Akurat godzinka na rozkręcenie się. W Parcent zaczyna się podjazd. Zasadniczy podjazd ma 10 km i jest bardzo przyjemny. Spokojny podjazd z pięknymi ściankami. Startuje się z 220 metrów, aby wjechać na przełęcz na wysokości 645 metrów. Milo jest wspinać się i podziwiać piękne widoki tym bardziej, że rok temu podjazd wydawał się trudniejszy. Zima nie była więc przespana 😉
Dojeżdżamy do miejsca, w którym zaczyna się zjazd. Ale dzięki Szymonowi wiemy, że wystarczy skręcić w prawo, przejechać kilkaset metrów szutrem, aby wskoczyć na betonową ścieżkę prowadząca na sam szczyt.
Widać, że nie będzie łatwo. W 2 km wspinamy się kolejne 300 metrów. Co jakiś czas trzeba stanąć w korby, czasem zrobić węża, ale widoki są tego warte. Na szczycie wita nas piękny widok sunących na nas chmur. Ciekawe czy nas zmoczy myślimy sobie, zajadając ciastka owsiane i banany. Jeszcze trochę izotoniku, siczek nerwowy i zjazd w dół. To jedyny minus wjazdu tutaj. Jak sami widzicie ścieżka jest wąska, ręce więc nie puszczają hamulców, a zjazd to raczej staczanie się niż zjeżdżanie. No trudno się mówi. Z przełęczy będzie już super zjazd do Tarbeny, a następnie Callosa d`en San Sarria. Tam sobie odbijemy 😉
W Callosie mylę drogę, więc nadkładamy 2 km, aby wrócić z powrotem. Potem znowu zjazd do Santa Clara i następnie Altei. Tutaj dostajemy w twarz mocnym wiatrem. Nie jest lekko, bo trzeba wrócić główną drogą w sporym ruchu. W tunelu wiatr spycha mnie półtora metra w prawo. Na szczęście po wyjeździe z tuneli jesteśmy już osłonięci od wiatru i zjeżdżamy do Calpe. Pętlę zamykamy z 85 kilometrami dystansu i 1600 metrami przewyższenia.
W brzuchu gra orkiestra dęta, w takich chwilach doceniam to, że obiad już na mnie czeka =) Rower odstawiam do regulacji do mechanika, a wieczorem mam czas na książkę.
Link do treningu: Calpe 2014 – dzień 2