Nie pamiętam kiedy tak bardzo czekałem na 1. dzień września. Oczywiście powodem nie był pierwszy dzień szkoły, ale siódmy maraton z cyklu ŚLR. Impreza po raz pierwszy odbywała się w Sobkowie i mimo przeczesania zasobów internetu nie znalazłem zbyt wielu informacji o tamtejszej trasie – to miała być niespodzianka (jak się potem okazało bardzo miła).
W liczbach trasy zapowiadały się dosyć przyzwoicie: FAN 52km / 700m w górę, a MASTER 78km / 970m w górę. Ale kto zna trasy ŚLR, ten zawsze spodziewa się na trasie jakichś ekstrasów. Oczywiście w Sobkowie były i takie, ale o tym trochę poźniej …
Jak zwykle eksperci pogodowi wszystkich stacji telewizyjnych i kanałów radiowych zapowiadali na dzień startu solidne opady. I jak zwykle ich prognozy można było sobie wsadzić między koronki blatu … Pogoda okazała się dobra do ścigania – lekko chłodno i pochmurno, czasami wiatr wiał w plecy, a czasami w twarz :).
Z teamu MYBIKE.PL na starcie zameldowała się 5 zawodników:
Ela Kaca i Tomek Kuchniewski – tradycyjnie na Mastersa
Maja Busma, Konrad Gręda i Rafał Nockowski – dystans Fan
Reszta ekipy MYBIKE.PL startowała w nieodległym Skarżysku-Kamiennej w cyklu Mazovia MTB.
Wyścig miał rozpocząć się z boiska piłkarskiego położonego tuż u podnóża solidnego wzniesienia. Konieczna więc była solidna rozgrzewka przed startem – każdy przeprowadził ją na swój sposób -ja na przykład złapałem kapcia 10 minut przed startem i w ramach rozgrzewki wymieniłem dętkę w przednim kole 🙂
Tradycyjnie najpierw startował dystans Master – wsród nich nasi Ela i Tomek.
Po 20 minutach startował dystans Fan. Kategoria ta była mocno obstawiona i na pierwszym podjeździe zrobił się solidny korek. Na pierwszym podjeździe było dosyć stromo i ślisko, Rafał i Maja jakoś przecisnęli się do przodu i zniknęli mi z pola widzenia. Trzeba ich było gonić … Pierwszy zjazd był bardzo szybki, co pozwoliło mi wyprzedzić wielu zawodników i … dogonić Rafał, który z powodu przebicia opony zaliczył mocną wywrotkę już na 3km trasy. Przejeżdżając zapytałem czy wszystko OK, a w jego słowach dało się usłyszeć sportową złość – cytuję: „Jedź, kur..a, jedź !!!”. Uskrzydlony tymi słowami jechałem i jechałem.
Trasa wyjechała na otwarte przestrzenie Wzgórz Sobkowskich. Zaczęły się dosyć płaskie, ale długie podjazdy i zjazdy. Tempo jazdy było bardzo solidne, na tyle, że pozwoliło mi dogonić Maję. Chwilę jechaliśmy razem, ale czułem, że mogę szybciej więc powoli odjechałem z niewielką grupą zawodników.
Niestety na 10km miałem solidny kryzys, zwany potocznie bombą – tętno najpierw spadło do 130, a potem wystrzeliło do 230 ud/min. Nie mogłem nabrać powietrza do płuc i brakowało mi sił do jazdy. W sumie stałem ok. 2 minut. W tym czasie wyprzedziło mnie około 30 zawodników – w tym Maja, która przejeżdżając rzuciła mi spojrzenie z dawką politowania 😉 – coś w stylu „i po co się tak było wygłupiać na początku wyścigu chłopczyku ??”. Gdy tylko ochłonąłem, postanowiłem, że muszę chociaż treningowo dojechać do mety. Jednak już po kilku minutach odzyskałem siły i dobre samopoczucie, co pozwoliło mi się włączyć do wyścigu na 99% możliwości. 1% niestety zabierały mi obite tydzień wcześniej żebra …
Trasa płynnie przenosiła się z otwartych przestrzeni do sosnowych lasów. Nie był zbyt wielu trudnych technicznie odcinków. Było za to szybko pod góre i jeszcze szybciej w dół. Czasami trzeba się było zmagać z solidnym wmordewindem 😉 Ale widoki wszystko to rekompensowały.
Po kolejnych kilkunastu kilometrach trasy udało mi się znowu wypatrzeć zielone łydki Mai 😉 Wtedy poczułem, że naprawdę wróciłem do gry … Po kolejnym kilometrze udało mi się ponownie wyprzedzić Maję i utrzymać wysokie tempo.
Po kilkunastu minutach na naszej trasie pojawił się nieczynny kamieniołom. Trasa zjeżdżała na jego dno stromym zjazdem i wiła się wśród zarośli. To była chyba najładniejsza sceneria, w której ścigaliśmy się w cyklu ŚLR. Przy wyjeździe z kamieniołomu czekał na nas bufet – złapałem tylko kubek izo i dalej ogień. Teraz trasa wspinała się do góry i prowadziła wzdłuż urwiska kamieniołomu – w dole można było podziwiać zmagania innych zawodników – coś pięknego.
Ale to nie był jeszcze koniec atrakcji. Po niecałym kilometrze trasa wjeżdżała do wąskiego i krętego wąwozu. Najpierw jechaliśmy w dół – szybkie i ciasne zakręty, fajne podłoże i lekki półmrok tworzyły super atmosferę. Następnie trasa zawracała i takim samym wąwozem wjeżdżaliśmy pod górę. Końcówka podjazdu była bardzo piaszczysta i stroma – trzeba było wbiegać z rowerami. Łydki trochę zapiekły po takim solidnym podbiegu …
Kolejną strakcją na trasie okazał się dosyć stromy, trawersujący zjazd. Ze względu na trawaiste podłoże trzeba było ostrożnie operować hamulcami lub nie używać ich wcale … Było kilka niegroźnych wywrotek, ale ogólnie wszyscy dawali radę.
Ostatnie kilometry trasy to szybka jazda po sosnowych lasach. Trochę podjazdów i zjazdów, ale raczej płasko i spokojnie. Przez 1km jechalismy wzdłuż malowniczej rzeki Nidy, a potem wyjeżdżaliśmy na krótki asfaltowy odcinek. Organizator namalował na nim krótki, wszystko mówiący komunikat – „meta 3 km”. Od tego momentu było wiadomo, że trzeba cisnąć na maksa.
Na ostatnim kilometrze trasy czekał na nas dosyć stromy podjazd. Potem było już tylko w dół, ale po strasznych dziurach. Nie wiem jak inni, ale ja miałem spore problemy z rozpędzeniem się powyżej 30km/h.
Do mety dojechałem samotnie … zaraz za mną na metę wjechał Rafał. Miło było go zobaczyć na mecie, gdyż obawiałem się, że awaria i kraksa na początku wyścigu odbiorą mu chęć dalszej jazdy. Jednak pokazał charakter i wykręcił najlepszy czas netto z naszej trójki startującej na dystansie Fan. Zaraz za Rafałem na horyzoncie pojawiła się Maja – zaciekle goniła zawodnika uciekającego przed nią. Gdyby trasa liczyła 50m więcej, to spokojnie by go objechała …
Na mecie na gorąco wymieniliśmy między sobą wrażenia, podjedlismy małe conieco z bufetu i pojechaliśmy do naszej kwatery przebrać się. Potem musielismy szybciutko wracać na dekorację – Maja zajęła 2. miejsce w swojej kategorii.
Przy ciepłym bufecie spotkaliśmy zmęczonego i głodnego Tomka. Pogadaliśmy trochę i udaliśmy się na dekorację. Zaraz po dekoracji Fan, na metę wjechała jak zawsze uśmiechnięta Ela. Wymieniliśmy wrażenia z wyścigu i niestety trzeba było się zbierać w drogę powrotną do Warszawy …
Podsumowując – kolejna impreza ŚLR okazała się bardzo udana – trasa każdemu się podobała i każdy z nas stoczył na trasie walkę ze swoimi słabościami. Następny start już 5. października w Kielcach.
A oto nasze wyniki w liczbach:
Masters (78km / 971m – czas zwycięzcy: 03:13:44)
05:02:54 Tomek K. M4-9m, OPEN -58m
05:25:30 Ela K. M2-4m, OPEN-60m
Fan (52km / 700m – czas zwycięzcy: 02:17:30)
02:43:54 Konrad M2-24m, OPEN-60m
02:44:43 Rafał M3-18m, OPEN-64m
02:46:15 Maja M3-2m, OPEN-69m
Drużynowo zdobyliśmy 1218pkt i zajmujemy 7. miejsce w generalce na 90 teamów !!!