Nowy Dwór 22 września Mazovia MTB

Jak ten czas leci końcówka sezonu zbliża się wielkimi krokami. Mi osobiście bardzo chodzi po głowie spróbować jeździć na Fatbike ale to będzie chyba inna relacja.

Na samym początku bo być może nie uda się niektórym doczytać do końca chciałbym pogratulować Krysi za pierwsze bez dyskusyjne miejsce w MEGA OPEN. BRAWO!!!

Do Nowego Dworu zjechało prawie 900 osób i był jedne z liczniej obstawionych edycji. Ja od kolegów słyszałem, że będzie płasko szybko i malownicze widoki. No cóż może widoki były ładne ale krysia na starcienie miałem czasu się rozglądać bo jadąc wałami pilnowałem żeby grupa mi nie uciekła.  To był mój pierwszy start z 3 sektora. Postanowiłem ruszyć bez przeginania bo przecież każdy powinien znaleźć swoje tempo. Ruszyłem razem z Wojtkiem naszym nowym kolegą. On zapowiedział ostrą przepychankę do przodu. Tak też się stało już po pierwszym wirażu mi odjechał ale nie chciałem się z nikim zderzyć. Spokojnie jechałem więc w grupie. Dopiero wjazd na wał nas ustawił w wężyk.

Bardzo żałowałem że nie pojechałem dołem wału gdzie było co prawda po nie równych płytach ale widać było że jedzie się szybciej. Myślę, że ta decyzja nie twojtek na starcieylko mnie kosztowała z minutę… w plecy.

Droga zamieniła się na szutrówkę na której zobaczyłem naszego kolegę Marka po kraksie na poboczu.

Strzeliła mu opona i dwie osoby po nim przejechały ups…  Później trasa wiodła po mokrych łąkach aż wreszcie po krótkim asfalcie wpadliśmy do lasu. Trasa zrobiła się kręta ale były momenty do wyprzedania.  Po  40 minutach czułem się już rozgrzany więc jechałem szybciej wyprzedzając co chwile pierwszych słabnących. W ten sposób wyprzedziłem Wojtka który na jakimś za krecie zapomniał się że trzeba cisnąć do przodu. I to był już jedyny team owiec jakiego widziałem na trasie. Reszta stawki czyli Wojtek G. i Krysia byli poza moim za możliwościami. W lesie zaliczyłem przygodę tzn ktoś z grzybiarzy przestawił znak a ja wraz z 30 osobowym peletonem pojechaliśmy nie w ta stronę. Od razu miałem wątpliwości ale gdy na kole siedzi Ci tyle chłopa to człowiek się nie rozgląda do tego nikt z nich też nie skręcił… W sumie 1km w plecy i kolejne pewnie z 2minuty straty. Byłem bardzo zły że się po prostu nie zatrzymałem bo wtedy była by to mniejsza strata czasu. Ale cóż uczymy się na błędach. W pierwszej chwili siadła mi psycha od tego błądzenia ale gdy wjechałem do lasu a tam zaczęły się ścieżki tzn.,  trasa zaczęła biec po trasie leśnej MTB odzyskałem wigor. Kręta wąska ścieżka to jest to co bardzo lubię.

Jedziesz na „Maksa” a i tak się nie meczysz bo jedziesz za wolno bo szybciej się nie da. Były oczywiście chwile, że można było się zmęczyć na jakimś podjeździe ale umówmy się podjazdy były bardzo krótkie a jedyna trudność to piach. Ponieważ fantazja mnie nie opuszczała na jednym takim pagórku z ostrzeżeniem ze jest nie bezpiecznie. Zlekceważyłem to. Mogania na podiumłem nabrać trochę podejrzeń, że chyba nie da się zjechać bo dwie osoby przed mną gdy zobaczyły zjazd zeskoczyły z rowerów.  Ja za to wierząc w to, że dam rade skoczyłem ze skarpy razem z rowerem w sam środek piaskownicy z okrzykiem UWAGA  JADE. Widok musiał być przedni bo koło wbiło się piach a ja zrobiłem salto przez lewe ramie z jedną wypiętą noga. Pozbierałem się błyskawicznie. Ja cały rower też. Tylko bidonu brakuje od teraz jestem zdany na bufety. Dyskomfort ale tragedii nie ma. To nie był koniec lasu było jeszcze sporo ciekawych miejsc. Jedno które zapamiętałem to podjazd z duża ilością piasku i dość stromy. W 10 osobowej grupie której akurat jechałem nikt oprócz mnie nie podjechał a do tego nikt mnie nie zablokował. Po prostu bajka. Po leśnych duktach na, których w sumie natłukliśmy prawie 300m różnicy wzniesień co na nasze warunki jest już wyczynem nie lada. Zaczęły się znowu łąki przeplatane krótkimi odcinkami asfaltowymi. Na tych łąkach był moment, że opadłem z sił na szczęście ostatni bufet pozwolił znowu mocniej naciskać na pedały. Zacząłem doganiać i wyprzedzać a to jak nic dodaje kolejnych sił. Jak bardzo byłem zadowolony gdy wypatrując mety zobaczyłem znajomy lasek i wiedziałem że to finisz. Nie zapomniane wrażenia zapewnił wiatr w twarz przed samą metą. Mi udało się dogonić jeszcze kilka osób ale na stadionie już bez fajerwerków wyprzedziłem ostatnie dwie osoby by osunąć się z roweru.

 

To była moja ostania mazovia bo do Płocka nie dam rady już pojechać. Za tydzień chyba największe wyzwanie dla mnie w tym roku czyli maraton bez roweru trzymajcie kciuki. I do zobaczenia w Kielcach i Wawrze.