KOZIENICE 11SIERPNIA POLAND BIKE MARATON

Kozienice 11 sierpień

Przed zawodami martwiłem się trochę pogodą. W sumie deszcz mi nie przeszkadza wolę jednak jeździć po piasku niż po błocie. Na szczęście pogoda nie zawiodła. A te kilka kropel co spadło przydało się dla ochłody.

W zapowiedziach było wiadomo, że będzie to szybki maraton. Choć prawie 500 metrów przewyższenia nie oznacza że był to płaski maraton. W sumie potwierdziło się u mnie średnia 26km/h. U najlepszego z nas, Kamila 29.1km/h (respekt) na dystansie 63km.

Start był usytuowany na całkiem nowym stadionie lekkoatletycznym w samy centrum Kozienic. Nie było problemów z trafieniem. Na tą edycje przyciągnąłem całą rodzinę tzn swoją drugą połowę Katarzynę oraz naszych chłopaków Marcina (4lata) i Dominika (2lata), aby także się pościągali. Szkoda, że Wajs tak to wymyślił, że Ojciec nie może dopingować swoich synów ale jak wiadomo nie każdemu da się dogodzić. Z filmu i opowieści widać ze obcykanie rodzice popychają swoje pociechy aby nabrały prędkości. A te dzieciaki, które same ruszają nie maja już szans nikogo dogonić na 300m… ale przecież chodzi o zabawę. Tylko, obiecałem chłopakom, że każdy dostanie nagrodę. A ta w losowaniu przypadła tylko Marcinowi. Dominik był najmłodszym chłopcem i budził duże zainteresowanie innych. Marcin trochę zginął w tłumie ale ja jako ojciec uważam, że ma najszybsze buty (pomagaj pedałować).

Wracając do wyścigu dzisiaj startowałem z 4 sektora co nie jest satysfakcjonującym miejscem (zawody z sektora ukończyłem na 2 pozycji i powiem szczerze nie kojarzę tego pierwszego…. nawet nie wiem kiedy mi odjechał). W zapowiedziach było 4 km asfaltu nim nie wjedziemy w puszcze. Ruszyłem wiec ostro na bramie wyjazdowej stadionu byłem 4. Później nikt nie podjął próby grupowej ucieczki więc ruszyłem sam. Doprowadziło to do lekkiego zajechania się. Niby miało być pod górę ale ja tego nie zauważyłem. Widziałem za to dużo piachu więc skupiłem się na wybieraniu optymalnej linii jazdy. Nie było to łatwe. Na tym odcinku nikogo nie wyprzedziłem i nikt mnie nie dogonił, czyli niby ok. Trasa trochę mi się pomieszała w głowie ale po lesie chyba znowu zaczęły się szutry. Dogoniłem jakiś peleton i początkowo próbowałem w nim jechać ale szybko zauważyłem, że jedzie za wolno. Podjąłem więc ucieczkę krzycząc do mijanych zawodników „kto na koło zaprasza”. Dwie osoby podjęły wyzwanie. Niestety do zmiany leadera, czyli mnie nie było już tak łatwo namówić. Gdy sobie trochę odpocząłem „bujając” się z nie współpracującymi kolegami. Podjąłem kolejny sprint 40km/h ogon odpadł ja dogoniłem kolejną grupę. Tym razem na hasło na koło wskoczyły 3 osoby. Po minucie poprosiłem o zmianę i ją dostałem. Uff jadę 35km/h i sobie odpoczywam super. W takim mniej więcej składzie minęliśmy rozjazd i pierwszy Buffet. Chwile później dogoniłem Krysie, która zamulała z jakimś peletonem. Wyprzedziłem ją krzycząc, że się obija i trzeba jechać. Byłem tak rozpędzony, że nie wskoczyła mi bezpośrednio na koło. Nie mniej niż po 5 minutach gdy znowu zaczęła się jazda po piachu wyprzedziła mnie jak jakieś małe dziecko. Muszę przyznać, że się trochę zajechałem i nie dałem rady dotrzymać jej tempa. Widziałem jak dogoniła następna grupę i się jej trzymała ale ja już ich nie dogoniłem. Dogoniłem Krysie na asfalcie ale kosztowało mnie to dużo energii. Asfalt się szybko skończył, w lesie znowu piach. Później jeszcze więcej piachu. Wybór toru jazdy był bardzo ważny. Przez dłuższy czas jechałem sam aż dogoniłem dwóch zawodników na 26” kołach (29er są zdecydowanie lepsze na piach). Nie było ich jak wyprzedzić ale się tym nie przejmowałem grzecznie jechałem i odpoczywałem. Aż korzystając z okazji wyprzedziłem i zostawiłem. Jazda samemu ma sporo zalet. Linie przejazdu wybiera się samemu i ponosi się też samemu konsekwencje tej decyzji. Nikt Ci nie kurzy w twarz. Nikt Cie nie blokuje. Nie mniej łatwo zamulić i zacząć jechać za wolno. Mnie niby ktoś dogonił ale nie miałem zmienika tylko ogon. Na tym odcinku chyba straciłem najwięcej. Minęła połowa trasy i zaczęły się podjazdy. Wszystkie było w porządku tzn nie były za długie i nigdzie tętno nie skoczyło z min na HR max. Zjazdy za to były czystą przyjemnością. Trochę może krótkie bo po 20-40sek ale jakie przyjemne. Na podjazdach i zjazdach zgubiłem ogon. Choć był to sympatyczny ogon bo cały czas mnie zagadywał i mówił, że dobrze jadę a on zabłądzi bo miał jecha

Mini a jedzie Max i nie wie czy dojedzie. Dogoniłem kolejnych zawodników. Bardzo lubię kogoś dogonić, choć czasami trzeba włożyć w to trochę wysiłku. Pamiętam ze kolega był z Piaseczna i z nim jechało się super. Do czasu aż mi powiedział, że zmiany nie da bo jestem za szybki. Szkoda bo współpraca trwała prawie 10km i była wzorowa. Nie było wyboru ruszyłem szukać nowego kompana. I na dłużej już nikogo nie znalazłem. Były chyba jeszcze dwie osoby ale to były epizody, tak krótkie ze nawet nie pamiętam z jakiego teamu. Przed meta znowu dużo piachu i motywacja, bo widzę dwóch zawodników. Gonie ich ale prawie się nie zbliżam. Z dwóch robi się trzech bo oni dobrze jadą i też kogoś doganiają. Na stadion wpadamy w 4 ja na 3 pozycji. Do mety 400m cisnę na maxsa. Na trybunach dostrzegam swojego syna z żona. Dodaje mi to skrzydeł. Na metę wjeżdżam pierwszy.

Fajne uczucie satysfakcji. Obraz robi się czarno biały ze zmęcznia. Na mecie wita mnie jeszcze Wojtek i Krysia. Krysia przejawia oznaki zmęczenia, czyli nie dołożyła mi tak dużo a Wojtek już całkowicie zrelaksowany. Czyli nie nawiązałem bezpośredniej walki. Nie mnie okazało się, że najlepszy czas wykręcił Kamil, który już 20minut na nas czeka. Widać świeża krew więcej może.

Na otarcie „łez” w wynikach dostrzegam, że objechałem Andrzeja. Zawsze coś następnym razem będzie jeszcze lepiej. A Krysia jak się okazało przyjechała 2 w open a 1 w kategorii więc dobrzej cisnęła.

Do zobaczenia w Gołdapi. Piotrek „MIMI”