Jak to zwykle bywa, po całym tygodniu upałów i mega słonecznej pogody, w dniu wyścigu pogoda odmieniła się o 180 stopni i rozpadało się na dobre. Po pamiętnym maratonie w sąsiednim Wąchocku budziło to pewne obawy co do warunków na trasie i postawiło pod znakiem zapytania sens startowania. W krótkiej rozmowie telefonicznej organizator ŚLR poinformował, że w Suchedniowie tylko lekko kropi i się wypogadza. Ostateczna decyzja – STARTUJEMY !!!
Na miejsce dojechaliśmy o godzinie 9.30. W okolicach miasteczka ŚLR do startu przygotowywały się dziesiątki zawodników – wśród nich spotkałem Elę i Tomka z naszego teamu. Dzisiaj tylko nasza trójka miała pojawić się na starcie – reszta drużyna leczyła kontuzje lub odpoczywała po 12 godzinach ścigania na Mazovii (gratulacje dla Krysi i Wojtka za zwycięstwo w swoich kategoriach SOLO !!! ).
Po szybkim ogarnięciu sprzętu i przebraniu należało rozpocząć rozgrzewkę. Po krótkiej przejażdżce po okolicy wiedziałem, że warunki na trasie nie będą należały do łatwych – było sporo kałuż i błota po niedawnych opadach. Ale my w Mybike.pl z cukru nie jesteśmy …
Tradycyjnie o godzinie 10.30 startowali zawodnicy na dystansie Master. Ela jak zwykle liczyła na dobrą zabawę i z lekceważeniem wypowiadała się o trasie, a Tomek wykazywał największe skupienie. Przed nimi było do przejechania ponad 80km i prawie 1900m przewyższeń !!! Chylę czoła przed Elą i Tomkiem oraz pozostałymi zawodnikami z tego dystansu …
Na mnie natomiast czekał dystans Fan – 53km i prawie 1100m przewyższeń. Biorąc pod uwagę te wartości oraz panujące warunki założyłem sobie dojechanie do mety w czasie poniżej 3,5h. Rozgrzewkę prowadziłem do ostatnich minut przed startem i niestety musiałem ustawić się w końcówce sektora.
Start był punktualny jak japońska kolej – o godzinie 11.00 kolumna prowadzona przez radiowozy i pilotów na motorach wyruszyła przez miasto w kierunku lasu. Pierwsze kilometry trasy przebiegały po dosyć szerokich szutrach usianych dziesiątkami kałuż. Można sobie wyobrazić jak wygląda stado rowerzystów pędzących po takiej trasie z prędkością 30-40km/h – twarze mało rozpoznawalne, rowery rzężące, a ciuchy mokre …
Po 10km szybkiej jazdy w górę i w dół wjechałem na wąskie, leśne ścieżki. A tam już czekało na mnie rozjeżdżone błoto. Tradycyjnie na kołach miałem założone Continentale Race King, które w błocie spisują się średnio. Z lekkimi uślizgami udawało mi się wyprzedzać co jakiś czas wolniejszych zawodników. Jakie to szczęście , że dzień wcześniej nasmarowałem łańcuch finish linem na mokre warunki 🙂 Wielu zawodników stawało wzdłuż trasy i wyciągało pozaciągane łańcuchy – mnie na szczęście nic takiego nie spotkało i mogłem z względnie cichym napędem gnać przed siebie. Kolejne kilometry trasy to na przemian lżejsze technicznie odcinki szutrowe i błotno-wodne przeprawy przez las.
W końcu na trasie pojawiły się tabliczki z trzema wykrzyknikami !!! Teraz trasa miała oddzielić chłopców od mężczyzn i dziewice od kobiet 😉 Przede mną był zjazd przy Michniowskiej Skale – miejsce charakterystyczne dla suchedniowskiej trasy. Gdy dojechałem do pierwszego zjazdu kilka osób schodziło środkiem, więc krzyknąłem niczym Mojżesz żeby się rozstąpili jak Morze Czerwone 🙂 Grzecznie mnie przepuścili, a ja mogłem dzięki temu zyskać kilka pozycji.
Kolejne kilometry trasy prowadziły po trawiastych wzgórzach. Nie należę do kolarzy strachliwych, ale zjazdy 30-40km/h w wysokiej trawie, gdzie ślad był wyjeżdżony jedynie na szerokość koła roweru trochę mnie przerażały. No ale przecież walczę o punkty dla drużyny … Na tych samych wzgórzach czekały mnie najcięższe tego dnia podjazdy – na grząskiej podmokłej trawie co jakiś czas były około 1-metrowe stopnie. Większość z nich trzeba było podchodzić. Na tym fragmencie trasy spotkałem uśmiechniętą Elę – krótka wymiana pozdrowień i dalej ogień.
A teraz gwóźdź programu, czyli bufet nr.2 na ok. 30km trasy. Zwolniłem do 5km/h i w prawą ręką złapałem kubek z izotonikiem. Kątem oka zobaczyłem na stole czerwoniutkie kawałki arbuza i postanowiłem się na chwilę zatrzymać i ich skosztować. Prawa ręka trzymała izo, więc lewa zacisnęła przedni hamulec. Niestety solidnie zabłocone pedały i bloki nie dały się wypiąć i skończyło się wywrotką. Upadłem na prawą dłoń, która w ciągu kilku sekund zaczęła solidnie puchnąć i boleć. Przede mną było jeszcze 23km trasy, ale przecież nie mogłem się poddać. Czym innym mógłbym się pochwalić w opisie wyscigu na naszym teamowym blogu jak nie swoją heroiczną walką z bólem ręki przez pozostałe 1,5h jazdy 🙂 Ręką bolała coraz bardziej, a jazda po dziurach i bruku nie poprawiała komfortu. Próbowałem różnych dziwnych chwytów kierownicy i chyba pierwszy raz żałowałem, że nie mam założonej lemondki …
Kolejne kilometry to jazda w mniejszych i większych grupach – trochę szutrów i błotnistych odcinków leśnych. I wtedy pojawił się on … zawodnik z czarnymi compressami na łydkach. Doskonale pamiętałem go z wyscigu z Nowin. Wtedy uciekł mi w końcówce i ostatecznie włożył ponad 2 minuty. To się nie mogło powtórzyć !!! Trzymałem się na jego kole przez dłuższy czas, ale odszedł mi na 50m na jednym z podjazdów. Jednak los mi sprzyjał, bo był to podjazd pod Michniowską Skałę, z której po raz drugi mieliśmy pokonać stromy zjazd. Cała nasza grupa zaczęła sprowadzać rowery, tylko oczywiście ja z uszkodzoną ręką zjechałem jak wariat i uciekłem im na tym szybkim zjeździe.
Przez kilkanaście minut zawodnik w compressach był sporo za mną, ale na 2km przed metą wyprzedził mnie na szybkim szutrowym odcinku (ach te 29 cali !!!). Trzymałem się za nim w odległości około 15m do samego końca i zaatakowałem na ostatnim zakręcie kilkanaście metrów przed metą. Chyba nie spodziewał się takiego sprintu z mojej strony (ach te 26 cali !!!).
Po przejechaniu mety i złapaniu oddechu udałem się do bufetu. A tam niczym w egipskim hotelu z 5 gwiazdkami – izo, woda, arbuzy, pomarańcze, ciastka, wafelki i oczywiście makaron. Troszkę pojadłem i poszedłem umyć siebie i rower. A ręka puchła i puchła … Gdy adrenalina ze mnie zeszła to dopiero poczułem, że to coś więcej niż stłuczona dłoń. Ledwo ruszałem ręką, nie mówiąc o zmianie biegów w samochodzie. Na szczęście był kierowca zmiennik …
Podsumowując wyścig w Suchedniowie:
Ela Kaca 7:35:08 miejsce 4 w K2 (66 open Master)
Tomek Kuchniewski 6:38:21 miesce 6 w M4 (62 open Master)
Konrad Gręda 3:29:48 miejsce 26 w M2 (62 open Fan) – TUTAJ zapis z Garmina 810
Wspólnie zdobylismy 874 pkt do klasyfikacji druzynowej. Po tym wyścigu Mybike.pl jest na 7. miejscu drużynowo. A to napewno nie jest nasze ostatnie słowo …