Do przodu, do przodu, a kto to tak gna,
To MyBike na pudło w Poland Bike’u się pcha!!!
Po 6 latach ścigania udało się. W poszczególnych edycjach zdarzało nam się nawet zająć drugie miejsce, ale w generalce zawsze byliśmy na miejscu 4. lub 5. Trzecie miejsce to duży sukces, gdy spojrzymy na liczbę drużyn, jaka startuje. Ale nie udało by się tego osiągnąć bez pracy całej drużyny. Bo często zdarzają się rzeczy nieprzewidywalne. Tak też było tym razem w Wawrze, gdzie całą naszą czołówkę dopadł pech. Wyścigu nie ukończyły trzy najlepsze osoby… Piotr Berner – DNF, Paweł Nowakowski – DNF, Krzysztof Mrożewski – ukończył, ale cały czas dopompowywał tylne koło. Na szczęście w drużynie mamy sporo średniaków, którzy co prawda nie wygrywają w kategorii, ale przyjeżdżają w czołówce. Choć tym razem jako drużyna zdobyliśmy całkiem sporo punktów (2100) to wystarczyło to tylko na 7. pozycję… ale na te z generalki zapracowaliśmy już wcześniej.
A jak było w Wawrze?
Pogoda dopisała i nadal nas rozpieszcza. Trasa była bardzo szybka. Wszyscy zastanawiali się, jak przejedziemy teren budowy. To okazało się to proste… po prostu ulicą. Asfaltu więc było całkiem sporo. I ważne było, aby utrzymać się w peletonie a ten jechał bardzo mocno. Chwilami przekraczaliśmy 40km/h. Rozjazd na dystans Max był dość szybko, bo już na 10km i to było fajne. Zrobiło się luźniej, a od tego momentu zaczynały się single po wydmie. No i oczywiście nasze „górki”.
Ponieważ frekwencja była wysoka, to i na trasie cały czas było kogoś widać z przodu i ktoś siedział na kole. Nudy nie było a tempo w tym lesie jakby nie zmalało. Martwiłem się trochę tym, że na singlach nad Mienią gdzieś to się wszystko przytka przy jakimś powalonym drzewie lub mnie ktoś będzie blokował. Tak się jednak nie stało. No może nie licząc jednej małej kraksy, gdzie zawodnik przede mną na 2-metrowym podjeździe na skarpę nie zmienił przełożenia i wywrócił się w poprzek trasy blokując przejazd. Trudno jest przeskoczyć kogoś z rowerem w ręku, gdy trzeba wskoczyć na 2-metrową skarpę… ale kolega sturlał się w krzaki i nie spowodował korka. Nad Mienią problemem okazały się bardziej przejazdy pod niskimi konarami drzew niż powalone drzewa. Były osoby, co się schyliły… ale plecak już się nie zmieścił… Szczęśliwie bez większej straty tę część przejechałem i nawet sobie odpocząłem, bo tych kilku kilometrów nie można było przejechać szybciej. Mniej więcej na tej wysokości wyprzedził mnie Karol, a ja dogoniłem Radka i tak w trójkę cały czas się przepuszczając jechaliśmy prawie razem. Może nie na kole, ale cały czas w zasięgu wzroku.
Zaczęły się znowu single przy lotnisku w Góraszce. To moje ulubione tereny. W tym roku tylko raz tu byłem, bo przez budowę dojazd utrudniony i częściowo nie było jak tu dojechać. Okazało się, że organizator wytyczył trasę perfekcyjnie i żaden singiel nie został pominięty. Po prostu 100% wykorzystanie trasy.
Pod koniec singli dogoniliśmy 10-osobową grupę i wyjechaliśmy znowu na asfalt – do mety już tylko 10km. Tempo znów było mocne, ale już 40km/h nie przekroczyliśmy. Karol miał tam przygodę bo był z przodu i wpadł na druga osobę. Prawie położył ten peleton, ale się udało. Ja też zaliczyłem „potrącenie z tyłu” ale trzeba powiedzieć, że na własne życzenie, bo zmieniłem tor jazdy i nie spojrzałem do tyłu… a tu Radek bez przedniego hamulca po prostu we mnie się wbił… ale nie przewrócił.. uff to chyba byłby koniec wyścigu dla nas obu.
Jakieś 3km przed metą był rów, o którym wiedziałem, że gdy dojedzie tam większa grupa to się nie da tego płynie przejechać. A ponieważ dokładnie wiedziałem gdzie on jest, bo jechałem z dzieciakami Fana, więc w tym miejscu ruszyłem na przód naszej grupy… wbiłem się na jakąś 6. pozycję w 20-osobowej grupie. To wystarczyło, abym nie został zablokowany. Grupa się podzieliła i teraz zostało 10 osób w tym Karol i Radek. Końcówka znowu była szybka i nerwowa. Ciągle się ktoś z przodu wyprzedzał. Ja jechałem jako ostatni zbierając siły na finisz. Nie było łatwo bo grupa jechała od lewej do prawej. Ale jakieś 800m przed metą było skrzyżowanie i zrobiło się szerzej. Tam właśnie ruszyłem z finiszem. Wiedziałem, że to za wcześnie, ale inaczej by się nie udało. Wrzuciłem wszystkie waty jakie miałem w nogach… i po 40 sekundach… prąd się skończył a do mety jeszcze 300m w tym zakręt na szutrze. I to mnie właśnie uratowało, bo nie było jak na tym wyprzedzać i tylko 1 osoba mnie wyprzedziła. Czyli finisz się udał. Zająłem 56. miejsce w open co jest przy takiej dużej frekwencji moim najlepszym wynikiem.
Wg mnie trasa Poland Bike Marathon w Wawrze to najlepsza trasa w całym cyklu. A przy takiej pięknej pogodzie jaka była w sobotę to marzenie. Życzyłbym sobie, aby zawsze taka była na zamknięcie sezonu.
Tekst: Piotr Szlązak