fbpx

 

Tekst: Adrian Socho

Zdjęcia: Foto IrmaS, Jacek Gałczyński, SSC Suchedniów, „Pod Bartkiem”, Adrian Socho

Opis trasy w tej relacji będzie lekko nudnawy, nie znajdzie się w niej nic odkrywczego. Pewnie czytelnik spodziewa się słów zachwytu odnośnie tej nowej lokalizacji w kalendarzu ŚLR, z góry więc uprzedzę, że trasa nie otrzyma przydomka genialnej, totalnie zakręconej, morderczo trudnej dla wszystkich oprócz dzielnych zawodników z naszej drużyny. Tym razem takie zwroty nie padną.

To więc jak tam było i czy w ogóle coś ciekawego miało miejsce? A i owszem. Pierwsza część relacji to miejsce na „rozpędzenie się” akcji, a zazwyczaj autor pisze w tym miejscu kilka słów o miejscówce, lokalizacji, mieście czy gminie goszczącej u siebie organizatora i zawodników cyklu. Masłów/Ciekoty jako edycja ŚLR pojawił się po raz pierwszy rok temu (z tego co wiem miejsce to pojawiało się jeszcze wcześniej, ale tylko jako pole do zmagań biegowych CrossRun). W edycji zeszłorocznej trasa była poprowadzona trochę inaczej, wynikły też pewne problemy z otrzymaniem zgody na przejazd przez cudzy teren, w efekcie czego zawierała ona sporo odcinków asfaltowych. Tegoroczna edycja rozpoczęła swój bieg w Ciekotach i poprowadziła nas przez Pasmo Masłowskie, następnie trasa odbiła na północ do Pasma Klonowskiego, gdzie pokręciliśmy się trochę tam i z powrotem oraz w górę i w dół, na koniec wróciliśmy do punktu wyjścia. Który już nie był startem, lecz metą. Ale o to przecież chodzi na maratonach XC, żeby dojechać do mety. Samo Pasmo Klonowskie może być znane zawodnikom, gdyż jego częścią przebiegała trasa edycji ŚLR w Łącznej w zeszłych latach, tym razem jednak nie zjeżdżaliśmy stromą ścieżką w pobliżu kamieniołomu Bukowa Góra.

Przejdźmy więc do danych liczbowych. Organizatorzy obiecali 67 km na dystansie Master i 45 na dystansie Fan oraz odpowiednio 1770 oraz 1215 metrów przewyższeń. Tutaj dystans Master powtarzał część trasy, co niektórzy zawodnicy określają jako „robił dwie pętle”, jest to rozwiązanie przez niektórych lubiane przez innych mniej, stanowi alternatywę dla puszczenia kolarzy Master odcinkiem trasy, którego nie pokonują Fanowicze. Wiadomo, wady i zalety. To tyle tytułem wstępu, zapowiedziane ponad 1200 metrów podjazdów na Fan oznacza dla mnie mniej więcej tyle, że na początku (na końcu zresztą też) nie mogę szarżować z wydatkowaniem energii, gdyż pod koniec będę jechał tylko siłą woli.

Cóż więc było takiego wyjątkowego w tej trasie? Właściwie to … nic. Nie zachwyciła ona niczym szczególnym. Epickie single, strome ledwo dające się podjechać ścianki, zjazdy którym sprostają tylko mega-kozacy, wzbudzające adrenalinę w żyłach i tętnicach asfaltowe zjazdy pozwalające bez pedałowania przekroczyć 60 km/h – takich elementów nie było, nie znaczy to jednak że trasa była zła. Trasa była bardzo ciekawa przez to, że była dość wyśrodkowana w oferowanych atrakcjach. Trasa przygotowana na edycję 2017 w Masłowie/Ciekotach była DOKŁADNIE TAKA JAK TRZEBA. W pewien sposób było to piękne, z drugiej też strony była to trasa do przejechania, bez zastanawiania się, jakie tym razem niespodzianki odbiorą nam resztki sił. Typowa, najbardziej moim zdaniem reprezentacyjna trasa dla całego cyklu. Idealnie nadająca się do sytuacji, gdy kolegę startującego dotychczas w tzw. nizinnych maratonach (zwłaszcza w podwarszawskich cyklach MazoviaMTB i Poland Bike Maraton) chcecie zachęcić do wyścigów na bardziej zróżnicowanym terenie. Jeżeli taka osoba przejedzie Masłów i nie zrazi się, to już wiecie, że można jego/ją brać na kolejne edycje i cykle w kolejnych latach bez zagrożenia w formie pretensji o to, że trasa za trudna. Jeśli jednak Wasz kolega lub koleżanka należą do bardziej ambitnych zawodników i usłyszycie, że Masłów jest zbyt cienki, to też nic straconego – po prostu zaproponujcie któreś z bardziej wymagających miejscówek ŚLR czy MTBCrossMaraton, takich jak Daleszyce, Piekoszów czy Chęciny (mam nadzieję, że za rok te miejsca znajdą się w kalendarzu). Po prostu. Na wstępie napisałem, że trasa nudna i mało genialnych elementów, tutaj jeszcze uzupełnię to niedopowiedzienie mówiąc, że jednocześnie tej trasie nic, absolutnie nic nie brakuje. Przyjedźcie tu za rok, bo miejsce jest fajne.

Oczywiście łatwo nie było, ktoś mógłby powiedzieć, że w paru miejscach przydałyby się ogromne czerwone wykrzykniki. Wyobraźcie sobie zjazd polną/łąkową drogą, na której licznik śmiało się rozkręca do wartości bliskiej 40, gdy nagle w owej drodze pojawiają się koleiny głębokie na prawie pół koła. Lekki zjazd w środku lasu, gdzie nagle na skraju ścieżki zaczynacie dostrzegać leżące raz po lewej raz po prawej dość kanciaste kamyki rozmiaru od dużego grejpfruta do małego arbuza, reprezentujące dokładnie ten rodzaj kanciastości, który trzeba omijać. Stromy zjazd z rodzaju „oba hamulce na granicy poślizgu kół i tyłek przesunięty na skraj siodełka”. Albo biegnący przy krawędzi urwiska szlak, wyznaczony chyba dopiero przez budowniczych trasy, gdzie pierwsza osoba w danym peletonie aktywnie wypatruje drogi między drzewami a reszta ufnie jedzie za nią. Swoją drogą podobny rodzaj krętej ścieżki mamy pod Warszawą, nazywa się on „trasa nad Świdrem i Mienią” i chodzi o tę najbardziej krętą część. Wszystkie te elementy bywają i na innych trasach, tutaj były mocnym podkreśleniem faktu, że Bogdan „Big MAZI” M. nie pozwoli nam się nudzić i nie będzie mógł spać spokojnie, jeśli trasa będzie zbyt łatwa a prędkość średnia przejazdu zbyt wysoka.

 

Nie wiedząc przed startem czego się tutaj spodziewać, opierając swoje nadzieje na dobrą zabawę głównie na pogodzie, której zabrakło rok temu, drużyna dzielnych kolarzy z ekipy MyBike.pl skierowała swe kroki do Ciekotów, aby stając na linii startu pokazać, że nieznane jest nam niestraszne. Początkowo startem zainteresowanych było wielu zawodników i zawodniczek, jednak odpadło kilka osób i ostał się tylko „żelazny skład”, trzy osoby na długi dystans i jedna (JA) na średni. Pogoda zachęcała do rozkoszowania się ostatnimi powiewami lata, być może ostatnią możliwością wystartowania na krótko (krótki rękawek i krótkie nogawki spodenek), ale trzeba było też pamiętać, że warto wziąć na trasę więcej napojów. Jeden bidon 750 ml to byłoby za mało. Krysia, Mateusz i Piotr Berner ustawili się do startu na dystansie Master, niedługo po nich zacząłem przygotowywać się do dystansu Fan. Tym razem nie zakwalifikowałem się do tzw. Sektora startowego, moje dwa ostatnie wyniki pozbawiły mnie tego przywileju. Ustawiłem się więc tuż za Sektorem, blisko taśmy oddzielającej Sektor od nie-Sektora.

Pierwszy podjazd i pierwsze gleby miały miejsce już na czwartym kilometrze, a potem było tylko ciekawiej. Mała frekwencja wśród zawodników ma plusy nie do przecenienia – w wielu miejscach tłok na trasie uniemożliwia sprawny przejazd, a ja jestem miłośnikiem jazdy bez zbyt częstego wypinania się z pedałów. Tak było tutaj, ani razu inny zawodnik nie utrudnił mi przejazdu. Przed startem Mirosława ostrzegała przed niektórymi zjazdami – i faktycznie były dwa takie odcinki. Jeden króciutki, dość stromy, zjazd możliwy z tyłkiem za siodełkiem.To miejsce utrwalił jeden z fotografów obecnych na trasie (zdjęcie poniżej).

MTB Cross Maraton Masłów-Ciekoty

Przymierzałem się trzy razy i wreszcie się przełamałem, aby spróbować. Koledzy z dystansu Masters po pierwszej niechęci dali się namówić na zjazd na drugiej pętli. Drugi z tych ciekawych zjazdów miał miejsce pod koniec trasy, w okolicach drugiego bufetu – długi i stromy zjazd na obu hamulcach (mimo chęci staram się w takiej sytuacji nie blokować tylnego koła, żeby nie utracić kontroli nad rowerem i nie niszczyć bardziej szlaku, gdyż „przeorywanie” ścieżki przez wielu kolejnych zawodników utrudni przejazd tym na samym końcu). Tuż po tym zjeździe dogoniło mnie dwóch zawodników dystansu Master, poprosili o przepuszczenie ich, a ja zamiast sprawnie ustąpić miejsca … wywaliłem się w kałużę przez to, że łańcuch przeskoczył mi na dużym blacie z przodu. Nic to. Gdzieś w międzyczasie był wspomniany kawałek prawie brzegiem urwiska, mniejsze podjazdy, później standardowa i niezbędna zdaniem organizatorów sekcja kałuż, gdzie lekko zmęczony już trasą musiałem parę razy podeprzeć się nogą. Ta część mogłaby moim skromnym zdaniem czasami się nie pojawić, naprawdę nie ma nic złego, że rower przyjedzie do domu czysty… może kiedyś, teraz koła z obręczami, widełki tylne na wysokości opony i okolice suportu całe w błocie, nogi tak samo.

MTB Cross Maraton Masłów-Ciekoty

I tak, turlając się ze średnią prędkością 14 km/h po upływie prawie trzech godzin dotarłem do mety. Och jak dobrze, siły rozłożone idealnie, brak fazy jechania siłą woli i podpierania się językiem. Ból nóg na podjazdach pojawił się dopiero po 2/3 trasy. Wszystko prawie dobrze i fajnie, co dla mnie jest wyjątkowym sukcesem biorąc pod uwagę leniwie pod względem treningów spędzone wakacje. Jeszcze tylko wyjaśnić pewną rozbieżność dystansu obiecanego z faktycznym: no tak, wg Stravy brakuje 5 km. Cóż, chłopakom na Mastersie wyszło 56 km zamiast 67! Mirra wyjaśnia, że to problem last minute, gdyż okazało się, że ścinka drzew wykluczyła jeden fragment trasy, jedno „ucho” widoczne na śladzie GPS zostało z konieczności ucięte.

MTB Cross Maraton Masłów-Ciekoty

Podsumowując, do mety dojechaliśmy wszyscy, każde z nas przyczyniło się do zdobycia punktów przez naszą drużynę. Swoją drogą szkoda, że po każdej z edycji nie następuje nagradzanie najlepszej drużyny, coś czuję że tutaj wypadlibyśmy całkiem dobrze. Krysia jako jedyna z pań przejechała dystans Master, udało jej się to mimo awarii widelca. Piotr i Mateusz startowali i dotarli do mety razem, co dało Piotrowi drugie miejsce w M3, Mateuszowi w M2 „tylko” trzecie. Co do swojego wyniku… może lepiej napiszę, że odniosłem sukces organizacyjny i cieszę się, że niczego nie zapomniałem z domu oraz że żaden z elementów mojego wyposażenia i roweru nie zawiódł:) Uch, trzeba więcej trenować.

MTB Cross Maraton Masłów-Ciekoty

Przyjedźcie koniecznie za rok do Masłowa/Ciekotów. I weźcie znajomych, aby mogli posmakować tzw. Pure-MTB* w Górach Świętokrzyskich.

* Ta nazwa to nie mój wymysł, tylko organizatora. Całkiem na miejscu.

%d bloggers like this: