Kiedy jest dobry moment na rozpoczęcie sezonu rowerowego? Niektórzy pewnie powiedzą, że on się nigdy nie kończy. Inni powiedzą, że to zależy od wielu czynników, a jeszcze inni pewnie coś innego. Ja postanowiłem rozpocząć go na początku majówki – od startu w Poland Bike Marathon Legionowo.
Rower? Kiedy to było?
Nie można powiedzieć, że przesiedziałem bezczynnie całą zimę, ale rowerowe klimaty odstawiłem na bok skupiając się na bieganiu. Celem numer 1 był start w PZU Półmaratonie Warszawskim. Po w miarę udanym starcie przyszło rozleniwienie i odpuściłem treningi na kilka tygodni. Później jeden trening i start w biegu na 10 km. Było ciężko i wynik nieco poniżej oczekiwań. Lenistwo nieco się zemściło. Kolejna przerwa zdecydowanie nie mogła być taka długa. I w końcu trzeba siadać na rower. Planowałem kilka przejażdżek, żeby przyzwyczaić nogi do ruchu obrotowego, ale ostatni tydzień przed startem przywitał mnie kiepską pogodą i brakiem czasu. Opłaciłem start, odebrałem numer startowy (mój ulubiony był już zajęty, więc w tym sezonie jeżdżę z 2662), ale dopiero w sobotę zabrałem się za szykowanie roweru. Do tego wieczorem rozgrzewkowe 30 km i porcja pierogów na kolację. Pełna gotowość.
Poland Bike Marathon Legionowo – nadchodzę
W niedzielę na start dotarłem w ostatniej chwili. Rzut oka na innych zawodników i jednak krótkie spodenki, ale na górę trzeba co najmniej dwie warstwy. Szybka rozgrzewka i nieplanowany powrót do samochodu po portfel, który został na fotelu. Potem już tylko przedostać się do 6. sektora i zostało 5 minut do startu. Plan – nie jechać za ostro, ale pojechać dobrze. Widziałem kilka koszulek MyBike.pl w tłumie zawodników, ale nawet nie było czasu pogadać. W sektorze za mną 2 znajome koszulki – Sławek i Tomek. Czy mnie dogonią?
START!!
Ruszył 1. sektor, więc jeszcze 5 minut. W jednym z kolejnych kraksa na pierwszych metrach. Bogdan studzi emocje – nie ma się co spieszyć od samego startu. W końcu rusza mój sektor. Pierwszy kilometr po asfalcie, ale nie szaleję, staram się tylko trzymać mojej grupy. Kilka zakrętów i wjeżdżamy w las. Po dość mokrym tygodniu ścieżki mokre, ale na szczęście niezbyt grząskie, chociaż podłoże miejscami nie sprzyja dużym prędkościom. Zgodnie z oczekiwaniami tętno szybko skacze pod 170. Staram się nie ulegać adrenalinie i jechać spokojnie, ale czasem trzeba podgonić, zanim zaczną się podjazdy. Pierwszy, na szczęście łatwy i asfaltowy już na 8. kilometrze. Wiadukt nad torami pokonany na luzie bez wstawania z siodełka, a jednak Garmin wyje. Nie miałem czasu sprawdzić, na jakim tętnie mam ustawiony alarm. Teraz okazało się, że 177. Trochę nisko, więc zapowiada się jazda z klaksonem. Za wiaduktem jeszcze kawałek po asfalcie i po kilkuset metrach powrót do lasu. Na razie ciągle dość płasko, miejscami tylko trochę mokrego piasku, który szybko zużywa energię. Po finale sezonu 2016 przejechanym na Trek Procaliber 9.8, powrót na moją dzielną Meridę na 26″ kołach był trudny. Duże koło jednak dużo lepiej radzi sobie na nierównościach i piasku. Do tego wysłużona przednia przerzutka kilka razy zafundowała mi niespodziankę przed podjazdem.
Teren jakby się pofałdował
Po dość płaskim początku urozmaicanym pojedynczymi podjazdami, druga połowa była znacznie bardziej pofałdowana. Na 16. km rozjazd dystansów. Tym razem nawet mi nie przeszło przez myśl, aby skręcić na MAX. MINI zdecydowanie wystarczy na początek. Krótko po rozjeździe zaczęły się schody, a raczej single i interwały. Oszczędzanie sił to była dobra decyzja, ale i tak siły szybko topnieją. Nie wszystko udaje się podjechać, więc trzeba pchać i przepuszczać jadących. Bufet znajduje się nieco dalej, niż się go spodziewałem, ale za to pełen Wersal. Bez kolejki, do wyboru banany lub żele. Spokojnie wciągam żel, przyda się trochę energii. Chwila spokojnej jazdy i wracamy do kolejki górskiej. Góra, dół, góra, dół. Jako dodatkowa atrakcja powrotna przeprawa przez tory w tylu przełajowym – rower na ramię i… przejście podziemne. Udało się bez skurczy, chociaż było blisko. Do mety około 6 km.
Bez dobrej nogi jak… bez nogi
Tomek startujący z 7. sektora wyprzedził mnie jeszcze na płaskim odcinku trasy, zbyt długo nie wytrzymałem na jego kole, teraz na jednym ze zjazdów dogonił mnie Sławek. Może go jeszcze dogonię, chociaż wymagająca trasa nie ułatwia mi zadania. Póki mam kontakt wzrokowy jest jeszcze szansa, zwłaszcza że kończą się górki. Niestety kolejny wybryk przerzutki i przymusowy postój dla przepuszczenia szybszych. Gdy trasa się wypłaszcza i można przyspieszyć dopada mnie to, czego się nie spodziewałem. Odcięcie prądu na 3 km przed metą? Przyspieszyć się już nie da, kolejny żel nie pomoże, za mało czasu. Pozostaje dotoczyć się do mety dość spokojnym tempem, nikogo już nie dogonię. Na pocieszenie miły komentarz Bogdana na samotnym finiszu, seria zdjęć na pamiątkę, naprawdę duża porcja makaronu i dobre ciasto. 🙂
META! Pora wyciągnąć wnioski
.
Po raz kolejny sprawdziło się powiedzenie, że żeby jeździć, to trzeba… jeździć. Brak treningu było widać na trasie. Na plus muszę zaliczyć łatwe do opanowania skoki tętna, czyżby efekt dobrze przebieganej zimy? Ostatecznie spadłem do 8. sektora, ale jak na dość spokojną jazdę, bez szarpania i wypluwania płuc, to chyba nieźle. Ale na pewno muszę poważnie wziąć się za trenowanie. Trasa Poland Bike Marathon Legionowo naprawdę ciekawa i dająca dużo frajdy z jazdy, na pewno jeszcze będę chciał tam wrócić i pojechać MAX z dobrym czasem. A najchętniej jeszcze na dobrym rowerze 🙂
MyBike.pl MTB Team na Poland Bike Marathon Legionowo
Drużynowo w Legionowie zajęliśmy 4. miejsce. W klasyfikacji generalnej MyBike.pl zajmuje 6. pozycję. Sezon dopiero się zaczyna 🙂
Autor: Maciek Demiańczuk
Zdjęcia: Zbigniew Świderski, Artur Więckowski (fotolinks.pl)